Joanna Racewicz: Gotowa na nowe życie
Rzeczy tragicznie zmarłego męża schowała głęboko na dno szafy. Uwierzyła, że można zacząć od początku. I dziś znów jest szczęśliwa. A wszystko za sprawą nowego, młodszego ukochanego...
Wydaje ci się, że to niemożliwe - kochać kogoś, kogo nie ma, i jednocześnie mieć w sercu miejsce dla kogoś, kto właśnie się pojawił?", mówiła Joanna Racewicz (42) dwa lata temu w jednym z wywiadów. "Życie dostarcza aż nadto dowodów, że to się dzieje, że zdarza się nie tylko w filmach. Czy można powiedzieć, że jestem - mimo wszystko - w dobrej sytuacji? Rozwód zwykle zabija uczucie. Śmierć, szczególnie ta nieoczekiwana, nagła, sprawia, że miłość zostaje w tobie na zawsze. I że jest obok niej miejsce na coś zupełnie nowego", dodała.
Te słowa były prorocze! Bo dziennikarka znowu jest zakochana i zaczyna nowy rozdział w swoim życiu. Od kilku miesięcy uśmiech nie schodzi z jej twarzy, a to wszystko za sprawą Marcina (32). To właśnie on zmienił życie Joanny, która znowu uwierzyła, że może jeszcze ułożyć sobie życie.
Zaskakujący związek
O tym, że w życiu Racewicz pojawił się nowy mężczyzna, mówiło się na salonach już od kilku miesięcy, ale dziennikarka starała się chronić swoją prywatność. W maju zaskoczyła wszystkich, ponieważ na oficjalną imprezę przyszła z tajemniczym przystojniakiem. Oczywiście wzbudziło to niemałą sensację, zwłaszcza że para trzymała się za ręce (choć jeszcze nieśmiało i chcąc uniknąć blasku fleszy). Po tym wyjściu Racewicz najwyraźniej nabrała odwagi, bo w czerwcu na kolejną imprezę, tym razem pokaz Łukasza Jemioła, przyszła z tym samym mężczyzną. Zasiedli w pierwszym rzędzie i czule szeptali sobie do ucha.
Nowy ukochany Joanny jest pilotem. Na swoim profilu na Facebooku wciąż publikuje zdjęcia związane z lotnictwem. Jak udało się ustalić SHOW, skończył Ogólnokształcące Liceum Lotnicze w Dęblinie - to bardzo prestiżowa placówka i trudno się tam dostać. Ustaliliśmy również, że nowy partner dziennikarki jest od niej młodszy o 11 lat. To jednak nie przeszkadza zakochanej parze. Tym bardziej, że Marcin świetnie dogaduje się z synem dziennikarki, Igorem (8).
Ostatnio spotkaliśmy całą trójkę na warszawskich ulicach. Widać, że ukochany Racewicz troskliwie opiekuje się chłopcem, a to z pewnością jest dla gwiazdy telewizji bardzo ważne. Już dwa lata temu powtarzała, że właśnie Igor zmusza ją do spojrzenia z optymizmem w przyszłość i jest gotowy zaakceptować nowego przyjaciela mamy. "Igor z tą jego cudowną, dziecięcą mądrością i energią do życia. Dzieci są cudowne w swojej szczerości. Jeśli kogoś akceptują - to po prostu mówią. Bez obaw, czy to wypada, czy nie", wyznała w jednym z wywiadów.
Teraz może być spokojna, bo najwyraźniej Marcin i Igor znaleźli wspólny język, a chłopcu z pewnością przyda się męskie spojrzenie na wiele spraw. Widać, że Joanna odżyła, jest zakochana i szczęśliwa. Zaczęła nowy etap w swoim życiu i nie ma już z tego powodu poczucia winy. Nie zamierza się również przejmować złośliwymi komentarzami.
Koniec żałoby
Jeszcze kilka lat temu Racewicz trudno było wyobrazić sobie życie z innym mężczyzną niż Paweł Janeczek (†37), który zginął w katastrofie smoleńskiej. 10 kwietnia 2010 roku jej świat runął. Straciła miłość swojego życia. Długo nie mogła sobie poradzić z tą sytuacją. Opowiadała, jak zasypia wtulona w koszulę męża, wciąż czując jego zapach. Teraz jednak jest gotowa zrobić krok do przodu - chce zamknąć przeszłość w pudełku i otwierać je tylko od czasu do czasu.
Zdecydowała się zacząć wszystko od początku. "Dałam sobie takie prawo. Koszula jest spakowana. Zastanawiam się, jak długo może przetrwać zapach... Inne rzeczy męża też spakowałam, są w bezpiecznym miejscu. W szafie oprócz czarnych ubrań mam już jasne sukienki, kilka kolorowych marynarek. Sześć lat temu czas i świat się dla mnie zatrzymał. Ale w końcu ruszył. Musiałam, podobnie jak inne żony, córki i matki, które straciły bliskich 10 kwietnia 2010 roku, nauczyć się nowego życia »po katastrofie«. Chociaż żałoba, którą przeżywa się na oczach wszystkich, i zgiełk trwający właściwie bez przerwy nie pozwalają złapać tchu", wyznała w ostatnim wywiadzie dla "Twojego STYLU".
Dziennikarka zdecydowanie podkreśla, że zakończyła okres żałoby. Już jakiś czas temu wyznała, że nie zamierza być wieczną wdową. "Wdowieństwo jest pewną rolą, kostiumem, zwyczajem i oczekiwaniem, które świat stawia i uważnie obserwuje efekty. Obserwuje, bo ma pomnikowe wzorce w postaci pokoleń niezwykłych kobiet, które zostawały same, bo mężowie szli na wojny i powstania, i już nie wracali do domów. One krzepły w samotności i czerni. Czego świat oczekuje? W pewnym uproszczeniu - że wdowa będzie niekończącym się nieszczęściem, żałobą i smutkiem. Że będzie leżeć w domu na kanapie i szlochać do poduszki. Wraca do pracy? Robi coś, co jest widoczne? Jak to? A gdzie jej skromność? Ona się uśmiecha? Przecież nie wypada, jej mąż nie żyje", wyznała w jednym z wywiadów.
"Przyzwolenie na nowe życie? Po co? Przecież wdowa już miała swoje »życie«, drugie nie przysługuje. I niezależnie od tego, co powie taki Katon jeden z drugim, wiem jedno - powrót do świata jest fantastycznym przeżyciem. Uśmiechanie się do każdego poranka - też", dodała. Chociaż w jej sercu zawsze będzie ukochany Paweł, na którego tak długo czekała, przeżywając po drodze miłosne rozczarowania, choćby związkiem z pisarzem Jerzym Pilchem (63).
To było przeznaczenie
Z Pawłem poznali się w 2002 roku na pokładzie rządowego samolotu. Przygotowywała wtedy materiał "Siedem dni z życia Leszka Millera" o ówczesnym premierze, dla które go Paweł wtedy pracował. "Usiedliśmy obok siebie w samolocie. Tak to się właśnie zaczęło, od rozmowy w podróży. I nieprawdopodobnego porozumienia", mówiła w jednym z wywiadów. Zaledwie po roku znajomości zdecydowali się na ślub. "Oboje tego chcieliśmy. Bo dojrzeliśmy do takiej decyzji. Przyszła tak spokojnie, naturalnie. Wie pani, jest chyba trochę prawdy w stwierdzeniu, że każda dziewczyna chce być tą piękną księżniczką w białej sukience, poprowadzoną przez tatę do ołtarza, gdzie czeka mężczyzna, który nakłada jej obrączkę i mówi, patrząc głęboko w oczy: »Nigdy cię nie opuszczę«. I że ona może powiedzieć dokładnie to samo. Marzenia się spełniają", opowiadała.
Ślub odbył się w wielkiej tajemnicy, tylko w gronie najbliższych. Chcieli szybko powiększyć rodzinę. Niestety, wydarzyła się tragedia, bo dziennikarka nie donosiła pierwszej ciąży. Małżeństwo się nie poddało i w 2008 roku na świat przyszedł ich długo wyczekiwany syn Igor. Para nie widziała poza nim świata. Ich szczęśliwe wspólne życie brutalnie przerwała nagła śmierć Pawła. Dziś można już jednak powiedzieć, że Racewicz potrafiła poradzić sobie z tą bolesną stratą. Siłę czerpała od rodziny i wspaniałych kobiet, które umiały przetrwać najtrudniejsze czasy.
Siłę ma w genach
"Moja rodzina w znacznej części pochodzi z dawnych Kresów. To miejsce, które hartowało. Mężczyźni szli na wojnę, a kresowe wilczyce zostawały przy domowych ogniskach i radziły sobie ze wszystkim. Wierzę, że taką babską odwagę się dziedziczy", powiedziała ostatnio w wywiadzie dla "Twojego STYLU". "A zupełnie serio - myślę, że nic nie hartuje bardziej niż życie. Dla mnie ważny w nauce radzenia sobie był rok ’80. W Polsce strajki na Wybrzeżu, bieda i siermięga. Mama urodziła wtedy trojaczki, trzech chłopców. Teraz pewnie wszyscy mieliby szanse, ale wtedy... Żółtaczka w inkubatorach, bezradni lekarze i widok mamy, która wyglądała jak cień. Chłopcy umierali jeden po drugim. Taty nie było wtedy w kraju, a ja dostałam od losu zadanie: pomóc mamie udźwignąć rozpacz. Zastanawiam się do tej pory, skąd ona wzięła siłę, żeby przetrwać. Ja wtedy czułam,że muszę być blisko niej", dodała.
Autorytetem była dla niej również babcia, której słowa Joanna zawsze powtarzała w trudnych dla siebie chwilach: "Jak się potkniesz, to wstań szybko, otrzep sukienkę, popraw koronę i biegnij dalej". Zresztą Racewicz właściwie od dziecka miała w sobie duże pokłady odwagi. Już jako nastolatka nie bała się eksperymentować ze swoim wyglądem. "Miałam czerwone włosy, malowałam rzęsy na niebiesko, nosiłam czarne ciuchy i glany", opowiadała. Do tego dochodziły eksperymenty z używkami. Szczególnie z papierosami.
Na szczęście interwencja rodziców okazała się skuteczna i zbuntowana Joasia wyszła na prostą. Odwaga była jej też jednak potrzebna, gdy zdecydowała się zrobić karierę.
Dziewczyna z Hrubieszowa
Joanna urodziła się w Hrubieszowie, mieście w województwie lubelskim. Od zawsze wiedziała, że chce być dziennikarką. Mając 22 lata, poszła na casting do lubelskiego radia. Usłyszała wtedy, że ze swoim głosem w ogóle się do tego nie nadaje. Dla niej był to jednak impuls do działania. Spakowała się i ruszyła do stolicy. Bez uporu i odwagi nie dałaby sobie rady. "Przeżywałam wszystkie możliwe katusze kogoś, kto sam siebie wrzucił na głęboką wodę. Myliłam ulice, miejsca, autobusy. Miałam oswojone ścieżki między Bielanami, gdzie mieszkałam, a Nowym Światem, gdzie był Wydział Dziennikarstwa. Ich się trzymałam. Warszawa mnie jednocześnie fascynowała i porażała gwarem, pędem. Bywało, że mówiłam: »Już nie mam sił, wracam«.
I natychmiast stawiałam się do pionu: »Zaraz, jakie wracam? Pokonana, na tarczy? W życiu!«", wyznała w wywiadzie. Jej kariera szybko nabrała tempa. Zaczynała jako stażystka w "Teleexpresie", potem została reporterką i prezenterką "Panoramy". Pracowała tam od 1999 do 2006 roku. Przez trzy następne lata prowadziła cykl "Dom otwarty" w "DD TVN" (zrezygnowała po śmierci męża). Do telewizji publicznej wróciła w 2011 roku, by znowu prowadzić "Panoramę".
Niestety, w marcu została zwolniona. Nie została całkiem bez pracy, bo od czerwca prowadzi dwa programy informacyjne w TVP Polonia. Dziennikarka nie ukrywa jednak, że chciałaby zająć się czymś innym. "Czasem warto odpocząć od pracy, od polityki, która jak czołg wjeżdża w życie osobiste", dodała. Joanna ma sprecyzowane marzenia. "Chciałabym mieć szczęśliwego syna, dom z ogrodem. Stado psów, ze dwa konie. I mieć z kim wypić poranną kawę", wyznała. Wygląda na to, że przynajmniej to ostatnie życzenie już się spełniło...
Magdalena Makuch
Show 14/2016
Zobacz także: