Edward Miszczak dla Interii: Polsat nie jest telewizją, która schlebia

- Polsat nie jest telewizją, która schlebia. Dzisiaj, kiedy udaje nam się wygrywać na rynku, wprowadziłem w pewnym sensie rodzaj porannego święta, podczas którego dyskutujemy, sprawdzamy, co lubią nasi widzowie - mówi Interii Edward Miszczak, Dyrektor Programowy Telewizji Polsat. Opowiada o największych hitach wiosennej ramówki i podsumowuje rok po debiucie w Polsacie.

Edward Miszczak na otwarciu wiosennej konferencji ramówkowej Telewizji Polsat (2024), fot. Polsat
Edward Miszczak na otwarciu wiosennej konferencji ramówkowej Telewizji Polsat (2024), fot. Polsatmateriały prasowe

Od pana debiutu w Polsacie minął ponad rok. Na nowej scenie odnosi pan już  sukcesy - wystarczy spojrzeć na wyniki wiosennej ramówki.

Niewątpliwie. Pierwsze tygodnie nowej ramówki to miód na moje serce. Widzowie bardzo fajnie i dobrze przyjęli nasze propozycje. Przygotowaliśmy dla nich to, co lubią i znają, nie robimy eksperymentów na ich potrzebach, bo to widzowie są sądem ostatecznym i jestem naprawdę szczęśliwy, że walczymy dalej o sympatię widzów, ale  pierwsze tygodnie napawają nas optymizmem.

Polsat to świetnie naoliwiona maszyna. Moim zadaniem jest takie ułożenie programów, seriali, filmów czy ludzi, żeby osiągali jak najlepsze wyniki i udziały w rynku. Wciąż jeszcze uczę się, zmieniam, bo po ponad 20 latach w TVN mam swoje przyzwyczajenia.  Na początku w Polsacie myślałem TVN-em, a Polsat to bardziej stacja środka, tak w newsach, jak i w rozrywce. Robimy dużo badań, analizujemy poszczególne formaty. Wiosna w Polsacie to tematy i sprawy, które nasza widownia kocha. Nie miała Tańca z Gwiazdami od półtora roku - niedziele są powrotem tego kultowego tytułu. Trzy  pierwsze odcinki okazały się być najlepszymi propozycjami rozrywkowymi weekendów, zostawiając tym samym konkurencję daleko w tyle. Drugi odcinek cieszył się nawet większym zainteresowaniem niż pierwszy, więc będzie tylko lepiej. Trudno się dziwić: mamy znakomity skład jurorski, osiągnęliśmy bardzo wysoki poziom gwiazdorski, który trudno było zapewnić w poprzednich edycjach. Dodatkowym atutem jest scenografia. Do tej pory program odbywał się w niskich przestrzeniach, a teraz zachwycamy widzów ogromnymi studiami z cudowną dekoracją. Widownia mieści 450 osób, które nie są zapraszane tak jak dotychczas, ale mogą wykupić bilet. Każdy odcinek to swoisty spektakl, w którym publiczność żywo reaguje na show. Dostajemy głośne brawa.

Choć telewizja na żywo lubi również inne płomieniste reakcje.

Tak, to byłoby interesujące. Wymieniliśmy też jury, poza Ivoną Pavlović. "Czarna Mamba", która jest marką samą w sobie. Inną ikoną przez wiele lat był Rafał Maserak. Dotychczas budował swoją pozycję jako partner gwiazd na parkiecie, a teraz przyszedł czas, żeby oceniał innych. Skład jurorski uzupełniają Ewa Kasprzyk, której nie muszę nikomu przedstawiać i Tomasz Jan Wygoda - tancerz, aktor, choreograf, związany z Teatrem Wielkim. Operą Narodową w Warszawie.

Osobiście nie mogłem się doczekać powrotu Wojtka Iwańskiego, który stawiał jako reżyser pierwszą edycję "Tańca z Gwiazdami" w 2005 roku, a teraz ponownie wrócił do tego formatu.

A inne dni?

Piątki również są fantastyczne - mamy wyjątkową edycję programu "Twoja Twarz Brzmi Znajomo. Najlepsi", do której zaprosiliśmy zwycięzców poprzednich edycji. Podczas emisji pierwszego odcinka byliśmy czołową stacją w piątkowy wieczór. Przy okazji tego programu udało nam się również pokazać całemu rynkowi, który pastwił się nad nami z powodu odejścia Katarzyny Skrzyneckiej i Piotra Gąsowskiego, że to była tylko drobna awantura w rodzinie. Dalej jesteśmy razem, w innych rolach, ale cały czas się przyjaźnimy. To były niepotrzebnie rozdmuchiwane nieporozumienia. Teraz wszystko wróciło na "stare" tory, ale po nowemu, oboje wrócili do programu, ale Gąsowski do jury, a Skrzynecka śpiewa. I robi to pięknie.

Po TTBZ proponujemy widzom serial obyczajowy "Bracia" w gwiazdorskiej obsadzie, który cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Dzięki piątkowemu układowi nie tylko wieczór należał do Polsatu, ale w całej dobie byliśmy stacją numer jeden.

Widzowie otrzymują również "podwójną porcję" programu "Nasz Nowy Dom".

Tak, widzowie kochają ten format. Przy okazji zmian w poprzedniej edycji było mnóstwo emocji, ale jestem przekonany, że podjąłem właściwą decyzję, bo już w tym momencie obserwujemy wzrost oglądalności w porównaniu do poprzednich edycji. Ela Romanowska to cudowna, fantastyczna, rewelacyjna osoba i piekielnie się cieszę, że jest z nami. Wybrałem prowadzącą, która za sprawą zmian przeżyła niezłą przygodę medialną, gdy dowiedziała się, na jakiej łódce wylądowała. Przyjmując moją propozycję, jeszcze nie do końca wiedziała, co ją czeka.

Elżbieta Romanowska z rodziną bohaterki programu „Nasz Nowy Dom”, fot. Polsat
Elżbieta Romanowska z rodziną bohaterki programu „Nasz Nowy Dom”, fot. Polsatmateriały prasowe

I hejt rzeczywiście rozbił się pomiędzy panem, jako czarnym charakterem, a Elą Romanowską, która przejęła rolę prowadzącej.

Z tym, że ja pozostaję czarnym charakterem, a Ela jest fantastyczną prowadzącą uwielbianą przez widzów. Miałem w perspektywie metamorfozę tego programu. Dziś już nie odnawiamy ścian, ale również ludzi. Nie ma odcinka, na którym bym nie płakał. To są historie, które łamią i jednocześnie ogrzewają serca. Oczywiście nie chcę, aby to wyglądało tak, jakbyśmy poprawiali Pana Boga i robili niesamowitą metamorfozę ludzkich stanów. Ale czasami to tak wygląda. Był przypadek chłopca wychowywanego tylko przez ojca, który nie ma nóg, w dodatku w bardzo trudnych warunkach. Ten 10-latek był prześladowany przez swoich rówieśników. Przy okazji kręcenia programu, obydwoje pojawili się w szkole z Filipem Chajzerem, który opowiedział kolegom chłopca, że słowa mogą ranić bardziej niż czyny. Na koniec przy otwarciu nowego domu pojawili się koledzy i koleżanki z klasy, którzy wyciągnęli pewną lekcję. W takich sytuacjach dochodzi do mnie, że telewizja jest w stanie stworzyć emocjonalne historie, które wszystkim przynoszą dobro. We wtorki natomiast namawiam do oglądania "Ninja Warrior", bo coś piszczy w trawie, że w tej edycji uda się osiągnąć emocje z największego diapazonu.

Myślę, że Polsat tej wiosny będzie bardzo stabilny, przewidywalny i wesoły.

Ale nie tylko, bo Polsat kładzie też bardzo duży nacisk na newsy.

Tak, proszę  zwrócić uwagę na wewnętrzną konkurencję, którą mamy w Polsacie. Do "rodziny" newsowej dołączył nowy kanał Polsat News Polityka. Tam pojawił się program "Studio Parlament", a to, co się tam dzieje, przypomina Teatr Wielki.

Polsat swoją mocną pozycję zawdzięcza m.in. temu, że jest medium "środka". Czy również z tego względu czeka pan z rewolucjami programowymi i nie powiedział jeszcze ostatniego słowa? 

Rewolucja jest jednak w mojej opinii niewskazana i rewolucje często kończą się pożerając swoje dzieci. Dlatego postawiliśmy w naszej wiosennej ramówce na formaty sprawdzone, lubiane przez widzów, ale w nowej odsłonie (jak np. Taniec z Gwiazdami"), z nową energią. Wierzę w to.

Telewizja "środka" jest w pewnym sensie środkiem ciężkości i przyczynia się do stabilizacji oraz kształtowania gustów społecznych. Czy jest to zatem większa odpowiedzialność niż sprawowanie pieczy nad telewizją bardziej liberalną?

Polsat nie jest telewizją, która schlebia. Dzisiaj, kiedy udaje nam się wygrywać na rynku, wprowadziłem w pewnym sensie rodzaj porannego święta, podczas którego dyskutujemy, sprawdzamy, co lubią nasi widzowie. W minionych tygodniach wygrywaliśmy z konkurencją wielokrotnie, a jeszcze nie rozpędziliśmy się z nowymi pozycjami wiosennej ramówki. Jesteśmy królami day-time'u, ale prawdziwa rywalizacja rozpoczyna się w prime-time, czyli po godzinie 19. Chcemy być aspirujący, żeby nie popaść w marazm. Nauczyłem się już tego, dostając w różnych momentach "po łapkach", że nie da się zrobić rzeczy wielkich w krótkim czasie. To muszą być kroki małe i przemyślane. Bo droga środka jest bardzo trudna. Łatwiej opowiedzieć się po skrajnych stronach. Ale Zygmunt Solorz wybrał właśnie taką drogę dla swojej stacji i staramy się nią sukcesywnie podążać.

Zakończyłem już etap obserwacji i zrozumienia struktury Polsatu. Poznałem ludzi, którzy tu pracują, bo przyszedłem tu sam. Tutaj natomiast odkryłem mnóstwo znakomitych postaci. To jest świetny team, z którego jestem najbardziej zadowolony. Gdybym przyszedł z plutonem specjalistów z dawnych czasów, to niewiele mógłbym zdziałać. Prezes Solorz na początku powiedział mi: "Edi, zobacz, gdzie przyszedłeś, a potem będziemy rozmawiać, co dalej". I myślę, że to było bardzo mądre, bo poznałem świetnych ludzi, znakomite producentki i producentów. Tutaj produkuje się mnóstwo eventów, jest gigantyczna oferta sportowa. Można wykorzystywać wszystkie kierunki indywidualności, które pojawiają się na rynku.

Polsat znów wygrywa wyścig?

Z czasów w TVN pamiętam, że ścigaliśmy się i Polsat był długo liderem. Teraz kto inny ma trochę więcej, ale świat się zmienia i myślę że już za chwilę będziemy zwycięzcami. Jesteśmy ogromną grupą, to jest może i trudne wyzwanie, ale wielkość tej flotylli jest fantastyczna. Jestem nastawiony bardzo optymistycznie, bo energia mojego szefa pokazuje, że o mediach wie bardzo dużo.

Nazwać jest rzeczywiście trudno, ale łatwiej sobie to wyobrazić jako budowlę z klocków, które można modyfikować, wymieniać, dokładać. Jak wtedy, kiedy żegnał pan wielkie nazwiska Polsatu, a teraz znów je pan wita. Czy przy tych "rozstaniach i powrotach" tak jak w piosence Maanamu biją dzwony? Wymagało to od pana pokory, żeby zaprosić ich ponownie?

Pracowałem z Kasią Skrzynecką i Piotrem Gąsowskim już kiedyś i bardzo dobrze ich znam. Też kiedyś ode mnie odeszli do innej stacji. Podczas mojego przyjścia do Polsatu niektórym puszczały nerwy, inni nie wiedzieli, z jaką informacją do nich zadzwonię, więc na wszelki wypadek sami się zwalniali. Tutaj zawiódł brak komunikacji i być może nawet moje złe decyzje - nie mówię, że nie. Wszedłem w końcu na nową łódkę, a morze było nieźle rozhuśtane. Ale to wszystko mamy za sobą i gdyby to były naprawdę duże błędy, to nie udałoby się spotkać ponownie. A udało się i zarówno Katarzyna Skrzynecka, jak i Piotrek Gąsowski wiedzą, że to jest ich stacja i mają tu widownię, która ich kocha.

A czy jeśli ktoś pana zawodził w przeszłości, to łatwiej było wybaczać młodym? Kiedyś wspominał pan, że młodość ma więcej praw.

Zazwyczaj tak jest. Młodość ma to do siebie, że radość z osiągania sukcesów smakuje intensywniej, ale przy tym popełnia się więcej niepotrzebnych ruchów. Z biegiem czasu przychodzą głębsze autorefleksje. Nigdy nie powiedziałem złego słowa o pani Kasi Dowbor, bo o niej nie da się powiedzieć nic niedobrego. Tak samo nigdy nie wpadł mi do głowy pomysł, żeby pozbyć się z zespołu Polsatu jej syna. Po prostu dyrektor programowy ma prawo do tego, żeby mieć inną wizję. Inaczej moja praca nie miałaby takiego sensu.

A czy w dalszym ciągu lubi pan "trudnych i rogatych" ludzi? Mogłoby się wydawać, że stojąc na czele tak ogromnego zespołu, łatwiej jest współpracować z ludźmi ugodowymi. 

Ugodowość jest złą drogą. Kiedyś powiedziałem mojemu koledze, że wolę ludzi mądrzejszych ode mnie. Odpowiedział mi: "O to akurat nietrudno". Ale cóż mogę poradzić, uwielbiam trudne charaktery, bo tylko one coś osiągną. Myślę, że każdy, kto dojdzie do wyższego stopnia, nie znosi potakiwaczy. Ludzie na wysokich stanowiskach często są odcięci od prawdy i muszą szukać własnych źródeł informacji, które nazywają rzeczy po imieniu. I ludzi bez masek.

Wyczuwa pan w ludziach maski? 

Nie sądzę, ja sam jako człowiek wolę słuchać raczej lepszych rzeczy na swój temat. Ale lubię ludzi, z którymi mogę się spierać i przekonywać do swoich idei. W Polsacie nikt na mnie nie czekał, ale prezes chciał, żebym poprowadził jego zespół. I myślę, że naprawdę dobrze sobie radzimy.

Z czego jest pan najbardziej dumny po tym roku w Polsacie? 

To wszystko jest wciąż przede mną. Myślę, że zobaczyłem, jak mocną grupę medialną współtworzy Polsat i że bardzo niewiele trzeba, aby ponownie stał się liderem. Telewizja w Grupie Polsat Plus jest jednym z organów. Trzeba mieć spojrzenie na wiele kierunków. Zygmunt Solorz jest świetnym analitykiem i wyczuwa, kiedy ktoś idzie na full, a kiedy tylko płynie z prądem.

Wielokrotnie kwestionowano pana odważne decyzje i wkładano w rolę czarnego charakteru. A jednak ma pan odwagę, żeby konsekwentnie realizować swoją wizję i obstawać przy swoim. 

Nie ja pierwszy wypowiedziałem słowa, że człowiek uczy się całe życie. Media zmieniają się radykalnie, do tego dochodzi sztuczna inteligencja i coraz więcej możliwości technologicznych. Ale najważniejsze w tym wszystkim jest jedno. Kręgosłup moralny. A co za tym idzie: dekalog, etyka. Narzędzia medialne będą coraz lepsze i będą ewoluowały. Ale krzywda, którą czynimy drugiemu człowiekowi, zawsze zostaje i obraca się przeciwko komuś, kto ją stosuje. Dlatego tak ważne jest, żeby nie docierać do celu na czyichś plecach i nie osiągać sukcesów niszcząc ludzkie życia. Dziś telewizja może zrobić wszystko, również ranić. Nieważne, jakie chcemy osiągnąć wyniki, należy o tym pamiętać. Chcę mi się wstawać każdego dnia, wiedząc, że ludzie czekają na to, żebym ich poprowadził w nowym kierunku. Brzmi jak fajne życie i myślę, że takie mam. Oczywiście szukam przystani dla swojej łódki, więc lubię chować się tam, gdzie nie ma dużych wiatrów.

Ale do portu pan nie zawija? 

Łódka ewidentnie nie przecieka, więc płynę dalej.

Zdanowicz pomiędzy wersami. Odc. 75: Joanna i Krzysztof IbiszowieINTERIA.PL
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas