Tak, jestem krnąbrny

Daje sto dwadzieścia koncertów rocznie i po każdym ma owacje na stojąco. Przyjaciółka i dawna nauczycielka Elżbieta Zapendowska mówi: on nie idzie za żadną modą, ale robi to, na czym się zna - śpiewa. Tylko tyle i aż tyle.

 
 AKPA
Michał Bajor wydaje właśnie 17 płytę
 Andrzej ElgelbrechtAKPA

Michał Bajor wydaje właśnie siedemnastą płytę. Nam mówi, dlaczego nie założył rodziny i po co mu na urlopie walizka pełna thrillerów.

Twój Styl: W programie "Uwaga w TVN" wyliczano niedawno, co Bajor musiałby zrobić, żeby stać się bohaterem kolorowych pism: zatańczyć w show, spotykać z Dodą, najlepiej po kryjomu, ożenić się. No i jeszcze dać sygnał fotoreporterom - kiedy i gdzie to nastąpi...

Michał Bajor: Nie rozumiem dzisiejszego świata, w którym menedżer powiadamia media, że dany celebryta będzie o tej i o tej godzinie w sklepie kupować buty za trzy i pół tysiąca. Publikatory często skupiają się na tym, kto ma jakiego koloru majtki, a nie na tym, co sobą zawodowo reprezentuje. Mnie to krępuje!

Nie rozumiem dzisiejszego świata, w którym menedżer powiadamia media, że dany celebryta będzie o tej i o tej godzinie w sklepie kupować buty za trzy i pół tysiąca.
Michał Bajor

Świat schodzi na psy czy narzekanie 54-latka?

- Ja nie narzekam, tylko się martwię. I żal mi młodych, którzy po jednym występie w show słyszą: jesteś najlepszy. Wychodzą ze studia z przekonaniem, że nikt im nie dorówna i że należy im się odrzutowiec na koncerty. Obserwuję młode talenty. Interesuję się różnymi gatunkami muzyki. Cenię Marię Peszek i Gabę Kulkę czy wykreowane przez programy świetne wokalistki jak Monika Brodka, Ewelina Flinta czy Ania Dąbrowska. Mnie chodzi jednak o proporcje. Nie ma powodu, żeby na sto osób większość obwoływać genialnymi. A takie powstaje wrażenie. I młodym kręci się w głowie.

A panu się nie zakręciło 38 lat temu? Szesnastolatek wygrywa festiwal piosenki radzieckiej!

- Zakręciło, bo musiało. W tym samym roku zaśpiewałem jako gość Sopotu ’73. Ale nikt mi nie mówił: no, stary, teraz to już jesteś gwiazda albo że jesteś najlepszy na świecie. Przeciwnie: ludzie z autorytetem mówili, co mam zrobić, żeby być lepszym.

Ludzie z autorytetem, czyli kto?

- Najpierw rodzice. Potem dyrygenci Stefan Rachoń i Henryk Debich – ich nazwiska pewnie już dziś nic nie mówią młodym. Potem w szkole teatralnej profesorowie Aleksander Bardini, Tadeusz Łomnicki, Ryszarda Hanin. Albo Lucjan Kydryński, z którym odbyłem tyle pasjonujących rozmów... To były nieprawdopodobne tuzy! Później w teatrze – takie nazwiska jak m.in. Kutz, Hanuszkiewicz, a muzycznie Józefowicz, Stokłosa, Korcz. No i Wojciech Młynarski. Głowa giganta.

To właśnie piosenki francuskie w przekładzie Młynarskiego wyśpiewuje pan nowej płycie.

- Na dwóch, 25 piosenek, od Piaf do Garou.

C’est si bon

Kto układał listę?

- Wojciech Młynarski! Powiedziałem, że chcę zrobić taką płytę i on już za trzy dni oddzwonił: mam szkic. Moja rola polegała na tym, że podpowiedziałem jeden utwór, on stwierdził – dobry, a jak podpowiedziałem drugi, uznał, że niedobry (śmiech).

Skąd w ogóle pomysł na piosenki francuskie?

- Dla mnie oczywisty, bo ja się na nich wychowałem. Nie powiem, żeby obcy byli mi Beatlesi, ale bliższa zawsze była Piaf i Aznavour. A jeszcze jak Młynarski zaprosił mnie do spektaklu Brel w Ateneum, wpadłem po uszy. To tam zacząłem śpiewać Walc na tysiąc pas, który zresztą spowodował, że słuchacze podzielili się na kochających i na nielubiących Bajora. Jedni mówili: ma piękny głos, a drudzy – że beczy jak koza. A walca wykonywałem potem tak obłąkanie wiele razy, że w końcu przestałem go lubić i teraz w ogóle nie mam go w repertuarze. Kiedy byłem mały, udawałem, że śpiewam w obcych językach. Po francusku było to tym łatwiejsze, że umiem wymówić słynne „r”. Dziś mam żal do siebie, że się nie nauczyłem tego języka. A debiutowałem na festiwalu piosenki rosyjskiej, mimo że, jak większość uczniów, byłem słaby z rosyjskiego.

To tę słynną "Siemionownę", która dała panu zwycięstwo, zaśpiewał pan bez zrozumienia?

- Tak, ale dzięki niej miałem lepszą ocenę z rosyjskiego na koniec roku. Prawdę mówiąc, nauczycielka wyciągnęła mnie za uszy ku zdziwieniu klasy...

Michał Bajor z Ireną Jarocką
 Jacek KurnikowskiAKPA

Naszych matek maleńkie mieszkanka

Młodość w Opolu… Jaki miała kolor, smak?

- Kolor na pewno zielony, od parków. Smaki: kuchni mamy i jej pierogów, na które – kiedy zaczęła się w moim życiu epoka festiwali – schodzili się artyści od Olbrychskiego po Młynarskiego. Opole to świadomość, że się przynależy do miasta kultury. Szkoła muzyczna, taneczna, wyrozumiali nauczyciele, którzy, gdyby tylko chcieli, mogli mnie zostawiać na drugi rok – byłem nogą z przedmiotów ścisłych!

Syn nauczycielki?!

- Mama pracowała z pierwszymi klasami, nauczanie początkowe. Była też harcmistrzem. Tata był aktorem w teatrze lalki. Byłem więc pod „pręgierzem” pedagogiczno-artystycznym. Rodzice dawali przykład i artystycznej fantazji, i pracowitości. Jesteśmy ze sobą bardzo związani. Dlatego trudno mi w miarę upływu lat śpiewać piosenkę Młynarskiego o matce w małym mieszkanku, do której syn królewicz nie zagląda latami. To nie ja. Dzwonimy do siebie codziennie, zabieram ich na część wakacji i kiedy tylko mogę, przywożę do domu pod Warszawą.

Pana brat, Piotr Bajor, też został aktorem, ale jego wizerunek jest zupełnie inny.

- Można w to wierzyć lub nie, ale w rodzinie mówi się, że nasze temperamenty są związane z tym, co mama robiła w ciąży. Gdy miałem się urodzić, dużo chodziła do kina, uczyła małe dzieci, a na to potrzeba dużej energii. Słuchała muzyki, zbierała wycinki o artystach z magazynów „Kino” i „Ekran”. A gdy trzy lata później była w ciąży z Piotrem, głównie siedziała w domu, w ciszy i czytała książki. Brat się urodził zimą, ja – w początkach gorącego lata. Więc jestem impulsywnym Bliźniakiem, z emocjami na zewnątrz. Staram się to od lat stopować, ale co sobie nabruździłem w młodości swoją nadszczerością – tylko ja wiem. I sam to sobie zawdzięczam.

Małgorzata Zajączkowska, Michał Bajor, Małgorzata Domagalik
 AKPA

A co pan zawdzięcza rodzicom?

- Dziś doceniam, że na ile potrafili, chronili mnie przed ówczesnym show-biznesem. Kiedy zacząłem jeździć z występami, dyrektor liceum powiedział do mojej mamy: „Maryla (bo się dobrze znali), pamiętaj, że on ma zdać maturę”. A mama: „My o tym doskonale wiemy”. Po festiwalu Sopot ’73 dostałem z Zachodu propozycję, aby z młodziutką 17-letnią włoską piosenkarką Patricią Desi – piękna, ale strasznie fałszowała! – stworzyć duet a la Romina Power i Al Bano i wyjechać na tournée. I wtedy mama powiedziała: „Dziękuję, ale nie ma takiej możliwości”. Bardzo byłem rozczarowany, ale tylko przez chwilę. Bo na Zachodzie zarabiało się wówczas tyle, że pewnie wróciłbym jako miliarder, ale mógłbym też wrócić np. jako pijak.

- Bardzo łatwo ulegałem wpływom. Nigdy nie próbowałem narkotyków i dziś się z tego cieszę, ale wtedy, poza okiem rodziców, kto wie... Do dziś pamiętam, jak smaczna była wódeczka w towarzystwie, gdy miałem 19, 20 lat, i okazje do picia niemal codziennie. Dopiero po trzydziestce powiedziałem sobie: Łomnicki to ty nie będziesz, pilnuj swego, musisz dbać o to, by mieć szanującą cię publiczność. Zacząłem się troszczyć o sylwetkę, przestałem obgryzać paznokcie. Ale pewne cechy pozostały: ostatnio na cały miesiąc uzależniłem się od red bulla, muszę ciągle uważać ze słodyczami. Na wakacjach jak szalony popalam papierosy, czego nie robię przez cały sezon. Na szczęście nie zaciągam się. Ale wracając do rodziców. Pamiętam, jak mama nie zgodziła się, abym – wtedy nastolatek – jechał w dwumiesięczną trasę po Związku Radzieckim jako support ze Zdzisławą Sośnicką. „W Rosji jest tłuste jedzenie, dziecko mi wróci na noszach!” To nie była nadopiekuńczość. Mam nadwerężony układ pokarmowy od czasu, gdy jako 6-dniowy niemowlak zostałem nakarmiony przez piastunkę wodą z mąką. Żebym lepiej spał...

Bardzo łatwo ulegałem wpływom. Nigdy nie próbowałem narkotyków i dziś się z tego cieszę.
Michał Bajor

Rodzice tylko zabraniali czy też tłumaczyli?

- Do dziś kieruję się zasadami, których mnie nauczyli. Że „życie lepiej smakować mniejszą łyżeczką niż chochlą”. Bo mniejszą łyżeczką się nie udławię, a chochlą i owszem. Mam też w głowie słowa ojca: „Dzień, w którym przyjdziesz do domu i powiesz sobie: już wszystko umiem, będzie dniem, w którym zaczniesz spadać w dół, a wtedy bardzo boli”.

Początek mojej drogi

Kiedy Bajor stał się „tym” Bajorem?

- Szybko wszedłem w świat dorosłych, zresztą na własne życzenie, bo zacząłem koncertować z zawodowcami. Na pewno ważne było to, że gdy miałem 16 lat, Agnieszka Holland pozwoliła mi zagrać w swoim filmie "Wieczór u Abdona" i to u boku Beaty Tyszkiewicz. A to już było po sukcesach na festiwalach w Zielonej Górze i Sopocie. I gdy zdawałem do szkoły teatralnej, to profesorowie pamiętali mi i tę Holland, i te festiwale. A potem to już łańcuch wydarzeń: Krystyna Janda powiedziała o mnie Edwardowi Żebrowskiemu, który szukał chłopaka do roli w filmie "W biały dzień".

- Z kolei u niego zobaczyli mnie m.in. Filip Bajon i Sławomir Idziak. I wzięli do swoich filmów. Tak to szło do momentu, kiedy zrobiłem błąd, mówiąc, że kino mnie zmęczyło. Tego mi nie wybaczono. Dziś bardzo chciałbym zagrać w filmie. Ale na casting nie pójdę. Ja egzamin już zdawałem. I w filmie, i na estradzie, gdzie nie śpiewam hopsa aj law ju.

Ludzie z branży mówią, że pan jest trudny.

- Jestem wymagający, a to ogromna różnica. Daję z siebie 100 procent i żądam co najmniej 90. Jak ktoś mi daje 75, tupię i krzyczę. Bywam krnąbrny. O, nawet pani może dać taki tytuł: Jestem krnąbrny.

Pan lubi podkreślać, że nie zajmuje się piosenką aktorską ani poezją śpiewaną, tylko uprawia „pop literacki”. Czym te gatunki się różnią?

- Poezja śpiewana kojarzy się z małą salką, fortepianem, gitarą, czarnym ubraniem. Kameralnie, w skupieniu. W piosence aktorskiej dochodzi gest, można już coś robić z mimiką, podtańczyć. A pop literacki to jest to, co robię od kilku lat. Podobnie – Edyta Geppert i Grzegorz Turnau. Piosenki melodyjne, ale z treścią. Ze względu na ogromną ilość widzów, rzadko śpiewane w małych salach.

Ogrzej mnie

...blada kuzynko Melpomeno jedną zagraną dobrze sceną. Dlaczego pan już nie gra w teatrze?

- Teatr jest, w dobrym tego słowa znaczeniu, instytucją feudalną. Opartą na dyrektorze, zespole, karności. Tam nie ma gwiazd. Przeszkadzałbym kolegom – moimi próbami, wyjazdami. Co za pożytek? Chyba że na starość... Bo w teatrze – nie tak jak w kinie – jest dużo dobrych ról dla staruszków (śmiech).

A inne rozrywki? Wydaje się, że Michał Bajor w wolnych chwilach buja w obłokach i czyta poezję.

- Bujam w obłokach, bo uwielbiam latać samolotem. Ale poezji czytam mało. Kiedy lecę na wakacje, druga walizka to biografie i... dobre thrillery.

?!

- Są dla mnie odskocznią i takim rodzajem rozrywki – jak krzyżówka. Lubię odgadywać rozwiązanie. Uwielbiam Charlotte Link.

I dokąd pan leci z tą walizką kryminałów?

- Kiedyś fascynowałem się Stanami. Byłem tam trzydziesci razy! Złożyłem nawet wniosek o zieloną kartę, bo chciałem być trochę Polakiem, trochę Amerykaninem. Bzdura! Tak się nie da. Zaczęła mnie uwierać amerykańska sztuczność, różnice między tym, co mówią, co myślą, a co robią. Nie przedłużyłem wizy. Od lat moje serce pika w Europie. Dwa razy do roku lecę do Włoch. Wszystko już tam zwiedziłem, łącznie z Puglią, Amalfitaną... Uwielbiam wyszukiwać przez internet apartamenty na wakacje. Na portalach różnych agencji turystycznych potrafię siedzieć do trzeciej w nocy. Jak znajduję ideał, wynajmuję na kilka tygodni. Zabieram rodzinę, przyjaciół. Wydaję lwią część tego, co zarabiam. Bliscy nazywają mnie utracjuszem. Pewnie nie bez racji...

A gdzie w Polsce jest panu najlepiej?

- Dziś nad morzem, ale kiedyś w Bieszczadach. Wybudowałem tam nawet dom, ale nie miałem czasu do niego jeździć. Od paru lat próbuję go sprzedać. I nie mogę – trochę to wina TVN24 (śmiech). Kiedy zostałem zaproszony do studia na rozmowę w związku z płytą „Grechuta-Kofta”, Jarosław Kuźniar zapowiedział: oto jedzie do nas Michał Bajor, który właśnie sprzedał dom w Bieszczadach. Ktoś go wprowadził w błąd i poszło. Dementuję: pięć sypialni, sześć łazienek, mahoniowa fasada, widok na Solinę – wciąż jest do kupienia.

Może otworzy pan tam "Pensjonat u Bajora"?

- Na to trzeba mieć znowu 30 lat...

Oddaj mi samotność mą

Nie założył pan rodziny.

- Niech pani napisze, że bardzo żałuję. Ale znam swoje słabości i wiem, że to akurat mi się nie udało. Tak widocznie miało być. Mam za to pięcioro chrześniaków. Siostrzenica mojej mamy, syn przyjaciół z USA, dorosły już dziś syn Jana Frycza, syn Doroty Stalińskiej. I najbliższa sercu Bogumiła, córka brata.

Czy można zapytać o kobiety w pana życiu? Słynne były plotki o relacji z Dorotą Stalińską.

- O tym przecież nie będziemy pisać, prawda?

Czyli nie chce pan być celebrytą.

- Nie chcę. Ale niedawno jedna znana pani powiedziała: pan nie jest popularny czy sławny. Pan jest znany i szanowany. O, to mi się bardzo podobało.

Joanna Nojszewska

Twój STYL 12/2011

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas