Moje śniadania
Dzień bez śniadania to dzień stracony. Pierwszy posiłek nie musi być wykwintny, a jeżeli - to wykwintnie prosty.
W rodzinnym, niemieckim domu mojego pierwszego męża panował cudowny zwyczaj przyrządzania na śniadanie konfitur z owoców, które opadły z drzewa poprzedniego dnia.
Szybko smażone w ten sposób morele i śliwki oddawały nieprawdopodobną ilość smaku i zapachu, a kładzione na świeżo posmarowane masłem pieczywo zmieniały nasze śniadania w wykwintne uczty. Pieczywo było zawsze różnorodne i świeże, jajka czasem na miękko, czasem w szklance, czasem nawet na twardo.
Niesamowite śniadania jadałam w Katalonii. Gdy robi się chłodniej, Katalończycy rozpalają kominki, układają w nich ruszt i układają na nim pokrojony w pajdy świeży, duży, pszenny chleb. Grillują go prawie na twardo, po czym ścierają na nim odrobinę czosnku i kładą plastry mocno dojrzałego pomidora. Do tego trochę oliwy z oliwek i duża kawa z mlekiem. Koniec śniadania.
Tuż obok w Madrycie na śniadania zamiast grzanki jada się kawałek słonej, ziemniaczanej tortilli, którą popija się bardzo, bardzo słodką kawą z mnóstwem mleka. Niewiele i dziwnie, prawda? Cóż, taki był smak śniadań moich madryckich studiów... Nadal go uwielbiam.
W Bułgarii na śniadanie nie mogło zabraknąć prawdziwego, gęstego jogurtu, który jest przecież bezsprzecznie bułgarskim wynalazkiem i nadal w żadnym innym kraju nie smakuje tak wspaniale. Do tego winogrona, arbuz, kawałek sera kashkaval i kawa gotowana w tyglu.
Magda Gessler