Reklama

Beczki z piwem, czyli do czego służy klątwa biskupa

Jak pokazuje historia, w zdecydowanej większości przypadków, rzucenie klątwy na władcę następowało po nałożeniu przez niego podatków na majątki kościelne. W miarę upływu kolejnych stuleci skuteczność tej najsurowszej kościelnej kary zdecydowanie się zdeprecjonowała. Andrzej Zieliński w książce "Nieudacznicy, rozpustnicy, szaleńcy. Przemilczane fakty o wielkich Polakach" pokazuje, jak w imię politycznych interesów tworzy się czarno-biały obraz historii, w której występują tylko ludzie źli do szpiku kości albo święci z obrazka. Przeczytaj fragment książki.

Najbardziej skutecznym orężem w obronie swoich uprawnień - wymagającym absolutnego posłuszeństwa - jakim dysponował Kościół katolicki od trzysetnego roku wobec swoich wiernych, była klątwa. Wykluczała ona wyklętego ze społeczności chrześcijańskiej, pozbawiając jednocześnie wszelkich praw cywilnych i rodzinnych.

Zabraniała podania wyklętemu nawet chleba i wody, zakazywała wstępu do kościoła oraz pochówku na cmentarzu, skazywała na bezpowrotną banicję. Początkowo nakładano ją na panujących.

Najbardziej spektakularną klątwą, jaka dotknęła kiedykolwiek europejskiego władcę, była rzucona przez papieża Grzegorza VII na króla niemieckiego i rzymskiego, Henryka IV Salickiego. Działo się to w 1076 roku na synodzie wielkopostnym w Wormacji.

Reklama

W ten sposób papież zareagował na ingerencje króla w wybory biskupów nie tylko w Rzeszy, ale nawet w Mediolanie, Spoleto i Ferro. Klątwa oznaczała jednocześnie dla Henryka IV groźbę utraty świeckiej władzy. Ukorzył się zatem i w pokutnych szatach udał się w styczniu 1077 roku na spotkanie z Grzegorzem VII do Canossy.

Po kilkudniowej paradzie Henryka IV w pokutnych szatach 27 stycznia papież wspaniałomyślnie zdjął klątwę z przyszłego cesarza rzymskiego narodu niemieckiego. Był to wyraźny sygnał adresowany do wszystkich europejskich władców, że ich władza zależy tak naprawdę od Kościoła. Sygnał ten okazał się zarazem pyrrusowym zwycięstwem władzy duchownej nad świecką.

Nie minęły dwa lata, a Grzegorz VII zmuszony został sięgnąć ponownie po oręż klątwy. Tym razem tak zareagował na szantaż Henryka IV, który domagał się od papieża, aby ten skierował tę broń Kościoła przeciwko zbuntowanemu antykrólowi niemieckiemu Rudolfowi Szwabskiemu. Zagroził, że w przeciwnym razie on powoła antypapieża, który spełni jego żądanie. Grzegorz VII w 1080 roku na rzymskim synodzie wielkopostnym klątwę rzucił... ale na Henryka IV.

Tym razem całkowicie nieskutecznie, gdyż nie docenił działań zakulisowych króla. Henryk IV spowodował zwołanie konkurencyjnego synodu w Brixen, na którym 25 czerwca 1080 roku... odwołano Grzegorza VII z posługi papieskiej i powołano na jego miejsce biskupa Rawenny Wiberta, który jako Klemens III bardzo szybko koronował Henryka IV na cesarza rzymskiego narodu niemieckiego. Odwołanie Grzegorza VII stało się dla całego świata chrześcijańskiego sygnałem, że z klątwą, nawet rzuconą przez papieża, można skutecznie walczyć.

Na ziemiach polskich pierwszą klątwę miał rzekomo rzucić na króla i polski naród arcybiskup Gaudenty, brat św. Wojciecha. Gall Anonim, który o tym poinformował w swojej Kronice polskiej, nie podał jednak żadnych szczegółów, nawet dotyczących jej przyczyny oraz daty. Napisał tylko, że późniejsze wydarzenia z roku 1038 (wyniszczający niemal cały kraj najazd księcia czeskiego Brzetysława I) były następstwem tej właśnie kościelnej kary.

Arcybiskup gnieźnieński Gaudenty pełnił swoją funkcję w czasie panowania Bolesława Chrobrego i tylko Chrobry mógł być "odbiorcą" owej klątwy. Ale nie wspominali o takim fakcie zagraniczni kronikarze z wielkim adwersarzem naszego władcy, niemieckim kronikarzem Thietmarem, biskupem Merseburga na czele. Ten by przecież taką informację natychmiast zamieścił w swojej Kronice, i to z dosadnym komentarzem. Historycy zajmujący się polskim średniowieczem do dzisiaj mają dylemat - była klątwa czy też jej nie było? Czy może rzucił ją inny biskup na zupełnie innego polskiego króla?

Jeśli taka klątwa rzeczywiście padła, to mógł ją rzucić jedynie arcybiskup gnieźnieński Bosuta, a obłożył nią króla Bolesława II Zapomnianego za to, że stanął w pewnym okresie swego panowania na czele neopogańskiej rebelii. I zapewne o to również chodziło w bulli papieża Benedykta VIII wydanej z powodu zwolnienia księcia Kazimierza Odnowiciela z zakonnych ślubów, w której napisał: "Corocznie płacić będą Polacy kurii papieskiej zwyczajny pieniądz od każdej głowy, wyłączając głowy szlacheckie, nie będą zapuszczać włosów na głowie i brodzie zwyczajem barbarzyńskim, ale będą je starannie podstrzygać. Wielkiego Postu przestrzegać [będą] o trzy tygodnie dłużej niż w innych krajach (...) wiecznie też będą obowiązani, aby w Bogu i w Wierze Chrześcijańskiej wdzięczniejszymi i gorliwszymi byli".

Warunki, jakie całemu polskiemu narodowi narzucał papież, były w tamtych czasach stosowane podczas uwalniania osoby, społeczności lub narodu od klątwy kościelnej. A zatem taka klątwa musiała być wcześniej w Polsce na kogoś nałożona. Wszystko wskazuje na to, jak wspomniałem, że dotyczyła ona uczestników rebelii neopogańskiej i bardzo ważnej osoby, która stanęła na jej czele lub ją w pełni zaakceptowała. Imienia tej osoby nie podano, bo wcześniej skazana została razem z klątwą na wieczne wykreślenie z ludzkiej pamięci.

Był to król Bolesław II Zapomniany. Otwierał on długą listę książąt i królów, począwszy od Bolesława Krzywoustego przez między innymi Bolesława Kędzierzawego, Henryka Brodatego, Henryka IV Probusa (dwukrotnie), Władysława Łokietka (dwukrotnie), Kazimierza Wielkiego, Władysława Jagiełłę po Kazimierza Jagiellończyka (też dwukrotnie).

W zdecydowanej większości przypadków rzucenie klątwy na władcę następowało po nałożeniu przez niego podatków na majątki kościelne lub posiłkowanie się wojskami pogańskimi w walce z chrześcijańskimi przeciwnikami, a także po złamaniu "pokoju bożego", czyli prowadzeniu działań wojennych w niedziele i święta, grabieniu kościołów, klasztorów i bezczeszczeniu cmentarzy. W miarę upływu kolejnych stuleci skuteczność tej najsurowszej kościelnej kary zdecydowanie się zdeprecjonowała.

Jak pamiętamy, król Kazimierz Wielki obłożony został przez biskupa krakowskiego Floriana z Mokrska klątwą za nałożenie na poddanych krakowskiego biskupa obowiązku świadczenia na rzecz królewskiego zamku w Sandomierzu. Biskup Florian wysłał wtedy do króla z dekretem o klątwie wikariusza Marcina Baryczkę, który z rozkazu monarchy razem z tym dekretem został utopiony żywcem w wiślanej przerębli. Następnych posłańców w sprawie klątwy biskup już do króla nie wysyłał.

Z najbardziej kuriozalnym przypadkiem rzucenia klątwy na miasto i jego mieszkańców mieliśmy do czynienia w XIV wieku we Wrocławiu. Otóż Wacław II z Legnicy, biskup, a zarazem książę wrocławski, skądinąd wielce zasłużony dla tego miasta, rzucił klątwę na rajców miejskich, a wraz z nimi na wszystkich wrocławskich mieszczan, za... rekwizycję należących do niego wozów z beczkami świdnickiego piwa. Browar ze Świdnicy słynął z wytwarzania najlepszego podobno piwa na Dolnym Śląsku.

Książę biskup, który był właścicielem karczmy na Ostrowie Tumskim, postanowił sprowadzać owo piwo do Wrocławia i zamierzał nim handlować w swojej karczmie. Godziło to w interesy cechu miejscowych piwowarów. Dlatego już pierwszy transport ze Świdnicy, kiedy tylko przekroczył miejską bramę, został z polecenia rajców zarekwirowany, a rajcowie i mieszkańcy Wrocławia zostali przez biskupa od razu obłożeni kościelną karą.

Była to pierwsza w dziejach polskiego Kościoła tak wysoka kara za niechęć do piwa ze Świdnicy. Wrocławianie nie ulękli się jednak biskupiej klątwy i nie oddali biskupowi Wacławowi II zatrzymanego piwa. Powód jej rzucenia był tak niepoważny, że ostatecznie duchowny się zreflektował i unikając ośmieszenia, odwołał rzuconą na mieszczan klątwę. Ale w ten sposób świdnickie piwo przeszło do polskiej i kościelnej historii.

Nie wiadomo tylko, kto je ostatecznie wypił. Bo zaaresztowane wozy mieszczanie na pewno oddali swojemu księciu - biskupowi. Konie też. Historia w sprawie tego, co stało się we Wrocławiu ze świdnickim piwem, niestety nie zabrała głosu. Milczy ona także i o tym, czy wrocławscy piwowarzy poprawili jakość swojego piwa chociażby na tyle, aby przynajmniej nie ustępowało świdnickiemu trunkowi.

Fragment książki Andrzeja Zielińskiego "Nieudacznicy, rozpustnicy, szaleńcy. Przemilczane fakty o wielkich Polakach", wydawnictwo Prószyński, premiera 09.09.2021.

Zobacz także:

Lenin był grzybem? Fake news, w który uwierzyli Rosjanie



Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy