Reklama

Moja płeć przeciwna

Czasem z kobiety wychodzi waleczny ryzykant, z mężczyzny - miękka romantyczka. Ona bierze się do remontu, on przed snem czyta romans.

On się wzrusza, ona trąbi na innych kierowców. Pierwiastek męski w niej, kobiecy w nim. Faktor „płeć przeciwna”. Kiedy się odzywa? Utrudnia czy ułatwia życie? Zawstydza czy intryguje? O jego istnieniu opowiadają Agnieszka Grochowska, Anita Lipnicka, Agnieszka Wosińska, Marcin Meller i Krzysztof „Diablo” Włodarczyk. On też? Tak, bo nawet najtwardsze chłopaki mają swoją delikatną stronę...

Wywiercę, drzewa narąbię

Agnieszka Grochowska, aktorka

Bezruch mnie denerwuje. Nie stoję na przystanku, czekając na tramwaj, który przyjedzie za kwadrans, tylko idę piechotą dwa przystanki. Wolę nadłożyć drogi, objeżdżając korek, niż w nim tkwić. Nawet jeśli to zabronione, bez wahania zmieniam pas, gdy mój się wlecze - niech będzie i pas dla autobusów, byle prędzej.

Reklama

Jestem racjonalna. Mój saab staje na skrzyżowaniu Nowego Światu i Świętokrzyskiej? Jak zepchnąć ciężkie auto na pobocze, skoro nie ma ani centymetra miejsca? Spokojnie, nie mażemy się. Zaraz znajdzie się ktoś, kto pomoże pchnąć, ktoś wyjedzie i zwolni miejsce na chodniku. Nie wpadam w panikę w sytuacjach krytycznych, tylko główkuję i działam.

Pomieszało się. Mój mąż nie ma prawa jazdy, samochód prowadzę ja. Umiem ugotować tylko jedną zupę, on dla niespodziewanych gości w pół godziny z niczego wyczaruje coś pysznego. Czy to znaczy, że jestem mniej kobieca, a on bardziej? Czerpanie przyjemności z gotowania jest niemęskie, a zdecydowana jazda autem tak?

Bezsensowne zakupy to nie dla mnie. Nie umiem przypomnieć sobie rzeczy, którą kupiłam dla czystej przyjemności. Nie jestem też zakręcona na punkcie marek. Zamiast modnych hunterów mam kalosze za czterdzieści złotych, które kupiłam na wsi, bo były mi potrzebne. Jaka różnica? Nie widzę. Dziwią mnie "shoppingowe" pisma, nie kupuję ich. Ani - przepraszam - magazynów kobiecych. Wolę codzienne gazety i tygodniki polityczne.

Chciałabym dostać w prezencie wiertarkę. Kiedy mój mąż przez kilka tygodni kręcił film w Berlinie, ja przybijałam półki, wieszałam lustra, szafki, obrazy. Praca fizyczna, duży wysiłek - lubię, to dla mnie sprawdzian. Trzeba wywieźć dziesięć taczek ziemi? Żaden problem. Mogę rąbać drzewo, piłować, murować.

Bywam chorobliwie ambitna. No i łatwo mnie podpuścić. Wystarczy, że ktoś powie: Agnieszka tego nie zrobi. Gdyby kazano mi zagrać w piłkę nożną z facetami, zrobiłabym to. Do upadłego bym biegała i dyszała, żeby tylko strzelić gola. Potrafię się zawziąć, uprzeć i walczyć wbrew wszystkiemu. To bywa rozpaczliwe, ale nie umiem powiedzieć: stop, zrezygnuj.

Decyzję podejmuję po męsku. No i nie boję się ryzyka. To dotyczy zwłaszcza mojej pracy, w której nie ma granic. Wchodząc w rolę, mogę zrobić wszystko, stać się każdym. Aktorka we mnie jest mężczyzną, porywa się na niemożliwe, atakuje, nie ma zahamowań. Lubię ją za to. Chciałabym przyjaźnić się jak faceci. Żałuję, że między kobietami nie ma męskiej szczerości i przejrzystych relacji. To lepsze niż rywalizacja o to, która jest ładniejsza albo lepiej gotuje. Myślę, że panowie odnoszą się do siebie w sposób prostszy i czytelniejszy, bez falban. To jest mi bliskie. Ale mam nadzieję, że to, co mówię, nie robi ze mnie mężczyzny. Bo moją kobiecość też lubię. Jest nieprzewidywalna, intrygująca.

Bez wacika ani rusz

Krzysztof "Diablo" Włodarczyk , zawodowy mistrz świata boksu federacji WBC

Płakałem w szpitalu. Dwie godziny bez przerwy. Mój syn Czarek rodził się kleszczowo. Tak bardzo współczułem żonie, żal mi było dziecka. Położne mówiły: "Jeszcze nie widziałyśmy, żeby się ojciec tak rozkleił". A ja przez łzy: "Przestańcie, syn się rodzi, jak mam nie ryczeć?!". Nie wstydzę się tego. Podobnie jak chwili słabości po przegranej walce. Wtedy płaczę z bezsilności, niemocy. I co z tego, że ludzie widzą? Do łez wzruszyła mnie kiedyś taka sytuacja: artystka Zuzanna Janin poprosiła, żebym pozował do jej rzeźby. Byłem nagi. W efekcie zobaczyłem siebie jakby z zewnątrz. To było uczucie z pogranicza metafizyki.

Mam dobry kontakt z dziećmi. Niedawno bawiłem się z roczną córeczką przyjaciela. Głaskała mnie po policzku, gadałem do niej w jej języku. Przyjaciele byli zdziwieni: "Diablo, ty tak potrafisz?!".

Boję się horrorów. Serio. Łapię żonę za rękę, drugą dłonią zakrywam oczy, spoglądam ukradkiem przez palce i siedzę tak, dopóki Małgosia nie powie, że najgorsze minęło.

Potrafię kupić cztery pary butów. Tylko dlatego, że nie umiem powiedzieć ekspedientkom: "Nie, dziękuję, te mi się nie podobają". Czasem myślę, że żona ma więcej cech męskich niż ja. Zazdroszczę, że umie być twarda, asertywna.

Mam kłopoty z podjęciem decyzji. Na przykład niedawno - jechać z kumplami na męski wypad do Włoch czy w tym czasie zrobić operację nosa, bo akurat jest miejsce w klinice? Waham się, chodzę z problemem. A Małgosia w moment decyduje: "z kolegami jeszcze wyjedziesz, a okazja na zabieg szybko się nie powtórzy. Chodzi o twoją karierę, zostajesz". Ok, ok .

Panikuję w sytuacjach kryzysowych. Kilka lat temu syn skakał po łóżku, wygłupiał się. Nagle uderzył czołem w kant, rozbił sobie głowę. Co robić?! Zacząłem płakać razem z Czarkiem, konkretnie zadziałała żona.

Łatwo mnie chwycić za serce. Przed niedawnym pojedynkiem w Łodzi polski hymn śpiewał Marek Torzewski - pięknie. Miałem ochotę biec, żeby go wyściskać. Ale nie, muszę przecież zachować twarz twardziela.

Moje słabości. Dobre perfumy, na pewno. Myję ręce niemal obsesyjnie. No i nałogowo czyszczę... uszy. To mój bzik, nie ruszam się bez kosmetycznych patyczków. Coś jeszcze zdradzę - długie lata nie umiałem rozstać się z ulubioną poduszką z pierza. Żona twierdzi jednak, że pierze nie jest zdrowe. Oddałem poduszkę, trudno.

Wyznania zakupoholiczki

Marcin Meller, dzinnikarz, redaktor naczelny "Playboya"

Uwielbiam romanse. Komedie o miłości, np. Cztery wesela i pogrzeb albo Notting Hill. Lubię melodramaty. Denerwują mnie recenzenci, na ogół faceci, którzy o superrzeczach, np. filmie Mamma mia, piszą: kicz i żenada. Ja ryczę z uciechy, słysząc Meryl Streep śpiewającą piosenki ABBY.

Czytam! W tym kontekście statystycznie jestem z pewnością kobietą, bo to one stanowią ponad 70 procent Polaków, którzy w ogóle sięgają po książki. Z własnej woli pochyliłem się nad Dziennikami Bridget Jones, pierwsza część podobała mi się bardziej.

I płaczę ... Zdarza mi się to na filmach i przy książkach. Nawet na meczu piłkarskim, kiedy widzę, jak płaczą twardzi faceci, bo mieli wygrać, a przegrali. Żal mi ich, jestem empatyczny. Mówiąc poważnie, nie wstydziłem się łez, kiedy wydarzyła się tragedia pod Smoleńskiem.

Zakupy kocham. Działają na mnie terapeutycznie. Leczę nimi stres, nudę, dołki. Mogę godzinami chodzić po sklepach, najlepiej w nowym miejscu, nie musi być za granicą. Zwiedzam galerie handlowe. Umiem obejrzeć pięćdziesiąt rzeczy, zanim zdecyduję się na kupno. Znoszę do domu ciuchy, książki, płyty, niepotrzebne gadżety.

Wydaję więcej, niż mam. Tracę kontrolę nad pieniędzmi, jestem niepoprawny. Finansów pilnuje żona. Mówi: "Przestań, bo nie wystarczy nam na ratę kredytu". A ja idę do empiku po jeden film, wychodzę z dziesięcioma. Jadąc na wakacje, obiecuję sobie: w tym roku spoko, reżim zakupowy, żadnych szaleństw. I jak zawsze przekonuję Ankę: co będziemy sobie żałować, cieszmy się życiem. Wracam z debetem. Myślę, że to nie jest męski stosunek do kasy.

Syn, drzewo, dom. Czuję dystans do "męskich" zachowań. Syna jeszcze nie mam, gdybym posadził drzewo, zwiędłoby nazajutrz, w domu nie umiem wkręcić żarówki. Nie wieszam półek, nie naprawiam pralki, do takich rzeczy wzywam fachowców. Kocham samochody, ale kompletnie się na nich nie znam. Co mój ma pod maską i do czego to służy, uczy mnie koleżanka, która ma takie auto jak ja.

Jestem ekstrawertyczny. Jeśli mam problem, muszę się wyżalić, wygadać - idę do żony, do siostry, do przyjaciela albo przyjaciółki. Bywam plotkarzem.

Dzieci mnie lubią. Chyba mam do nich podejście. Niedawno przyszli znajomi z Kazkiem. Ma pięć lat i rodzice mówią, że jest wycofany. Nie mieli z kim go zostawić, przyprowadzili do wujka Marcina. Jak po niego przyszli, nie poznali dziecka. Biegaliśmy po domu i wrzeszczeliśmy "łaaa!", wpadając na siebie znienacka. Kiedy Kazek zobaczył mnie następnego dnia w TVN, nie chciał oderwać się od telewizora i darł się do mnie, strasząc jak w zabawie. Może mam w sobie coś, co dzieciakom pasuje, jakąś miękkość?

Kobieca część natury. Lubię, kiedy czasem bierze nade mną górę. Uważam, że kobiety tonizują życie. Są lepsze w sytuacjach pod ścianą, świetnie radzą sobie ze stresem. Chętnie bym to od nich wziął na zawsze.

Na następnej stronie wyznania Agnieszki Wosińskiej i Anity Lipnickiej

Precyzyjnie i na temat

Agnieszka Wosińska, aktorka

Pociąg do władzy i chęć bycia niezależnym. To dla mnie najbardziej męskie cechy. Ja je mam. Miałam - wolałabym powiedzieć, bo uczę się, że uzależnienie od drugiego człowieka może być pozytywne. Zawsze chciałam być wolna. To dla mnie oznaczało: robię, co chcę, gdzie chcę, do której chcę, z kim chcę. Cztery lata temu urodziłam dziecko. Dziś oceniam, że to rodzaj "niewoli", która niesie samo dobro, ale na początku uważałam, że odebrano mi niezależność. Wcześniej nikt mnie nie ograniczał, nie miałam tylu obowiązków. Dzisiaj została mi jeszcze chęć ustawiania wszystkiego po swojemu - w mieszkaniu, w rodzinie, w pracy. Po prostu dżojstik muszę trzymać ja!

Lubię przypływy adrenaliny. Najefektywniej działam w sytuacjach ryzykownych. Zwlekam z terminem podjęcia ważnej decyzji, bo chcę czuć, jak rośnie napięcie, mija czas, nóż już się zbliża do gardła. Podnieca mnie taka nerwówka i wtedy działam najefektywniej. Gdy kontrolka w samochodzie pokazuje, że kończy się benzyna, nie jadę na stację, tylko gram ze sobą: "jeszcze wystarczy na trochę, ale do tamtej miejscowości to już raczej nie dojadę, ale może, kto wie, zobaczymy...". Kiedy mnie ktoś wkurzy na drodze, trąbię.

Łatwo mnie podpuścić. To chyba też męskie. Równie łatwo wjechać mi na ambicję. Pamiętam, jak uczyłam się nurkować. Usłyszałam: "Aga, przecież ty nie umiesz pływać, raczej się nie pchaj pod wodę!". Wystarczyło: jak to?! Ja nie nauczę się nurkować? Oczywiście, że dam radę. Dopiero po powrocie do domu stuknęłam się w czoło: wariatka, pod wodą byłam aż 45 minut, trzykrotnie dłużej niż może nowicjusz. Mądra jestem po, wcześniej nie analizuję ryzyka. I łatwo sprowokować mnie do brawury w stylu: Ja wam jeszcze pokażę!

Mam gen twardziela. Nie poddaję się do ostatniej chwili. Jestem jak rycerz z Monty Pythona - już nie ma rąk, nóg, głowy, a wciąż się porusza, pcha do walki. Nie wiem, czy to dobrze.

Po męsku podchodzę do kuchni. Nie bawi mnie gotowanie spontaniczne, intuicyjne. Działam jak w laboratorium albo w warsztacie - odmierzam, wyliczam, precyzyjnie zestawiam, bo ma z tego wyjść określona substancja, w której zajdą konkretne reakcje chemiczne. Wszystko musi się zgadzać. Chyba gotuję bez wdzięku. Ale skutecznie, bo ciasta wychodzą mi niezłe.

Majster-klepka. Naprawiam i majsterkuję. Nie mam smykałki, ale jestem systematyczna - z detalami czytam instrukcje. Kombinuję, skręcam, uruchamiam. Nie poddaję się, jeśli zostaje jedna śrubka nie wiadomo do czego, rozmontowuję i składam jeszcze raz.

Lubię zabawki. Zegarek, telefon, laptop - nie jest mi obojętna marka i jakość. Chociaż mam dystans do posiadania. Mogłabym być brakarką w fabryce - przeglądam i wybieram przedmioty pod kątem dobrego wykonania.

Bałaganię. Nie potrzebuję szafy. Rozumiem mężczyzn, którzy zostawiają wszystko na poręczach mebli.

Sms? O nie! Faceci z reguły ich nie lubią, ja też. Bo bywają irytująco niejednoznaczne. "I co słychać?". Jezu, no co mam niby napisać. Natychmiast oddzwaniam, rzeczowo pytam: Ale co chcesz wiedzieć? Ploteczki przez sms-y? Nie rozumiem.

Solidarność płci. To rzecz, która bardzo podoba mi się w mężczyznach. Bo my chyba chętniej ze sobą rywalizujemy. Ale to się zmienia, myślę, że dzisiaj kobiety zaczynają się autentycznie popierać, "głosować na siebie". I ten pierwiastek męski kupuję. Bez mrugnięcia okiem.

Dziewczyna z gangu

Wokalistka, autorka

Chcę to odkłamać. Anita - eteryczna krucha blondynka wymagająca opieki, czułości, wsparcia. Nie. Jestem blondynką tlenioną, mam w sobie dużo pierwiastka męskiego. Tak długo go wypierałam... Zdarzało mi się być nieporadną Sierotką Marysią, powierzać swój los w ręce mężczyzn, pozwalać, by decydowali za mnie. To był lęk przed wzięciem za siebie odpowiedzialności. Z wiekiem mój charakter się wyostrzył. Dopuszczam w sobie do głosu cechy męskie, nie walczę z nimi. Ja je podlewam, hoduję.

Załatwiam sprawy ze światem. Trudno dziś jednoznacznie mówić o cechach typowo męskich czy żeńskich. Ale jeśli uznać stereotypowo, że kobieta dba o dom, a mężczyzna negocjuje ze światem zewnętrznym - to jestem facetem! Pilnuję rachunków, załatwiam sprawy w biurach i bankach, biorę rowery na przegląd, samochód do mechanika. Mamy teraz remont tarasu. To ja nadzoruję roboty, jeżdżę po kafelki, fugi, kleje. Dla kontrastu, mój mężczyzna dominuje w kuchni. Gotuje, wie, czego brakuje w lodówce. Umie z głową spakować nas na wakacje. I wcale nie ujmuje to jego męskości!

Ryzykantka. Jestem "dziewczyną z gangu". Wychowałam się u boku starszego brata. Żeby przetrwać w jego chłopackim klanie, kopałam piłkę, skakałam na główkę do wody. Do dziś mam skłonności do ryzyka. Lubię szybką jazdę na motorze.

Męskie grono. Z racji zawodu często w nim przebywam. Lubię po koncercie napić się z kolegami piwa i balować do świtu, chociaż rano trzeba zaprowadzić córkę do przedszkola.

Niezależna. Trudne decyzje, szybkie reagowanie, aktywność - otworzyłam się na te cechy w swoim interesie. Miałam pomysł, by ostatnią płytę nagrać w Anglii. I opory: tak daleko, przecież mam małe dziecko. Potem pomyślałam: zrobię to. Napiszę teksty, muzykę. Mało, będę producentem. Wcześniej niewykonalne. Teraz chciałam skończyć z postawą życzeniową wobec mężczyzn: poprowadźcie mnie za rękę. Płytę zawdzięczam sobie.

Odważnie o seksie. Mówię jasno, czego chcę i że chcę to mieć teraz, tutaj. Na przykład seks. Kobiety są romantyczne, a mężczyźni prostolinijni? Ja miewam nagłe przypływy pożądania, kiedy przemawia przeze mnie czysta zwierzęca chuć, niemająca wiele wspólnego z miłością.

Mam męski stosunek do pieniędzy. Czytaj: luźny. Jak są, to dobrze. Jak nie ma, to przyjdą. Inwestuję agresywnie, biorę kredyty bez lęku przed zmiennym kursem euro. Poza tym klnę jak szewc i lubię rządzić. Obaliłam mit o delikatnej blondynce?

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój Styl 8/2010

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy