Samotność w sieci?

Do głębokich relacji potrzebna jest oldskulowa biologia, czyli pięć zmysłów. Nie oszukamy ewolucji - twierdzi prof. Rafał Ohme.

Sieć zagwarantuje nam jedno: wysoką ekspozycję. Przedstawiamy się tysiącom internautów i mamy szansę poznać wiele osób
Sieć zagwarantuje nam jedno: wysoką ekspozycję. Przedstawiamy się tysiącom internautów i mamy szansę poznać wiele osób© Panthermedia
Sieć zagwarantuje nam jedno: wysoką ekspozycję. Przedstawiamy się tysiącom internautów i mamy szansę poznać wiele osób
Sieć zagwarantuje nam jedno: wysoką ekspozycję. Przedstawiamy się tysiącom internautów i mamy szansę poznać wiele osób© Panthermedia

Prof. Rafał Ohme: Widać nie ma czasu na nic innego, bo żeby utrzymać kontakt choćby z 10 proc. wirtualnych znajomych, potrzebuje pół dnia. A tak się nie da. Wielu "przyjaciół" mogło znaleźć się na jego profilu przypadkiem, co dowodzi, że ma sprawnie działający system ich wyszukiwania albo wykonuje zawód, w którym spotyka ciągle nowych ludzi. Jedno jest pewne: liczba wirtualnych kolegów bywa złudna i nie zawsze świadczy o prawdziwej popularności.

Dla 60 proc. Polaków przyjaźń jest cenniejsza niż rodzina, kariera i pieniądze! Tak wynika z badań OBOP. Do tego kilkanaście milionów z nas założyło konta na profi lach społecznościowych. Jak to się przekłada na prawdziwe relacje?

- Wydaje mi się, że Polacy mają mniej znajomych niż inni Europejczycy, za to więcej przyjaciół. Dlaczego? Bardziej cenimy głębokie relacje niż powierzchowne kontakty. A cyberprzestrzeń z defi nicji zakłada te ostatnie. Jest takie powiedzenie, które chyba nie istnieje w żadnym innym języku poza polskim: Z przyjacielem trzeba zjeść beczkę soli. Czyli musimy przejść razem przez dobre i złe wydarzenia. W ciągu wielu pokoleń Polacy musieli mieć sprawdzonych przyjaciół, bo byli pod okupacją, zniewoleni, w stałym zagrożeniu. Wirtualne znajomości nie są zgodne z naszym "historycznym DNA". Wcześniej czy później zostaną poddane próbie. Piotr zorientuje się, że ilość nie przechodzi w jakość. Bo kto z 4 tys. znajomych przyniesie mu z apteki lek, kiedy będzie go potrzebował?

Liczba wirtualnych kolegów bywa złudna i nie zawsze świadczy o prawdziwej popularności.
Prof. Rafał Ohme

- Wirtualne kontakty nie są dobre dla przyjaźni i miłości, za to sprawdzają się w biznesie i show-biznesie. Dzięki nim możemy zrobić dobry interes: znaleźć lepszą pracę, sprzedać auto. Zyskamy też "show- -biznesowo": trafimy na lepszą imprezę, pojedziemy z fajną grupą na narty. Jednak aby połączyła nas z kimś przyjaźń, musimy zaangażować pięć zmysłów. Musimy drugą osobę widzieć i słyszeć, choć to jeszcze może wygenerować wideoczat. Jednak po drodze stracimy tembr głosu i zapach: nie mam na myśli perfum, lecz feromony. Zabraknie nam dotyku, np. przytulenia czy pogłaskania po głowie. A przy najbliższych relacjach - smaku, czyli pocałunku.

- Internet pomaga, owszem, tworzyć więzi z ludźmi, ale one są jak budowla z 4,5 tys. cegieł - tylu znajomych ma pani kolega. Wystarczy, że powieje silny wiatr, czyli poddamy znajomość próbie, a budynek się zawali, bo między cegłami brakuje spoiwa. W sieci szybko tworzymy gigantyczne "budowle", które tylko z pozoru wyglądają wspaniale.

Właśnie, szybkość jest ważną cechą wirtualnych kontaktów. Socjolog Zygmunt Bauman mówi, że młody człowiek w jeden dzień zdobywa na portalach 500 przyjaciół, czyli więcej, niż on poznał przez 86 lat!

- Tempo to wyznacznik naszej cywilizacji. Gigantyczne przyspieszenie wywołane jest przez otaczające nas wysokie technologie: telefon, telewizję, komputery, roboty, także kuchenne. Jeśli spotkałaby pani swój klon sprzed stu lat, okazałoby się, że nie macie odmiennych opinii w kwestii moralności czy seksualności. Jednak ona zdumiałaby się, słysząc, że trzydaniowy obiad szykuje pani w 40 minut. "Tyle czasu obieram ziemniaki!", powiedziałaby, uznając panią za szczęściarę, która ma czas na czytanie poezji. A pani np. wykonuje trzy telefony, wysyła pięć e-maili i kątem oka ogląda nową kolekcję Toma Forda w Fashion TV.

- Utrzymywanie znajomości pochłania wiele czasu, więc mamy go coraz mniej. Kiedy nie wyrabiamy się z e-mailami, wysyłamy SMS-y, potem przechodzimy na twittowanie (wiadomości po 140 znaków). A do głębokich relacji potrzebna jest oldskulowa biologia, czyli pięć zmysłów. Nie oszukamy ewolucji.

Wystarczy używać komunikatorów umiarkowanie, a wirtualne kontakty przyniosą nam same korzyści.
Prof. Rafał Ohme

- Sieć zagwarantuje nam jedno: wysoką ekspozycję. Przedstawiamy się tysiącom internautów i mamy szansę poznać wiele osób. Możemy wybrać te, które przepuścimy do tzw. drugiego etapu, nawiązując kontakt e-mailowy. Część z nich dostąpi potem zaszczytu przejścia do etapu trzeciego, czyli spotkania w realu. Ale dopiero po uruchomieniu dodatkowych zmysłów zacznie się budowanie prawdziwych relacji.

Nadal nie przyjmuję zaproszeń do grona znajomych od tych, których nie spotkałam w realu. Inni poznają się w sieci i tam utrzymują kontakty.

- Reprezentuje pani typ "rozważna i romantyczna". Jednak może kiedyś zechce pani mieć więcej kontaktów, tak potrzebnych w zawodzie dziennikarza, złamie zasady i przyjmie znajomych swoich znajomych? Znam osobiście 90 proc. ludzi na moim profilu, ale chyba zacznę swawolniej przyjmować zaproszenia. Tu ciekawostka: honoraria reklamowe gwiazd coraz bardziej zależą od liczby znajomych, których mają na portalach. Choć oficjalnie nikt się do tego nie przyznaje.

Więc jak znaleźć złoty środek? Kiedy przesadzamy z kontaktami w sieci?

- Wirtualne relacje nie mogą być sensem samym w sobie. Nie powinny być główną strawą, tylko przyprawą. Mamy w sobie naturalne zegary, które wysyłają ciału i mózgowi sygnały ostrzegawcze. Jeśli ktoś śpi mniej niż sześć godzin, bo nocami obsługuje internetowych kolegów, a zamiast rozmawiać z dziećmi, pisze e-maile, przekroczył granicę. Wystarczy używać komunikatorów umiarkowanie, a wirtualne kontakty przyniosą nam same korzyści. Na co dzień korzystajmy z pięciu zmysłów. Wąchajmy się i dotykajmy na potęgę! (śmiech).

Rozmawiała Magdalena Kuszewska

------

Rafał Ohme - profesor nadzwyczajny SWPS w Warszawie oraz Uniwersytetu Renmin w Pekinie. Laureat stypendium Fulbrighta. Jest ekspertem w dziedzinie emocji i podświadomości. Z jego odkryć korzystają fi rmy badawcze m.in. w USA, Wielkiej Brytanii, Chinach i Japonii. Na studia w Stanach zarobił, grając na gitarze w barach w Chicago.

PANI 3/2012

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas