Kryzys w Bieszczadach. Turyści boją się przez Rosję?
Sezon letni zbliża się wielkimi krokami, a jest on czasem największego zarobku dla hotelarzy i restauratorów. Wielu z nich już nie może się doczekać aż w końcu otworzą - bez żadnych pandemicznych restrykcji - swoje drzwi dla turystów. Jednak przedsiębiorcy z Bieszczad mają powody do zmartwień. Okazuje się, że turystów może braknąć przez wojnę w Ukrainie.
Bieszczadzkie szlaki będą świecić pustkami? Polacy pełni obaw
Drogi, które zdają się nie mieć końca, łagodne wzniesienia, widoki, które zapierają dech w piersi i dzikość natury - to wszystko i o wiele więcej czego możemy spodziewać się po Bieszczadach.
Okazuje się, że to właśnie bliskość Ukrainy jest powodem zmartwień tamtejszych hotelarzy i restauratorów. Trwająca dwa lata pandemia dała się we znaki osobom posiadającym biznesy w całej Polsce.
Dlatego nic dziwnego, że cieszą się oni teraz na letni sezon bez restrykcji. Jednak już po długim weekendzie majowym było widać, że najmniej chętnie odwiedzanym regionem były właśnie Bieszczady.
Tocząca się w Ukrainie wojna i bliskość tego miejsca do granicy za którą rozgrywa się dramat, budzi obawy turystów, jeżeli chodzi o kwestie bezpieczeństwa. Panika wybuchła już w pierwszych tygodniach walk u naszego zachodniego sąsiada. Ludzie zaczęli masowo odwoływać rezerwacje w bieszczadzkich pensjonatach i hotelach. Przedsiębiorcy w popłochu apelują, by tego nie robić i zapewniają o bezpieczeństwie.
"Drugi nasz walor to bezpieczeństwo. Musimy zacząć uświadamiać ludziom, że jesteśmy tylko regionem recepcyjnym. Uchodźcy z Bieszczad trafiają w większości do dużych miast, a pozostają głównie ci, którzy podejmują pracę. Trzeba też komunikować, że nie ma u nas nielegalnych imigrantów" - tłumaczy Lucyna Pściuk w rozmowie z "Sanok Nasze Miasto".
Zobacz również: Trzy nieoczywiste miejsca na urlop w Polsce
Nie tylko widomo wojny odstrasza. Ceny jedzenia w Bieszczadach zwalają z nóg
Do tej pory Bieszczady ze względu na interesujące, niskie ceny, chętnie odwiedzali studenci i osoby dopiero zaczynające swoje dorosłe życie. Dodatkowo lata, w których były realizowane bony turystyczne przyznawane rodzinom posiadającym dzieci, sprawiły, że był to czas korzystny dla turystyki w tym regionie Polski.
Niestety, inflacja i jednoczesny brak turystów zmusza chociażby restauratorów do podnoszenia cen. Za słynny "bieszczadzki naleśnik" zapłacimy od 40 do 50 zł, co jest dość wygórowaną ceną.
To także nie zachęca turystów do wybrania tego kierunku. Oprócz zapytań dotyczących cen, pojawiają się liczne wątpliwości turystów dotyczące bezpieczeństwa, dlatego władze postanowiły ruszyć z kampanią informacyjną, która dotrze do szerszego grona odbiorców.
"Na pewno zainicjujemy kampanię informacyjno-promocyjną, ale musi być ona odpowiedzialna. Musimy przemyśleć jak ma odpowiadać na potrzeby branży turystycznej" - przekonuje w "Sanok. Nasze miasto" Anna Brzechowska, dyrektor Podkarpackiej Regionalnej Organizacji Turystycznej w Rzeszowie.
Wiara w tych, którzy są zakochani w Bieszczadach. To oni uratują ten region przed kryzysem?
Regionalne władze wierzą jednak w to, że piękno Bieszczad skusi i w tym roku turystów. Poczynając od ogromu szlaków w Bieszczadzkim Parku Narodowym, poprzez najsłynniejsze szczyty do zdobycia, aż po okoliczne atrakcje, nie mają wątpliwości co do tego, że ten region ma w sobie magię i... spokój.
"Naszym największych walorem są ludzie zakochani w Bieszczadach, którzy uratowali branżę turystyczna w czasie pandemii" - mówi Lucyna Pściuk, odpowiedzialna za administrowanie grup turystycznych w mediach społecznościowych.
Ci sami zakochani w Bieszczadach ludzie są nadzieją dla tego regionu, by pomóc w uratowaniu go przed kryzysem wywołanym wojną w Ukrainie.
Zobacz również: To tutaj w tym roku pojadą Polacy