Ryzykantka z wyobraźnią
Zadziorna, elokwentna i bardzo sexy - w serialu „Na krawędzi” to ona przykuwa uwagę męskiej części widowni. A w życiu?
Twoja serialowa mama w "Na krawędzi" jest w rzeczywistości tylko siedem lat starsza od ciebie. I w ogóle nie widać tego na ekranie! Faktycznie nie wyglądasz na swój wiek.
Maria Niklińska: - Chyba mogę podziękować za to swojej mamie (Jolancie Fajkowskiej - przyp.red.). To ona obdarowała mnie genami młodości. Myślę za to, że miarą dorosłości w moim przypadku jest to, że prasa rzadziej nazywa mnie Marysią i coraz częściej jestem Marią (śmiech). To akurat dobrze, bo lubię tę formę, która w moim pokoleniu nie jest przecież taka popularna.
Pewnie dzięki dobrym genom zagrałaś także jedną z najbardziej odważnych scen w polskim serialu... Mam na myśli skok nago do basenu.
- To było fajne, choć niewiele z tego pamiętam, bo tę scenę nakręciliśmy już podczas pierwszego dnia zdjęciowego. Nie chodziło oczywiście o pokazywanie ciała, tylko o zbudowanie pewnej atmosfery. Czy to ma coś wspólnego z odwagą? Wydaje mi się, że odwaga w zawodzie aktora polega raczej na zagraniu ekstremalnych stanów psychicznych. Czy nagość jeszcze szokuje? Chyba nie, przecież na ekranie było już niemal wszystko.
Może nie uważasz się za odważną na planie, ale jesteś taka poza nim. Masz dość nietypowe hobby. Uprawiasz narciarstwo freeride’owe.
- Uczę się go. Ale mam świetnych przewodników, których serdecznie pozdrawiam za pośrednictwem SHOW (śmiech). Dzięki nim czuję się bezpiecznie, choć dopiero zaczynam przygodę z tym sportem. Moi przewodnicy mają specjalistyczny sprzęt lawinowy, m.in. nadajniki, które w razie wypadku pomagają odnaleźć zasypaną osobę.
Brzmi groźnie.
- Ale zawsze chciałam tego spróbować. Lubię wyzwania i sporty, które są związane z wolnością, przestrzenią, z przekraczaniem własnych granic. Zresztą to być może brzmi groźnie, ale w tym sporcie trzeba po prostu trzymać się pewnych zasad. Najważniejsze to nigdy nie jeździć samemu. Poza tym nie wszystkie zjazdy są bardzo niebezpieczne, często są przygotowywane jako część "normalnych" szlaków. Ten sport trzeba uprawiać z głową, dostosować do swoich umiejętności. Nie jestem ryzykantką bez wyobraźni, nie pojechałabym wszędzie.
Wróćmy do aktorstwa. Twoja rola w serialu "Na krawędzi" jest zaskakująca. Widownia kojarzy cię z grzeczniejszymi bohaterkami.
- Absolutnie się z taką teorią nie zgadzam! Oczywiście więcej widzów kojarzy mnie z serialami, ale biorę także udział w projektach, które pozwalają mi zerwać z serialowym wizerunkiem. Niedawno zagrałam w niezależnym filmie "Czarny". Wcielam się tam w postać dziewczyny żyjącej na wsi, zbuntowanej wobec lokalnej społeczności. Obraz porusza bardzo ważne zagadnienia - m.in. problemy wiary. Można w nim zobaczyć sceny brutalnych egzorcyzmów odprawianych na mojej bohaterce. Żałuję, że ten film nie zaistniał w kinach. Mam nadzieję, że będzie go można obejrzeć na DVD.
Boisz się zaszufladkowania?
- Staram się tego uniknąć, dlatego nawet moje serialowe bohaterki nie są takie same. W "Klanie" gram postać dojrzałą: Agata jest w ciąży, związała się ze starszym facetem z dwójką dzieci, podejmuje trudne tematy. Natomiast moja bohaterka z "Na Wspólnej" jest właściwie postacią komediową. Z kolei Ania z serialu "Na krawędzi" to osoba, która nie została jeszcze skrzywdzona w życiu, w odróżnieniu od swojej matki, ofiary gwałtu. Ma osobowość dominującą, została wychowana przez silną matkę. Choć jest bardzo wrażliwą osobą, sprawia wrażenie pewnej siebie.
Grasz też w teatrze. Lubisz tę część swojego zawodu?
- Tak. Występuję teraz w warszawskim Teatrze Capitol, w spektaklu "Carmen, czyli sztuka na dziesięć telefonów komórkowych". Bohaterowie przez cały czas rozmawiają przez komórki. To chyba charakterystyczne dla naszych czasów, w których ludzie często nie mają czasu się spotkać.
Zdarzyło ci się zerwać z kimś esemesem?
- Nie, ale mojej bohaterce tak (śmiech). Natomiast mnie z drugiej strony, zdarzają się momenty, kiedy wolę odgrodzić się od świata, na przykład zostać w domu z książką. Ostatnio czytam biografię wybitnej aktorki Liv Ullmann - "Linie życia". Zawsze zadawałam sobie pytanie, jak nie dać się zwariować w aktorstwie i ulec temu szaleństwu jednocześnie. Staram się tego nauczyć.
Z jakiej cechy swojego charakteru jesteś najbardziej dumna?
- Jestem bardzo tolerancyjna, otwarta na ludzi. Nie lubię oceniać innych na podstawie poglądów, orientacji seksualnej, czy wyznania. Akceptuję różne wybory. To, że mam w tej chwili intensywne życie zawodowe, nie oznacza wcale, że nie widzę piękna w wychowywaniu dzieci. Ale tej tolerancji oczekuję także wobec siebie.
Poświęciłabyś się wychowywaniu dzieci?
- Myślę, że tak... Ale też mój dom rodzinny był w pewnym sensie nietypowy. Mnie w dużej mierze również wychowywali dziadkowie oraz ojczym - wszystko przez charakter pracy mamy. Właśnie ona nauczyła mnie, że można być odważną i realizować marzenia, zachowując wrażliwość na innych ludzi.
Czy takie cechy powinien też mieć mężczyzna twojego życia?
- Powinien być mądry. Nie bez powodu mówi się, że najpiękniejszą częścią ciała mężczyzny jest jego mózg. I ja się z tym zgadzam! W serialu " Na krawędzi" jesteś bardzo uwodzicielska.
W życiu prywatnym masz świadomość, że działasz na facetów?
- W prawdziwym życiu to ja lubię być uwodzona przez tych mądrych mężczyzn (śmiech).
Kiedyś wyznałaś mi, że twoim marzeniem jest nauczyć się gotować dla męża. Jak ci idzie?
- Na razie nie mam męża i nie planuję zmian w tej kwestii. Nie mam więc dla kogo gotować (śmiech). Ale, jak mówiłam, jestem ambitna, więc jeśli się tym zajmę, to na sto procent. Ostatnio dzięki mamie nauczyłam się robić sernik. Teraz bardzo mi odpowiada fakt, że mieszkam w Warszawie, gdzie tempo życia jest szybkie. Bardzo dużo pracuję, sporo podróżuję. Ale zobaczymy, co będzie za parę lat. Może zapragnę wyprowadzić się za miasto i założyć rodzinę?
Właśnie to są twoje marzenia na najbliższą przyszłość?
- Nie. Na razie moim marzeniem jest zagrać w historycznym filmie, oczywiście kostiumowym. Fiszbiny, balowe suknie. To chyba jest to, o czym czasami marzy każda kobieta (śmiech).
Rozmawiała Oskar Maya
SHOW 8/2013