Reklama

Czego dzieci nie wiedzą o seksie

Czerpią wiedzę z internetu, od rówieśników i z kolorowych pism. Potrafią powiedzieć, co to wibrator, orgazm i seks oralny. Do czego więc wychowanie seksualne może przydać się dzisiejszej młodzieży? Z Michałem Pozdałem ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej rozmawia Magdalena Jankowska.


Czy młodzież wie za mało o seksie?

Michał Pozdał: - Młodzież wie, "jak to się robi". Zna nowinki i techniki seksualne. Ogląda filmy porno. Dziewczyny mają kompendium wiedzy o orgazmie pochwowym i łechtaczkowym, łącznie z instruktażem, jak go osiągnąć.

Zatem młodzież jest "rozseksualizowana"?

- Żyjemy w "rozseksualizowanych" czasach. Młodzież dostosowuje się do warunków, w jakich dorasta. Już w gimnazjum młodzi ludzie dostają mail z ofertą powiększenia penisa. Seks jest na okładkach pism, w reklamach, a w telewizyjnym daytimie lecą "Pamiętniki z wakacji" pełne treści, które jeszcze parę lat temu uznano by za erotyczny hard core. W takim świecie żyjemy i w takim dorastają nasze dzieci.

Reklama

I mimo to są im potrzebne lekcje wychowania seksualnego?

- Oczywiście. Żeby rozumiały, że seks jest częścią życia emocjonalnego, a nie tylko zaspokojeniem popędu. Pamięta pani takie badania uniwersytetu w Teksasie, gdzie doliczono się 147 powodów, dla których ludzie uprawiają seks? Rozładowanie napięcia - powód, który młodzież rozumie najlepiej - jest tylko jednym z nich. Przeciwnicy edukacji seksualnej często nam zarzucają, że skupiamy się na technicznych aspektach: jak wyjąć, włożyć, nałożyć prezerwatywę. Ale to jest tylko 10 proc. edukacji. Właśnie wracam ze spotkania z licealistkami, z którymi rozmawiałem o tym, czym jest seksualne nadużycie, czym jest gwałt. Jak mają się zachować, gdy ktoś im komunikuje, że noszą prowokacyjne ubrania. Często jestem pierwszą osobą w ich życiu, która mówi im: nie ma wyzywających ubrań, nie ma prowokującego zachowania, takie opinie służą przenoszeniu winy ze sprawcy na ofiarę. Dziewczyny muszą wiedzieć o takich rzeczach.

A chłopcy?

- Chłopcy muszą wiedzieć, że mamy negatywne stereotypy dotyczące seksualności mężczyzn i oni - również dlatego, że oglądają pornografię - są nimi przesiąknięci. Nasze badania potwierdziły na przykład, że istnieje wciąż stereotyp mężczyzny idącego w seksie na ilość i kobiety wybierającej jakość. To jest kwestia tzw. genetycznych predyspozycji - męskich do rozsiewania plemników, kobiecych do zapewnienia najlepszego materiału genetycznego swojemu potomstwu.

To stereotyp?

- To bzdura. Myślę, że tak jak mówił Erich Fromm, mamy wolną wolę. Mamy życie uczuciowe, emocje, gust, wyobraźnię - one też sterują naszymi decyzjami. Zwierzęta mają seks, my - życie erotyczne. Tymczasem z tego stereotypu wynika społeczne oczekiwanie, żeby chłopcom "pierwszy raz" nie sprawiał żadnych problemów. Wiadomo, oni chcą zawsze, szybko i z każdą. Dziewczyna może mieć obawy, bać się bólu defloracji, ciąży. Chłopak dostaje prezerwatywę i niech się bawi. A chłopcy też się boją: czy będą mieli erekcję, czy ich członek ma odpowiednią wielkość, czy nie będzie problemu z wytryskiem, czy będą umieli założyć prezerwatywę, czy nie zostaną wyśmiani. Nie ma przestrzeni na te lęki, a one są częścią naszej seksualności. I po to, by ją stworzyć, potrzebna jest edukacja.

Szkoła jest właściwym miejscem na tak pojętą edukację seksualną?

- Tak, myślę, że szkoła jest właściwym miejscem, ale nauczyciel nie jest właściwą osobą. Edukacja seksualna, jak każda dziedzina, potrzebuje fachowców. Zdarzają się wyjątki, pedagodzy utalentowani w tym kierunku. Ale zwykle wychowaniem seksualnym próbuje się obarczać psychologa szkolnego...

...albo biologa, bo dyrektor mówi, że to pokrewna dziedzina.

- Właśnie. Do edukacji seksualnej trzeba mieć nie tylko wiedzę, ale również zdolności - łatwość nawiązywania kontaktu, skracania dystansu, poczucie humoru. Edukatorzy seksualni uczą się tego na studiach, odbywają treningi interpersonalne właśnie dlatego, że w tej pracy to jest ogromnie istotne. Nauczyciel ma prawo tych cech nie mieć, ma prawo czuć się niekomfortowo, nie chcieć rozmawiać o seksie. Nie może być delegowany do nauczania tego przedmiotu, bo nikogo innego nie ma pod ręką albo dlatego, że dyrektor uznał: "Pan ma tyle luzu, młodzież pana lubi". To nie wystarczy.

Gdzie w Polsce kształci się fachowców od wychowania seksualnego?

- Na kilku wyższych uczelniach w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu. Nie jesteśmy zrzeszeni, ale tworzymy środowisko. Spotykamy się na konferencjach, wymieniamy poglądami i wiedzą, kłócimy ze sobą. Ale co do jednego jesteśmy zgodni: nie można pozwolić na to, żeby odłączać seksualność od życia emocjonalnego.

W takim razie edukator musi być kimś w rodzaju psychoterapeuty.

- W dużej mierze tak, bo taka jest potrzeba. Młodzież nie dostrzega dziś łączności między seksem a światem psychiki, usiłuje traktować seks mechanicznie, jak zwykłą czynność. Rozmawiałem ostatnio z osiemnastolatką, która mówi: "Nie wiem, co zrobić, nie mam ochoty na seks". Po wstępnym wywiadzie okazało się, że ta dziewczyna kilka miesięcy wcześniej doświadczyła przemocy seksualnej, właściwie gwałtu zbiorowego na imprezie. Minęło pół roku i nie przypuszczała, że to może mieć na nią dalej wpływ - w ogóle nie wiązała tych faktów ze sobą. Uważała, że traktuje seks luźno. Myślała, że jak tam był również jej chłopak, to właściwie była to forma zabawy, zresztą wszyscy coś pili, palili. Ona też, więc to była także jej wina. Jest wiele takich historii. Chłopak ma depresję i nie wiąże tego z wcześniejszym incydentem: dziewczyna śmiała się z jego penisa, opowiadała w szkole, jaki jest w łóżku. O tym wszystkim trzeba z nimi rozmawiać.

Czego jeszcze nie wie młodzież?

- Mizerna jest ich wiedza na temat nowoczesnej antykoncepcji i przenoszenia chorób drogą płciową. Nie mają też świadomości swojego rozwoju psychoseksualnego, nie rozumieją, na czym polega dojrzewanie. Mówią: "Hormony buzują, cha, cha, cha". Ale co to znaczy "hormony buzują"? Kiedy byłeś dzieckiem, miałeś dwie kategorie: coś jest nudne i nienudne. Nudzi mi się - zmieniałeś kanał, wybierałeś inną zabawę, coś robiłeś. Teraz jest nowa kategoria. Podoba mi się, podnieca mnie, moje ciało na to reaguje - a ja nie mam na to wpływu! Albo: nic mi się nie chce, wszystko jest do kitu, moje życie to koszmar! Nastolatki wiedzą, że w pewnym momencie pojawi się owłosienie, miesiączka, ale tych nowych stanów psychicznych nie rozumieją, nie wiążą ich z dojrzewaniem.

Co trzeba zrobić, żeby opracować dobry program edukacji seksualnej?

- Szkolić kadry. 

Dyskusja zwykle kręci się wokół podręczników.

- Niesłusznie. Podręczniki są tylko dodatkiem. Zawsze będzie z nimi ten problem, że jedne będą zbyt "fizjologiczne" i dosadne, a inne absurdalnie nienowoczesne i ignorujące rzeczywistość. Edukator ma tę przewagę, że może - a nawet musi - być elastyczny. Jeśli szkoła prosi mnie o przeprowadzenie zajęć na temat antykoncepcji, nie przyjdę z gotowym scenariuszem w głowie. Muszę mieć ich wiele, bo młodzież jest różna. Inaczej rozmawia się z grupą uczniów z warszawskiego prywatnego liceum, a inaczej w szkole z tradycjami katolickimi. Edukator musi działać w ramach systemu wartości ludzi, z którymi ma do czynienia.

- Jeśli dziewczyny mnie pytają o tzw. naturalne metody antykoncepcji (okresowe metody abstynencji seksualnej), to siadam z nimi i omawiamy je po kolei. Rozważam za i przeciw, informuję, jak mierzyć temperaturę i robić wykresy. Ale rozmawiamy też o tym, dlaczego koleżanki się z nich śmieją, dlaczego dzisiaj ich poglądy są stygmatyzowane. Nie jest tak, że edukator ma przyjść i namówić wszystkich na plastry antykoncepcyjne. Ale jeśli omawiamy akurat temat zagrożeń związanych z chorobami przenoszonymi drogą płciową, zakażeniem HIV czy kiłą (która obecnie na potęgę rozwija się w Europie), to przekazuję czystą wiedzę i mówię o zabezpieczeniach, uczę właściwego zakładania prezerwatywy. W tym przypadku muszą być konkrety.

Istnieje dobry wiek na rozpoczęcie edukacji seksualnej?

- Edukacja seksualna zaczyna się od narodzin, a kończy na śmierci, to tryb nauczania ustawicznego. Człowiek jest istotą seksualną: seks to przecież z łaciny "sexus", czyli "płeć", a nie akt seksualny. Prowadziłem zajęcia w sanatorium dla seniorów. To było cudowne doświadczenie. Dużo się ode mnie dowiedzieli, ale ile ja od nich! Co do dzieci - one po prostu obserwują nas, dorosłych. Ta edukacja odbywa się przy okazji, i tak właśnie powinno być. Przecież nie będziemy siadać z czterolatkiem i tłumaczyć mu: "To się nazywa penis", "A tak się robi dzieci". Dziecko zadaje pytania, samo wyznacza ich zakres i czas. Lekcja ma miejsce, jeśli mówimy przy wieczornej kąpieli: "Nie zapomnij umyć siusiaka", albo penisa - jestem zwolennikiem używania od początku nazw "penis" i "wagina". Ale niczego nie narzucam, to zależy od nas, niektórzy lubią zdrobnienia i pieszczotliwe określenia.

Mówi się, że polski język erotyczny jest ubogi, że brak w nim sympatycznych określeń seksualnych, że te, które istnieją, są wulgarne lub medyczne.

- Ja się z tym kompletnie nie zgadzam. Język jest w porządku. Mamy wymyślać nowe słowa, żeby nazywać to, co od dawna ma nazwy? Słowa zawsze wydają się nam dziwne, jeśli ich nie używamy. Gdybyśmy od dziecka mówili "wagina" i "penis", nie widzielibyśmy w nich nic sztucznego. Niektóre środowiska postulują, żebyśmy mówili "cipka". Rzeczywiście sporo osób tego słowa używa, tak że traci ono powoli wulgarny kontekst.

Jednak jest to słowo ze ścian w publicznych toaletach.

- To prawda. Ma też taką wadę, że infantylizuje kobiecą seksualność. On ma penisa, a ona ma cipkę - nie da się uniknąć, nazwijmy to, patriarchalnego kontrastu: oto poważny penis i głupiutka cipka. Kobiety mają waginę, pochwę, wargi sromowe. Niektórzy rodzice twierdzą: oj, bo wagina to takie ciężkie słowo. Ale to dla nich ono jest ciężkie. Nie dla dzieci. Wciąż zdarzają się domy, gdzie mama mówi: "Umyj to, zakryj się tam", bo nie wie, co powiedzieć. A małe dziecko tak samo poznaje swoje ucho i swoją łydkę jak swojego penisa i waginę. Jest ciekawe, ogląda, sprawdza. Żadna inna edukacja seksualna przedszkolakom nie jest potrzebna - dziecko uczy się przy okazji i to w zupełności wystarczy.

Potem jest coraz trudniej z tą domową edukacją seksualną.

- Kiedy prowadzę szkolenia dla rodziców, powtarzam: możesz być dobrym rodzicem i nie rozmawiać z dzieckiem o seksie. Nie każdy umie, nie każdy się do tego nadaje. Jestem realistą, wiem, jak łatwo można polec bez przygotowania. Można spanikować, przesadzić z wyjaśnieniami. Powinno się postawić na systemowe działania - kursy czy prelekcje, na których rodzic nauczyłby się, jak reagować, co i kiedy mówić. Moje pierwsze kształcenie seksualne odbyło się w Wielkiej Brytanii. Tam mnie nauczono, że jeśli małe dziecko się masturbuje, to najlepiej łagodnie zwrócić mu uwagę i odesłać do pokoju, żeby zrozumiało, że nie robi się tego publicznie. I taki świeżo wyedukowany przyjechałem i spotkałem się z rodzicem. Ten pan w dwóch zdaniach bardzo dosadnie powiedział mi, co myśli o mojej radzie. On chciał, żeby jego dziecko się nie masturbowało. Mówienie: "Idź, podotykaj się u siebie w pokoju", nie mieściło się ani w jego przekonaniach, ani w jego poczuciu wartości. Wycofałem się i poradziłem: "Proszę zwracać uwagę spokojnie, nie wyśmiewać i nie karać, to jest tylko etap rozwoju, to minie".

Rodzice boją się często, że edukacja seksualna spotęguje zainteresowanie dzieci seksem, skłoni do ryzykownych zachowań.

- To prawda, ale unikanie tematu nie sprawi, że on zniknie. Seks jest dziś wszędzie. W Wielkiej Brytanii, jeśli idziesz ulicą i widzisz reklamę bielizny, która, twoim zdaniem, jest seksualnie zagrażająca dziecku, zgłaszasz to i reklamodawca musi ją usunąć. Kto wpłynął na rząd i przeforsował takie rozwiązanie? Rodzice. My tymczasem kupujemy dzieciom lalki Bratz, które wyglądają jak nieletnie prostytutki. No trudno, albo wywieziemy dziecko na pustynię, albo będziemy je uczyć poruszać się po tym świecie, dostarczając mu rzetelnej informacji. Tłumacząc na bieżąco to, co się dzieje. Jest seks w telewizji? Zakrywanie oczu nie wystarczy. Trzeba komentować, że to są osoby dorosłe, że okazują sobie w ten sposób uczucie.

Ale dziecko potrafi odpowiedzieć: nie masz racji, ludzie to robią dla przyjemności.

- A my na to: tak, niektórzy tak robią, ale większość okazuje sobie w ten sposób miłość. Są dorośli, taką podejmują decyzję. Trzeba mówić prawdę, pamiętając, że mówimy do dziecka. Na przykład: są ludzie, którzy mają wielu partnerów seksualnych - to prawda. Ale tylko niektórzy tak robią i jest to ryzykowne. Warto się dowiadywać, dokształcać, znać nowoczesne metody antykoncepcji, nawet jeśli się ich nie stosuje. Bo na razie rodzice wiedzą mniej niż ich dzieci. Ani jedni, ani drudzy nie słyszeli o pierścieniu dopochwowym, plastrze czy implancie antykoncepcyjnym.

Niemożliwe. O plastrach jakiś czas temu było bardzo głośno.

- Zdziwiłaby się pani. Plaster kojarzy się z polską aktorką, która go kiedyś reklamowała - i to jest cała wiedza. A pierścień to już w ogóle zagadka, młodzi zaśmiewali się, że to rzuca nowe światło na władcę pierścieni.

Nieraz rodzice szukają pośrednika-fachowca. Na przykład proszą ginekologa, by opowiedział córce o antykoncepcji.

- Jeśli ginekolog jest sprawdzony, kontaktowy, rzetelny, to bardzo dobry pomysł, by nas zastąpił, wyjaśnił wątpliwości. Trzeba tylko pamiętać, że przed 18. urodzinami do ginekologa trzeba pójść z dzieckiem. Zresztą o to w tym chodzi, by iść razem, mama z córką. To może być fantastyczne wydarzenie w życiu dziewczyny. W naszym badaniu pojawiła się ciekawa informacja: chłopcy mówią, że chętnie chodziliby ze swoją dziewczyną do ginekologa. To dobry znak, ta ciekawość, nieobojętność. Młoda kobieta mówi mi: "Mogę rozmawiać na wszystkie tematy z moim chłopakiem". Ale gdy podejrzewała, że jest w ciąży, nic mu nie powiedziała. Potem tylko rzuciła coś żartem, kiedy się okazało, że alarm był fałszywy. Co to oznacza? Że przez tydzień była z tym zupełnie sama. Obojętne, czy chodzi o chłopaka i dziewczynę, czy o rodzica i dziecko - jeśli pomiędzy bliskimi sobie ludźmi nie ma rozmów zaczynających się od "boję się", "niepokoję", "czuję samotna", to gdzieś jest blokada.

Pani 6/2014

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy