Zepchnięci na margines, niewygodni dla państwa. Oni nazywają ją "aniołem"

Od wielu lat w Polsce liczba bezdomnych pozostaje prawie niezmienna. Mowa tu o ok. 30 tysiącach osób w kryzysie. Choć gminy mają obowiązek zapewnić im podstawową opiekę zwłaszcza w okresie zimowym, system zdaje się ich nie dostrzegać, podobnie jak społeczeństwo. Są niewygodni, przez co stają się niewidzialni. Jest w Nowej Soli kobieta, dla której ci zepchnięci na margines są na pierwszym miejscu. W rozmowie z Interią Joanna Bogusz opowiada o próbach walki z systemem, widzeniu człowieka w człowieku i trudnym wyrywaniu osób w kryzysie ze szponów nałogu i życia na dworcu.

Joanna Bogusz od wielu lat działa na rzecz bezdomnych w Nowej Soli, arch. prywatne
Joanna Bogusz od wielu lat działa na rzecz bezdomnych w Nowej Soli, arch. prywatnePiotr Kamionka/REPORTEREast News

Wielka osobowość w niewielkiej przestrzeni

Niska, siwe włosy związane w kitkę, nonszalancko podwinięta na bok grzywka opada jej na okulary. Wita mnie w przedpokoju w koszulce zespołu Hunter i góralskich kapciach. Nie do końca rozumie, o co ten szum, o czym będzie artykuł. Wchodzimy do jej biura, w jej domu. Pokój zapełniony książkami, meblami, zdjęciami i bibelotami może na początku przytłaczać, ale doskonale oddaje jej charakter: "dużo w niewielkiej przestrzeni". Jeszcze nie zdążyłam włączyć dyktafonu, a zdążyła opowiedzieć o Nowym, do którego pojechała na nowosolski dworzec. Był pijany, wróci do niego jutro, by namówić go na detoks i leczenie. Spotkała tam innego, który rozpoznał ją od razu, pochwalił się, że jest trzeźwy i chciałby pojechać do rodziny, ale nie ma pieniędzy. Asia nie zastanawiała się nawet przez sekundę. - Sprawdziłam: pociąg do Wrocławia jest za 20 minut, idziemy do kasy, niech jedzie, przecież to jest szansa - mówi. Chciał dać jej swoją obrączkę jako zabezpieczenie, że odda za ten bilet. Machnęła ręką. Wróciła do domu. Nowosolscy bezdomni - obecni i byli, znają ją wszyscy. A ona ich. Ma na swoim koncie przynajmniej kilkunastu, których wydarła nałogowi i noclegowni. Nazywa się Joanna Bogusz.

"Łamałam zasady. Ale zawsze w wyższym celu"

Buntowniczka od dziecka. Dopiero w szkole podstawowej zrozumiała, przeciwko czemu chce działać. Uczęszczała na spotkania Oazy, uduchowiona tak, jak tylko może być dziecko - całą sobą wierzyła w Boga, ale tak samo mocno - w ludzi. Łamanie zasad w imię wyższego celu uskuteczniała już w szkole podstawowej. - Kradłam. Rodzice mi obiady w szkole wykupowali, a ja zupę odlewałam do słoika i niosłam do starszej pani, żeby nie była głodna. Jak to się ma do wiary? Myślę, że doskonale. "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego" to chyba najważniejsze przykazanie ze wszystkich. Zawsze kochałam ludzi - wspomina.

Potrzebę pomagania innym ma też po ojcu, który jako osoba z wyższym wykształceniem, nazywany był w Beskidzie "Cyrulikiem". Przychodził do biblioteki i pisał ludziom pisma do wszelkich instytucji. Nic za to nie chciał. Był uzależniony od alkoholu, Asia przyzna potem, że oddając część swojego życia na pomoc bezdomnym i zmagającym się z chorobą alkoholową będzie podświadomie próbowała "spłacić dług" wobec taty, obok którego jej zabrakło, gdy odchodził. Mama zabrała od niego ją i brata, wyszła ponownie za mąż. Ojczym był męskim wzorem zarówno dla niej, jak i jest dla jej dzieci. Patrzy na swoją wnuczkę i swoją córkę i przyznaje, że rebelianckość przekazała w genach. Połowę swojego dorosłego życia próbuje walczyć z systemem, dla którego bezdomni są niewidzialni, niewygodni. Zaczęło się od pracy w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Nowej Soli.

Joanna Bogusz w pracy
Joanna Bogusz w pracy/archiwum prywatnearchiwum prywatne

Więcej niż księgowa

Dzięki pracy w MOPS jako księgowa miała kontakt z wieloma ludźmi, była blisko tych, którzy potrzebowali wsparcia. Zajmowała się nie tylko wynagrodzeniami, ale także środkami trwałymi, jeździła do noclegowni na inwentaryzacje. - To był moment, taki chyba punkt zapalny dla mnie. Tam poczułam, że to jest to, co ja muszę robić - mówi z błyskiem w oku. Stopniowo zapoznawała się z tymi, którzy potem nazwą ją "aniołem", "darem".

Jako członek Towarzystwa Pomocy im. Św. Brata Alberta, organizacji, która od lat podejmuje się prowadzenia noclegowni miejskiej, chciała robić więcej. - Nie zgadzałam się na to, żeby oferta skierowana do bezdomnych zaczynała i kończyła się na tym, żeby dać im coś do jedzenia i łóżko na noc. Tu trzeba i można przecież zrobić więcej - przekonuje.

Dzięki zaangażowaniu jej, ówczesnej Wiceprezydent ds. Społecznych i pracowników Wydziału Spraw Społecznych Urzędu Miejskiego w Nowej Soli udało się w 2021 roku poprowadzić program "Pokonać Bezdomność". Były pieniądze na zatrudnienie streetworkerów, którzy krążyli po pustostanach, dworcu i altanach działkowych w poszukiwaniu bezdomnych. Rozmawiali. Namawiali. Przekonywali. Przekazywali pracownikom socjalnym. A gdy trafiali na kompletny "beton", dzwonili po Asię, bo wiedzieli, że nie odpuści. - Nie wiem jak, ale mi się zwykle udawało namówić, żeby poszli na detoks. Żeby spotkali się z psychologiem, umyli się, żeby zdecydowali się na leczenie. Im potrzeba troski, takiej jak od matki. Matki, co jak trzeba to ochrzani, a jak trzeba to wesprze, przytuli. Okaże serce. Spojrzy głębiej niż tylko na brudne ubrania i sklejone włosy. Jakbym miała zgadywać, to chyba właśnie to - spuszcza wzrok i zamyśla się na chwilę. Program sprawił, że Asia zaczęła wierzyć, że się da. Że ten kraj może naprawdę chce coś zmienić, że są wokół ludzie, którzy widzą w tym sens. Ale program skończył się, sytuacja się pokomplikowała, znaleźli się tacy, co chcieli ją hamować. Nie było komu napisać kolejnej oferty o dofinansowanie, nie było komu jej złożyć. Zmieniła się rzeczywistość. Ale nie Asia.

Dla niej nie są niewidzialni

Pustostany, opuszczone altany, dworce - w takich warunkach żyją bezdomni
Pustostany, opuszczone altany, dworce - w takich warunkach żyją bezdomniDominEast News

Pytam się wprost: jak wiele osób w naszym kraju może powiedzieć, że niemal własnymi rękami wyciągnęło ludzi z bezdomności? Asia milknie. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Robiłam to, bo pod skórą czułam, że muszę to zrobić. I nic więcej mnie nie obchodziło. Poza tym nie działałam sama: wspaniałe asystentki z MOPS, terapeuci, psychologowie, mnóstwo ludzi, którzy też w to wierzyli - wymienia. A historii, w których Asia zabierała mężczyzn brudnych, pijanych prosto z ulicy, którzy tylko dzięki rozmowie z nią decydowali się na leczenie choroby alkoholowej, którzy z czeluści zimna i picia najtańszych, często trujących płynów na bazie alkoholu wychodzili na prostą, jest przynajmniej kilkanaście. Nigdy nie bała się zaprosić żadnego do swojego prywatnego auta, gdy trzeba ich było zawieźć do lekarza czy na leczenie. Nie wzdrygała się na nasiąknięte moczem ubrania, na możliwość przeniesienia chorób, czy pasożyty. - Wbrew pozorom, mam węch dobry, a nigdy ich zapach mi nie przeszkadzał. Ja w nich widzę zagubionego człowieka, któremu trzeba pomóc, nie brudasa. I chyba w ten sam sposób działa mój mózg i nos - zgaduje.

Osoby w kryzysie bezdomności najczęściej są uzależnione od alkoholu
Osoby w kryzysie bezdomności najczęściej są uzależnione od alkoholuPiotr KamionkaEast News

"Mój Grzesiek"

Cały proces wyszarpywania bezdomnego z ulicy i nałogu nie jest prosty. Miejsc na detoks brak, terminy odległe, aby bezdomny mógł w ogóle wejść do ośrodka musi być trzeźwy, a w tak głębokim uzależnieniu to może być bardzo trudne. - Wydzwaniałam ile się dało, prosiłam, nie odpuszczałam. Te kobiety już mnie znały, cudowne osoby, zawsze udało się załatwić miejsce. Bo jak nie teraz, to kiedy? To kwestia życia i śmierci dla tego człowieka, machina musiała ruszyć w momencie, kiedy wyraził zgodę. Wtedy nie można było czekać - opisuje. Jedna z historii, którą ma głęboko w sercu to "jej Grzesiek". Mówi o nim, że był jej, bo towarzyszyła mu w drodze po wolność, odkąd tylko pojawił się na ulicy. Odbiegał od reszty wiekiem i inteligencją. Był młodszy, instynkt matki uaktywnił się od razu. - Poszedł na detoks, potem leczenie. Wrócił.

I tu system jest dziurawy, nieszczelny. Po wytrzeźwieniu, umyty, pachnący, z nową nadzieją trafia znowu na dworzec. - To jest chore. Nie zdążyłam mrugnąć, a on znowu był pijany. Odszukałam go, pogadaliśmy, wysłałam go znów na leczenie - wspomina. Gdy znalazła mu miejsce w nowym ośrodku, wsadziła w autobus i myślała, co dalej. Nagle dostała telefon: spóźnił się na kurs przesiadkowy. Asia zadzwoniła na infolinię PKS, wytłumaczyła kobiecie po drugiej stronie stawkę tego przejazdu, że dla niego to być może ostatnia szansa w życiu, że on musi dojechać na tę terapię. Kobieta zawróciła dla Asi autobus. Kierowca wrócił, żeby zabrać jej Grześka. Na miejscu Grzesiek zaprzyjaźnił się z pracownikami, odżył. Wrócił do Nowej Soli, ale Asia nie pozwoliła już, by był na ulicy. Wykupiła mu dwie noce w hotelu. Gorączkowo dzwoniła we wszystkie możliwe miejsca, szukała, gdzie dałoby się go umieścić, wszędzie, byle nie na ulicę. Tak trafił do poznańskiej Fundacji Pomocy Wzajemnej Barka. Tam znalazł ciepły kąt, przyjaciół i sens. - Ten rok tam to był chyba najpiękniejszy rok w jego życiu. Byliśmy w kontakcie, na święta 2022 i na nowy rok 2023 napisał do mnie z życzeniami. Kilka dni temu minął rok, odkąd skutecznie odebrał sobie życie. Oczyścił się z nałogu, z bezdomności. Ale nie z demonów w głowie - mówi Asia, a oczy jej ciemnieją.

Matka, opiekunka, anioł

Joanna Bogusz w swoim biurze
Joanna Bogusz w swoim biurzeOlga KlameckaINTERIA.PL

Ale są też historie, które skończyły się szczęśliwie. Arturowi (imię zmienione) powinęła się w życiu noga, stracił wszystko: rodzinę, mieszkanie. Wylądował w noclegowni. Tam zauważyła go Asia. Dużo nie trzeba było robić, bo miał ogromną wolę życia, nie popadł jeszcze w otchłań beznadziei. Asia wsparła, kibicowała, czuwała. Dziś Artur ma stałą pracę, dom, ukochaną kobietę. Zapytany o Aśkę śmieje się. - To jest chodzące ADHD. Jej jest wszędzie pełno. Ona jest taką opiekunką, wiele jej zawdzięczam. Trzeba człowieka w człowieku umieć zobaczyć - mówi. Jeszcze cieplej wypowiada się o niej Natalia (imię zmienione), która co prawda bezdomna nie była, ale tragiczne wydarzenia życiowe niemal powaliły ją na ziemię, na dno. Trafiła na Asię przypadkiem. Była już trzeźwa, przestała pić dla dziecka. Dorabiała, gdzie mogła, ale ciągle nie starczyło. Marzyła, by mieć prawo jazdy, móc przemieszczać się, wziąć więcej fuch. Asia wzięła dla niej kredyt. Dla prawie obcej kobiety. - Zaufałam. Kto by pomógł jak nie ja? Dobra dziewczyna, zmotywowana, z cudownym maleńkim synkiem. Tej wiary w nią tylko jej brakowało. Żeby tak tylko ją wspomóc na start, a z resztą sobie poradzi. I poradziła. Spłaciła wszystko, co do złotówki. Mamy kontakt do dziś - mówi uśmiechnięta. Natalka wzrusza się na prośbę o opis Aśki. - Anioł. Ona jest jak matka dla mnie, której nigdy nie miałam. Najcudowniejsza osoba, jaką poznałam. To dzięki niej uwierzyłam w ludzi - mówi.


Od pół roku jest dumną emerytką, poświęca czas najbliższym. Córka i syn mają rodziny, Asia uczestniczy w wychowaniu czwórki wnuków. Nasz wywiad był przesunięty, bo musiała podwieźć jednego z byłych bywalców noclegowni do szpitala. Planuje już uczestnictwo w WOŚP i Pol' and Rock. Ma 61 lat, a jakby całe życie wciąż przed sobą. I ani myśli przestać zaglądać na dworzec w Nowej Soli.

Chachulski: Każda bezdomność zaczyna się w domuŁukasz Piątek, Łukasz Piątek, Łukasz Piątek, Łukasz Piątek, Łukasz PiątekStyl.pl