Bałtyk wyrzuca intrygujące obiekty. „Morze jest poważnym współtwórcą”
Bałtyk jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych mórz na świecie - szacuje się, że na każde 100 metrów jego plaż przypada od 50 do 300 sztuk odpadów. Śmieci (słusznie zresztą) postrzegane są zwykle jako poważne zagrożenie dla środowiska. Niektórzy jednak potrafią dostrzec w odpadach coś więcej niż tylko problem do rozwiązania. Jednym z nich jest artysta, Bogusław Bachorczyk, który ze znalezionych nad morzem przedmiotów stworzył rzeźby i instalacje. Jego prace można oglądać w Międzynarodowym Centrum Kultury, na wystawie „Odzyski-obiekty”.
Morze wyrzuca: dziecięce zabawki, odłamki butelek, rybackie spławiki, pogięte blachy, fragmenty konarów. Przedmioty znikają szybko. Rano sprzątacze ruszają plażą, pakując je do czarnych worków, przywracają morzu pozory dziewiczości. To dobre dla środowiska, jeszcze lepsze dla spokoju sumienia, ale kłopotliwe dla niego, który w wyrzucanych przez fale obiektach chciałby przebierać, podnosić je, łączyć, układać w nowe kombinacje. Dla niego, dla którego morze jest współtwórcą, współpracownikiem, dostawcą materiału.
- Po sztormie przedmiotów jest więcej: ładnie wyszlifowane szkiełka, kawałki drewna, pastelowe plastiki porośnięte koralowcem, a wszystko to już obrobione, oszlifowane przez wodę - tłumaczy Bachorczyk. - Morze jest poważnym współtwórcą, konkretnym artystycznym partnerem i to nie tylko wizualnie, ale również dźwiękowo. Przebywanie na jego brzegu to niemal terapeutyczne doświadczenie. Bronimy się przed jego ingerencją, ale jesteśmy bezsilni, ono prostu nas pochłania. Na początku, pracując na plaży, ubierałem jeszcze myśli w słowa, analizowałem, prowadziłem w głowie jakiś wywód, ale potem przestałem, tylko słuchałem morza. Poddałem się mu.
Zobacz również: Sekretne życie Damy z Gronostajem. Czy prawda wyjdzie na jaw?
"To musiał być ktoś wrażliwy"
Chciałem tworzyć rzeźby nad morzem, ale w taki sposób, by Bałtyk był ich współtwórcą
Jego nadmorski projekt prowadzony jest w ramach pobytu artystycznego w Ustce. - Regulamin stypendium przewiduje, że prace stworzone podczas pobytu powinny dotyczyć miejsca, w którym są realizowane: przyrody, ludzi, relacji z morzem - opowiada Bachorczyk - Mój koncept był dość prosty: chciałem tworzyć rzeźby nad morzem, ale w taki sposób, by Bałtyk był ich współtwórcą. Kiedy morze coś wyrzuci, zabiorę to i pomyślę, jak zrobić z tego rzeźbę.
Nadmorskie wyprawy rozpoczął po sezonie, jesienią ubiegłego roku. Jak opowiada, wychodził na plażę z dużym workiem, do którego pakował najciekawsze wyrzucone przez morze obiekty. Gdy były wyjątkowo duże, odkładał je na kilka dni, po upływie których wracał i sprawdzał, czy zabranie ich ze sobą rzeczywiście warte jest zachodu. A bywało i tak, że obiekty przeradzały się w rzeźby w miejscu, w którym zostały znalezione. Plaża stawała się pracownią.
- Układałem rzeźby na piasku, na klifach, po kilku dniach znikały, ale dla mnie nie musiały być trwałe, wystarczał mi gest - opowiada Bachorczyk. - Tego rodzaju działania są bliskie nam wszystkim. Ludzie na plaży bardzo często układają coś z kamieni, wykonują totemy, konstruują maleńkie lub - wręcz przeciwnie - ogromne, kilkumetrowe rzeźby. Czasem idąc brzegiem dostrzegasz taki obiekt i myślisz: to musiał być ktoś bardzo wrażliwy, fajną pracę zrobił.
Żal tropików
Wystawa w MCK to trzy sale, a każda inna. Po wejściu do pierwszej nie sposób się nie uśmiechnąć. Bo przecież - malutkie, pastelowe lejki, z których wyrastają uzbrojone w pinezki rurki, obrośnięte dziwnymi, organicznymi strukturami wieżyczki, kolorowe kule, piętrzące się niczym winogrona w kiściach. Dalej - widea z nagraniami morza, wyświetlanymi w okręgach, jakby oglądane przez okna statku. Obok - kolaże, również okrągłe i tkaniny, kolorowe niczym plażowe parawany. Wszystko to jak słoneczne pocztówki z wakacji albo lepiej - pudełko ze skarbami, w którym przechowuje się pamiątki po lecie, niby nic nie warte, a przecież wyzwalające wspomnienia.
W kolejnej sali - niepokój. Zwęglone kawałki drewna, z których wykwitają cienkie druciki, odłamki pogiętych blach imitujące koralowce, plastikowe kule, złapane w morskie sieci. Zmaganie - może z żywiołem morza, a może z samym sobą, próbującym morski krajobraz przełożyć na język sztuki. W trzeciej sali zaś - tropiki pod postacią kolaży, malowanych jaskrawą farbą szyszek, wypełnionych szkicami zeszytów. Ulotny raj, którego nie sposób utrwalić.
Wszystko to kolorowe, bezpretensjonalnie, sprawiające wrażenie tymczasowości, ale też intrygujące, zwodnicze, bo nie wiadomo co tutaj jest "darem morza", a co tworem człowieka. Co powstało w pracowni, a co w plenerze? Co zostało przywieziona znad Bałtyku, a co z dalekich nadmorskich krain. - Morze dostarcza świetnych, nieoczywistych materiałów. To, co znalazłem na plaży uzupełniałem prostymi zakupami: pospolitymi przedmiotami kuchennymi, akcesoriami ze sklepów papierniczych, narzędziami do majsterkowania - opowiada Bachorczyk - Bawiłem się skojarzeniami, formami. Na przykład kołem, którego kształt przywodzi na myśl planety, okrągłe okna statków, soczewkę oka, pod którego powieką morski krajobraz może powielać się w nieskończoność.
Pokłonić się nieważnemu
Z jednej strony jest w pracach Bachorczyka lekkość. Rodzaj beztroski, który towarzyszy swobodnemu eksperymentowaniu z materiałami, testowaniu nowych połączeń tworzywa i kontekstu, ćwiczeniom z estetyki i wyobraźni. Z drugiej ta świeżość i oryginalność, bez trudu daje się wpisać w długi łańcuch artystycznych eksperymentów.
Te najbardziej współczesne to "trash art" - nurt traktujący odpady jako materiał artystyczny, a sam gest tworzenia, jako komentarz do konsumpcjonizmu i problemu degradacji środowiska. Sięgając do wcześniejszych dekad można by zaś pomyśleć o asamblażach Władysława Hasiora, gdzie w jednej pracy spotykały się wytwory cywilizacji i natury, razem tworząc niepokojącą całość. O pop artystach, którzy fascynacji szukali w tym co masowe, komercyjne, konsumpcyjne, tworząc sztukę która "bierze swoją formę z linii samego życia i jest słodka i głupia jak samo życie". O francuskich Nowych Realistach z ich zamiłowaniem do wykorzystywania w sztuce tego co zużyte, odrzucone, nienadające się już do konsumpcji. A cofając się jeszcze dalej (choć dla niektórych będzie to pierwsze i najbardziej oczywiste skojarzenie) o Marcelu Duchampie, który ponad sto lat temu zrewolucjonizował myślenie o twórczości, pokazując że najbardziej błahy, masowo produkowany przedmiot codziennego użytku, może stać się dziełem sztuki, jeśli tylko artysta podniesie go do owej rangi.
- Ludzie reagują w zaskakujący sposób. Oznaczają mnie w social mediach, piszą, że moje prace są im bliskie, że nie wiedzieli, że można robić coś takiego - opowiada Bachorczyk - Jak widać, nie jestem odosobniony w chęci pokłonienia się światu, który zwykło się uważać za mniej ważny. Światu wymagającemu uwagi, słabo dostrzegalnemu, ulotnemu.
Pułapka widoczku
W poszukiwaniu kontekstów można by cofnąć się jeszcze dalej, nie do XX, ale XIX wieku, gdy artyści po raz pierwszy opuścili swoje pracownie, by wyjść w plener, utrwalać naturę taką, jaką widzą ją w danej chwili. Taki dialog z tradycją, z jednej strony jest pięknym kontinuum, z drugiej jednak może stać się estetyczną pułapką.
Pobyt w Ustce był możliwością zrobienia pracy wizualnej, która tworzy nasz portret jako społeczności
- Wykonywanie prostej interpretacji tego, co widzę, odtwarzanie pejzażu, było zagrożeniem, którego starałem się uniknąć - opowiada Bachorczyk. - Ciągle pokutuje myślenie, że jeśli artysta pracuje z przyrodą to będzie malował pejzaż. W moim przypadku, owszem, miało miejsce XIX-wieczne spotkanie z naturą, wyjście w plener, jednak estetyka ujmująca to doświadczenie jest współczesna. Pobyt w Ustce był możliwością zrobienia rzeźby, obiektu, pracy wizualnej, która buduje pewne przesłanie, tworzy nasz portret jako społeczności.
Jacy więc jesteśmy? Co widzimy, gdy przeglądamy się w tych pracach? Konsumpcyjni, ulotni, z jednej strony powierzchowni, z drugiej skłonni do refleksji - to pierwsze skojarzenia, które przychodzą do głowy. Czy właściwe? Pozostaje rozstrzygnąć samemu.
- Artysta nie narzuca żadnej interpretacji, jego prace są otwarte. Mają swoje nazwy, ale to tytuły, które sugerują niewiele lub nic - mówi Monika Rydiger - My, jako kuratorzy, też staramy się niczego nie narzucać, co najwyżej wytrącać ze skojarzeniowych schematów.
Pozostaje więc przechadzać się po tych niewielkich salach tak, jak zwykło się spacerować nad morzem. Wpatrzeć się, wsłuchać, dać myślom swobodę przychodzenia i odchodzenia. Pozwolić, by na krótki moment interpretowanie, nazywanie, klasyfikowanie, ustąpiło miejsca odczuwaniu.
***
"Odzyski-obiekty. Bogusław Bachorczyk"
Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków
Wystawa czynna do 14 kwietnia