Cielęca delikatność
Cielęcina. Gatunek w Polsce niedoceniany, wręcz znienawidzony za komuny, bo starsze pokolenie cały czas ma w pamięci obraz nie do końca czystych pań, roznoszących po biurach i urzędach Warszawy zawinięte w brudne szmaty nienajświeższe mięso z nielegalnego uboju.
Sprzedawało się to na pniu, w sklepach nie było niczego innego a cielęcina z racji swojej legendarnej delikatności była synonimem lepszego życia i obiecywała lepsze czasy.
Dziś większość polskiej cielęciny z radością kupują od nas Włosi a my sami nie potrafimy często nawet jej dobrze rozpoznać i zamiast mięsa dwumiesięcznego cielaka kupujemy udziec półrocznego wołu i dziwimy się, że jest tłusty i żylasty.
Producenci (bo trudno nazwać ich hodowcami) mięsa prześcigają się w sposobach na oszukiwanie nas a my, nie wiedząc jak odróżnić autentyczny skarb od bezczelnej imitacji dajemy się nabierać na coraz bardziej wyrafinowane metody oszukiwania nas w sklepach.
Cierpią na tym również zwierzęta, bo znane mi są przypadki, w których u bydła celowo wywoływano anemię, żeby mięso po uboju przypominało z wyglądu delikatną cielęcinę.
Prawdziwa cielęcina jest na wagę złota i warto o tym pamiętać podczas jej przyrządzania, bo jej smak będzie tym lepszy, im mniej zaburzymy go jakimikolwiek przyprawami. Na tym właśnie polega cała tajemnica cielęciny: nie wolno niszczyć jej delikatności ani solą ani pieprzem, grzechem będzie dodanie do niej liści laurowych czy ziela angielskiego.
Magda Gessler