Śledztwa rodzinne

Jakie znaczenie ma pochodzenie partnera i dom, w którym dorastał? Co warto wiedzieć o jego rodzinie? Czy taka ciekawość to przesada? Nie, jeśli chcemy się dobrze rozumieć w przyszłości.

Aby uniknąć niespodzianek w związku, warto dowiedzieć się więcej o pochodzeniu i rodzinie ukochanej osoby
Aby uniknąć niespodzianek w związku, warto dowiedzieć się więcej o pochodzeniu i rodzinie ukochanej osoby123RF/PICSEL

Woody Allen powiedział, że związku nie tworzą dwie osoby, ale sześć: ona, on, jej rodzice oraz jego rodzice. To myśl odkrywcza w czasach, kiedy lubimy powtarzać, że liczy się tylko miłość, a przeszłość nie ma znaczenia. Internetowe fora pełne są postów, w których żarliwie zapewniamy, że dla nas ważne jest tylko to, kim partner jest teraz, i nie obchodzi nas, skąd pochodzi, kim są jego rodzice ani co pozostawił za sobą.

Czy mamy rację? Trójka amerykańskich badaczy - David Johnson, Teodora O. Amoloza i James Booth - zajęła się na przełomie wieków poszukiwaniem odpowiedzi na to pytanie.

Po kilku latach badań socjologowie doszli do wniosku, że udany związek ma... "dwie nogi". Innymi słowy, na jego trwałość i jakość wpływają dwie grupy czynników. Po pierwsze - zakochanie i wszystkie towarzyszące mu nagrody w postaci poczucia wyjątkowości partnera, namiętności, chęci przebywania razem i przyjemności odczuwanej w jego towarzystwie.

Ale związek ma też "nogę" wpływającą na stabilność, a ta wynika z rzeczywistych cech charakteru partnera, jego temperamentu, poglądów, systemu wartości, umiejętności rozwiązywania konfliktów, czyli czynników wyniesionych z rodzinnego domu, pochodzących wprost lub pośrednio od rodziców.

Można więc powiedzieć, że dla miłości przeszłość, nazwisko, pochodzenie partnera nie mają znaczenia. Ale dla związku - tak. Rzecz szczególna, że w różnych czasach i pod każdą szerokością geograficzną powtarzamy ten sam manewr: opieramy nasze związki tylko na jednym z tych filarów. Tylko miłość albo tylko właściwe pochodzenie.

Dziś w kulturze Zachodu stawiamy na to pierwsze, ale na przykład w Indiach nadal rodzice wybierają małżonków dla swoich dzieci. Mawiają, że małżeństwo jest jak czajnik - woda grzeje się powoli i wreszcie zaczyna wrzeć, zakochanie przychodzi po ślubie.

Uważają, że na Zachodzie ludzie pobierają się w chwili wrzenia, dlatego miłość po ślubie stygnie. Ale jeśli spojrzeć na oba podejścia do związków okiem naukowców, żaden z nich nie jest lepszy - oba biorą po uwagę tylko jedną "nogę" związku. Moglibyśmy pocieszyć się słowami psychologa Bogdana Wojciszke, który twierdzi, że "naukowe analizy miłości przypominają wnioskowanie o naturze huraganu na podstawie tej jego części, którą udało się pracowitemu badaczowi złapać do słoika".

Jednak on sam widocznie złapał dość, by przestrzegać, że namiętne, romantyczne uczucie nie jest stabilną podstawą związku, a co więcej, nie wystarcza, byśmy naszą relację uważali za szczęśliwą, dobrą i sensowną. Radzi, żeby stwarzać we dwoje wspólny świat, zapewniać sobie wsparcie, starać się być bratnimi duszami. A do tego potrzebne są właśnie podobne pochodzenie, poglądy, wartości.

Dla miłości przeszłość, nazwisko, pochodzenie partnera nie mają znaczenia. Ale dla związku - tak.

Mówi, że większe szanse na powodzenie, według badań, mają związki, w których ludzie pochodzą z tej samej klasy społecznej, kultury, są tego samego wyznania. Podobieństwa pod względem sposobu bycia, poziomu wykształcenia, rodzinnych tradycji łączą się z odczuwaniem satysfakcji ze związku. Co ciekawe, nie chodzi tylko o faktyczne podobieństwo - z innych badań wynika, że bardzo istotne jest nawet jego wrażenie odczuwane zupełnie subiektywnie.

Jeśli obserwując rodzinę partnera, poznając jego przeszłość i poglądy, uznamy, że są podobne do naszych, to wzrasta nasze poczucie zadowolenia ze związku - być może czujemy wówczas, że znaleźliśmy bratnią duszę.

Inny polski badacz, prof. Mieczysław Plopa, twierdzi, że te zauważone podobieństwa budzą w nas poczucie bezpieczeństwa. Podobnie odczuwamy, gdy klimat domu rodzinnego, z którego pochodzi partner, wydaje się nam znajomy i przyjazny. Warto to sprawdzić.

Kula u nogi czy dziedzictwo?

W psychologii dominuje dziś pogląd, że istotą dorosłości jest oderwanie się od rodziny zwane potocznie "odpępowieniem". Jednak, jak podkreśla psycholog i psychoterapeuta Bogusław Włodawiec, można pojechać za ocean i być zależnym od rodziców, a można też mieszkać z nimi pod jednym dachem i umieć iść własną ścieżką.

- "Odpępowienie" nie oznacza zerwania kontaktu czy odcięcia się od przeszłości, tylko zdolność do samodzielnego życia - podkreśla psycholog. Nasz partner może mieć własne mieszkanie i dobrą pracę, ale czy jest już niezależnym mężczyzną, czy tylko zbuntowanym wobec rodziców chłopcem? Ucieka od rodziny czy tylko mieszka daleko?

Wśród pacjentów Bogusława Włodawca zdarzają się często ludzie pragnący odciąć się od rodziny, której się wstydzą - bo za biedna, za prowincjonalna, patologiczna. Ale w ten sposób budują tylko fałszywe poczucie wartości, zdominowane ciągłym strachem przed zdemaskowaniem. To, co wynosimy z rodzinnego domu - worek wspomnień, zestaw wzorców, przekonań i parę wyćwiczonych sposobów działania - nazywamy dziś często bagażem. Jednak to również dziedzictwo.

- Ktoś mógł mieć rodziców niewykształconych i prostych, ale odebrał od nich lekcję uczciwości. Ktoś inny ma nadopiekuńczą matkę, która jednak nauczyła go, czym jest ambicja - podkreśla Bogusław Włodawiec. - Nawet w przypadku toksycznych rodziców to, co wynosimy z domu, przypomina nie zatrute źródło, lecz pełen talerz - są tu rzeczy niedobre i zdrowe. Nie można całości wyrzucić do śmietnika, trzeba wybrać i starannie oddzielić to, co chcę przyjąć, od tego, czego nie chcę, co jest dla mnie dziedzictwem, a co ciężarem. Dokonanie takiego wyboru staje się wstępem do dorosłości. Odrzucenie wszystkiego często oznacza, że jesteśmy dopiero w fazie buntu i poszukiwania własnej drogi. Dobrze wiedzieć, na jakim etapie znajduje się nasz partner.

Geny i cała reszta

Nawet jeśli wyjedziemy do innego miasta, ograniczymy kontakt z rodzicami, to i tak nosimy ich w sobie. Jesteśmy ich częścią, i to nie w sensie metaforycznym. Krewni dzielą się genami i każdy z nas z łatwością rozpoznaje cechy, które w jego rodzinie występują od pokoleń: kręcone włosy, zadarty nos, upór czy zamiłowanie do sportu.

Dziedziczymy też ryzyko - możemy jak oni chorować na serce, astmę, cukrzycę, nowotwory. Z danych Europejskiej Agencji Statystycznej wynika, że na wyższe uczelnie idą głównie dzieci wykształconych rodziców (tylko co czternasty absolwent pochodzi z rodziny, gdzie oboje rodzice nie skończyli studiów). Gen FOXP2 odpowiada za nasze zdolności językowe, a TRPM8 za wrażliwość na zimno i ból.

Odpępowienie nie oznacza zerwania kontaktu czy odcięcia się od przeszłości, tylko zdolność do samodzielnego życia

Epigenetycy dowodzą, że wiele nawyków i wpływów środowiska odciska się na naszym DNA i jest przekazywane potomstwu. Jeśli spotkasz się z rodziną partnera przy wielkanocnym stole, szybko zauważysz podobieństwa w sposobie prowadzenia rozmowy, gestach, reakcjach, jakie łączą go z bliskimi. Różnice zaś wskaże ci zapewne on sam, nawet jeżeli jest bardzo zżyty z rodziną, bo dziś modne stało się podkreślanie swojej odrębności.

- Warto też wiedzieć, jakim systemem wartości kieruje się rodzina partnera i czy on go podziela, czy odrzuca. Muszę zaznaczyć, że miałem w mojej pracy psychoterapeutycznej do czynienia z ludźmi, którzy wydawali się zupełnie odmienni od swoich rodziców. Geny i wychowanie są ważne, ale niekoniecznie nas determinują, bo posiadamy również wolną wolę i możemy wybierać - dodaje Bogusław Włodawiec.

W jakim więc stopniu jesteśmy wolni, a w jakim zdeterminowani? Niedawno w Wielkiej Brytanii na próbie tysiąca mężczyzn i kobiet przeprowadzono badanie, którego celem było sprawdzenie, czy zachowania przechodzą z pokolenia na pokolenie.

Okazało się, że młode kobiety i mężczyźni wydają się niepodobni do swoich rodziców, ale po trzydziestce to się zmienia. Granicą jest (choć nie wiadomo dlaczego) wiek 32 lat. Po nim ponad 60 proc. kobiet i 25 proc. mężczyzn wyraźnie upodabnia się do swoich matek i ojców. Innymi słowy, w przypadku co czwartego mężczyzny powiedzenie "wychodzisz za mąż również za swojego teścia" można potraktować poważnie.

Nuda albo wtajemniczenie

Siadacie w salonie na sofie, a ciocia w papilotach wyjmuje rodzinne albumy - taka scena wykorzystywana jest w wielu filmach (a nawet w reklamach), często złośliwie, jako zwiastun nadchodzącej nudy i przymusu.

Jednak każda rodzina ma swoją historię, swoje tajemnice i pamiątki. Stryj Apolinary w gniewie łamał parasole, prababcia Tekla zabrała do grobu tajemnicę srebrnych łyżeczek, które ukryła przed bolszewikami, natomiast po dziadku Jędrzeju został niewysłany list miłosny ukryty za kaflowym piecem.

W każdej rodzinie są podobne opowieści, mikrohistorie mówiące o słabościach, namiętnościach i pasjach naszych przodków. Jeśli w domu partnera ktoś je przy tobie przywołuje, sięga po rodzinne zapiski i fotografie, to znaczy, że przechodzisz rytuał wtajemniczenia. Bycie zaproszonym do ich poznania to wyraz akceptacji i zaufania. Doceń to i potraktuj jako szansę na lepsze zrozumienie mężczyzny, z którym chcesz się związać, a może i spędzić resztę życia.

Interesuj się, zrewanżuj własną rodzinną anegdotą, opowieścią, a przy tym obejrzyj uważnie bursztynową fifkę jego dziadka i kilim haftowany przez prababkę. Ich istnienie jest dobrą wróżbą dla waszego związku - może nie od razu obietnicą wiecznej namiętności, ale, jak sugerują najnowsze badania dr Aleksandry Niemyjskiej, psychologa ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Sopocie, dowodem na umiejętność romantycznego, trochę magicznego spojrzenia na pamiątki, jak gdyby zawierały w sobie cząstkę osoby, do której należały. Ludzie obdarzeni tą zdolnością najczęściej noszą zdjęcia swoich ukochanych na sercu, a kiedy na nie patrzą, czują przypływ miłości. A przecież o nią nam głównie chodzi.

Magdalena Jankowska

PANI 4/2015

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas