W co się bawić

Aktualizacja

Chcesz być na czasie w Paryżu? Zrób sobie serwis do kawy, nowa biżuterię albo meble. W Londynie? Zapisz się na kurs burleski i weź udział w dyskotece na rolkach z lat 80. W Nowym Jorku? Załóż warzywnik na dachu wieżowca, a na przyjęcie wybierz się w oscarowej sukni z wypożyczalni "dla wtajemniczonych". Przedstawiamy przegląd najbardziej inspirujących kobiecych pomysłów sezonu!

W Londynie szczególną karierę robią ostatnio kursy burleski
 poboczem.pl
W Londynie szczególną karierę robią ostatnio kursy burleski
 Getty Images/Flash Press Media

1. Inwazja kreatorek

Kobiety stawiają na twórczość. Na pewno w Paryżu. Najnowsze szaleństwo nazywa się tu "fait main", czyli "wyroby własnoręczne". Ruch zapoczątkowała Isabelle Szedleski, która cztery lata temu rzuciła pracę menedżerki w dużej firmie kosmetycznej i zaczęła udzielać indywidualnych lekcji wszelkich prac ręcznych. Po kilku miesiącach miała już tyle chętnych kursantek, że założyła pierwszy klub zwolenniczek wyrobów własnej produkcji. Zgłaszały się studentki i prezeski, które szukały odpoczynku od stresującej pracy. Dziś wiele z nich prowadzi własne kluby - najczęściej specjalistyczne. Po godzinach uczą sztuki robienia abażurów, wykonywania ozdobnych świec z wosku, malowania na szkle czy przerabiania starych mebli na oryginalne "unikaty". Ruch doczekał się już nawet własnego pisma - w "Idées" można znaleźć wskazówki, jak zacząć i gdzie się spotkać. "Kiedyś kupowałam talerze w sklepach z nowoczesnym designem, dziś robię je sama - opowiada o swojej nowej pasji Valerie, 35-letnia nauczycielka chemii. - Prawdziwą radość przynosi mi to, gdy znajomi pytają, skąd mam taki oryginalny komplet". Valerie od roku specjalizuje się w wyrobach ceramicznych. Ale pokazuje też ręcznie robiony naszyjnik, kilka drewnianych ozdób i fotel, które "kupiła" za swoje talerze, bo handel wymienny jest wśród "kreatorek" (tak lubią o sobie mówić) dobrze widziany. Często odbywa się na specjalnych imprezach z udziałem didżeja lub grających na żywo muzyków. Są konkursy i rankingi. W dobrym tonie jest wpaść tam w kreacji i biżuterii własnej roboty. Kto czegoś nie ma, może zdobyć na miejscu. Ostatnio w ofercie pojawiły się nawet buty!

2. Powrót kobiety w gorsecie

Wachlarze ze strusich piór, atłasowa bielizna, gorsety, szpilki i zmysłowe tańce rodem z XIX-wiecznego wodewilu - wśród kilku nowych trendów w Londynie szczególną karierę robią ostatnio kursy burleski. Wszystko zaczęło się od Dity von Teese, dziewczyny, która z eleganckiego striptizu uczyniła sztukę. Na jej ekskluzywne występy najpierw przychodzili żądni wrażeń mężczyźni, a potem... ich żony. Trudno uwierzyć, ale Dita, która twierdzi, że "gorset to wspaniały wynalazek", jest dziś idolką wielu młodych, wyzwolonych Brytyjek! Środowy wieczór, mała sala w zabytkowym budynku w Covent Garden. Dwanaście kobiet (najmłodsza ma 18, najstarsza 60 lat). Wszystkie w kolorowych szalach z piór. Cekinowe suknie, obcasy, peruki z fryzurami a'la Marlena Dietrich. To uczennice Burlesque Baby, renomowanej (pierwszej, choć już nie jedynej) londyńskiej szkoły tańca w tym stylu. Emma, 30-letnia prawniczka, dostała karnet na kurs w prezencie od koleżanek z pracy ("na pocieszenie po rozwodzie"). July, studentka prawa, "chciała być bardziej sexy". Jest też gospodyni domowa, lekarka i... emerytowana policjantka. Gdy rozbrzmiewa muzyka, sala przypomina kadr z filmu Moulin Rouge. - Przychodzą tu dziewczyny, które chcą się poczuć ultrakobieco - tłumaczy prowadząca zajęcia Sharon. - A ja im udowadniam, że seksapilu można się nauczyć bez względu na wiek, zawód czy rozmiar ciuchów. Po pierwszym kursie czują się inaczej. Ale rzadko która kończy na jednym.

3. Bal na wrotkach

Czwartkowy wieczór, londyńska stacja metra Vauxhall. Z podziemnego przejścia wychodzi grupa dziewczyn: jaskrawe kolory, odblaskowe "tenisowe" przepaski na głowach, getry, szorty włożone na legginsy. Miho, 28-letnia graficzka, demonstruje różowy kombinezon ze lśniącej lycry (wywalczony na aukcji w internecie!). Wybiera się z koleżankami do klubu Renaissance Rooms. Tam wraz z biletem dostaną obowiązkowe wrotki - model "old school", na czterech dużych kółkach. - Jeśli ktoś ma własne, może przynieść, ale dziś to już unikalny sprzęt - tłumaczy Jane, menedżerka przybytku. Pokazanie się w nowoczesnych rolkach uznaje się tu za faux pas. Na parkiecie (są dwa - dla początkujących i zaawansowanych) spotykają się fani tańca, sportu (na imprezach odbywają się czasem minizawody), mody i muzyki sprzed trzydziestu lat. Większość gości to kobiety, ale jest też kilku kręcących piruety mężczyzn. Roller disco stało się trendy, od kiedy jego fanką okazała się Kate Middleton, dziewczyna księcia Williama. Jej zdjęcia w jaskrawej minispódniczce na rolkowych imprezach najpierw wywołały konfuzję, ale wkrótce hobby książęcej wybranki uznano za "trendy i nowoczesne". Ideę szybko podchwyciło kilka londyńskich (i nie tylko) klubów. Powstały sklepy z ciuchami ? la lata 80., a na aukcjach oryginalne rolki z epoki stały się towarem deficytowym. - Szczyt snobizmu w naszym klubie? - zastanawia się Miho. - Przyjść na imprezę we wrotkach mamy. Jak jedna z moich koleżanek. Zazdroszczę!

4. Mówią weki

Manchester. Spotkanie klubu Women's Institute (Instytut Kobiet). Na sali kilkanaście kobiet około trzydziestki. O tyle dziwne, że organizacja ta promuje... domowe receptury na ciasta i przetwory. Do niedawna domena starszych pań z prowincji, dziś snobizm wśród Brytyjek z dużych miast. Instytut prowadzi dla nich zajęcia, na których można poznać receptury na "unikalne dżemy, pikle i kompoty". Organizuje też konkursy na "potrawy z historią", czyli robione na podstawie przepisów przekazywanych w rodzinach z pokolenia na pokolenie. 27-letnią Zoe, pracownicę jednego z banków, przyprowadziły tu koleżanki z biura. - Przygotowywanie weków w pojedynkę w domu wydaje się nudne, ale w grupie to już całkiem inna konkurencja - wyjaśnia. - Z mojej firmy do Women's Institute należy prawie dziesięć dziewczyn. Wymieniamy się przepisami, wieszamy sobie zdjęcia z zajęć i konkursów nad biurkami. Oficjalne spotkania klubu odbywają raz w miesiącu, ale dziewczyny gotują też nadprogramowo. U Zoe odbyła się ostatnio "impreza słoikowa". - Przez sześć godzin smażyłyśmy konfitury ze śliwek, potem każda wyszła z kilkoma torbami przetworów. Był też czas na drinki i rozmowy, nie tylko o gotowaniu. Następny cel? - Udział w ogólnokrajowym konkursie na najbardziej oryginalny wypiek. Już testujemy rodzinne przepisy. Fantastycznie byłoby pokonać Londyn!

5. Wypożyczalnia snobizmu

Na dolnym Manhattanie, w części zwanej przez nowojorczyków Nolita, 29-letnia Linda, właścicielka wypożyczalni luksusowych ubrań i dodatków, pokazuje jedną z kreacji Nicole Miller, projektantki, u której ubiera się m.in. Angelina Jolie czy Halle Berry. Lśniąca, burgundowa suknia bez ramion z fantazyjnym marszczeniem od linii biustu do kolan - na trzy wieczory dostaje się ją za 65 dolarów (oryginalna cena to kilka tysięcy). Do tego można dobrać torebkę Chanel czy buty Prady (tu obowiązuje taryfa miesięczna - około 400 dolarów). - To jakaś jedna dziesiąta ceny każdej z tych rzeczy - objaśnia Linda. - No i co miesiąc można mieć nowy wzór! Wypożyczalnie luksusowej garderoby stały się ostatnio popularne w Nowym Jorku. Powstały na fali kryzysu, ale coraz częściej korzystają z nich kobiety, które stać na nowe rzeczy. Podobnych miejsc jest już kilka na Manhattanie. Każde ma swoją "specjalizację". W JBM Vintage są kreacje od Diora i Chanel, w The New World Order - Yves Saint Laurenta i Lanvin. - Na przyjęciach nikt się nie chwali, że przyszedł w pożyczonej Pradzie - śmieje się Monique, jedna z klientek. - Ale zdarza się, że wpadamy na siebie "w sklepach". W wypożyczalni jest zazwyczaj około trzystu wzorów, każdy w kilku rozmiarach i kolorach. O cenie wypożyczenia decyduje np. to, że sukienka była kilka dni wcześniej widziana na jednej z gwiazd Seksu w wielkim mieście. Czasem jest szansa na dokładnie ten sam egzemplarz - obsługa jednej z wypożyczalni zdradziła, że kilka ich sukienek "wystąpiło" na ostatnich Oscarach, rozdaniu Nagród Emmy i zaprzysiężeniu Baracka Obamy.

6. Tropem kobiety - terminatora

"Stoimy w złym miejscu! - woła do koleżanek 38-letnia Angie. - Według książki Lisbeth Salander była pod bramą numer jeden, a nie pięć!". Przewodniczka przyznaje jej rację, dziesięć kobiet przechodzi kilka metrów dalej i ogląda wejście do zabytkowej kamienicy w centrum Sztokholmu. Lisbeth (gotowa na wszystko genialna informatyczka, nazywana też kobietą-terminatorem) to kultowa już bohaterka głośnej trylogii sensacyjnej Stiega Larssona Millennium, a Angie jest jedną z uczestniczek modnych ostatnio wycieczek "Śladami Salander" po szwedzkiej stolicy. Ekscentryczny pomysł okazał się hitem sezonu - fanki książki ze Szwecji i świata rezerwują miejsca w grupach wycieczkowych z wyprzedzeniem. Kryminalną trylogię, przetłumaczoną na kilkadziesiąt języków, przeczytało 12 milionów osób. Powstał też film (premiera jesienią). W czasie dwóch godzin wielbicielki Larssona ze specjalnymi mapami w ręku przemierzają miasto, wysłuchując anegdot o autorze i jego bohaterce i licytują się znajomością szczegółów. Finał przygody oczywiście w kawiarni Mellqvist, gdzie bywała Lisbeth Salander i sam autor. Stolik, przy którym pisał Millennium, zarezerwowany jest na kilka tygodni do przodu!

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas