Walka postu z karnawałem
Żyjemy tak, jakby karnawał nigdy się nie kończył. W tej wiecznej pogoni za przyjemnością warto raz na jakiś czas się zatrzymać. I zamiast tym, co błahe, zająć się tym, co ważne.
Dojmująca cisza, panująca w murach ponad 400-letniego warszawskiego kościoła św. Jacka, zmusza do namysłu. Trwają trzydniowe rekolekcje. Choć do Wielkanocy pozostały jeszcze prawie dwa tygodnie, do konfesjonałów wije się kolejka. Dominikanin, ojciec Maciej Zięba właśnie skończył spowiadać i wychodzi ze mną do klasztornego ogrodu.
- Teraz jest jeszcze spokojnie, za tydzień będziemy spowiadać od świtu do nocy, na sześć, a nawet osiem konfesjonałów - uśmiecha się. - Ale to dobrze, bo to oznacza, że wciąż się nad sobą zastanawiamy. Po to jest post. Dlaczego tak wielu ludzi go od siebie odsuwa? Bo kojarzy się nam z okresem umartwiania.
Tymczasem najważniejsze nie jest nietańczenie, niepicie, niepalenie, ale wyciszenie. Dzięki niemu możemy poznać prawdę o sobie, chwilami gorzką, niekiedy nawet wstydliwą. Ale przez takie odkrycia możliwa jest zmiana na lepsze. Inaczej bez końca zajmowalibyśmy się fałszowaniem otaczającej nas rzeczywistości.
Laptop w pokutnym worku
Chwilę po wyjściu z kościoła ogarnia mnie warszawski zgiełk. Tłumy turystów, obwieszonych aparatami, fotografują Stare Miasto. Pod kolumną Zygmunta grupki młodzieży z laptopami serfują po internecie. Dlatego coraz częściej księża w czasie postu nawołują, by zamiast mięsa odmówić sobie przyjemności: telewizyjnych seriali, plotek na Facebooku czy wiszenia godzinami na telefonie.
- Po takim nawale pracy, premierach, które zabierają mi dużo energii, wycofuję się: wyłączam telefon, wyjeżdżam z rodziną nad ukochane morze, skąd pochodzę. W wyciszeniu pomagają mi też joga i medytacja, które praktykuję od liceum. Gdy wsłuchuję się w swój oddech, uspokajam się, a moje myśli stają się wtedy czystsze - zauważa Dorota Landowska, aktorka teatru Studio, znana m.in. z filmu "Daleko od okna" Jana Jakuba Kolskiego czy serialu "Ratownicy".
- Jest w nas uniwersalna potrzeba, by poza życiem w biegu, krzątaniem się w polu, zajmowaniem dziećmi powiedzieć sobie "stop", zwrócić w głąb siebie. Każda religia niesie w sobie taki rodzaj oczyszczenia, zadumy. Mają go chrześcijanie, buddyści, muzułmanie - dodaje.
Maciej Musiał, 18-letni aktor, znany m.in. z roli Tomka Boskiego w serialu "Rodzinka.pl", przyznaje, że jego pokolenie jest uzależnione od nadmiaru bodźców. Nawet kiedy czyta, najczęściej słucha muzyki. Zrozumiał, jak trudno jest wytrzymać w ciszy, gdy razem z mamą wyjechał w lutym na trzydniowe rekolekcje prowadzone pod Jelenią Górą.
- Nie miałem laptopa, a telefon nie łapał zasięgu. Pamiętam, że przez pierwszy dzień byłem załamany i myślałem, że umrę z nudów. Ale brak rozrywek nastrajał do rozmów z innymi. Wyciszyłem się, miałem czas na głębsze przemyślenia. Będąc tam, zrozumiałem, że jestem naprawdę szczęśliwym człowiekiem. I chyba Bóg zawsze dbał o mnie. Dlatego pomyślałem, że trzeba mu jakoś za to podziękować.
Po przyjeździe z rekolekcji Musiał, który wcześniej planował huczne obchody osiemnastki, zdecydował się nie wyprawiać urodzin w czasie postu. Pozostała kwestia obdzwonienia 200 już zaproszonych znajomych. - Wszyscy mówili, że jestem totalnym świrem, ale każdy uszanował moje zdanie. Nie chodzę teraz codziennie do kościoła, ale wiara stała się dla mnie ważna, daje m i wewnętrzny spokój - dodaje.
Ewa Wachowicz, autorka popularnego programu kulinarnego "Ewa gotuje", zauważa, że trafia do nas tyle informacji w ciągu dnia, ile w XIX wieku ludzie dostawali przez miesiąc. Ona już przy porannym kubku zielonej herbaty robi szybką, internetową prasówkę. Gdy chce od tego odpocząć, wybiera się do Afryki, do której wyjechała pierwszy raz w 1992 roku na konkurs miss świata. - Teraz mam przyjaciół w RPA: małżeństwo mieszkające w Ballito koło Durbanu i kolegę w Kapsztadzie, który organizuje nasze wyprawy - mówi.
Właśnie wróciła z podróży po Kenii i Tanzanii, którą odbyli zwykłym autobusem:
Karnawał pozwalał ludziom zatracić się w zabawie, aby mogli odsunąć od siebie widmo śmierci.
- Niesamowite, jak ludzie potrafią być tam otwarci, szczęśliwi. W Afryce nic nie dzieje się o wyznaczonej porze; jak pisał Kapuściński, pojęcie czasu jest zupełnie inne. Nasz autobus wyruszył z niemal godzinnym opóźnieniem, dopiero gdy przybyli wszyscy podróżni. Podczas ośmiogodzinnej jazdy każdy z każdym rozmawiał. Jakże to inne od naszego podróżowania ze słuchawkami na uszach...
Czekoladowa pokusa
Ewa Wachowicz dzieciństwo spędziła w małopolskiej wsi Klęczany. - Tata był rolnikiem, ale żeby nie wiem jaka nawałnica szła, nigdy nie pracował w niedzielę. Rytm religijny nakładał się u nas w domu na rytm życia zgodny z porami roku. Po tłustej zimie zawsze się pościło. Dziś jesteśmy na permanentnej diecie, ale nie ma to nic wspólnego z tamtymi zwyczajami. W swoich programach i książkach staram się przekonywać, że taka wieczna głodówka wcale nam nie służy - tłumaczy.
Tamten dawny post kojarzy się Ewie Wachowicz z żurem, który kisił się w jej rodzinnym domu w kamiennych naczyniach do pierwszej oziminy. - Jedliśmy go na śniadanie, a mięso raz w tygodniu - dodaje.
Wachowicz w poście również zmienia kuchnię. Po grudniowym szaleństwie przez kilka dni jest na wodzie i świeżo wyciskanym soku jabłkowym. Do tego serwuje orkiszowy chleb i kawę według przepisu Hildegardy z Bingen, słynnej teolożki Kościoła. Razem z 12-letnią córką Olą nie jedzą też słodyczy, zwłaszcza czekolady. Podkreśla, że post pozwala na nowo odkrywać smaki i się nimi cieszyć. - Bez pokusy nie byłoby prawdziwego wyrzeczenia - twierdzi.
- Uwielbiam słodycze, zwłaszcza lody i delicje - wyznaje Dorota Landowska, która rezygnuje z nich w poście.
- Często nie zauważamy, jak dobre jedzenie, zabawa, alkohol pomagają nam radzić sobie z rzeczywistością. Zapewniamy siebie, że to mało ważne. Gdy w czasie postu mówimy "stop", życie odpowiada: "sprawdzam". Odkrywamy, że jesteśmy słabsi, niż nam się wydawało, a to maleńkie wyrzeczenie wiele nas kosztuje - tłumaczy ojciec Zięba.
Przewalutować czas
Wynik symbolicznej "Walki karnawału z postem" na najsłynniejszym obrazie Pietera Breughla Starszego jest z góry przesądzony. Karnawał jeszcze tryumfuje, siedzi na beczce i wymachuje rożnem jak szpadą, ale jego wojsko - przeżarci i przepici przebierańcy - ledwo trzyma się na nogach. Z naprzeciwka nadciąga Post - wychudzony, uzbrojony w łopatę i dwa śledzie siedzi na wózku ciągniętym przez zakonnika i zakonnicę. Towarzyszący mu orszak jest ascetyczny i gotowy do boju. 454 lata po namalowaniu tego obrazu Post wydaje się przegrywać.
- Świat tak bardzo przyspieszył, że karnawał trwa dziś 365 dni w roku. Tu bankiet, tam bankiet - mówi Ewa Wachowicz, którą karnawałowy orszak wciągnął w swój wir w 1992 roku i nałożył jej na głowę koronę Miss Polonii i III Wicemiss Świata. Zaczęła pracę spikerki w Polsacie, skąd trafiła do polityki jako rzeczniczka rządu Waldemara Pawlaka, a następnie do biznesu. Hitem jej firmy, prowadzonej obecnie z bratem, stał się cykl "Podróże kulinarne Roberta Makłowicza". Od pięciu lat ma autorski program kulinarny, pisze książki.
- Dziś wspominam ten czas jako nieustanny pęd. Miałam tak zapełniony kalendarz, że myliły mi się środa z niedzielą - opowiada. - Kres karnawałowi położyła córka Ola, która po kolejnym weekendzie beze mnie powiedziała cztery lata temu z wyrzutem: "Mamo, ty masz czas dla wszystkich oprócz mnie". Teraz wiem, że czas, jaki mamy dla siebie i bliskich, jest najcenniejszy. Dziś Ewa Wachowicz wyraźnie oddziela pracę i życie prywatne.
- W naszej rodzinnej firmie ja i brat niedzielę poświęcamy najbliższym. Jeśli już trzeba poprowadzić imprezę w sobotę, to nie częściej niż dwa razy w miesiącu. Znajomi wiedzą, że nie odbieram telefonów po ósmej wieczorem. Sobotnie popołudnie to nie jest czas na telefon w sprawie nowego konta czy kredytu! Zawsze podkreślam, że rezygnacja z kolejnego eventu nie musi oznaczać pogorszenia standardu życia. Dla mnie i mojej córki nie ma nic ważniejszego od wspólnie spędzonych chwil. Żadne prezenty ani zakupy tego nie zastąpią.
Dorota Landowska przyznaje, że nie potrafi jak inne koleżanki wyjechać gdzieś sama na tydzień, żeby odpocząć. Nawet kiedy ze względu na pracę przemieszcza się na zdjęcia na drugi koniec Polski, wolnością cieszy się tylko przez pierwszą godzinę. - Ale gdy ktoś woła "mamo", odruchowo wstaję. Tęsknota za dziećmi staje się nie do zniesienia - opowiada aktorka, mama 11-letniej Marysi i 4-letniego Stasia.
Maciej Musiał śmieje się, że przez całe dzieciństwo żył w karnawale. Jego rodzice, aktorzy Andrzej Musiał i Anna Markiewicz-Musiał, niedługo po jego narodzinach założyli prywatny teatr dla dzieci. - W domu były setki kostiumów, rodzice ciągle się przebierali. Ja najbardziej kochałem proste rekwizyty: nos z okularami i wąsami. Na balach przedszkolnych zawsze byłem kowbojem albo piratem - wspomina aktor. Na pierwszy casting trafił przypadkowo, jako pięciolatek. Od tamtej pory grał w serialach, ale dopiero "Rodzinka.pl" przyniosła mu prawdziwą popularność, która - jak przyznaje - ma czasem gorzki smak.
Aktor jest ostatnio pod ostrzałem tabloidów, które publikują jego zdjęcia z piwem czy papierosem. - A ja jestem zwykłym nastolatkiem, który czasem zerwie się z zajęć, a niekiedy imprezuje. Dla moich kolegów ze szkoły karnawałem chyba był sam fakt, że idę po drugiej lekcji na plan, a potem zaliczam hurtem sprawdziany. Kiedy raz tam ich zabrałem, zobaczyli, że to ciężka praca. "Fajne - powiedzieli - ale na jeden dzień" - mówi Maciej Musiał.
O co pytał bocian?
Rosyjski teoretyk literatury Michaił Bachtin pisał, że karnawał pozwalał ludziom zatracić się w zabawie, aby mogli odsunąć od siebie widmo śmierci. Tradycja karnawałów upowszechniła się w Europie jako forma radzenia sobie z traumą średniowiecznych epidemii, m.in. czarnej ospy, która zabiła jedną trzecią ówczesnej populacji.
Ojciec Maciej Zięba: - Przemijanie jest trudne i bolesne, więc spychamy je na bok. Rzeczy prawdziwie piękne są trudne, wymagają przełamania w sobie strachu, że kiedyś przestaniemy być młodzi. Botoksem można oszukać rzeczywistość, ale tylko zewnętrznie. Nie zdusimy tego, co pod spodem: strachu, rozpaczy, która ukrywana uderzy w nas jeszcze brutalniej.
Dorota Landowska pamięta, że gdy była dzieckiem, temat śmierci traktowano naturalnie. - Kiedy mieszkałam w Stargardzie Szczecińskim i umarła babcia moich kolegów, chodziliśmy do jej domu na różaniec. Leżała w otwartej trumnie, nikomu do głowy nie przyszło, żeby nie pokazywać jej dzieciom. Moja niania prowadzała mnie do domu starców, wcześniej będącego szpitalem, w którym się urodziłam - wylicza.
Kiedy pytam, dlaczego tak trudno dziś się rozmawia o śmierci, przytacza opowieść z "Nic nie zdarza się przypadkiem" Tiziana Terzaniego. Pięciu braci książąt wędrowało po świecie i zachciało im się pić. Jeden dostrzegł jeziorko i wybrał się po wodę. Nie wrócił, więc następni po kolei udawali się na poszukiwania. Gdy nad brzeg dotarł piąty, ujrzał cztery martwe ciała. Chciał obmyć twarz z łez, a wtedy przelatujący bocian zapytał go: "Nim się napijesz, odpowiedz mi: czym jest to, o czym wszyscy wiemy, ale czego nie chcemy usłyszeć?". Dotykając ciał braci, najmłodszy powiedział: "Śmierć istnieje, ale nigdy nie odnosimy jej do siebie". Bocian w nagrodę za właściwą odpowiedź przywrócił życie braciom.
Kiedy zdechły jej ukochane świnki morskie, zapłakana córka Doroty Landowskiej Marysia powiedziała, że nie będzie mieć już zwierzątka, bo ono też umrze. - Starałam się jej wytłumaczyć, że przemijanie jest naturalne i dotyczy ludzi, zwierząt, roślin, przedmiotów - mówi aktorka.
Maciej Musiał z tematem bólu i śmierci zmierzył się niedawno, przygotowując się do roli w filmie o Jaśku Meli, nastolatku, który po wypadku stał się kaleką, ale mimo to zdobył z Markiem Kamińskim oba bieguny. - Ze stresu nie spałem po nocach. Najtrudniejsza była do zagrania trzyminutowa scena, kiedy mój bohater zasypia w szpitalu, wdaje się zakażenie i budzi się bez ręki i nogi. Trzeba pokazać te emocje bez słów. Wiele godzin spędziłem na rozmowach z Jaśkiem i mam nadzieję, że to nie ostatnia taka rola - wspomina aktor.
Landowska jest prezesem Fundacji im. Darii Trafankowskiej, którą założyła z przyjaciółmi po jej śmierci, by pomagać innym kolegom po fachu. - Trudno się pogodzić z tym, że ci, z którymi gramy, odchodzą. Mam jednak satysfakcję, gdy czują, że o nich pamiętamy - uśmiecha się.
W ciepły kwietniowy dzień
Dorota Landowska zauważa, że każda chwila, nawet najgorsza, może mieć swój karnawał: - Duśka pod koniec życia leżała na onkologii w szpitalu na Banacha. Była wtedy popularną siostrą Danutą z "Na dobre i na złe" i dla pacjentek z jej sali przebywanie z nią było rodzajem święta. Kiedy przenieśli ją do izolatki, płakały. Kilka dni przed śmiercią my - przyjaciele, sąsiedzi, ekipa serialu - zgromadziliśmy się w jej szpitalnym pokoju. Przez otwarte okna wpadało ciepłe kwietniowe słońce, w pokoju był gwar jak na imprezie. Umarła w Wielki Piątek. Potem mi się przyśniła, mówiła: "Nie bój się śmierci, ja cię złapię za rękę". Poczułam ulgę i przestałam się bać.
- Wielki Post jako czas przygotowujący do Zmartwychwstania ma nam pomóc w pomnażaniu naszej miłości. Tylko ona jest wieczna, daje prawdziwe wyzwolenie. Chrześcijaństwo jest otwarte na każdego i nikogo nie skreśla. Kościelne zakazy nie mają nam utrudniać życia, ale dopomóc w zmianie - pociesza ojciec Zięba.
Agnieszka Fiedorowicz
PANI 4/2013