Reklama

Rodzina na odległość: Gdzie jest mama?

​Niemal połowa z nas nie podjęłaby pracy w większej odległości od domu niż 15 kilometrów. Średni czas, w którym Polka dojeżdża do firmy, to 38 minut. Julia jedzie do swojej o wiele dłużej, Roma zdecydowała się na pracę na drugim końcu Europy, a Kinga, żeby zarobić, podróżuje po całej Polsce. Jak w takiej sytuacji być mamą i żoną? Trudne. Kilometry oddalają nas od bliskich nie tylko w sensie dosłownym.

Kinga (39l.)
Psycholog, trener rozwoju. Ma córkę w drugiej klasie i syna gimnazjalistę Mąż jest informatykiem, ona spędza życie w delegacji.

"Mamo, nie mogę uspokoić Kaśki, płacze i płacze - w głosie syna Kinga słyszy bezradność. Maciek oddaje słuchawkę siostrze. - Bo czytaliś-my lek-turę i wiesz, ten Lam-po, on umarł na koń-cu i mnie jest tak strasz-nie żaal..." - szlocha ośmiolatka. Kinga opada na hotelowe łóżko. O psie, który jeździł koleją, no tak. To wzruszające zakończenie. - "Nie płacz, malutka. Porozmawiamy, kiedy wrócę" - uspokaja. Bardzo by chciała przytulić córkę. "Gdzie tata?" - pyta Maćka. Okazuje się, że Piotr pojechał ratować firmowy serwer, będzie za godzinę, 16-letni syn musi sam opanować sytuację.

Reklama

Może zrobi siostrze gofry? "Miałem się uczyć matmy!" - Maciek jest niezadowolony. Trudny czas nastoletniego buntu i pierwszych porażek miłosnych. Jego dziewczyna wolała innego, chłopak jest jak odbezpieczony granat. Kinga chciałaby znaleźć jeden wieczór, żeby zostać z synem i pogadać. Ale kiedy? - Moja praca polega na dwu-, trzydniowych wyjazdach. Prowadzę szkolenia motywacyjne dla firm, mam dużo zleceń - opowiada.

Osiem lat temu kupiła z mężem mieszkanie na kredyt. Ładna okolica Szczecina, widok na Dąbie, oddzielne pokoje dla dzieci. I prawie trzy tysiące miesięcznej raty kredytu, ale Kinga ma własną firmę i wyrobioną markę. Jest też dyspozycyjna. Gdyby nie była, nie miałaby pracy. - Dzisiaj pierwsze pytanie klienta brzmi: czy jest pani ograniczona czasowo? Mówię, że nie, chociaż to kłamstwo. Mam dwoje dzieci, chorego ojca, a mąż może być wezwany do pracy o każdej porze. Kłamię więc: jeśli trzeba, zrobimy szkolenie w weekend. Warsztaty z wystąpień publicznych podczas wyjazdu integracyjnego? Nie ma problemu, zostanę na trzy dni. Biorę zlecenia wyjazdowe, bo są lepiej płatne. A potem próbuję zorganizować życie w domu tak, żeby straty były jak najmniejsze - tłumaczy.

Wiersze i wino

Obiady przyjeżdżają o 16. Ktoś z osiedla wpadł na pomysł, żeby sąsiedzi zamawiali wspólnie jedzenie w małym bistro kilka ulic dalej. O gorący posiłek Kinga nie musi się martwić. Na balet i angielski zapisała Kasię razem z jej przyjaciółką, jeśli więc wyjeżdża, druga mama zawozi i odbiera obie dziewczynki, a Kinga co kilka tygodni funduje tej mamie dobrą kawę albo perfumy. Maciek na treningi koszykówki jeździ sam. Raz w tygodniu przychodzi pani Wiera i sprząta. Mały bałagan w pokojach Kinga jeszcze zniesie, ale drażni ją widok zatłuszczonej mikrofalówki czy nieumyta obudowa brodzika. Kiedy widzi nitki starego makaronu na kuchence, chce natychmiast zwołać rodzinę i zrobić dochodzenie, kto nie posprzątał. Ale tego nie robi, bo ma wyrzuty sumienia. - Oni nie mają do mnie pretensji, że nasz dom nie pachnie szarlotką, więc ja nie czepiam się o ciuchy porozrzucane na fotelach - mówi Kinga. Chciałaby, żeby układ był obustronnie satysfakcjonujący. Ale tak nie jest.

"Mami, chcę, żebyś to ty nauczyła mnie wiersza. Tata nie ma cierpliwości" - Kasia obejmuje mamę w pasie. Na kiedy ten wiersz? Na poniedziałek. Jest piątek. W weekend Kinga ma pracę w Chodzieży, nie da rady. "Znowu?!" - córka rozczarowana. A Kindze smutno. W sobotę wymiguje się od kolacji z uczestnikami kursu. W hotelowym pokoju wyjmuje kartkę z wydrukiem, dzwoni do córki. Czyta wiersz po linijce, ona powtarza. W godzinę umie sześć zwrotek. Kiedy na koniec Kasia szepcze do słuchawki: "Kocham cię, mamusiu", Kinga musi wyjąć z barku wino. Nie jest złą mamą, ale dobrą też nie. W drodze powrotnej kupuje Barbie albo lego. Dziewczynka odbiera zabawkę, bez emocji odkłada ją na półkę. To rodzaj manifestacji. Kinga wie - córka chce mieć mamę, nie lalkę.

Warto czy nie?

Nie wpaść w paranoję, nie wmówić sobie, że zawalam - Kinga "trenuje" samą siebie. Przecież właśnie nie zawala, tylko robi wszystko, żeby rodzinie było dobrze. Maciek był w tym roku na obozie językowym na Malcie, Kaśka chodzi w ubraniach z dziecięcej Zary. I najważniejsze - nie zalegają z rachunkami. Raz w roku mogą wziąć wakacje kredytowe i za równowartość raty zorganizować sobie przyjemny urlop. Warto? - Warto. Czasem myślę: mogłabym poszukać gorzej płatnej pracy, na miejscu. Ale muszę mieć pieniądze, bo prócz dzieci jest mój tata, który choruje na serce. Po śmierci mamy na razie sobie radzi, ale potrzebuje coraz więcej lekarstw. Nie chcę, żeby czekał miesiącami na kardiologa z NFZ, więc płacę za prywatnego - opowiada Kinga. Jej tata czasem kiwa głową i mówi:

"Córeczko, tak się o ciebie boję, tyle podróżujesz". Bywa, że Kinga robi 900 kilometrów w dwa dni. Autem, bo często pracuje w małych miejscowościach, do których musiałaby docierać łączoną komunikacją. Bywa wyczerpana, zwłaszcza jeśli jedzie nocą. Najtrudniej jej wsiąść do samochodu, kiedy zostawia dom w stanie wojny. "Znowu idziesz z kumplami? A miałeś się przygotować do sprawdzianu?" - krzyczy Piotr, a Maciek burczy coś pod nosem. Mąż tego nie lubi, zaciska szczęki. Kaśka już czeka, żeby włączyć się do awantury, ale ojciec uprzedza ją: "Siedź cicho! I uczesz się, bo wyglądasz jak czupiradło". Mała zaczyna płakać, a Kinga musi już wyjść. Z drogi dzwoni do córki: "Już dobrze? - Nie!". I do syna: - "Pogodziłeś się z ojcem? - Nie zamierzam". Spokojną jazdę ma z głowy. Na stacji benzynowej robi śmieszne selfie, wysyła całej trójce, żeby ich rozbawić. I czuje, że to nie działa.

Trzy rowery

"Słyszysz? Znowu mają imprezę, szlag mnie trafi!" - Piotr ustawia komórkę tak, żeby do uszu Kingi dotarła głośna muzyka zza ściany. Oprócz narzekania na sąsiadów jest jeszcze informacja o kluczach zgubionych przez jej ojca - no jak można być tak roztrzepanym? Kinga jest w Łańcucie, ma okienko w warsztatach, spaceruje po parku.

- Czasami pojawia się myśl: fajnie, że jestem daleko od tego zamieszania. Mogę posłuchać własnych myśli, pochodzić po sklepach - opowiada. W zeszłym roku prawie tydzień prowadziła szkolenie w Szczyrku. Wieczorami w pokoju obejrzała przesłuchania całego drugiego etapu Konkursu Chopinowskiego. W domu by tego nie miała.

- Ale to nie tak, że uciekam od rodzinnego życia. Kiedy jestem na miejscu, sama walczę z głośnymi sąsiadami i martwię się podejrzeniami męża, że "Maciek chyba coś popala". Nie odstaję od tych spraw - zapewnia. Tylko czasem czuje ukłucie niewidzialnej szpilki. Na przykład gdy Piotrek pyta Kasię: "Jak poszło?", a ona rzuca mu się na szyję i oznajmia: "Genialnie, tatuniu. Wygrałam". Kindze jest przykro i trochę wstyd, bo nie wie, o jaki konkurs chodzi, a może o zakład? - Niedawno Piotrek trafił w internecie na wyprzedaż rowerów. "Kupimy na wiosnę dla wszystkich" - zdecydował. I wybrał... trzy. "A ja? - zapytałam. - Ciebie ciągle nie ma" - powiedziała Kasia. Piotrkowi zrobiło się głupio, uciekł w żart, ale nie udało się zatrzeć wrażenia, że jestem poza drużyną - przyznaje Kinga. A może przesadza. W sumie przecież nie jest źle. Jednego jej trochę brakuje. Zamiast narzekania "wciąż nie ma cię w domu", chciałaby usłyszeć: "super, że tak się dla nas starasz".

Roma (34 l.)
Skończyła ekonomię i europeistykę. Z partnerem wychowuje ośmioletniego Kacpra. Na odległość, bo od roku mieszka w Belgii.

"Uparł się, że nie pójdzie. Co mam zrobić?" - pyta mama Romy na Skypie. Roma trze czoło, kolejny problem. Ona w Brukseli, jej syn w Warszawie pod opieką Ludwika i dorywczo babci. - Ludwik jest moim partnerem od pięciu lat. Kacper to nie jego syn, ale mają świetną relację. Dlatego zdecydowałam się wyjechać na trzy lata - opowiada.

Jest urzędniczką unijną. Wyróżniała się w pracy w jednym z ministerstw, więc zaproponowano jej staż w Brukseli. Okazja życia. Roma jest w Belgii od roku, wynajmuje mieszkanie. W Polsce zjawia się raz na dwa miesiące, dom prowadzi wirtualnie. - Kiedy się budzę, natychmiast zakładam na ucho słuchawkę telefonu, jestem z nią zrośnięta - mówi. Teraz ma problem. Kacper w maju idzie do komunii. Trzeba chodzić na spotkania z siostrą i specjalne niedzielne msze.

Roma jest wierząca, Ludwik nie, więc Kacper uczestniczy we mszy sam, a to jest źle widziane. Gdyby była w domu, towarzyszyłaby synowi. Jej mama mieszka we Wrocławiu, ma tam swoje życie. Córka jest jej wdzięczna, że dwa, trzy razy w miesiącu jedzie do Warszawy i ogarnia dom. Zmienia pościel, uzupełnia zapasy w kuchni, wpisuje do kalendarza na ścianie ważne terminy na nowy miesiąc. Ludwik jest współwłaścicielem restauracji, ma nieregularny tryb pracy. Poza tym jest roztargniony. To bywa urocze, ale nie wtedy, gdy opiekując się ośmiolatkiem, trzeba mieć zmysł organizacji.

We wrześniu Kacper jechał na wycieczkę do Wieliczki, Romę olśniło w nocy: czy Ludwik dopilnował podstemplowania jego legitymacji szkolnej, była już nieaktualna. Zadzwoniła. "Jaka pieczątka, jaka zniżka?", ziewał jej mężczyzna. I co teraz? Zbiórka o szóstej rano, sekretariat szkoły jeszcze zamknięty, będą kłopoty z konduktorem. Roma już nie zasnęła. Co prawda nauczycielka załatwiła sprawę z kolejarzem, ale Roma cały dzień się denerwowała. Gubiła angielskie słowa i warknęła na kolegę geja. Może odebrał to opacznie? Ona nie chce mieć kłopotów. Wieczorami chodzi na jogę. Równowaga jest bezcenna.

Tylko spokojnie

"Od razu mówię, że sytuacja już opanowana, proszę się nie denerwować. Kacper miał mały wypadek na WF-ie, założono mu gips". Romie robi się gorąco, szefowa wciska jej szklankę wody z lodem. Strach, paraliż. - W takich chwilach czuję się totalnie bezradna - opowiada. Teoretycznie są samoloty. Ale po wypiciu wody przychodzi racjonalna myśl: na miejscu jest Ludwik, przyjaciółka, sąsiedzi spod czwórki - system awaryjny. Panika mija, zostaje żal, że nie może być blisko dziecka. I wątpliwość: czy jej mężczyzna się sprawdzi?

"Kacper to superman. Nie marudził, już gra zdrową ręką w minecrafta" - Roma słyszy tego samego dnia, że Ludwik jednak jest przestraszony. I przejęty. Rzucił wszystko, był w szpitalu w kwadrans, a teraz zabiera małego do McDonalda. Po takiej akcji incydent z legitymacją przestaje mieć znaczenie. Grunt, że w dużych sprawach partner jest niezawodny. - Choć czasem musi się zmierzyć z czymś, czego jeszcze nie przerabiał, a ja się głowię, czy to nie jest za trudne zadanie - mówi Roma. Niedawno syn drżącym głosem oznajmił: "Mamo, coś złego dzieje się z Pyśką. Nie może chodzić, dyszy". Wieczorem kot zdechł. Kacper był w domu sam. Roma uprzedziła Ludwika, ten zastał chłopca szlochającego nad kotkiem. - Musiał przytulić dziecko, uspokoić. I wiem, że to zrobił. Myślę, że w tym kontekście moje oddalenie ma też dobre strony. Wszyscy uczymy się czegoś o sobie - mówi Roma.

Wirtualna miłość

"Wiesz, że istnieje coś takiego jak sprytna plastelina? - pyta na Skypie Ludwik. I podobno to coś kosztuje 70 złotych! "Mamo, mamo! Gabrysia zaprosiła mnie na urodziny, muszę jej kupić tę plastelinę! - Kacper wciska się przed ekran. - Dobrze, załatwimy" - obiecuje Roma. Potem wyszukuje prezent w internecie.

- Wiele rzeczy ogarniam sama, bo Ludwik się nie zna albo upiera, że za drogie - tłumaczy. Bielizna sportowa pod spodnie? "Nie przesadzaj, kupię mu kalesony", mówi. Wtedy Roma szybko zamawia "oddychające" legginsy - Kacper wstydziłby się kalesonów, przebierając się przed WF-em. Przez internet załatwia mu karnet na basen, w sieci wybiera potrawy na komunijny obiad i rozmawia na forum z rodzicami z klasy. Dzięki temu wie, że będzie wycieczka na wystawę pająków. "Patrz, jaki gigant!" - Kacper pokazuje jej na Skypie ulotkę w wystawy. Kosmate straszydło, ale Roma "głaszcze" pająka przez ekran. Fajny.

Na Dzień Matki syn zrobił jej laurkę - serce i wiśniowe usta, które pocałowały internetową kamerkę. A Roma pocałowała palec i też przyłożyła do ekranu. - Tęsknię za nimi. Czasem mówię Kacprowi: siadaj, jemy obiad. Otwieramy laptopy, on je naleśniki w Warszawie, ja łososia w Brukseli i to jest nasz wspólny posiłek. Ale widzę, że synkowi sterczy kosmyk włosów i nie mogę go poprawić.

Niby-głupie, ale dla mamy ważne - mówi. Kiedy w sobotę biuro pustoszeje, ona walczy, żeby nie zamówić taksówki na lotnisko. Tłumaczy sobie: przyjechała tu w jasnym celu. Ma się pokazać z najlepszej strony, zasłużyć na awans. W weekend czyta specjalistyczną prasę, przygotowuje prezentacje. Wieczorem robi dłuższy seans przed komputerem. Kacper pokazuje jej nowe kata - ćwiczenia z karate, a ona śpiewa mu zabawną piosenkę, której nauczył ją kolega Czech.

Potem łączy się z mamą, żeby zapytać o zdrowie. Bliscy jej nie odwiedzają. - To by burzyło i tak kruchą równowagę. W poniedziałek byłoby mi trudno robić sobie kawę w kuchni z myślą, że wczoraj przy tym stole jedliśmy śniadanie z Kacperkiem - tłumaczy. Z wynajętej kawalerki nie zrobiła drugiego domu. Ma tylko zdjęcia Ludwika i syna na nocnej szafce. Żadnych poduszek, świec. Tu jest praca i niech tak zostanie.

Skąd ta trója?

Kiedy raz na kilka tygodni leci do Warszawy, przywozi duży prezent. Ostatnio kupiła drona, Kacper się ucieszył. Ale najbardziej cieszy się z mamy. Wtula się w nią, przez pierwszy dzień nie odstępuje na krok. Wręcza jej "na żywo" laurki, pokazuje sińce po treningach i ślad po szczepionce. Potem idą we troje na pizzę.

- Często zapraszałam na kolacje przyjaciół, ale teraz wolę wyjść. Nie chcę, żeby gotowanie kradło mój czas - opowiada Roma. Chciałaby powiedzieć, że zmieniła podejście także w kwestii porządku. Ale nie. Kiedy pierwsza radość opada, zaczyna lustrację mieszkania. Za dużo kurzu, lustra pomazane. "A co to jest?!" - wyjmuje z torby syna woreczek z czymś zielonym. Kanapka z wycieczki. - I wtedy nerwy mi puszczają. Podnoszę głos: burdel, a nie dom! Po minucie mi głupio. Przecież powinnam pochwalić, że z całą resztą dają sobie radę - mówi. Zmusza się do spokoju. Czas na zeszyty Kacpra. Dlaczego czwórka, nie piątka? A tutaj nawet trója. Kacper patrzy spode łba, Ludwik usprawiedliwia gorszą ocenę z matematyki: - "Powiedziałem, że jeśli nie chce robić zadania moim sposobem, niech robi po swojemu, nie będę się kłócił".

I Roma myśli: Ludwik odpuszcza. A miał pilnować, wymagać. - "Kacper wystarczająco stresuje się twoją nieobecnością" - tłumaczy się Ludwik. Roma już zła. Ma się czuć winna? Przecież obiecał, że nie pozwoli małemu opuścić się w nauce. - Jak raz się zdenerwuję, zaczynam jątrzyć. Napoczęta whisky na komodzie? Ludwik pije przy dziecku? A jak coś się stanie i trzeba będzie jechać do lekarza? Nieodpowiedzialność. Ludwik robi się smutny, Kacper idzie do siebie. A ja zostaję na środku pokoju i czuję, jaka jestem głupia, niesprawiedliwa.

Rzucam się do pieczenia ciasta, czyszczę lustra, po godzinie dekoruję piernik trzema sercami z lukru, wołam chłopaków. Patrzą na serca, rozumieją. Wszystkim nam ciężko, ale się kochamy. Jakoś wytrzymamy.

JULIA (41 l.)
Mama nastoletniej Marty i pięciolatki Zuzi. Żona Michała. Pracuje jako pedagog 120 kilometrów od domu.

Julia obserwuje córkę z kanapy. Podgląda, jak 15-latka marnuje czas. Marta od ponad godziny leży z komórką na dywanie. A jutro klasówka. Niechże ta dziewczyna się ruszy! - Wiem, ile można zrobić w dwie godziny, dlatego się złoszczę, że córce czas przecieka przez palce - mówi Julia.

Skończyła pedagogikę specjalną, pracuje z dziećmi autystycznymi. Ale nie w swoim Ostrowie Wielkopolskim. Codziennie dojeżdża pociągiem do Poznania. - Pochodzę z Ostrowa, tutaj 12 lat pracowałam w szkole podstawowej. Urodziłam dwoje dzieci, zrobiłam zaocznie studia podyplomowe - opowiada. Cztery lata temu, kiedy jej młodsza córka zaczęła chodzić, zadzwoniła koleżanka z Poznania: zakłada specjalistyczne przedszkole, niech Julka przyjeżdża. - Gdy powiedziała, ile miałabym zarabiać, usiadłam z wrażenia. To było prawie dwa razy więcej niż pensja w szkole. Ale musiałabym albo przenieść się do Poznania, albo dojeżdżać do pracy ponad 100 kilometrów. Pomyślałam: odpada - wspomina Julia.

Miesiąc później mąż architekt wrócił do domu i zapalił papierosa. Normalnie nie pali. Traci pracę. Za trzy miesiące jego stanowisko przestanie istnieć, cięcia w biurze. Julia zadzwoniła do Poznania: zgadza się, na próbę. - Tak zostało do dziś. Wstaję o czwartej, wsiadam do pociągu o wpół do szóstej, w Poznaniu jestem kwadrans po siódmej. Wracam do domu najwcześniej o dziewiętnastej - tłumaczy.

Ma świetnie "sformatowane" 100 minut, czyli czas podróży w jedną stronę. Przez tyle można nauczyć się 40 angielskich słówek albo zrobić na drutach 70 centymetrów szalika. Ponieważ ma poczucie, że dojazdy kradną czas, który mogłaby poświęcić rodzinie, stara się wykorzystać każdą minutę. Nie wstydzi się robić na drutach, od kiedy spotkała w pociągu 30-latka w garniturze, więc chyba biznesmena. Miał tamborek i wyszywał krzyżykami serwetkę.

Poranny ślad

Zosia, młodsza córka Julii, chodzi do przedszkola. Odprowadza i przyprowadzą ją Michał. - Szukał pracy w swoim zawodzie, ale nie udało się. Od trzech lat zajmuje się dystrybucją sprzętu medycznego, ma elastyczny czas pracy. Może zapanować nad domem - mówi Julia. We wrześniu Michał poszedł z Zosią do salonu kosmetycznego. Pracująca tam dziewczyna była zdziwiona - rzadko na przebicie uszu córkę przyprowadza ojciec. "Nie ty, tata" - protestuje Zosia, kiedy Julia chce - jak kazała kosmetyczka - pokręcić kolczyk w dziurce.

Ojciec ma też wyłączność na zaplatanie dobieranego warkoczyka. Julia próbowała ocalić dla siebie ten fragment porannego rytuału, ale ustąpiła. Musiała budzić córkę przed piątą, Zosia się buntowała. Pozostało jej robienie kanapek do szkoły dla Marty. Dba, żeby były wyjątkowe. W Poznaniu kupuje dobre wędliny, oryginalne sałaty. Aby Marta mogła powiedzieć: takie śniadania robi tylko mama. - To symboliczne. Rano zostawiam sobie ślad.

Nie chcę, żeby Michał zupełnie zajął moje miejsce - mówi. Zazdrość? Julia przyznaje: trochę tak. Ale też próba zadośćuczynienia. Kiedy była mała, jej mama przychodziła rano do jej łóżka z ubraniami podgrzanymi na kaloryferze, żeby córka miała cieplutko. Ona tak zrobić nie może. Dlatego próbuje nadrabiać. W pociągu czyta Syzyfowe prace, robi notatki. Potem wręcza je Marcie. To niepedagogiczne, ale trochę zagłusza wyrzuty sumienia.

Gdzie ten ksi księżyc?

"Za dużo tych warsztatów dla rodziców, skarżą się, że wymagasz od nich zbyt wiele" - szefowa jest niezadowolona. - Wychodzę ponad normę. Chcę, żeby to doceniano. Jeśli jest inaczej, buntuję się: przecież tyle poświęcam pracy. Może płacę za wysoką cenę? - wyznaje. Częścią ceny jest zmęczenie. Po powrocie do domu Julia zamyka się na chwilę w łazience i marzy, żeby nikt nie zapukał. I wtedy pod drzwiami zjawia się Marta.

"Mamooo, pomożesz z polaka? Nie kumam tych imiesłowów". Próbuje tłumaczyć: "końcówka: -ący, -ąca, -ące to imiesłów...", i czuje, że odpływa na inną planetę. Nawet Zosia, która chciała, żeby mama zrobiła jej tiulowy pompon do czapki wróżki, odwraca się na pięcie i idzie do taty. Mamy jakby tu nie było.

"W weekend bierzemy kije i maszerujemy wzdłuż Baryczy" - zarządza z uśmiechem Michał. Julia wykręca się migreną, a naprawdę nie ma siły. "Zarezerwuję bilety do kina, co?" - pyta mąż. Nie, w sobotę będzie wykończona. "Wciąż jesteś zmęczona" - Michał wzrusza ramionami. Julia wie, że chodzi nie tylko o kino i spacer. Ma coraz mniej ochoty na seks. W domu chciałaby tylko spać. Dwa lata temu obiecała, że pójdą we czwórkę oglądać zaćmienie księżyca. Zasnęła. Następna okazja za siedem lat. - Czasem dochodzi do mnie, że tego, co ucieka, już nie da się nadrobić. Ale przecież nie mam wyboru. Zarabiam dobrze, rozwijam się, to jest ważne - mówi Julia. Pociesza się, że kontakt z bliskimi podreperuje w wakacje, latem ma miesiąc wolnego. Na co dzień są nerwy.

- Czasem robię awantury o drobiazg. Wściekam się, że Michał nie opłacił obiadów Zosi, chociaż termin jeszcze nie minął - opowiada. Gdy jest zmęczona, mąż staje się w jej oczach niefajny. Zgłosił się do teatrzyku rodziców? To niemęskie. Doprowadziła do zamiany ról w ich rodzinie, a teraz ją to irytuje. To nie w porządku. Przecież Michał też może mieć tego wszystkiego dość.

Dziś strajkuję! Czasem jej siebie żal. Pociągi bywają brudne, ludzie niemili. Wiosną tego roku Julię napastował młody mężczyzna, musiała wezwać pomoc. Przestraszyła się. Stresują ją chwile, kiedy pada jej komórka i urywa się kontakt z domem. A przecież inni mają gorzej. Jej kuzynka od dwóch lat pracuje w Glasgow, dzieci zostały w Polsce. Julka nie powinna więc narzekać.

Marta ma alergię, a ich stać, żeby kupić lepsze leki. W domu są nowe meble, Marta ma laptopa, Zosia ładne zabawki. Co dla Julii? Kiedyś będzie nagroda. Niedaleko Ostrowa jest wieś, a tam dom, który Julia odziedziczyła po babci. Razem z Michałem planują, że za jakiś czas przeniosą się tam na stałe. Za jaki czas? Trudno powiedzieć. Ale Julia wie, że kiedyś skończy się życie, jakie prowadzi teraz. Chce tej zmiany. Zimą, gdy jest ciemno, a ona musi wstać po czwartej, buntuje się: zostaję w łóżku!

Czasem w drodze do pociągu powtarza sobie: byle nie zwariować. Do dziś zastanawia się nad tamtym mężczyzną wyszywającym serwetkę. Miała ochotę zapytać go, czy to jest jakaś terapia. Myśli, że tak. Trzeba robić wszystko, żeby się nie dać. Być optymistą i widzieć jasne strony.

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój Styl 01/2017


Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy