Ma niespełna 30 lat i pracuje jako steward. "Zaoszczędziłem już mnóstwo pieniędzy"
Mateusz Kowalewicz zaczął interesować się podróżami zagranicznymi w liceum. Zaczęło się od tego, że chciał uniknąć lekcji języka polskiego. Pojechał na wymianę studencką i wtedy złapał bakcyla podróżowania. Po kosztach, autostopem. W końcu podjął pracę jako steward. W rozmowie z nami zdradził, jak ona wygląda i co mu daje.

Karolina Wachowicz: Na twój post trafiłam przypadkiem, bo sama jestem podróżniczką, ale i dziennikarką. Jesteś stewardem, a praca umożliwia ci podróżowanie. Na początek - opowiedz nam coś o sobie.
Mateusz Kowalewicz: - Cześć, jestem Mateusz i pochodzę z małej miejscowości na Podlasiu. W przyszłym roku skończę 30 lat, a do Warszawy przeprowadziłem się specjalnie z uwagi na pracę.
Kiedy i co zainspirowało cię do podróżowania?
- Moja geneza podróżowania jest bardzo prosta. W 2013 roku, aby nie iść na zajęcia z polskiego, zgłosiłem się na spotkanie, w którym omawiane były szczegóły wymiany licealnej pomiędzy szkołą w Białymstoku a w Izraelu. Bardzo zaciekawiła mnie ta inicjatywa i postanowiłem wziąć w niej udział. Wtedy to też pierwszy raz wybrałem się poza granice Rzeczypospolitej. Od tamtej pory nie jestem w stanie zliczyć moich zagranicznych wojaży.
W tym momencie pracujesz jako steward. Czy to właśnie chęć podróżowania (powiedzmy - bardziej dogodnego) zainspirowało cię do wybrania tego zawodu?
- Chęć podróżowania była jedną z głównych przyczyn rozpoczęcia pracy jako steward. Oczywiście praca ta ma więcej aspektów, takich jak np. kontakt z ludźmi. Jestem osobą kontaktową, a praca przy biurku nie jest dla mnie.

Jakie wymogi musiałeś spełnić, by pracować jako steward? Czy są odmienne dla kobiet i mężczyzn?
- Nikogo nie zaskoczę tym, że powiem o języku. Jest to jedna z kluczowych kwestii, jeśli chcemy mówić o pracy w tym zawodzie. Oprócz tego wymagane jest 18 lat czy też świadectwo dojrzałości w postaci matury. Należy również potrafić pływać na wypadek lądowania na wodzie, a także nie mieć tatuaży w widocznych miejscach.
Jak dokładnie wygląda praca stewarda - jak wygląda twój przeciętny dzień, tydzień, miesiąc?
- Bardzo trudno opisać, jak wygląda taki przeciętny miesiąc, gdyż dosłownie każdy jest inny. Spróbuję to zobrazować w jaki sposób ja dzielę swoje dni: wolne, dyżur (tutaj może być telefoniczny lub na sali), rejsy jednodniowe, pobyty. Dopiero teraz zaczyna się zabawa. W każdym miesiącu mamy mieć określoną liczbę dni wolnych, a pomiędzy to wolne możemy wkładać dyżury oraz loty.
Warto wspomnieć, że w mojej firmie występują trzy typy samolotów, dzięki czemu nie jest nudno, a grafik wygląda inaczej w każdym miesiącu. Ciekawskich odsyłam na mojego Instagrama, gdzie pokazuję dokładnie, jakie loty mam do wykonania w danym miesiącu.
Co udało ci się już zwiedzić, a co jest jeszcze na twojej wishliście?
- Moim największym osiągnięciem podróżniczym jest odwiedzenie wszystkich z 7 Cudów Świata Nowożytnego. W dużej mierze zawdzięczam to mojej pracy, ponieważ cztery miejsca udało mi się odwiedzić podczas pobytów, a do jednego z nich poleciałem używając biletów pracowniczych. Jeżeli chodzi o marzenia podróżnicze, to jest to na pewno przejechanie się słynnym pociągiem w Mauretanii, jednak ze względu na popularność tej atrakcji zostało to zakazane. Chciałbym również wejść na Kilimandżaro i widzę, że ciągnie mnie tutaj w stronę Afryki, która jest najmniej eksplorowanym kontynentem przeze mnie zaraz po Australii.
Czy dużo udało ci się "zaoszczędzić" jeśli chodzi stricte o podróżowanie i fakt, że pracujesz jako steward, a nie podróżujesz 'na własną rękę'?
- Uważam, że udało mi się zaoszczędzić mnóstwo pieniędzy, jednak nie wynika to tylko i wyłącznie z mojej pracy, ale po prostu stylu podróżowania. Ja wywodzę się ze środowiska autostopowiczów, gdzie za 100 zł potrafiłem przejechać na drugi koniec Europy. Teraz też trochę mi z tego zostało i nie szastam pieniędzmi na prawo i lewo, chociaż ostatnio zacząłem wydawać więcej pieniędzy na dość drogie atrakcje ze względu na to, że oszczędziłem na biletach. Był to między innymi skok ze spadochronem w Dubaju czy lot samolotem wodnym na Mauritiusie. Do dziś żałuję, że nie przeleciałem się helikopterem w Rio de Janeiro, ale wtedy jeszcze takie atrakcje były dla mnie zbyt drogie.

Jak twoi bliscy reagują na twoją pracę?
- Rodzina powoli się przyzwyczaiła, chociaż za każdym razem, kiedy jadę do domu rodzinnego, babcia mówi do mnie, abym rzucał tę pracę. Czasami jest smutno, że nie mogę być na święta czy Wielkanoc, ale jeżeli chodzi o uroczystości rodzinne panuje taka zasada, że otrzymuję wiadomość dwa miesiące wcześniej i wtedy biorę wolne. Jeszcze nigdy przez trzy lata nie zdarzyło się, abym odpuścił jakąś ważną uroczystość rodzinną.
Czy uważasz, że to praca na całe życie? Słyszałam, że w pewnym momencie trzeba zrezygnować.
- Moja odpowiedź brzmi: to zależy. Zdarzyło mi się latać z osobami o 40-letnim stażu. W ich przypadku była to praca na całe życie, jednak uważam, że kiedyś społeczeństwo było inne. Można tutaj nawiązać do japońskiego kolektywizmu. W tym momencie idziemy w kierunku amerykańskiego indywidualizmu, stąd też odnoszę wrażenie, że teraz jak się komuś nie podoba w pracy, to po prostu ją zmienia - jako steward również.
Miałeś jakieś ryzykowne doświadczenia - ogromna burza, utrata kontroli przez pilota albo jakieś wypadki podczas lotu?
- Na całe szczęście nie miałem zbyt wielu ryzykownych sytuacji podczas lotów. Wiadomo, fajnie by było to teraz opowiedzieć, ale nie chciałbym tego przeżywać. Jeżeli o mnie chodzi, to w samolot, którym leciałem, uderzył piorun. Miałem wrażenie, jakby ktoś zaświecił mi lampą błyskową w oczy. Za chwilę dobiegł głos z kokpitu, iż musimy zawrócić na lotnisko w Warszawie. Oczywiście maszynie nic się nie stało, jednak z logicznego punktu widzenia lepiej było zawrócić i wziąć inny samolot niż ryzykować, że w Rzymie okaże się, że maszyna musi zostać uziemiona ze względu na awarię.

Co najbardziej denerwuje cię w pracy, a co najbardziej się podoba?
Najbardziej to chyba się denerwuję, jak nie mogę zasnąć, w szczególności na wschodzie podczas długodystansowych pobytów. Z racji na to, że jestem dużym śpiochem, to każda niezapowiedziana pobudka w środku nocy wynikająca ze zmiany stref czasowych jest bardzo nieprzyjemna.
To, co mi się najbardziej podoba, to, że nigdy nie wiem, co mi się przytrafi. Czasami lecisz na pobyt do Chicago, a na miejscu okazuje się, że poznajesz księdza z Polski, który zaprosił cię na amerykańskie chrzciny na prawie 200 osób, a jedną z zaproszonych była pasażerka, którą poznałeś na locie parę miesięcy wcześniej. Coś niesamowitego!

Na koniec zdradź nam coś o załodze samolotu, czego zwykły śmiertelnik nie wie!
- Nie wiem, czy zwykły śmiertelnik tego nie wie, ale bardzo często dostajemy pytania, czy cały czas latamy w tych samych załogach. Otóż odpowiedź brzmi: nie. Zazwyczaj latamy w różnych załogach, które widzimy po raz pierwszy w życiu. Wiadomo, może się trafić ktoś, z kim już wcześniej lecieliśmy, bądź też możemy poprosić o wspólne loty, jeżeli mamy przyjaciół w firmie.
Zainspiruj się i zaplanuj swoją kolejną podróż. Nawet krótka wycieczka może zmienić perspektywę i dodać energii. Sprawdź, które miejsca w tym sezonie warto odwiedzić na styl.interia.pl/podróże












