Katarzyna Zdanowicz: Wciąż wierzę w dziennikarstwo
- Myślę, że nasz zawód stoi na rozdrożu, na jakim nigdy dotąd nie stał. Zacznijmy od fundamentów - kim jest dziennikarz? Kto dzisiaj wytwarza, przetwarza, wypuszcza informacje w przestrzeń publiczną? Praktycznie każdy. Nie ma instytucji, organizacji, cechu, który by orzekł: "Oto dziennikarz". A już tym bardziej nikt nie ma prawa dawać komukolwiek laurki dziennikarza obiektywnego, poza widzem, czytelnikiem i słuchaczem. To nasze dziennikarskie rozdroże nie pozostawia wątpliwości - dziennikarstwo jest dzisiaj potrzebne jak nigdy wcześniej! Na tym samym oddechu trzeba dodać - nie mamy pojęcia, dokąd ten zawód zmierza - mówi Katarzyna Zdanowicz.
Zobacz również:
Katarzyna Drelich, INTERIA.PL: - Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, chyba że...
Katarzyna Zdanowicz: - Prawda leży, tam gdzie leży, a nie po środku. Co się odwlecze, czasami uciecze. Głupi ma szczęście, nie zawsze. Przysłowia są mądrością narodu, ale zdarzają się wyjątki, które tę regułę potwierdzają.
Dlatego weszłaś drugi raz do tej samej rzeki i po 11 latach wróciłaś do POLSAT-u?
- Wróciłam, ponieważ dostałam możliwość rozwoju, działania na wielu płaszczyznach, a przy tym mam pewność, że zasady, które mnie przy tym zawodzie trzymają, są ważne dla ludzi, z którymi pracuję, i dla całej redakcji. Jestem dziennikarką, reporterką, autorką książki. Zaczynałam w prasie, później przez wiele lat była TV, następnie do newsów telewizyjnych dołączyły publikacje reportaży i wywiadów w "Polityce", napisałam książkę, a teraz mogę się też realizować jako autorka podcastu "Zdanowicz między wersami". Czyż nie jestem szczęściarą? Może to zabrzmi kombatancko, archaicznie, ale ja wciąż wierzę, że jest możliwe dziennikarstwo rzetelne, obiektywne, uczciwe.
Kampania Interii, która jest częścią Grupy Polsat, również nawiązywała do starych ideałów. Co jest kluczem dziennikarskiego obiektywizmu?
- Szukamy często skomplikowanych definicji do prostych pojęć. Od zawsze lubiłam upraszczać skomplikowane konstrukcje. Odpoczynek to nic innego, jak przeciwieństwo pracy. Obiektywizm to nic innego jak przeciwieństwo stronniczości. Proste, po co komplikować?
Proste, ale czy możliwe?
- Dla mnie możliwe, choć zdarza się rozmawiać z politykami, przy których trudno zachować dystans i cierpliwość. To dobre ćwiczenie samodyscypliny. Nasze życie polityczne, a tym głównie zajmują się media, przypomina siedzenie na wulkanie, który za chwilę eksploduje od gorącej lawy. Po co dolewać do niego ognia?
Myślisz, że za kilka lat będzie można w końcu powiedzieć, że brak apolityczności przekreśla możliwość nazywania się mianem dziennikarza?
- Myślę, że nasz zawód stoi na rozdrożu, na jakim nigdy dotąd nie stał. Zacznijmy od fundamentów - kim jest dziennikarz? Kto dzisiaj wytwarza, przetwarza, wypuszcza informacje w przestrzeń publiczną? Praktycznie każdy. Nie ma instytucji, organizacji, cechu, który by orzekł: "Oto dziennikarz". A już tym bardziej nikt nie ma prawa dawać komukolwiek laurki dziennikarza obiektywnego, poza widzem, czytelnikiem i słuchaczem. To nasze dziennikarskie rozdroże nie pozostawia wątpliwości - dziennikarstwo jest dzisiaj potrzebne jak nigdy wcześniej! Na tym samym oddechu trzeba dodać - nie mamy pojęcia, dokąd ten zawód zmierza.
Apolityczność bezpośrednio łączy się z obiektywizmem. Ten zaś wymaga ciągłego poszerzania swojej wiedzy. Jak ważne w tym zawodzie jest stałe podsycanie ciekawości świata?
- Moja prywatna definicja cech niezbędnych dla uprawienia dziennikarstwa - ciekawość świata, umiejętność opowiadania historii, rzetelność i obiektywizm. Nieprzypadkowo ciekawość świata wymieniłam na pierwszym miejscu. Dobry dziennikarz musi wiedzieć, kto jest dzisiaj gwiazdą Fame MMA i jakie nazwiska chodzą na giełdzie Nagrody Nobla z fizyki. Nie da się poruszać z lekkością w tak odległych od siebie przestrzeniach bez ciekawości świata.
Dorota Gawryluk powiedziała mi kiedyś podczas wywiadu, że przewaga starszego pokolenia dziennikarskiego polega m.in. na czerpaniu z historii, która działa się na ich oczach, dzięki czemu w sposób bardziej refleksyjny mogą łączyć pewne kropki. Czy młodsze pokolenie jest na przegranej pozycji, jeśli chodzi o rzetelność dziennikarską?
- Zgadzam się z Dorotą. Jeśli jednak chcesz mnie namówić na narzekanie na młodych i ryzyko zostania memem... Dziękuję, nie wchodzę. Zadaniem dziennikarza, niezależnie od pokolenia, jest nie tylko przekazywanie informacji, ale także weryfikowanie ich. Jeśli byłoby tak, że młodzi tego nie potrafią, to by oznaczało, że nie oni zawodzą, ale my. Redakcje są specyficznymi miejscami pracy - tam wciąż zdarza się relacja "mistrz - uczeń".
Wspomniałaś wcześniej o marazmie, choć ten jawi się jako oksymoron w zestawieniu z pracą dziennikarza newsowego. Jest w tym fachu miejsce na nudę?
- Raczej na stagnację, zmęczenie, wypalenie zawodowe. 30 lat temu dorosły człowiek przetwarzał maksymalnie kilkadziesiąt komunikatów, sygnałów na dobę. Dzisiaj, w dobie internetu i stacji newsowych, rekordziści przetwarzają ponad 100 informacji na godzinę. Ktoś tę informację musi opisać, nagrać, zrealizować, podać itp. Gdzie tu miejsce na nudę?
Jak wygląda typowy dzień przygotowania wieczornego wydania "Wydarzeń"?
- Zaczynamy o 9, choć w praktyce znacznie wcześniej, bo na kolegium jesteśmy już po researchu. Przychodzimy z planem, ustalamy, jak chcielibyśmy, by wyglądało wydanie. Ważna jest rola wydawcy, który wszystko spina. Kolegia są burzą mózgów.
Siłą wydania jest, że dziennikarz ma swoją specjalizację, profil. Każdy reporter i prowadzący ma za zadanie przynieść codziennie temat, który chce pokazać. Następnie ten ciężar spada na barki reporterów, to oni rozmawiają z ekspertami, nagrywają materiały i mają wiedzę w danym obszarze. My mamy dwie, trzy godziny "luzu", wówczas przeglądamy newsy z agencji. Gdy reporterzy kończą pracę i oddają materiały, wkraczamy do gry - czytamy je, weryfikujemy. Później następuje przygotowanie wizualne do programu, piszemy swoje teksty. Kluczową rolę odgrywa wydawca. Spina pracę całego zespołu, weryfikuje i motywuje do działania.
Jesteś w stanie po tylu latach przywołać najtrudniejsze i najzabawniejsze momenty z bycia na wizji?
- Dzieje się tak wiele, że coś, co wydawało się śmiesznym, przy natłoku zdarzeń, wylatuje szybko z głowy. Jeśli chodzi o sytuacje najbardziej stresujące, to z pewnością największy stres wywołują wydania specjalne. Po pierwsze - dzieje się wtedy coś niezwykle istotnego dla świata, przecież inaczej nie byłoby tej formuły, więc mamy świadomość, że oczy większej niż zawsze ilości widzów są na nas zwrócone. Po drugie - następuje wysyp newsów w krótkim czasie, istnieje więc ryzyko, że nie wszystkie mogą okazać się prawdziwe. Po trzecie - wszystkim udziela się adrenalina, nam też. Lubię postępować w myśl przysłowia - "Nigdy takiego gorącego nie jesz, jak gotujesz". Podczas wydań specjalnych operujemy nie na gorącym materiale, tylko na wrzącym.
To musi być ogromna dawka adrenaliny.
- Jest. Pojawia się szczególnie u prowadzących. Ten stres może być paraliżujący lub mobilizujący. W naszym przypadku nie może paraliżować, nie wydusilibyśmy słowa, ja mam stres mobilizujący, który powoduje, że spinam się w sobie i wchodzę na odpowiednie tory. To pewnie wynika również z dostarczenia tego niesamowitego poziomu adrenaliny.
... od której ciężko się odciąć zapewne nawet na urlopie.
- Nie ma dobrego, dojrzałego dziennikarstwa bez mądrego wypoczynku. Balans to słowo klucz do mojej zawodowej drogi. Odkąd nauczyłam się łapać balans, jestem bardziej profesjonalna. Tak więc na urlopie wypoczywam przeglądając newsy w kategoriach hobbystycznych, nie zawodowych. Chociaż z tyłu głowy mam wywiad, jaki kiedyś przeczytałam z byłym mistrzem w pływaniu. Dziennikarz zapytał go o wypoczynek z rodziną na plaży. Mistrz stwierdził, że nie wchodzi w grę. Wchodzi do wody i pędzi na drugi brzeg, łapie się na tym, kiedy widzi swoje dzieci wołające tatusia z plaży... Dlatego szczerze mówiąc wolę unikać mediów na urlopie. Nie chcę za bardzo odpłynąć.
Przez wiele lat miałaś okazję obserwować na różnych stanowiskach, jak wygląda praca w telewizji od podszewki. Czy przez ten czas sytuacja kobiet w tej branży się zmieniła?
- Patrząc przez pryzmat "Wydarzeń" mamy bardzo silną kobiecą redakcję. Głównymi wydawczyniami są kobiety, również programów informacyjnych. One decydują o kształcie programu i o poruszanych tematach. Kilkanaście lat temu znacznie przeważali mężczyźni. Również szefową redakcji "Wydarzeń" i całego pionu informacyjnego jest kobieta - Dorota Gawryluk. Śmiałyśmy się ostatnio, że mamy kobiecą nadreprezentację. Ale nie wszystkie redakcje tak wyglądają. Oczywiście, mamy w dziennikarstwie wiele do zrobienia w tej kwestii, o prawa kobiet trzeba się upominać zawsze. Tylko czy ja mam prawo bardziej narzekać niż nauczycielki, pielęgniarki, szwaczki, ekspedientki i wiele innych? Raczej nie. Więc walczę o prawa kobiet, jak potrafię i nie narzekam na swoją sytuację.
Andrzej Wajda, mówiąc kiedyś o tym, co składa się na aktorski sukces, wymienił talent, pracowitość i szczęście. Myślę, że w dziennikarstwie może być podobnie. Co było tym twoim szczęściem. Które sprawiło, że jesteś tu gdzie jesteś?
- Zaczęliśmy od przysłowia, na przysłowiu skończmy - szczęściu trzeba pomóc. W jaki sposób? Trzymając się konsekwentnie zasad. Codziennie dokonując bilansu sukcesów i strat. Pamiętaniem, że każdy ma prawo do słabości, do błędu, ale musi wyciągać z nich wnioski. Jeśli te wszystkie małe sprawy zagrają, sukces powinien przyjść. Na poranek pracuję od wieczora. Na zawodowy sukces wieczornego wydania pracuję od świtu. Na wiarygodność pracuję od początku swojej zawodowej drogi. Każdy skutek ma swoją przyczynę.