Zanim wybuchnie

Szybkie i wściekłe. Coraz częściej takie właśnie jesteśmy. Bo nie mamy czasu myśleć, co czujemy. Ani mierzyć się z własną bezradnością, bezbronnością w trudnych sytuacjach. Gniew pozwala szybko wyładować się i zapomnieć. Ale taka wściekłość może wiele zniszczyć w naszym życiu. Jak sobie z nią radzić? Rozmawiamy z prof. Lucyną Golińską, psychologiem, autorką książki "Złość".

Wbrew pozorom złość miewa dobre owoce, gdy nauczymy się wyrażać ją we właściwy sposób.
Wbrew pozorom złość miewa dobre owoce, gdy nauczymy się wyrażać ją we właściwy sposób. 123RF/PICSEL

Twój STYL: Nie ma pani wrażenia, że złość nie pasuje do kobiet? Od dzieciństwa uczy się nas, że jest czymś niewłaściwym, nagannym. Chłopcy mogą się pobić, a dziewczynki co najwyżej oplotkują jedna drugą. Czy nam złość jest mniej potrzebna niż mężczyznom?

Lucyna Golińska: - Nic podobnego! Ale rzeczywiście, dziewczynkom często powtarzano: złość piękności szkodzi, nie wściekaj się, tobie nie wolno - to zaczyna się zmieniać. Na szczęście. Bo odbieranie człowiekowi prawa do przeżywania jednej z ważniejszych emocji podstawowych - złości - sprawia, że zostawia się go bezbronnym wobec wielu codziennych życiowych sytuacji. Złość jest przecież pożytecznym uczuciem! Dzięki niej wiemy: stało się coś, co przeszkadza w moich planach. Coś, czego nie oczekiwałam i czego sobie nie życzę. Mam nawet siłę, by to zmienić! To złość daje mi tę siłę. Doświadczana przez nas złość jest także informacją dla otoczenia. Nie da się jej nie zauważyć u drugiej osoby: zwężone oczy, zmarszczone brwi, twarz nabiegła krwią, zaciśnięte pięści, spięte mięśnie, ciało gotowe do konfrontacji. Jak sygnał dla otoczenia: nie zbliżaj się, nie rób mi... na złość.

Złość mobilizuje cały organizm?

- Tak. To zastrzyk energii potrzebnej, by pokonać przeszkodę na drodze do realizacji ważnych celów. Jeśli nie potrafimy znaleźć dla niej ujścia - bo nie wyrażamy złości, staramy się ją w sobie zabić - tracimy w dwójnasób. Po pierwsze dlatego, że nie wykorzystujemy tej energii, by zmienić to, czego nie akceptujemy. Marnujemy ją. Po drugie dlatego, że zduszona, stłumiona wściekłość, negatywnie wpływa na stan zdrowia. Wiele badań potwierdza, że istnieje związek pomiędzy niewyrażaniem złości a chorobą niedokrwienną serca.

Czyli co: trzeba złość wyrażać. Ale jak? Krzyczeć, niszczyć, wymyślać ludziom i rzucać w nich popielniczką? Wydaje mi się, że taka złość wcale nie działa dobroczynnie, a może wiele zniszczyć.

- Może zniszczyć, jeśli jest toksyczna. Mówimy wtedy o złości chronicznej - takiej, która przesłania cały świat, wypiera z życia inne emocje. Zatruwa, nie pozwala przeżywać... szczęścia.

Zaraz, zaraz. Nie wyrażać złości jest źle, ale przesadzać z jej wyrażaniem też niedobrze. Jest jakiś złoty środek?

- Tak. Pomiędzy chorobliwym lękiem przed złością a złością chroniczną jest sporo miejsca na tę umiarkowaną, pożyteczną dla nas. Jeśli chorobliwie obawia się pani wściekłości, będzie czuła się winna, gdy poczuje choćby cień irytacji. W konfrontacji z drugim człowiekiem raczej zrezygnuje pani z własnej tożsamości, prawa do decyzji i potrzeb, niż okaże niezadowolenie. Jeżeli pani złość jest chroniczna, stanie się ona sposobem na rozwiązywanie wszystkich problemów, dominującą w życiu emocją. W pewnym momencie straci pani możliwość zareagowania w inny sposób, niż tylko wybuchając wściekłością. Potem, gdy pani ochłonie, przyjdzie poczucie winy i wstydu - ale i tak nie zmieni pani swojego zachowania na przyszłość, bo nie kontroluje już złości: to ona rządzi panią.

Chorobliwy lęk przed złością to, jak rozumiem, często efekt wychowywania kobiet na "grzeczne dziewczynki". A skąd się bierze złość chroniczna, taka, jaką odczuwają bohaterki naszego reportażu? 

- Mogą to być predyspozycje wrodzone, ale często także jest to efekt wychowania. Brak zezwolenia na przeżywanie gniewu w dzieciństwie - bądź atmosfera wszechobecnej złości - też może sprawić, że w dorosłym życiu jesteśmy "wściekłe na zapas". Bywa, że złość staje się obroną przed wstydem i niepewnością albo maską dla przeżywanego lęku. Przypominam sobie jednego z pacjentów zmagającego się z chroniczną złością. Pojawiała się niezwykle często i w pewien sposób "zmuszała" tego mężczyznę do zachowań, których sam potem nie rozumiał, których się wstydził. Na przykład kiedyś na trasie inny kierowca zajechał mu drogę. Dogonił jego samochód i... zaczął uderzać w jego zderzak swoim autem.

- Dopiero po chwili uświadomił sobie, co właściwie robi, jak wielkie zagrożenie stwarza. Wiele razy zastanawialiśmy się nad tym, skąd się w nim bierze aż taka złość. Pacjent wychowywał się w rodzinie alkoholowej, często jako dziecko był świadkiem sytuacji, które wzbudzały jego przerażenie, poczucie bezradności i naturalną złość w odpowiedzi na przemoc. Doświadczane emocje uległy skumulowaniu. W rezultacie w życiu dorosłym reakcją na frustrację stała się intensywna złość.

Dokładnie tak samo rozładowywała złość Maria, bohaterka naszego reportażu. Czyli chroniczna złość może być rodzajem ucieczki przed innymi negatywnymi emocjami?

- Może tak być. Złość łatwiej jest wyrazić - zacząć tupać, krzyczeć, machać rękoma - niż np. rozczarowanie. Intensywność naszej reakcji zwiększa w nas przekonanie o ważności i słuszności własnych racji. Mamy poczucie władzy: gdy wpadam we wściekłość, wszyscy tańczą tak, jak im zagram. Mogę wymuszać, sterować innymi ludźmi. Trzeba też powiedzieć, że radzenie sobie z wieloma trudnymi emocjami wymaga czasu. Proszę sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czuła się pani zawiedziona przez przyjaciółkę czy partnera. Pewnie pytała pani samą siebie, dlaczego ona czy on tak się zachowali, czym pani sobie na to zasłużyła. Nie jest też wcale łatwo powiedzieć: jest mi przykro, bo zrobiłeś czy powiedziałeś to i to. To wymaga zastanowienia, odwagi, chwili na spokojną rozmowę. Złość wydaje się "prostsza w obsłudze". Zalewa nas fala gniewu, dajemy mu upust w sposób bardziej lub mniej elegancki - i mamy poczucie, że jest po sprawie. W czasach, gdy wszyscy się spieszymy, wygodniej nam się złościć, niż przeżywać całą gamę skomplikowanych uczuć.

No i zawsze można znaleźć kogoś, na kim da się "wyżyć". Bo ktoś zajedzie drogę, kasjerka za wolno odliczy resztę... Codziennie jesteśmy świadkami sytuacji, w której jeden człowiek wylewa na drugiego swoją złość.

- W dzisiejszej kulturze złość jest nobilitowana, np. agresywny menedżer jest chwalony przez szefów, bo osiąga wysokie zyski, zastraszając podwładnych. Takie zachowanie wielu osobom kojarzy się z sukcesem. Pamiętajmy jednak, że istnieje i inny sposób demonstrowania chronicznej złości, bez uciekania się do przemocy. To złość "na zimno". Toksyczne połączenie wściekłości z pozorną troską i miłością. "Kotku, nie nadajesz się do tego: kocham cię, ale rozumek masz malutki". Takie komunikaty są niebezpieczne, bo uderzają w poczucie wartości. Często nie jesteśmy w stanie dostrzec ukrytego w nich ładunku agresji, więc... się nie bronimy. Przyjmujemy do wiadomości fakt, że mamy "mały rozumek".

Jak można się wyzwolić z rządów chronicznej złości? Jak odzyskać nad nią władzę?

- Dobrze byłoby zagłębić się w siebie. Zastanowić: co sprawia, że odczuwam tak wszechogarniającą, niepohamowaną złość? Skąd to się u mnie wzięło, kiedy i od kogo się tego nauczyłam? Dać sobie czas, zwłaszcza w sytuacjach, które zazwyczaj wzbudzają w nas wściekłość. Przyjrzeć się: czy to, co przeżywam, to rzeczywiście złość? A jeśli coś innego to co? Wstyd, lęk?

A jeśli ktoś nie chce się aż tak zagłębiać w siebie, a jednocześnie pragnie ukrócić ataki wściekłości, bo niszczą mu życie?

- Zaproponuję sposób, dzięki któremu nie musimy tłumić złości, możemy ją wyrazić, nie raniąc nikogo i nie krzywdząc. W pierwszym etapie oznajmiamy, co w zachowaniach i słowach drugiej osoby nas złości. Nie mówimy o niej: "Bo jesteś opryskliwa...", "Bo jak zwykle mnie zawodzisz". Mówimy o konkretnym zachowaniu: gdy robisz i mówisz to czy tamto, czuję złość. Ton głosu musi być stanowczy, to ma być mocno powiedziane, żeby dać upust fizycznej energii złości, o której mówiłyśmy na początku.

- To jest drugi etap, w którym jasno komunikujemy: oczekujemy od naszego rozmówcy zmiany. Chcemy, by zaprzestał działań, które budzą nasz gniew. Jeśli nic się nie dzieje, przechodzimy do etapu trzeciego: szukamy zaplecza, czyli informujemy, jakie zrobimy kroki, jeśli rozmówca nie zareaguje. To nie ma być szantaż, kara ani zemsta. Co można powiedzieć? Na przykład: "Jeśli jeszcze raz to zrobisz, przestanę cię słuchać i odejdę". Czwarty etap to oczywiście realizacja zapowiedzianych działań.

Brzmi tak prosto!

- Ale wcale proste nie jest. Złość rośnie i to błyskawicznie. Jeśli tak się właśnie dzieje, jeżeli mamy wrażenie, że złość zaczyna przejmować nad nami kontrolę - nawet istnieje takie sformułowanie: "zalewa oczy" - trzeba się natychmiast odizolować, odciąć od osoby czy osób, których działania czy słowa nas zdenerwowały. Często, gdy zalewa nas gniew, w pewien sposób rozkoszujemy się tym uczuciem, tą falą gorąca. Sami się nakręcamy.

 A jak się nie nakręcać?

- Wściekłości nie sprzyja bezruch, potężnieje natomiast wtedy, gdy zaczynamy przechadzać się z kąta w kąt, żwawo gestykulować, mieląc w myślach wydarzenie, które tak nas rozgniewało, opowiadać o nim podniesionym głosem. Dobrze jest rozładować emocje, dać upust fizycznej energii złości, ale w samotności. Trzeba wyjść.

Wyjść i... co robić? Jak się wyciszyć?

- To zabrzmi banalnie, ale czasem warto, wychodząc, wziąć... buty do joggingu. Przebiec się po skwerze. To świetny sposób także wtedy, gdy czujemy wściekłość, choć nie potrafimy powiedzieć, na kogo konkretnie.

Ale czasem nie da się wyjść. Co wtedy?

- Kontrolujemy myśli, nie pozwalamy, by krążyły wokół tematu wzbudzającego gniew. Można w pamięci powtarzać jakiś wiersz. A później odwiedzić przyjaciela, wygadać się. To nie ma być przyjaciel, który będzie powtarzał: "Masz rację, to idiota! Słusznie się wkurzyłaś!". Raczej ktoś, kto pozwoli nam inaczej spojrzeć na sytuację, powie: "Hm... Ja widzę to inaczej".

Rozmowę zaczęłyśmy od kwestii wychowywania dzieci, a konkretnie "grzecznych dziewczynek". Jak mówić dzieciom o złości, by zrozumiały, że tak naprawdę jest ona dobra? 

- Dziecko nie wie, co czuje. To rodzice uczą je, jak interpretować pojawiające się emocje. Wystarczy właściwie je nazywać, nie wartościując. Widząc zmarszczone brwi i wykrzywione usta córeczki, można powiedzieć: "Widzę, że jesteś zła, pewnie dlatego, że koleżanka zabrała twoją lalkę. Rozumiem to. Ale wiesz, ona jest nowa na osiedlu. Może mogłabyś pożyczyć jej tę lalkę?". Istotne, żeby nazwać emocję, powiązać ją z konkretną sytuacją i wyraźnie pokazać dziecku, że to, co czuje, jest OK. Nie mówić: "Tak nie wolno! Nie wściekaj się i nie grymaś! Nie życzę sobie scen!". Dziecko wtedy nie tylko czuje złość, z którą nie wie, co zrobić, ale dodatkowo zaczyna się wstydzić tego, co przeżywa. Poza tym często nazwanie przez kogoś z zewnątrz naszej złości, wyciągnięcie jej z szafy, znacznie zmniejsza jej niszczycielską siłę. Nawet na dorosłych to działa! "Widzę, że ta sytuacja wywołała twój gniew. Jestem ciekawa, co to dla ciebie znaczy?", można powiedzieć. To może być wstęp do dobrej rozmowy.

Rozmawiała Jagna Kaczanowska, psycholog

Profesor Lucyna Golińska jest psychologiem i terapeutką. Autorka artykułów i książek, poświęconych tematyce emocji, uzależnień. Kieruje zakładem Psychoterapii i Interwencji Kryzysowej w Społecznej Akademii Nauk

Twój STYL 11/2015

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas