Jutlandia w Danii. Idealna na podróż z dzieckiem
Dokąd wybrać się z dzieckiem lub wnukiem, by było atrakcyjnie, ale nie szokująco drogo i bardzo daleko? Proponujemy Jutlandię w Danii. Szczęśliwe będą nie tylko maluchy. Dorośli także...
Najpierw jednak trochę historii, choć nie za wiele. Najsłynniejszym synem tej ziemi był Harald Sinozęby. Przeszedł do historii dzięki zjednoczeniu plemion Danii i Norwegii oraz wprowadzeniu chrześcijaństwa. To właśnie na kamieniu runicznym przed kościołem w Jelling znajdziemy najstarszy w tym kraju wizerunek Chrystusa.
Króla Haralda wspominamy nie tylko za zasługi, ale jego związek z... komputerami. Nazwa Bluetooth to jego przydomek: Sinozęby, a logo pochodzi z alfabetu runicznego.
Jednak przybywające do Jutlandii dzieci znacznie bardziej interesują odwiedziny w Legolandzie. Nic dziwnego, to królestwo budowli z klocków jest prawdziwym fenomenem. Choć jego historia brzmi jak bajka, to zdarzyła się naprawdę.
Pan Ole zaczął robić zabawki z drewna i nazwał je LEGO od słów: „leg got” oznaczających: baw się dobrze! Trafił idealnie: z czasem zmienił drewno na plastik, zaś aby pokazać jak twórcza jest zabawa klockami, zbudowano z nich pierwsze przedmioty. W 1968 roku otwarto tu park rozrywki Legoland.
Najbardziej fascynujące jest to, że wszystkie atrakcje zbudowane są tu z klocków! Dla dzieci wielkim przeżyciem jest jazda samochodzikami po miasteczku, zakończona... wręczeniem prawa jazdy! Wielu Duńczyków z rozrzewnieniem wspomina, że to właśnie tu zdobyli pierwszy dokument do prowadzenia aut.
Spore wrażenie robią też makiety scen z Gwiezdnych Wojen, zwłaszcza, że niektóre są ruchome. Nie brakuje też rodzinnych atrakcji: oto jedziemy wozem strażackim do płonącego domku i musimy ugasić pożar. Tata pompuje wodę, synowie leją, mama koordynuje. Emocje jak w prawdziwej akcji, zwłaszcza, że obok pracują inne rodzinne ekipy i każdy chce być najlepszy!
Ale królestwo klocków to niejedyny powód, by tu przyjechać. Niedaleko czeka Lalandia. Schowana pod dachem ogromna kraina zabawy to propozycja na deszczowe dni. Gdy wchodzę do środka, przecieram oczy ze zdumienia: nade mną błękitne niebo, a restauracyjki wokół wyglądają niczym przeniesione znad Morza Śródziemnego.
Cóż, duńskie niebo rzadko tak wygląda, a ten lazur bardzo poprawia humor! Jeśli dodać do tego kilka basenów z ciepłą wodą, zjeżdżalniami i rwącą rzeką, to przepis na udany weekend mamy gotowy. Jest tu nawet ogromna zjeżdżalnia „tornado”, na którą jednak zabrakło mi odwagi.
Za to gdyby zamarzyło się nam safari wśród zwierząt, wystarczy wyruszyć do niedalekiego Givskud. Najlepiej samochodem, bo to miejsce, gdzie zwierzęta są na wolności, a ludzie jeżdżą w swoich klatkach na kółkach i tylko w niektórych miejscach można wysiąść i udać się na piesze zwiedzanie.
Dla osób niezmotoryzowanych organizowane są przejażdżki specjalnymi autobusami i trzeba przyznać, że miejsce to robi niesamowite wrażenie! Przejechaliśmy przez kilka kontynentów, odwiedzając ich mieszkańców, a gdy na drogę wyszły zebry, na chwilę zrobił się korek. Przecież nie będziemy ich poganiać klaksonem, bo to one są tu u siebie!
W innym miejscu żyrafy ogryzają zawieszone wysoko gałązki a my zafascynowani obserwujemy, z jaką gracją radzą sobie z ich dosięgnięciem.
Na dzieciach największe wrażenie robią jednak lemury katta. Rozsławił je Król Julian z kreskówek z serii „Madagaskar”. W oryginale wyglądają jak pluszowe maskotki. Siedzą spokojnie tuż obok ścieżki, którą idziemy. Aż chce się je pogłaskać, jednak strażnik obok pilnuje, byśmy się nie zapominali. Przecież gdyby każdy chciał je przytulić, te urocze zwierzątka na pewno by się zestresowały.
Natomiast do goryli nie podejdziemy: oddziela nas od nich szeroka fosa, a ja zastanawiam się: kto tu kogo ogląda? My je czy też one nas? Za to lwy zupełnie się turystami nie interesują. Mądre stworzenia wiedzą, że dopóki siedzimy w aucie, nie ma z nas żadnego pożytku...
Anna Olej-Kobus