Sztuka odpuszczania
Pędzimy bez opamiętania, chcąc godzić pracę, opiekę nad dziećmi i domem. Wydaje się nam, że aktywna kobieta jest skazana na wielozadaniowość i brak czasu. Ruch slow life przekonuje, że można żyć inaczej, spokojniej, nie rezygnując z kariery, rodziny i ambicji. A w naszym planie dnia powinno być miejsce nie tylko na wyzwania, ale też na przyjemność, radość i wytchnienie.
Slow life? Brzmi fajnie, ale to nie dla mnie - mówi wiele kobiet. Zwłaszcza te, które żyją w miastach i godzą pracę z dbaniem o dom, wychowywaniem dzieci, opieką nad rodzicami, spłacaniem kredytu itp. Dobrze je rozumiem, do niedawna myślałam podobnie. A coraz popularniejsza w świecie idea slow life kojarzyła mi się z luksusem dla wybrańców, którzy mogą sobie pozwolić na porzucenie miasta i życie w domku na skraju lasu. Moim żywiołem był pośpiech, wielozadaniowość, intensywna praca, w której jeden deadline (nieprzekraczalny termin oddania projektu) gonił kolejny. Minuta, w której nie robiłam czegoś produktywnego, wydawała mi się czasem straconym.
Pędziłam coraz szybciej i szybciej w poczuciu satysfakcji, że daję radę. Aż przyszedł moment, gdy mój organizm odmówił posłuszeństwa. I musiałam przyjąć do wiadomości, że choćbym nie wiem jak chciała, nie da się pędzić bez wytchnienia w nieskończoność. A nawet jeśli się da, nie warto, bo życie może nam za to wystawić słony rachunek. Może więc rację ma Joanna Glogaza, autorka bestselleru "Slow life. Zwolnij i zacznij żyć", gdy pisze, że w dzisiejszych czasach ruch slow to nie moda ani fanaberia, tylko konieczność. Im aktywniej żyjesz, im więcej masz na głowie, im ambitniejsze stawiasz sobie cele, tym bardziej potrzebujesz chwil zwolnienia i ładowania akumulatorów. Żeby nie tylko rozwiązywać problemy czy odnosić kolejne sukcesy, ale i umieć się tym wszystkim cieszyć. Być w kontakcie z tym, co przeżywasz.
Spotkanie z chwilą
W slow life, wbrew wielu obiegowym opiniom, nie chodzi o to, byśmy porzucili miasta, zaczęli prowadzić sielankowe życie blisko przyrody i produkowali organiczne warzywa (choć można i tak). Twórcy tego ruchu nie nawołują do rewolucji ani rezygnacji ze zdobyczy cywilizacji, tylko do świadomego ich używania oraz zmiany myślenia na rzecz wprowadzenia choć kilku drobnych nawyków, które pomogą czerpać z życia więcej satysfakcji. Zamiast pędzić tam, gdzie nas nie ma, zatrzymajmy się przez moment tu, gdzie jesteśmy - zachęcają. Pocelebrujmy w prosty sposób choć jeden, dwa momenty każdego dnia - dla wielu z nas to już spora zmiana, bo przywykłyśmy do tego, że żyjemy od zadania do zadania. Zadbanie o chwilę wytchnienia często nie mieści się na naszej liście priorytetów. A szkoda.
Badania psychologiczne dowodzą, że kilka drobnych przerw w codziennej intensywności, podczas których zrobimy coś tylko dla przyjemności (bez spoglądania na zegarek), a nie z obowiązku (i pod presją czasu), podnosi nasz poziom satysfakcji z życia, a także odporność i kreatywność. Gdy pozwalamy sobie w ciągu dnia na chwile spowolnienia, z których świadomie czerpiemy radość, później lepiej się czujemy i mamy oryginalniejsze pomysły, jesteśmy w stanie dłużej się skupić na jednym zadaniu i sprawniej robimy to, co naszemu zmęczonemu umysłowi zabierało wcześniej więcej czasu. "Kiedy ludzie zwalniają w odpowiednich momentach, odkrywają, że mogą robić wszystko efektywniej i stają się bardziej produktywni" - przekonuje na blogu psycholog Igor Rotberg. Tylko jak zwolnić, gdy przywykłyśmy do życia w zadaniowym pędzie? Od czego zacząć zmianę, by nie okazała się mrzonką i dała pogodzić ze wszystkim, z czym nadal chcemy dawać sobie radę?
Mały pomysł na siebie
Wiele z nas ma wyobrażenie, że w idei slow life chodzi o dziwaczne praktyki (na które zwykła kobieta przecież nie ma czasu!) albo że to coś dla bogatych (wyjazdy do ośrodków medytacyjnych czy weekendowe lekcje świadomego oddychania). Owszem, zwolnić można na wiele sposobów, również radykalnych i eksperymentalnych, ale nie o to chodzi - przekonuje Carl Honoré, autor kultowej wśród amatorów slow life książki "Pochwała powolności". Jego zdaniem zwolnienie najlepiej zadziała nie wtedy, jeśli będzie okazjonalnym wydarzeniem (warsztaty samodoskonalenia czy urlop z jogą), tylko codziennym elementem, który na stałe wprowadzimy do życia. I tu miła niespodzianka - najlepiej, żeby każdy sam znalazł pomysł na to, jaki rodzaj spowolnienia będzie w jego przypadku najwłaściwszy.
Jedna z moich znajomych (zapracowana matka dwojga dzieci), uznała, że wprowadzi w swoim domu kolacje w stylu slow. Poranki to u niej wyścig z czasem - wszyscy szykują się i jedzą śniadanie w pośpiechu, ale kolacja od kilku miesięcy stała się wspólnym świętem. Zwyczaj się zadomowił. Już nie tylko koleżanka, ale i dzieci starają się, by nawet proste dania były podane ładnie i by nikt nikogo nie poganiał. Wieczorem przy stole obowiązuje też zasada, że każdy stara się opowiedzieć innym "coś fajnego". Domownicy przyzwyczaili się, że to czas szczególny - rodzinnej rozmowy, wytchnienia, spowolnienia właśnie.
Inna znajoma, która odwozi dzieci do szkoły przy parku, wymyśliła, że każdego dnia, zanim popędzi do biura, pospaceruje po tym parku 15 minut, spokojnie pooddycha. Tylko tyle. Ładuje się tak przed stresującą pracą w urzędzie. To jej "święty kwadrans". Kiedyś docierała do szkoły na ostatnią chwilę, syn marudził, że się spóźniają, a ona poganiała go nerwowo, bo sama też była już na styk. Teraz wizja spaceru wśród drzew, chwili tylko dla siebie działa na nią mobilizująco, więc chce jej się wcześniej wstać i wyjechać z domu. "Taki początek zmienia cały dzień" - przekonuje. Gdy traci cierpliwość do klientów, zerka na zdjęcia z parku w telefonie - wspomnienie porannego relaksu nieraz pomogło jej przetrwać kryzysowe momenty.
Pochwała wyobraźni
Zwolnić można na różne sposoby, to pole do popisu dla naszej wyobraźni. Dla kogoś właściwe będzie 10 minut wieczornej medytacji, dla innej osoby podlewanie kwiatów na balkonie i skupienie się na zapachu wilgotnej ziemi albo poczytanie z dzieckiem książki na dobranoc. Mniej ważne co, istotniejsze jak. W idei slow life nie chodzi o to, byśmy żyli w zwolnionym tempie, ale by każdego dnia choć na kilka chwil potrafić się zatrzymać, poczuć smak tego, co właśnie robimy. Spacer? Świetnie. Tylko nie rozwiązujmy wtedy problemów z pracy - lepiej popatrzeć na drzewa przy drodze, posłuchać ptaków, uśmiechnąć się do starszej pani siedzącej na ławce w parku.
Książka? Czemu nie! Tylko nie czytajmy na czas, żeby koniecznie zaliczyć kolejne trzy rozdziały do północy. Kąpiel? Fajnie! Zamiast myśleć, że po niej dobrze byłoby jeszcze posiedzieć chwilę nad ważnym raportem, pobawmy się trochę pianą. Raport nie ucieknie. Ta lista nie ma końca: rower, gotowanie, taniec, joga, fotografowanie, zabawa z kotem... Niech każdy znajdzie sam coś, co go cieszy na tyle, by przez chwilę mógł oddać się temu na wyłączność. Żeby zwolnić, nie trzeba wydawać fortuny ani rzucać pracy. Na początek wystarczy prosty pomysł i świadomość, że... przecież nie da się biec przed siebie bez końca. A przede wszystkim nie warto. Dlaczego?
W poszukiwaniu straconego czasu
Żyjemy w czasach kultu szybkości i wydajności. W naszej kulturze wciąż panuje przekonanie, że człowiek sukcesu to człowiek zabiegany, który ma dużo ważnych spraw na głowie i na wszystko brakuje mu czasu. Ruch slow life podważa ten mit. W swojej nowej książce Bez pośpiechu Carl Honoré tłumaczy m.in., że ludzie przywykli do pracy na piątym biegu co prawda podejmują ważne decyzje szybciej niż inni, ale przez to są mniej innowacyjni, bo działają według utartych schematów. Twórczość wymaga czasu do namysłu i dopuszcza możliwość pomyłek na drodze do najlepszego rozwiązania. Chronicznie zabiegani częściej popełniają też błędy, bo ich umysły przywykły do myślenia, że zbyt długie analizowanie problemu to strata czasu.
W efekcie, choć tacy ludzie szybko robią bardzo dużo rzeczy, lista zadań, które mają przed sobą, wciąż się wydłuża, bo muszą nie tylko wykonywać bieżące prace, ale też korygować te nie najlepiej zrobione wcześniej, czyli naprawiać błędy. W skrajnych przypadkach może to prowadzić do poważnych konsekwencji. Okazało się np., że w USA największą grupą piratów drogowych są kobiety, które odwożą dzieci na zajęcia dodatkowe, w tym samym czasie załatwiając przez telefon sprawy służbowe. Wiele z nich doświadczyło tego, że wypadek drogowy na długie lata potrafi skomplikować życie i wydłużyć listę problemów do rozwiązania.
Ulrich Schnabel, autor bestselleru "Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia", zwraca też uwagę na to, że ludzie przyzwyczajeni do życia w pędzie rzadziej zastanawiają się nad sensem czy hierarchią ważności tego, co robią. Przez to poświęcają mnóstwo czasu na rzeczy mało ważne lub nawet bezsensowne. Z tego powodu z niczym się nie wyrabiają i w chaosie stu spraw, którymi są zajęci, przegapiają istotny problem. To prosta droga do dodatkowych komplikacji i wyzwań, którymi znów muszą się zajmować, co tworzy efekt błędnego koła.
Jak temu zaradzić? Joanna Glogaza, (nie tylko autorka książki o slow life, ale i popularnego bloga o życiu we własnym tempie www.style-digger. com), zachęca, by osoby początkujące na ścieżce slow life opanowały sztukę mówienia "nie": nieistotnym mailom, które wpadają do naszej skrzynki, a na które nawykowo odpowiadamy, nietrafionym znajomościom kontynuowanym z rozpędu, przeciętnym filmom, które oglądamy, bo usiedliśmy na kanapie itp. Gdyby zliczyć czas, który poświęcamy na takie sprawy, mogłoby się okazać, że doba wcale nie jest za krótka. A znalezienie każdego dnia pół godziny, podczas której zrobimy coś, co naprawdę nas cieszy, wcale nie musi graniczyć z cudem.
Szanuj "teraz"
Z porad i spostrzeżeń z książek o slow life jedno zdanie zapadło mi w pamięć szczególnie: "pamiętaj, że nie żyjesz w okresie próbnym". Wiele z nas nieświadomie robi założenie, że "ten tydzień jest trudny, już się czołgam ze zmęczenia i stresu, ale robię to przecież, by w przyszłości było lepiej". Trudny tydzień często zmienia się w trudny miesiąc, rok, lata. Przyzwyczajamy się do życia pod presją i zapominamy, że można inaczej. A cudowne "kiedyś", które ma nam przynieść chwilę wytchnienia, jakoś nie nadchodzi. Często nie mamy wpływu na liczbę zadań, którym musimy podołać; zdarza się, że samotnie wychowujemy dzieci, mamy stresującą pracę, zobowiązania.
Tego nie możemy zmienić. Ale możemy zmienić stosunek do siebie. Zamiast traktować siebie jak superwydajną maszynę, spróbujmy podejść do siebie jak do kogoś bliskiego, o kogo naprawdę się troszczymy. "Traktuj siebie z miłością", pisze w autorskim manifeście slow life Joanna Glogaza. "Wyznacz swoje granice. Inaczej ktoś zrobi to za ciebie. I z pewnością nie narysuje ich tam, gdzie ty byś chciała. Dowiedz się, co sprawia ci największą przyjemność i rób to jak najczęściej. Bądź dobra dla siebie, by móc być dobra dla innych". Nic dodać, nic ująć.
Anna Jasińska
Twój Styl 10/2017