Scott Miler: Weterynarz z misją

Związki są trudne, a ludzie skomplikowani. Czasem zwierzęta są prostsze. W zabieganym ludzkim świecie przyjemnie jest mieć zwierzę, które obdarzy cię bezwarunkową miłością. Taka relacja jest nie do przecenienia - mówi Scott Miler, bohater programu "Weterynarz na peryferiach".

Dr Scott Miler z Betty
Dr Scott Miler z Bettymateriały prasowe

"Weterynarz na peryferiach", który możecie oglądać na kanale Polsat Viasat Nature. Pokazuje od kuchni życie kliniki weterynaryjnej, prowadzonej przez dr. Scotta Millera. Pracownicy tętniącej życiem kliniki w cichej dzielnicy Richmond upon Thames na peryferiach Londynu, codziennie zmagają się z nowymi wyzwaniami. Aby pomóc różnym gatunkom pacjentów: lisom, egzotycznym ptakom czy gadom, potrzeba wielu lat doświadczenia i ogromnej wiedzy.

Z jakim najdziwniejszym zwierzęciem miałeś okazję pracować? Co mu dolegało?

Scott Miler: - Kilka dni temu byłem na południu Wielkiej Brytanii, w miejscowości Isle of Wight. Zostałem poproszony o obcięcie paznokci kotu. Pozornie prosta sprawa, jednak kotem okazał się być tygrys. Dwa przecudowne tygrysy o imionach Zia i Zena są mieszkańcami tamtejszego ogrodu zoologicznego. Są to starsze kotki i mają takie same problemy jak większość kotów domowych. Jednym z nich są właśnie wrastające paznokcie, które z uwagi na ograniczony już ruch tych zwierząt, nie ścierają się w sposób naturalny.

- Wspaniały zespół pracowników zoo przygotował wszystko do zabiegu. Właścicielka ogrodu wychowywała się z tygrysami, co pozwoliło jej założyć coś w rodzaju rezerwatu dla tych zwierząt. Znamy się od wielu lat i to właśnie na jej prośbę podjąłem się tego zabiegu. Nie tylko przyciąłem paznokcie, ale też zrobiłem USG dróg moczowych. Pracowity dzień zakończyłem spojrzeniem prosto w oko tygrysa. Całe wydarzenie było niesamowitym doświadczeniem. Dla miłośnika zwierząt jest to prawdopodobnie rzecz porównywalna do religii.

Brzmi to jak nie lada wyzwanie. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończyło.

- Tak, było to dosyć delikatne zadanie. Podawanie narkozy starszym kotom jest dość ryzykowne. Tygrysy oczywiście potrafią się bronić, gdy coś nie idzie po ich myśli. Na szczęście były grzeczne i po wszystkich badaniach szybko doszły do siebie, co było niesamowite.

Które zwierzęta są trudniejsze do leczenia: domowe czy dzikie?

- To zabawne pytanie. Powiedziałbym, że dzikie zwierzęta ponieważ mają potencjał, żeby cię zjeść lub zranić, nie mają właścicieli. To one rządzą. Przez to jest sporo wyzwań. Z drugiej strony czasem właściciele potrafią być większym wyzwaniem niż samo zwierzę. Leczenie zarówno dzikich, jak i domowych zwierząt jest równie trudnym zadaniem i tak samo satysfakcjonującym.

Scott Miler z jednym ze swoich dzikich pacjentów
Scott Miler z jednym ze swoich dzikich pacjentówmateriały prasowe

Myślę, że ludzie doceniają twój program, ponieważ mają dostęp do różnych informacji, które nie byłyby dla nich dostępne.

- To prawda. W jednym z odcinków "Weterynarza na peryferiach" mieliśmy do czynienia z terierem o imieniu Bambam. Jego agresywne zachowanie było wynikiem okrucieństwa poprzednich właścicieli psa. Mimo problemów behawioralnych, jak każdy zasługuje na leczenie. Jest ono jednak utrudnione, bo pies nie wie, że chcemy dla niego dobrze, tylko czuje kolejne zagrożenie związane np. z wbijaniem igły. Warto jednak próbować, bo te zwierzęta są łagodniej usposobione, kiedy są ze swoimi opiekunami.

- Słyszę o wielu przypadkach, kiedy zwierzęta nie są poddawane leczeniu ze względu na agresywne zachowanie. Dla mnie takie przypadki są wyzwaniem i bardzo je lubię. Na pewno skacze adrenalina, a krew płynie szybciej, ale właśnie dzięki temu zapamiętuje się taki dzień na długo.

Mówiłeś w jednym z wywiadów, że za zamkniętymi drzwiami kliniki dzieje się więcej niż nam się wydaje. Co dokładnie miałeś na myśli?

- Chodziło mi o poziom zaawansowania technologicznego, do którego mamy dostęp na co dzień. Uważam, że ludzie nie zdają sobie sprawy, jaki poziom leczenia mamy do zaoferowania zwierzętom w obecnych czasach. Od operacji na otwartym sercu, przez operację mózgu, wymianę nerek, kurację laserem, do bionicznych kończyn. Wszystkie te rzeczy są teraz możliwe. Myślę, że program pomaga zwrócić na to uwagę.

- Jestem bardzo dumny z bycia weterynarzem. Jestem dumny z naszej profesji, która rozwija się bardzo szybko, a my możemy robić coraz więcej. Dzięki temu zwierzęta mają lepsze warunki życia i żyją dłużej niż jeszcze dziesięć lat temu. Ludzie są zwykle zaskoczeni tym, jakimi metodami możemy obecnie leczyć zwierzęta.

W programie pracujesz ze zwierzętami, zwierzęcymi aktorami. Czy to było trudne? Czy zapadło ci w pamięć jakieś szczególne wydarzenie, anegdota?

- Oczywiście. Wkrótce będziecie mieli okazję zobaczyć pierwszą serię, w której mieliśmy mnóstwo niezwykłych przypadków. Największym wyzwaniem było jednak leczenie mojego własnego psa - Betty. Betty uległa poważnej kontuzji kręgosłupa. Jeden z dysków praktycznie eksplodował w jej grzbiecie, gdy byłem z nią i moim synkiem na spacerze. Betty sparaliżowało, musieliśmy poddać ją operacji, którą przeprowadził jeden z moich najlepszych przyjaciół - chirurg ortopeda. Ta sytuacja pokazała mi, jak wiele jako weterynarze robimy dla społeczności.

- Betty znaczy dla mnie bardzo wiele. Mimo, że jest ona małym, wiecznie umorusanym, brązowym border terierem. Ludzie mogą powiedzieć "to tylko pies", ale dla mnie znaczy ona o wiele więcej. W sytuacji, kiedy widzisz cierpienie zwierzęcia, uświadamiasz sobie, jak wiele znaczy dla ciebie i twojej rodziny. Przez całą tę sytuację przechodziłem otoczony kamerami. Było to bardzo trudne, ale czułem, że zrobiłem to co powinienem. Przecież sam proszę moich klientów o branie udziału w programie. Przeżywam z nimi wzloty i upadki, lecząc ich zwierzęta. Teraz mogę powiedzieć, że Betty odzyskała już sprawność. Nie jest w idealnej formie, ale jest idealna dla mnie.

Jak sądzisz, skąd bierze się u ludzi potrzeba posiadania zwierzęcia?

To, co robimy dla siebie, aby trzymać formę, odnosi się także do zwierząt

- Jak wiemy, związki są trudne, a ludzie skomplikowani. Czasem zwierzęta są prostsze. W zabieganym ludzkim świecie przyjemnie jest mieć zwierzę, które obdarzy cię bezwarunkową miłością. Taka relacja jest nie do przecenienia. Niektórzy ludzie twierdzą, że ich relacje ze zwierzętami są silniejsze niż z ludźmi.

- Nie wiem czy to za sprawą szybkiego trybu życia, który prowadzimy, ale uważam, że zwierzęta są obecnie ważniejsze niż kiedyś. Dają cel w życiu i sprawiają, że czujemy się kochani. Dużo nauczyliśmy się o tym, że zwierzęta mają uczucia i jak je okazują. Są indywidualistami, mają swoje osobowości i pewnie dlatego ludzie coraz bardziej uświadamiają sobie, jak ważne jest to, aby o nie dbać.

Człowiek jest najlepszym przyjacielem zwierzęcia, a zwierzę jest jak członek rodziny. Z drugiej strony, przez niszczenie naturalnego środowiska zwierząt i złe traktowanie - człowiek jest także ich największym wrogiem. Czy zgadasz się z tym stwierdzeniem?

- Tak, zgadzam się. To słuszne stwierdzenie. Zwierzęta mogą mieć bardzo dobrą opiekę, a ich opiekunowie często robią co w ich mocy, żeby im pomóc. Znam przypadki osób, które sprzedawały samochody, albo zastawiały domy, żeby uzyskać środki na leczenie swoich podopiecznych. Tymczasem ciągle podejmowane są trudne decyzje dotyczące przyszłości zwierząt żyjących na wolności. Właśnie kończę studia magisterskie dotyczące medycyny ochronnej dzikich zwierząt. Docierają do mnie smutne informacje, jak choćby ta, że obecnie w Azji żyje na wolności tylko 2300 tygrysów. Druzgocący jest fakt, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu były ich setki tysięcy.

- Tego typu sytuacje mają miejsce na całym świecie, a gdyby wszyscy próbowali coś zmienić, to można by było im zapobiec. Przykładem jest choćby odrodzenie populacji pandy wielkiej. Stało się tak dlatego, że pandy są popularne. Istnieje jednak wiele innych, mniej popularnych gatunków zwierząt, których populacja jest zagrożona.

- Myślę, że to trudny czas dla dzikich zwierząt i ich ochrony. Nie jest to tylko kwestia medycyny, ale także zmian klimatycznych. Z drugiej strony w programie pokazujemy bioniczną kończynę zakładaną psu... Tak, niestety to co powiedziałeś, jest prawdą.

Co mogą zrobić właściciele, żeby utrzymać swoje zwierzęta w zdrowiu najdłużej?

- To, co robimy dla siebie, aby trzymać formę, odnosi się także do zwierząt. Ćwiczenia, ruch i dobra dieta, a także regularne wizyty u weterynarza. Weterynarze to dobrzy ludzie, którzy chcą, żebyście jak najdłużej żyli razem... Dlatego trzeba się do niego udać co najmniej raz w roku, podobnie jak sami chodzimy przynajmniej raz w roku do lekarza. Uważam, że jest to ważne, ponieważ wtedy jest szansa na wczesne wykrycie choroby i jej zapobieganie. Profilaktyka pomaga dłużej cieszyć się z obecności naszych pupili.

Jak powinno się przygotować zwierzę do wizyty u weterynarza?

- Zazwyczaj właściciele kotów mają problem z wsadzeniem ich do transportera. Moją radą jest - wyciągnijcie kosz dzień przed wizytą w klinice. Pomoże to kotu oswoić się z nim w domu, wejść i pooglądać. Zwierzę nie będzie tak zestresowane nową sytuacją, transportem. Dzięki temu, tuż po otwarciu drzwiczek, nie będziemy musieli nerwowo łapać go podczas wizyty. Druga ważna rzecz to sposób umieszczania kota w transporterze. Nie wkładajmy go głową do transportera, najpierw włóżmy jego tył. To jest jak bycie wpychanym do jaskini - nie wiesz co cię czeka, co tam jest... i jest to przerażające. Za to wchodząc tyłem, nie widzisz nic za sobą więc nie masz tylu powodów do stresu.

- Z psiego punktu widzenia, zawsze powtarzam moim klientom, że ważne jest, żeby pies nie bał się weterynarza. Jeżeli jest to możliwe, to wchodźcie do kliniki będąc na spacerze w okolicy, poproście pielęgniarki, żeby dały mu jakiś przysmak. Pielęgniarki i recepcjonistki w moich klinikach kochają zwierzęta i lubią widywać naszych pacjentów. Dlatego dużo psów wpada do nas tylko po smakołyk i wychodzi. Po takiej nauce psy często uważają klinikę za świetne miejsce, w którym nic złego się nie dzieje.

"Weterynarz na peryferiach" w klinice
"Weterynarz na peryferiach" w klinicemateriały prasowe

Bardzo dużo pracowałeś charytatywnie, także z osłami, leniwcami i diabłami tasmańskimi. Czy zapominamy o gatunkach zwierząt, które nie są tak ładne jak misie koala czy pandy?

- O tak. Jesteśmy ludźmi i jest to normalne, że pewne atrybuty, czy to u ludzi, czy w odniesieniu do zwierząt uważamy za bardziej atrakcyjne. Taka jest nasza natura. Jesteśmy także wysoko rozwiniętym gatunkiem. Czasem musimy dostrzec fakt, że są też takie gatunki zwierząt, które cierpią, choć nie są tak urocze czy słodkie. To, co często robią organizacje zajmujące się ochroną zwierząt, to wybierają "gatunek osłonowy". Jest to gatunek, który wszyscy znają i kochają. Chroniąc ten gatunek, chronią też wiele innych, które żyją w tym samym środowisku. To jest bardzo sprytna taktyka, bo pozwala wykorzystać jak najlepiej to, co jest nam dane. Ludzie mają swoje preferencje i to się nie zmieni, zatem ważne jest zrozumienie, w jaki sposób można to wykorzystać.

Ludzie dzielą się na dwie grupy. Na tych, którzy mówią do swoich zwierząt i na tych, którzy nie mają zwierząt i nie rozumieją pierwszej grupy. Czy to jest normalne, żeby mówić do swoich zwierząt i czy one nas rozumieją? Ja uważam, że mój pies mnie rozumie.

Jedną z najtrudniejszych ról weterynarza jest wspieranie właściciela w pożegnaniu ze zwierzęciem

- Ja też sądzę, że zwierzęta rozumieją. Jeśli ludzie uważają, że dziwne jest rozmawianie ze swoimi zwierzętami, to wezmą mnie za dziwaka. Nie chodzi o to, że zwierzęta rozumieją dokładnie co do nich mówimy, ale rozpoznają sposób w jaki gestykulujemy i ton naszego głosu. Dzięki temu, na przykład w momentach, w których są zestresowane, mówienie do nich je uspokaja. W programie "Weterynarz na peryferiach" dużo mówię do moich pacjentów.

Zdarza się, że otaczamy zwierzęta taką miłością, że zaczynamy je traktować jak ludzi. Czy istnieje granica, której w takich sytuacjach nie możemy przekraczać?

- Rozumiem co chcesz przez to powiedzieć. Trudno jest ocenić, jak dużo zwierzę dla kogoś znaczy. Myślę, że niebezpiecznie jest mówić o granicy, ponieważ to może być dla kogoś jedyna istota obdarzająca go miłością. Takie osoby są gotowe zrobić wszystko co w ich mocy, aby leczyć zwierzę. Decyzje co do tego zawsze muszą uwzględniać dobro zwierzęcia, nie właściciela.

- Jedną z najtrudniejszych ról weterynarza jest wspieranie właściciela w pożegnaniu ze zwierzęciem. Uśpienie swojego pupila jest zawsze trudne. W takich momentach mówię o tym, że teraz najważniejsze jest jego dobro. Lubię myśleć, że jako weterynarze pomagamy ludziom w podejmowaniu odpowiednich decyzji, aby potem jej nie żałowali.

- Nadal też uważam, że zwierzęta zasługują na lepsze życie. My nie jesteśmy jedynym gatunkiem na planecie, ani najważniejszym. Jesteśmy tylko jednym z gatunków zwierząt. Tak, może faktycznie najbardziej rozwiniętym, chociaż uważam, że czasem się tak nie zachowujemy. Według mnie świat jest piękniejszym, ciekawszym, żywszym i zróżnicowanym miejscem właśnie dzięki zwierzętom. Mamy coraz mniej czasu na uratowanie gatunków zagrożonych wyginięciem. Im więcej funduszy, miłości i troski poświęcimy ochronie naszego oraz dzikiego środowiska, tym lepiej.

Wiele razy jeździłeś na misje, aby ocalić zwierzęta. Co było dla ciebie motywacją i co przyniosły te wyjazdy?

- Wyjazdy na misje to niesamowite przeżycia, z których wyniosłem bardzo dużo doświadczeń. W pamięci zawsze mam wyjazd do Indonezji z International Animal Rescue - grupą charytatywną, której jestem patronem. Działają w wielu krajach, ale ja akurat dołączyłem w Indonezji, gdzie pojechaliśmy na targ zwierząt w Dżakarcie. Bardzo dużo dziko żyjących zwierząt zostaje pojmanych i sprzedawanych właśnie na tego typu targowiskach. Żyją potem w niewoli i w złych warunkach. Organizacja zajmuje się ich uwalnianiem, rehabilitacją i formowaniem czegoś na kształt rodzin, bo naczelne są bardzo towarzyskimi stworzeniami. Potem wypuszcza się je na wolność.

Może zabrzmi to trochę dziwnie, ale zawsze czułem, że zwierzęta są mi bliskie i że ja też jestem im bliski

- Kiedy poznałem jedną z grup, która właśnie miała wracać do dziczy, w której przywódcą była małpa, samiec, który spędził całe swoje życie na łańcuchu o długości ledwo ponad metra, na palącym słońcu. Udało mi się nawiązać z nim więź. Pewnego dnia ruszyliśmy w 24-godzinną podróż z Jawy na Sumatrę - najpierw jechaliśmy samochodem, potem płynęliśmy promem, znów samochodem, małą łódką w środku dżungli, a na końcu przez trzy godziny szliśmy na szczyt góry, skąd uformowane przez nas stado zostało wypuszczone na wolność. Ów samiec spędził te trzy godziny siedząc na moich plecach. To było wspaniałe uczucie, móc dać wolność zwierzętom więzionym przez człowieka. Z perspektywy dzikiej przyrody to była sytuacja, którą najbardziej zapamiętałem.

- Potem odwiedziłem Pakistan po trzęsieniu ziemi. Ludzie byli zdziesiątkowani, a konie i osły pracujące jako zwierzęta pociągowe, były ranne. Pomimo tego, że było tam bardzo dużo organizacji pozarządowych pomagających ludziom, nikt nie zajmował się zwierzętami. Dlatego wraz z organizacją Brooke - zajmująca się osłami i końmi w krajach Trzeciego Świata, jeździliśmy furgonetką drogami i leczyliśmy napotkane zwierzęta. Nigdy nie widziałem takiej destrukcji. To wyglądało jak apokalipsa. Było bardzo źle. Było to jednocześnie cudownym doświadczeniem, ponieważ to właśnie te ranne zwierzęta pomagały ludziom stanąć na nogi. To zwierzęta były drogą powrotu do normalności. Dlatego wspaniale było być częścią tego procesu.

Planujesz jeszcze jechać na inne misje?

- Ależ oczywiście! Uwielbiam podróżować i kocham zwierzęta, dlatego zawsze jestem otwarty na propozycje pomocy zwierzętom w innych krajach. Jest nawet plan, że pojadę odwiedzić pewną szympansicę. Ma na imię Africa. Uratowałem ją na Gran Canarii, zabrałem do organizacji charytatywnej w Hiszpanii - w Gironie, na północ od Barcelony, która nazywa się MONA. Niedługo Africa będzie potrzebować kilku zabiegów dentystycznych. Nie widziałem jej odkąd urodziły się moje dzieci, a więc od około ośmiu lat. Mam nadzieję, że będę mógł się z nią zobaczyć i potrzymać ją za rękę podczas zabiegów.

Czy jest różnica w stosunku ludzi do zwierząt w różnych krajach?

- Myślę, że jest. Główna różnica to ta między Australią, z której pochodzę, a Wielką Brytanią. W Wielkiej Brytanii jest zimniej i bardziej mokro. Spędza się o wiele więcej czasu w domu, a co za tym idzie, zwierzęta spędzają ten czas z opiekunami. Właśnie przez tą bliskość, relacja ze zwierzęciem jest mocniejsza niż w ciepłych krajach, w których zwierzę jest dużo czasu na zewnątrz. Australijczycy są oczywiście wielkimi miłośnikami zwierząt i dbają o dziką przyrodę, ale Brytyjczycy oraz Europejczycy mają niesamowitą więź dzięki większej ilości czasu spędzonego z pupilami.

Dr Scott Miler z rodziną
Dr Scott Miler z rodzinąmateriały prasowe

Czy miłość do zwierząt pomaga w pracy?

- Myślę, że pomaga. Może zabrzmi to trochę dziwnie, ale zawsze czułem, że zwierzęta są mi bliskie i że ja też jestem im bliski, w niewytłumaczalny sposób. Wydaje mi się, że zwierzęta mnie lubią. Oglądając "Weterynarza na peryferiach" zobaczycie, że mają pozytywne nastawienie do mnie. Nawet tygrysy, z którymi pracowałem kilka dni temu, chodząc po wybiegu ocierały się o kraty, przy których siedziałem, a właścicielka schroniska powiedziała, że dotychczas nie widziała u nich takiego zachowania. Wiem, że to może brzmieć dziwnie, ale to właśnie to skłoniło mnie do zostania weterynarzem.

- Jako siedmiolatek postanowiłem zostać weterynarzem, kiedy jednego dnia, podczas kempingu z moją rodziną w Australii, wstałem rano, przed wszystkimi. Na horyzoncie zobaczyłem małego królika i postanowiłem sprawdzić jak blisko uda mi się do niego podejść. Był około 300 metrów ode mnie. Najpierw podchodziłem, a potem podczołgałem się i znalazłem tuż obok. Dotknął mnie w nos i uciekł. Odwróciłem się, ale byłem sam i nie mogłem się z nikim podzielić tym niesamowitym doświadczeniem. Zostało ono jednak we mnie. Wiedziałem, że mam coś szczególnego, tylko nie umiałem do końca wytłumaczyć co. To coś sprawiło, że zostałem weterynarzem. Poczucie bliskości ze zwierzętami zdecydowanie pomaga mi w pracy.

Popularność ma negatywny wpływ na twój rozwój zawodowy czy wręcz przeciwnie - jest dodatkową motywacją do pracy?

- Obecnie prowadzę bardzo pracowite życie. Kieruję trzema klinikami weterynaryjnymi, mam trójkę dzieci, dwa psy i kota. Do tego dochodzi program telewizyjny. Jestem też patronem dwóch organizacji charytatywnych, więc jak widzicie prowadzę dosyć intensywne życie. Ale ja je takie właśnie lubię. Znajduję czas na pracę w klinice, sprawdzam, jak czują się moi pacjenci. Mam wielu klientów, którzy przyjeżdżają tylko do mnie - to mi bardzo schlebia. Czuję się jak żongler, ale wszystkie piłki nadal są w powietrzu, więc jest dobrze.

Styl.pl/materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas