Warto być ogrodnikiem miłości
W związku nie chodzi o walkę, ale o kompromis, wsparcie i zrozumienie. Pokażmy partnerowi, jak wiele radości można czerpać z bliskości - przekonuje Ewa Woydyłło.
PANI: Pani Ewo, ostatnio robiłam wywiad z mężczyzną, który zostawił żonę. Gdy spytałam, czemu to zrobił, odpowiedział: "Pracowaliśmy od rana do nocy, okazało się, że właściwie się nie znamy, żyjemy obok siebie".
Ewa Woydyłło: Wydaje mi się, że przyczyną braku wzajemnej bliskości nie są niesprzyjające okoliczności, tylko pewien defekt w nas samych. Odczuwania bliskości uczymy się w rodzinnym domu. Jeśli dziecko nie jest przytulane, jako dorosła osoba też nie potrafi tego robić. Kiedyś to było nagminne, szczególnie w przypadku małych chłopców, których wychowywano silną ręką. Myślę, że jest wielu mężczyzn 30-, 40-letnich, którzy nie potrafią okazywać uczuć. To wynik tego "zimnego chowu". Obecnie ojcowie częściej zajmują się dziećmi, dają im ciepło, wsparcie, więc w kolejnych pokoleniach łatwiej będzie pielęgnować miłość.
W fazie zakochania raczej nikt nie ma problemów z bliskością. Skoro ludzie potrafili wtedy, dlaczego nie potrafią potem?
- Bo na początku największą rolę odgrywają hormony, nie chodzi o dojrzałą bliskość, lecz złudną symbiozę. Psycholodzy ewolucyjni tłumaczą to instynktem prokreacji. W rezultacie liczy się tylko rozładowanie napięcia seksualnego. Trzymanie się za rękę, gładzenie po twarzy, mówienie ciepłych słów to, ich zdaniem, tzw. taniec godowy. Jeśli chcemy sprawdzić, czy nasz partner jest osobą czułą, zobaczmy, jak traktuje swoich bliskich, np. siostrę i mamę. Czy często do nich dzwoni, okazuje im serdeczność, przytula.
Ale załóżmy, że na to jest już za późno. Ekstrawertyczka wyszła za mąż za introwertyka albo odwrotnie. Czy taki związek ma szansę przetrwać?
- Pewnie, że tak. Pod jednym warunkiem: nie zmieniajmy drugiej osoby na siłę, nie wymuszajmy, nie krzyczmy: "Zmieniłeś się, nigdy mnie nie przytulasz, nie rozmawiasz ze mną", bo to powoduje odwrotny skutek. Nikt z nas nie chce czuć się zły, nie chce nikogo ranić. Jeśli więc dostajemy komunikat: "Ranisz mnie", przyjmujemy postawę obronną, a przecież w związku nie chodzi o walkę, ale o kompromis, wsparcie i zrozumienie. Wybierzmy zatem inną drogę, pokażmy partnerowi, jak wiele radości można czerpać z bliskości.
- Przytulajmy same, nie żądajmy kolacji, lecz ją przygotujmy, weźmy za rękę podczas oglądania filmu. Niekiedy fajnie jest zapytać: "Co mam zrobić, żebyś czuł się szczęśliwy?". Wtedy partner mówi nam o swoich potrzebach, a my mamy szansę wyrazić swoje. Nawet gdy on stwierdza: "Jest super, niczego nie potrzebuję", my możemy powiedzieć: "Wiesz, a mnie brakuje...". Czasem ktoś jest bardzo zamknięty, a wtedy nikt i nic tego nie zmieni.
- Znajdźmy plusy związku. Może partner nie jest czuły, za to zawsze można na nim polegać, jest dla nas autorytetem. Ważne, żeby robić bilans zysków i strat, cieszyć się relacją dopóty, dopóki tych plusów jest więcej.
Nie być blisko z własnym partnerem? Taka domowa lodówka?
- Niekoniecznie, bo przecież mąż nie musi do nas dzwonić co chwila, a jednak może być fajnym partnerem. Dojrzała miłość opiera się na wdzięczności i wsparciu. Kocham cię, bo przy mnie jesteś, wiem, że mogę na ciebie liczyć. Nasz największy problem w związkach to podejście roszczeniowe i wzajemne osądzanie. Bliskości z mężczyzną można szukać również w seksie, i nie ma w tym nic złego. Nie bądźmy pryncypialne.
Powiedziała pani, że problemy z bliskością nie zależą od okoliczności, ale od charakteru. A przecież w naszym życiu są trudne momenty, np. pojawienie się dziecka. Jak wtedy chronić związek?
- Są dwie szkoły. Jedna, powiedzmy naszych babć, polega głównie na manipulacji mężczyzną. Nieważne, że poza opieką nad dzieckiem nie mamy siły ani energii na nic. Musimy się zmusić. Babcie radziły: "Dbaj o mężczyznę, staraj się, udawaj, że masz ochotę na seks i długie rozmowy, bo inaczej mąż pójdzie do innej". Osobiście nie jestem zwolenniczką nadskakiwania partnerowi. W końcu pojawienie się dziecka jest decyzją obojga. Sama nigdy nie próbowałam udawać, że rodzicielstwo niczego nie zmieniło, ale do niczego się nie zmuszałam.
Łatwiej nam pokonywać problemy, jeśli wcześniej potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, gdy znamy partnera, wiemy, co mu może pomóc.
- Starałam się, żeby mój partner odkrył wspólną radość z nowej sytuacji. Dużo było w domu śmiechu, tworzyłam pozytywną atmosferę. Gdy mąż pojawiał się w drzwiach, mówiłam: "Super, że jesteś, tęskniłyśmy. Pomożesz mi teraz?". Nie powinniśmy udawać, że wciąż możemy prowadzić beztroskie życie, ważne, by nauczyć się cieszyć z tego, co mamy. Na początku jest to intymność we trójkę, z maluszkiem. Wspólna kąpiel, przewalanie po łóżku, spacer. Nie wyznaczajmy sobie zadań: ty kąpiel i karmienie, ja usypianie. Bliskość jest tam, gdzie jest miejsce choć na odrobinę spontaniczności. Problemu nie stanowi brak możliwości, tylko to, że przestaje się nam chcieć.
A inne sytuacje? Utrata pracy, problemy finansowe, choroby? Wszystko co odwraca uwagę od nas jako pary, co nas martwi i stresuje?
- To indywidualna sprawa. Łatwiej nam pokonywać problemy, jeśli wcześniej potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, gdy znamy partnera, wiemy, co mu może pomóc. Jedni potrzebują przytulenia, inni przeciwnie, chcą zostać sami, jeszcze innym największe wsparcie przyniosą konkretne zadania. Ważne, by wtedy szczególnie nastawić się na potrzeby tej drugiej strony i dawać jej bliskość, której akurat łaknie. Do tego sprowadza się nasza rozmowa. Do ustalenia, czym bliskość jest dla nas, a czym dla naszego partnera.
Rozmawiała Katarzyna Troszczyńska
------
Ewa Woydyłło - psycholog i terapeutka. Autorka wielu książek, m.in. "My, rodzice dorosłych dzieci", "Sekrety kobiet" i "Poprawka z matury". Prywatnie żona i matka dwóch córek. Uważa, że w życiu nigdy nie jest na nic za późno. Sama rozpoczęła studia psychologiczne w wieku 45 lat.
Pani 1/2011