Helena Norowicz: Zawalczcie o siebie i bądźcie szczęśliwi. Mówi wam to wiekowa kobieta

- Mnie nigdy nie napędzała myśl, aby za wszelką cenę zrobić karierę. Chciałam być i pracować w tym, co lubię, czego chcę. To wielka radość i szczęście - wyznaje ze wzruszeniem Helena Norowicz, aktorka i modelka, w rozmowie z Agnieszką Grün-Kierzkowską dla Interia.pl

Helena Norowicz
Helena Norowiczarchiwum prywatne

Agnieszka Grün-Kierzkowska: Może rozpoczniemy rozmowę od tego, jak została pani aktorką.

Helena Norowicz: Już wyjaśniam. W szkole średniej miałam mało wiary w siebie, trochę oporów, wstydliwości, przyjechałam przecież z dzisiejszej Białorusi. Zrobiłam maturę, uprawiałam sport, chodziłam do kina, bo wtedy teatru w Koszalinie jeszcze nie było. Marzyłam o tym, żeby być aktorką, ale wydawało mi się to nieosiągalne, gdy patrzyłam na te piękne Marleny Dietrich, Avy Gardner, Judy Garland itd., wydawało się to celem nie do osiągnięcia. Postanowiłam, że będę studiować na Akademii Wychowania Fizycznego, bo bardzo dobrze byłam dysponowana w tańcu, gimnastyce, grałam w siatkówkę, dużo biegałam.

Po maturze złożyłam nawet papiery do Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, ale w tym czasie jeszcze odbywała się Spartakiada Szkół Ogólnokształcących we Wrocławiu, my młodzież z Koszalina zakwalifikowaliśmy się na tę Spartakiadę. Tak więc wyjechałam na Spartakiadę do Wrocławia. Nie było mnie przynajmniej 10 dni w domu. Gdy przyjechałam do domu, to mama mówi - "słuchaj, jest list do ciebie", niestety z listu dowiedziałam się, że egzamin na AWF już się odbył.

Wtedy moja siostra, akurat otrzymała mieszkanie we Wrocławiu, zaś jej mąż musiał osiedlić się w tym mieście, wynikało to z nakazów pracy. Siostra mnie przekonała na przeprowadzkę, a poza tym we Wrocławiu była Wyższa Szkoła Wychowania Fizycznego. Pojechałam, pracowałam przy wypisywaniu projektów, to był rok 1953-1954. Co jednak najważniejsze, we Wrocławiu był znakomity teatr. Chodziłam do tego teatru bardzo często, na niektóre spektakle chodziłam po dwa razy z rzędu.

Wiosną na ulicy dojrzałam plakat, a na nim nabór do szkoły teatralnej. Musiałam spróbować, żeby później przez całe życie nie żałować.

Poszłam na egzamin, zakwalifikowałam się, ale do Łodzi. Tam odbył się egzamin właściwy. Zdałam ten egzamin. Na roku byłam min. z Jadzią Barańską, z Andrzejem Kopiczyńskim, Andrzejem Majem. Po studiach zaangażowali mnie do Teatru Klasycznego w Warszawie. Szczęście mi sprzyjało, bo po studiach wiele koleżanek i kolegów lądowało w teatrach prowincjonalnych.

Helena Norowicz
Helena Norowicz Fundacja Projekt Kobiety materiały prasowe

Rozumiem, że w zawodzie aktorskim przydawała się pani ta nabyta wcześniej sprawność fizyczna.

- Przydawała mi się bardzo, szczególnie za czasów Szajny. Dlatego, że Józef Szajna wymagał od nas, nie tyle ładnych twarzy i wyglądu, co wytrwałości i kondycji fizycznej. Dzięki teatrowi Szajny zwiedziłam cały świat, to było zjawiskowe, oryginalne, jedyne w swoim rodzaju.

Ten sławetny szpagat, o którym słyszę, to pani już...

- Ten sławetny szpagat, to on może budzić zdziwienie teraz, że potrafię go zrobić, bo skończyłam dziewięćdziesiątych lat, kilka tygodni temu.

Wszystkiego najlepszego!

- Dziękuję bardzo. Teraz szpagat jest zdziwieniem, natomiast u młodej dziewczyny szpagat to wtedy była rzecz normalna.

A pani witalność wynika z miłości do życia czy z miłości do siebie?

- Myślę, że ani jedno, ani drugie. Z miłości do życia, to tylko dlatego, że jeszcze żyję, natomiast ja nigdy nie byłam osobą zakochaną w sobie.

Przeważne to miałam jakieś zastrzeżenia, co do siebie, patrzyłam w lustro i nie podobałam się sobie. Jedna rzecz, która mnie rzeczywiście wyróżniała, to że lubiłam się ubierać w taki sposób, że gdziekolwiek się znalazłam, w każdym zakątku ziemi, często na ulicy otrzymywałam komplementy i pytano mnie, gdzie to kupiłam, skąd to mam.

Nawet w Paryżu, wszak mieście mody, wtedy bardziej niż teraz. Często ubrania szył mi krawiec z teatru, a materiał był gdzieś zdobywany, a to mąż przywiózł, a to gdzieś się kupiło...

Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, że jest uznawana za ikonę elegancji i piękna?

- Powiem, że przyszło to dosyć późno. Już na emeryturze byłam, gdy dostałam propozycję współpracy z Bohoboco, po siedemdziesiątce już na pewno. Wcale mi to nie przeszkadzało na wybiegu, czułam się jak ryba w wodzie (śmiech). I nagle się dowiaduję, że zostaję Ikoną roku w modzie, spodziewałam się raczej "niespodzianki roku", a tu ikona. "No pięknie", pomyślałam sobie.

Ale nie była pani zdziwiona?

- Nie, to znaczy byłam mile połechtana, pochlebiona.

Helena Norowicz na pokazie Bohoboco
Helena Norowicz na pokazie BohobocoVipPhotoEast News

Wspomina pani o tym braku wiary w siebie. Szczególnie w młodości, a okazuje się, że pani jest inspiracją dla kobiet, przyznają często, że uczą się od pani jak kochać siebie, jak doceniać swoje ciało i jak uwierzyć w swoją siłę, czyli w pewien sposób pani osiągnęła ten cel i chyba wreszcie zyskała wiarę w siebie?

- Muszę pani powiedzieć, że tak! Właśnie teraz, w tym momencie, a zresztą może teraz to jest mi najbardziej potrzebne. Mam te 90 lat i jak to w tym wieku są pewne problemy. Fizyczne najczęściej, związane z ograniczoną sprawnością ciała, wszak to normalne. Dlatego zawsze mówię ludziom: nie odkładajcie marzeń na później. Jeżeli ktoś chce, to niech da sobie szansę, ja chciałam i tę szansę otrzymałam. Trzeba wierzyć w siebie, próbować, iść za głosem marzeń.

Jeżeli nie da się sobie szansy, to ona sama nie przyjdzie. Owszem, czasem podejdzie do drzwi, nieśmiało na paluszkach i zapuka. Trzeba wtedy zapytać: kto tam? Gdy usłyszysz odpowiedź, to już jest dobrze.

Spodobało mi się takie stwierdzenie, że starość w niczym pani nie przeszkadza i że jest w pani zgoda na przemijanie.  Na marginesie w pani głosie słyszę tyle radości i apetytu na życie, że warto tym obdarzyć innych.

- To miłe, o czym pani mówi. Niestety, starość zaczęła mi przeszkadzać we wszystkim, ale to nie oznacza, że ja chcę schować się pod pierzynkę i czekać.

Nie, jeszcze trochę powalczę, dopóki sił wystarczy, bo chęci zawsze u mnie są!

Nieśmiało pomyślałam, że zapytam o poezję...Wszak wszystko jest poezją. Pani lubi poezję, słyszałam, że recytuje często z pamięci.

- "I już kurze łapki na skroni?

Ach, czas jak gdacząca kura

o zabłoconych pazurach

przebiegł po białych płatkach okwitłej jabłoni"

(Maria_Pawlikowska-Jasnorzewska "Kurze_lapki")

Uwielbiam Pawlikowską- Jasnorzewską, miałam z jej wierszy zrobiony monodram.

Plan zdjęciowy teledysku do eurowizyjnej piosenki Luny
Plan zdjęciowy teledysku do eurowizyjnej piosenki LunyPaweł WodzyńskiEast News

W teatrze Józefa Szajny miałam pełną satysfakcję, ale jednej rzeczy mi brakowało. Brakowało mi psychologii, brakowało takiego pochylenia się nad słowem, bo byliśmy pewną częścią obrazu, takimi bardzo grubą kreską zarysowanymi istotami. Te przedstawienia były jednak przedstawieniami wizjonerskimi o dużym rozmachu, zabrakło mi w nich liryczności, przypisanej poezji. Dlatego uczyniłam kilka monodramów np. z poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, on był popularny w kręgach inteligenckich i młodzieży, niczym teraz gwiazdy estrady i celebryci.

- Z Gałczyńskim miałam taką ładną przygodę. Zostałam zaproszona do Leśniczówki Pranie, tam, gdzie on kiedyś przebywał i gdzie jego córka prowadziła dom oraz całe otoczenie literackie z tym związane. Zaproponowano mi, żebym wystąpiła w koncercie zorganizowanym w tej leśniczówce. Z przyjemnością to zrobiłam, koncerty pod gołym niebem, w letniej scenografii cudownej przyrody. Było bardzo miło i sympatycznie.

Po jakimś czasie od tego spektaklu, dzwoni do mnie pani, która organizowała te koncerty. Mówi: "pani Heleno, czy mogłaby pani jeszcze przyjechać, tak powiedzmy raz na niedzielę, Odpowiedziałam: "proszę pani, ja już nie mogę wystąpić, bo ja cały repertuar powiedziałam".

Ona na to: "nie szkodzi, tam jest już inna publiczność, może pani śmiało mówić, co pani mówiła".

Oczywiście przygotowałam nowy repertuar, w przypadku, gdyby ktoś pojawił się powtórnie. Był to czas, kiedy miałam pamięć słonia, jak to się mówi. Pamięć rewelacyjną.

I rzeczywiście po koncercie pojawiła się pani z bukietem kwiatów i podziękowała mi za nowy repertuar, bo już była na moich wcześniejszych występach. Choćby dla tej jednej osoby warto było dokonać zmian w repertuarze. No tak, głęboka intuicja stała za tym.

Powiedziała pani, że należy być otwartym, domyślam się, że dotyczy to również kwestii wieku. Apeluje pani, aby nie wyznaczać granic i wręcz walczy z ageizmem, szczególnie w modzie.

- Ja wychodzę z założenia, że lubię się ubierać i umiem się ubierać. Nie mam wątpliwości co do tego. Świadczy o tym moje życiowe doświadczenie, o którym już wspominałam podczas naszej rozmowy. Uważam, że jeżeli się ma w sobie chęć i potrzebę ubierania się tak, jak się chce być ubranym, to dlaczego mam zawsze iść za modą, tym bardziej, jeśli nie jest mi w tym dobrze ani ładnie.

Chcę zakładać na siebie, takie rzeczy, które pasują do mnie, do mojego ciała, do sylwetki, do sposobu poruszania się. Kwestie życiowe, które mnie określają, dają autonomię, są dla mnie bardzo ważne, do nich należą także ubrania.

Weźmy na przykład kolory, nie lubię, gdy są bardzo jaskrawe i wyzywające. Brąz, beże, wszelkie rodzaje zieleni, fioletów, niebieskości, kolory żółte, lubię i preferuję. Za to czerwieni, prawie nie mam w szafie.

Helena Norowicz
Helena Norowicz Ewa Kalinowska/TVPEast News

Wspaniale się z panią rozmawia, ale zbliżamy się do końca konwersacji i chciałam ustalić, jaką rolę, sytuację zawodową, a może okoliczności najmocniej pani zapamiętała? Momenty, które utkwiły w pani pamięci, sercu i których nigdy się nie zapomni.

- Nigdy nie zapomnę tych podróży zagranicznych, bo to była wtedy sprawa niezwykła. Nie byliśmy wtedy w Unii Europejskiej, poza Związek Radziecki, który był naszym "przyjacielem i obrońcą" ciężko było gdzieś dalej wyruszyć. Fakt, że mogłam wtedy jeździć po całym świecie, był nie do przecenienia. Dzięki Józefowi Szajnie mogłam to marzenie o podróżach realizować. Tak teraz myślę, że nawet nie wiem jakie on miał marzenia. Pamiętajmy, że jako młody chłopiec spędził czas w Oświęcimiu. To było dla niego ogromną traumą, więc miał swoje podejście do świata, do ludzi. To przebijało się też w jego sztuce.

Mnie nigdy nie napędzała myśl, aby za wszelką cenę zrobić karierę. Chciałam być i pracować w tym, co lubię, czego chcę. To wielka radość i szczęście.

I do tego namawiam wszystkich:

Słuchajcie kochani, wybierajcie takie zawody, które dadzą wam satysfakcję, życie jest dla jednych długie, dla innych nie, róbcie to co daje wam satysfakcję, radość, przyjemność, jeśli tylko możecie, jeśli macie choć mały margines wyboru. Próbujcie i nie wywieszajcie zawczasu białej flagi.

Zawalczcie o siebie i bądźcie szczęśliwi, mówi wam to wiekowa kobieta.

Trzeba postarać się żyć w zgodzie z samym sobą.

Piękna puenta na zakończenie naszej rozmowy. Dziękuję Pani za wspaniałą rozmowę, to było niesamowite doświadczenie.

Helena Norowicz
Helena Norowicz Mieszko PiętkaAKPA
Zdanowicz pomiędzy wersami. Odc. 67: Majka JeżowskaINTERIA.PL