Przeprowadzka księżnej Kate i księcia Williama. "Zawsze odbywa się to kosztem zwykłych ludzi"
Wielkimi krokami zbliża się przeprowadzka księżnej Kate i księcia Williama wraz z dziećmi do rezydencji Forest Lodge w Windsorze. Okazało się jednak, że związane z nią decyzje dotkną dotychczasowych mieszkańców miejscowości. Jedni wykazują duże zrozumienie dla zmian, inni są oburzeni, że odbędą się one ich kosztem.

Strefa zamknięta wokół domu Kate i Williama
Przeprowadzka księżnej Kate, księcia Williama oraz ich dzieci do Forest Lodge wpisuje się w szerszy plan zapewnienia rodzinie większej prywatności i spokoju. O tym fakcie pisaliśmy już w poniższym artykule:
Uczynienie z Forest Lodge oficjalnej rezydencji księcia Williama, księżnej Kate i ich rodziny oznacza zmianę funkcji rezydencji, którą do tej pory, choć położoną na terenie posiadłości należącej do Korony, wynajmowano osobom prywatnym. Obecnie jednak została wskazana przez Home Office, jako nowa siedziba członków rodziny królewskiej. Oznacza to, że dostęp publiczny zostanie trwale zablokowany, a policja otrzyma prawo do aresztowania osób, które spróbują wtargnąć na teren. Granice nowej strefy ochronnej zostały uzgodnione z udziałem regionalnej policji (odpowiedzialnej za bezpieczeństwo w hrabstwach: Berkshire, Buckinghamshire i Oxfordshire) oraz królewskiego dworu. Nie przeprowadzono jednak w tej sprawie konsultacji społecznych.
Bezpieczeństwo rodziny królewskiej przede wszystkim
Dla wielu mieszkańców Windsoru decyzja była przewidywalna. - "Całkowicie rozumiem, że bezpieczeństwo Williama, Kate i ich rodziny jest najważniejsze. Powinniśmy zapewnić im możliwość spokojnego życia tutaj" - mówi, cytowany przez "The Sun", Tom Bunn, lokalny przedsiębiorca. W podobnym tonie wypowiadają się osoby, które uważają, że spokój rodziny książęcej przekłada się na prestiż całej okolicy.
Zwolennicy decyzji przypominają, że podobne ograniczenia obowiązują w przypadku wielu innych królewskich posiadłości i stanowią element standardowej ochrony. Jak podkreślają, potencjalne zagrożenia wymagają zdecydowanych kroków, nawet jeśli oznacza to ograniczenia w dostępie do miejsc dotychczas otwartych.
Mieszkańcy: Zawsze odbywa się to kosztem zwykłych ludzi
Jednak inni nie kryją frustracji. Członkowie korzystający dotąd z parkingu w Windsor Great Park otrzymali oficjalne pismo o "ważnych zmianach w dostępie". Wielu z nich czuje, że zostali pominięci w procesie decyzyjnym. - "To miejsce było częścią naszej codzienności, spacerów i spotkań. Teraz dowiadujemy się, że z dnia na dzień mamy z niego zrezygnować" - komentuje jedna z mieszkanek.
Niektórzy podkreślają także brak przejrzystości. Fakt, że decyzja została zatwierdzona bez konsultacji, budzi wrażenie dystansu między mieszkańcami a instytucjami publicznymi. - "Nikt nas nie zapytał o zdanie, a przecież to my na co dzień korzystamy z tych terenów. Bezpieczeństwo to jedno, ale dlaczego zawsze odbywa się to kosztem zwykłych ludzi?" - pyta retorycznie starszy mieszkaniec Windsoru.
Nowy porządek prawny, wprowadzony przez ministra ds. bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii - Dana Jarvisa, wszedł w życie natychmiast po ogłoszeniu. Jego zwolennicy liczą, że w dłuższej perspektywie mieszkańcy pogodzą się ze zmianami. Przeciwnicy natomiast podkreślają, że Windsor traci fragment swojej wspólnotowej przestrzeni, a decyzje "z góry" pogłębiają poczucie, że interesy rodziny królewskiej stawiane są wyżej niż lokalne potrzeby.