Reklama

Kto się boi zmiany?

Jest taka zasada, że jak ktoś ma dużo do stracenia, to nie chce niczego zmieniać, a jak mało - to idzie naprzód.

Zmian obawiają się tylko leniwi i konformiści?

Prof. Rafał Ohme: - Z różnych badań wynika, że 95 proc. ludzi nie ma nic przeciwko temu, aby coś zmienić. Ale faktycznie robi to tylko 5 proc. Dlaczego? Bo zmieniając rutynowe zachowania czy poglądy, wychodzimy poza strefę bezpieczeństwa. Wkraczamy na nieznany teren, a instynktownie nie lubimy, gdy coś nas zaskakuje. Nowe sytuacje kochamy dopóty, dopóki jesteśmy dziećmi. Potem lubimy oglądać filmy i czytać książki, które... znamy.

"Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem", mówił inżynier Mamoń w "Rejsie" Piwowskiego.

Reklama

- Jest też powiedzenie: szanuj szefa swego, możesz mieć gorszego, więc po co zmieniać pracę? To wszystko wiąże się z tzw. oporem psychologicznym. Każda zmiana w perspektywie oznacza zysk albo stratę, dlatego lepiej tkwić na bezpiecznej pozycji, choć - przyznajmy - nie zawsze najszczęśliwszej. Do tego dochodzi jeszcze opór biologiczny, bo jakakolwiek zmiana powoduje, że mózg pobiera dodatkową porcję glukozy, czyli naszego paliwa, co z kolei wyczerpuje organizm. A my nie chcemy się trudzić, wolimy rozwiązania proste i łatwe, które zapewnia nam "automatyczny pilot".

A jeśli konsekwencją zmiany będzie porażka?

- Na tym przekonaniu zbudowana jest filozofia pewnej królowej i całego imperium brytyjskiego. W skrócie brzmi tak: jeśli nie jest zepsute, nie ulepszaj. U nas funkcjonuje podobne stwierdzenie: lepsze jest wrogiem dobrego. Konkurencyjną filozofię widzimy w pytaniu: co by tu jeszcze naprawić, ulepszyć? Oba światopoglądy mają zupełnie inne fundamenty. Pierwszy to zachowanie status quo, czyli jest mi dobrze z tym, co mam, i umiem poskromić próżność, choć czasem chcę więcej. Drugi skupia się na tym, że potrzebuję znacznie więcej, niż mam, jestem pazerny, chciwy - w dobrym albo złym znaczeniu - i choć inni zazdroszczą mi kariery, domu, rodziny, nie jestem zadowolony. To zmora osób, które zmieniają cywilizację, dokonują wielkich odkryć, czyli konia zastępują maszyną, a statek - samolotem. Z nimi codzienne życie bywa okropne, bo nigdy nie są zadowoleni z tego, co mają. Ale to te 5 proc. popycha do przodu pozostałych - naśladowców lub adaptujących się.

Czy to oznacza, że te 5 proc. wciąż pozostaje dziećmi?

- W pewnym sensie tak, bo oni nie przestają z wiekiem wierzyć w to, co niemożliwe, nie przestają marzyć i nie boją się wyważać drzwi. Spójrzmy na strategię tych zachowań z perspektywy społeczeństwa. Istnieją państwa, które robią wszystko, aby obecna chwila trwała jak najdłużej, oraz te, które błyskawicznie dostosowują się do nowych technologii i realiów, bo nie mają nic do stracenia. Do tej drugiej grupy należą zwykle kraje, które kiedyś były pod butem totalitaryzmu, tak jak np. Estonia. Tam niezwykle szybko rozwija się internet, wprowadzane są nowe technologie. A w USA ciągle można płacić czekami! Jest taka zasada, że jak ktoś ma dużo do stracenia, to nie chce niczego zmieniać, a jak mało - to idzie naprzód.

Jak, wyposażona w taką wiedzę, mogę przekonać siebie do zmian?

- Najważniejsza jest świadomość, że kiedy podejmiesz decyzję o zmianie, organizm będzie przeciwko tobie. Rozum mówi: będę codziennie biegać, a ciało się buntuje. Dlatego noworoczne postanowienia trwają zwykle tydzień. Nic prostszego przejść na dietę, ale wytrzymać na niej to dopiero sztuka! Na pociechę dodam, że jeśli wytrwamy w postanowieniu, zmiana stanie się dla nas rutyną, a wtedy organizm przejdzie wreszcie na naszą stronę. Czyli po kilku miesiącach biegania będzie ono nawykiem. Rada dla tych, którzy podejmują decyzję o zmianie - spiszcie sobie na kartce wszystkie możliwe wymówki, jakie w przyszłości mogą ją storpedować, na przykład jeśli chodzi o bieganie: brzydka pogoda, zmęczenie, upał. Gdy przestanie się wam chcieć biegać, okaże się, że wszystko przewidzieliście. Wtedy się zawstydzicie i powiecie: "OK, karteczko, zrobię ci na złość. Wkładam trampki i pędzę do parku!".

Jakie zmiany przychodzą nam najtrudniej?

- Te najmniej... konkretne - będę dobrym człowiekiem, wyrozumiałym ojcem, lepszym mężem. Bo co to znaczy? Wszystkie decyzje muszą być przekute na język operacji. Lepszy mąż? Proszę bardzo: raz w tygodniu kino i kolacja przy świecach, codziennie kawa do łóżka, dwa telefony do żony i co najmniej jeden nieprzyzwoity SMS. Kiedy ogół przekuję w szczegół, łatwiej mi będzie rozliczyć siebie z realizacji planu.

Warto wyznaczyć sobie deadline?

- Oczywiście. Zasada "od jutra przez rok" sprawdzi się szczególnie przy decyzjach, które ciągle odwlekamy, dotyczących biegania, diety, kursu hiszpańskiego, psychoterapii. Jeśli będziemy coś robić przez rok, wkręcimy się w to i potem już nie odpuścimy tak łatwo. Nie czekajmy więc ani na pierwszy dzień wakacji, ani tym bardziej na nowy rok. Działajmy!

Magdalena Kuszewska

PANI 6/2013

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: psychologia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy