Już 37 lat przy żonie
Nie kłócą się o drobiazgi, bo wiedzą, że najważniejsza w związku jest tolerancja. Są domatorami, lubią spędzać czas z synem i wnuczkami.


Dla milionów widzów od lat jest po prostu Jerzym Chojnickim z Klanu. Jednak on sam podkreśla, że z tym bohaterem nie ma nic wspólnego. Jerzemu zdarzają się skoki w bok, tymczasem w życiu Andrzeja Grabarczyka coś takiego nie wchodzi w grę. Jest oddanym mężem, który kupuje żonie kwiaty bez żadnej okazji. Poza tym jest bardzo rodzinny, bo Grabarczykowie nie od dziś trzymają się razem. Z ojcem, Wincentym, pan Andrzej występuje w Teatrze Kwadrat. A syn Bartosz zawsze może na niego liczyć w trudnych chwilach. Ojciec zaraził go pasją muzyczną. - Bartek gra na perkusji znacznie lepiej niż ja w młodości - wyznaje pan Andrzej. Założyli razem firmę producencką i bywa, że pracują przy realizacji sztuk teatralnych.
Swój dom wybudowali od podstaw razem
Dobrym duchem rodziny jest żona aktora, Zosia. Prowadzi z sercem dom, który wybudowali razem, własnymi rękami, od podstaw. Są ze sobą już 37 lat! - Od razu wpadła mi w oko. Wygląda na to, że obydwoje wybraliśmy się na studia zootechniczne do Olsztyna tylko po to, by tam się poznać. Ja zrezygnowałem po drugim roku i zdałem do szkoły teatralnej. Żona skończyła kulturoznawstwo w Gdańsku - opowiada pan Andrzej. Na egzaminie wstępnym zwrócił uwagę na piękną dziewczynę. Swobodna, uśmiechnięta, żywe srebro. Potem spotkali się na ulicy i to ona pierwsza go zagadnęła. Okazało się, że praktyki odbywali w tym samym miejscu i...od tamtej pory minęły prawie cztery wspólne dziesięciolecia. Recepta aktora na udane małżeństwo jest prosta: po prostu kochać! Z każdym rokiem coraz bardziej. Kiedy wiele lat temu zaczęli remontować dom, pan Andrzej rzucił mimochodem propozycję, by wyjechać do Norwegii na saksy, bo nie dadzą finansowo rady. - Spakowaliśmy się i już. Zosia nie marudziła, jak inne kobiety w podobnej sytuacji, że trzeba się zastanowić, że się boi... - mówi z dumą.
Gdy ktoś się chce wyszumieć, powinien to zrobić przed małżeństwem. Potem już trzeba być człowiekiem odpowiedzialnym.
Kiedy na świecie pojawił się syn Bartek uzgodnili, że mężczyzna będzie zapewniał rodzinie płynność finansową, a kobieta będzie prowadzić dom. Ta zasada obowiązuje do dziś. - Ale zakupy robię ja. Kobieta nie powinna dźwigać. Tym bardziej, że moja żona nie lubi jeździć samochodem - mówi aktor. W sklepie pan Andrzej nie czuje się zagubiony. Potrafi nawet doradzić żonie przy kobiecych zakupach. - Zarobi, wszystko potrafi zrobić w domu, przyniesie kwiaty i doradzi, jakie perfumy kupić - opowiada pani Zofia z dumą. Bo pan Andrzej zawsze stara się jak najszybciej wrócić do swojego podwarszawskiego domu i bynajmniej nie po to, żeby ułożyć się wygodnie na kanapie. Majsterkuje. Nie zatrudnia fachowców, bo sam wykonuje prace remontowe. W stanie wojennym wyjechał do Ameryki, by podreperować domowy budżet. Tam nauczył się murować, tynkować, układać parkiet, glazurę, a nawet przywrócić blask starym meblom.
Taki mężczyzna to skarb w domu
- Tak relaksuję się po ciężkim dniu na planie czy w teatrze. Wolę być w domowym zaciszu, niż gadać o niczym na bankietach - przekonuje. Lubi też dobrze zjeść. Potrafi gotować, a jego prosiak z kaszą gryczaną pieczony na ogniu, nie ma sobie równych. Pani Zofia, mając taki skarb w domu, nie jest zazdrosna o chwile spędzone osobno. Rozumie, że mąż musi czasem pobyć w samotności lub wyjechać na ryby z kolegami. Wytrzymuje też te momenty, kiedy on przyjeżdża z pracy zmęczony i mówi: "Wyskoczę na kwadrans na bęben". Potem znika, a przez kilka godzin po domu niesie się hałas perkusji. - Tolerancja jest najważniejsza. I jeszcze szacunek i miłość - wyznaje pan Andrzej.
Pani Zofia toleruje nie tylko pasje muzyczne męża, ale też jego bałaganiarstwo. Przez lata próbowała go tego oduczyć, ale w końcu się poddała. Pan Andrzej pasjonuje się też motoryzacją i zbiera łyżki do butów. Ma ich około setki. Za to, jeśli chodzi o inne grzeszki, pani Zofia może być spokojna. - Nie w głowie mi to. Gdy ktoś się chce wyszumieć, powinien to zrobić przed małżeństwem. Potem już trzeba być człowiekiem odpowiedzialnym - przekonuje pan Andrzej. Uważa, że dużo dostał od losu, ale nie zabrakło i łez. Kiedy synowi Bartkowi, urodziła się córeczka Lenka, wraz z resztą rodziny przeszedł trudne chwile. U dziewczynki stwierdzono zespół Downa. Lekarze potwierdzili, że to anomalia w chromosomach. Dla całej rodziny to był wielki wstrząs. Mała Lenka potrzebowała szczególnej opieki i cierpliwości. I stało się. Po jakimś czasie bez reszty zawładnęła sercem dziadka.
Podzielił swoje serce na połowę
Pan Andrzej przyznaje, że rodzice szybciej oswoili się z tą sytuacją, niż dziadkowie. - Na początku trudno było się z tym faktem pogodzić, ale kiedy pojawia się dziecko, miłość do niego pokonuje wszystko. Wystarczy kochać i nie wstydzić się tego, że jest ono trochę inne, niż reszta rówieśników - wyznaje aktor. Tym bardziej, że takie dzieci bardzo potrzebują kontaktów, lgną wręcz do ludzi i są wyjątkowo otwarte. - Chodzimy z Leną do zespołu terapii zajęciowej w Legionowie. Tam spotyka się z innymi dziećmi. Wspólnie z nimi bawiąc się, ćwiczy. To wszystko jest niezbędne do jej prawidłowego rozwoju, a jednocześnie obserwujemy, że wizyty tam sprawiają jej ogromną radość - opowiada wzruszony. Kiedy Lence urodziła się siostra, pan Andrzej musiał swoje serce podzielić na pół. - "Dziadostwo", to bardzo ważna instytucja - śmieje się. Każdemu dziecku do prawidłowego rozwoju potrzebni są nie tylko rodzice, ale i dziadkowie, by mogli je rozpieszczać. Dziecko chore wymaga nie tylko więcej miłości i akceptacji, ale także czasu. Dlatego pan Andrzej i pani Zofia starają się w miarę możliwości pomagać synowi. Nie narzekają, nie czują się zmęczeni. Są szczęśliwi, że stworzyli taką rodzinę, która bardzo się kocha, szanuje i zawsze może na siebie liczyć.
MP