Reklama

Kiedyś Paryż Wschodu, dziś miasto skuterów i chaosu. Czy można pokochać Hanoi?

Zajmuje powierzchnię sześć razy większą niż Warszawa, leży w delcie Rzeki Czerwonej i ma jeden z najwyższych wskaźników zanieczyszczenia powietrza w Azji Środkowo-Wschodniej. Nic dziwnego, skoro według statystyk spala się tu dziennie około 500 ton węgla drzewnego i 700 ton odpadów. Tubylcy chodzą w maseczkach nie w obawie przed wirusami, lecz aby chronić się przed smogiem, który sprawia, że w mieście rzadko widać błękitne niebo.

W porównaniu do innych azjatyckich metropolii Hanoi ze swoimi 4 mln mieszkańców wydaje się być dość kameralnym miastem. Turystom ma sporo do zaoferowania, ale tylko pod warunkiem, że nie straszne im zanieczyszczone powietrze i obezwładniający, niekończący się hałas, generowany przez niczym nieokiełznany ruch uliczny.

Jazda, jazda, jazda!

Powiedzieć, że kraje azjatyckie słyną z dość luźnego podejścia do przepisów ruchu drogowego, to nic nie powiedzieć. Ale w Hanoi czy Sajgonie to wszystko przestaje mieć znaczenie i nie zna życia ten, kto nie usiłował przejść na drugą stronę ulicy pośród morza skuterów, które płyną niczym rwąca rzeka, za nic mając przechodniów, znaki czy sygnalizację świetlną.

Reklama

Do tego wszystkiego dochodzi dobywający się zewsząd odgłos klaksonów. Trąbią absolutnie wszyscy. Klakson spełnia rolę lusterka wstecznego i kierunkowskazu jednocześnie, ale  jest też ostrzeżeniem i powitaniem, rzadko wyrazem frustracji czy zdenerwowania. Kierowca taksówki, który do perfekcji opanował używanie klaksonu za pomocą luźno spoczywającego na kierownicy przedramienia, zagadnięty o ten osobliwy zwyczaj mówi z uśmiechem: "Przynajmniej jest ciekawie i nie ma nudy". Zdecydowanie nie ma...

Sztuka unikania i fantazja na całego

Opanowanie sztuki poruszania się między pojazdami okazuje się jednak łatwiejsze, niż można byłoby przypuszczać. Warto iść obok tubylców, którzy ową sztukę opanowali do perfekcji. Trzeba też kroczyć szybko, pewnym krokiem, nie zwalniać i nie wykonywać gwałtownych przyśpieszeń, a już broń boże nie cofać się, jeśli raz wkroczyło się na drogę. Wtedy skuterowa rzeka tworzy wokół nas niewielkie przestrzenie, omijając z gracją nasze skromne osoby, bo przecież zatrzymanie się, aby ustąpić pierwszeństwa pieszym to coś, co chyba nie istnieje w świadomości kierowców w tym kraju.

Ze skuterami wiąże się jeszcze jedna zasada, którą trzeba szybko przyswoić i zgodnie z maksymą starożytnych "niczemu się nie dziwić". W Wietnamie na skuterze można bowiem przewieźć absolutnie wszystko z całą swoją 4 osobową rodziną i dwoma psami włącznie. Przewożone są: klatki ze zwierzętami (liczba mnoga nieprzypadkowa), kartony wypełnione zabawkami, naręcza kwiatów, 3-metrowe metalowe pręty, sprzęty gospodarstwa domowego, meble, a nawet drugi skuter. Zasady bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku? Nigdy w życiu! Wietnamczyków pod tym względem ogranicza chyba tylko wyobraźnia, a może właśnie przyświeca im lansowane przez zachodnie korporacje hasło, że niemożliwe nie istnieje?   

Dyskretny urok francuskich Indochin

Końcem XIX i początkiem XX wieku, przez sześć dekad Wietnam, jako francuska kolonia, na wielu poziomach podlegał europejskim wpływom. Hanoi, jako jedno z największych miast regionu, stanowiło nie tylko ważny ośrodek gospodarczy, lecz także intelektualny.

Wpływy francuskie są widoczne do dziś, głównie w architekturze, kuchni lecz także infrastrukturze. Choć trzeba przyznać, że młodzież chętniej niż francuskiego uczy się angielskiego, w języku Balzaca tubylcy nie mówią na co dzień, jak bywa to w innych byłych koloniach. Jednak kolonializm odcisnął swoje piętno na języku -  pośród krótkich, typowo azjatyckich dźwięków natychmiast wyłapiemy fonetyczne kopie wielu francuskich słów jak chociażby: ser, masło, chleb, ojciec czy piwo.

Kolonialne budynki łączą zaś w sobie francuską dystyngowaną elegancję i elementy charakterystyczne dla azjatyckich budowli. Na początku XX w. Francuzi zbudowali w Hanoi budynek opery, który do dziś pozostaje perłą kolonialnej architektury. To zresztą znamienne, że kolonialiści doskonale wykorzystali tkankę miejską, aby posadowić w niej budynki, które nie są ani stricte francuskie, ani wietnamskie. Style europejskich i azjatyckich tradycji  przenikają się tutaj, tworząc ciekawą i unikalną mieszankę orientu z klasycyzmem.

Francuska kuchnia w sercu Azji

Mówi się, że trzy zasady francuskiej kuchni to masło, masło i jeszcze więcej masła. Masła w wietnamskiej kuchni nie znajdziemy zbyt wiele, jednak to właśnie w Wietnamie konsumpcja pieczywa jest, w porównaniu z innym azjatyckimi krajami, bardzo wysoka. Zasługa w tym Francuzów, którzy do Wietnamu przywieźli pieczywo. Wietnamczycy ze skromnej bułki uczynili jedną ze sztandarowych potraw swojej kuchni narodowej. Wypełnioną po brzegi dodatkami, wytwarzaną z mąki ryżowej Banh mi kupić można na każdym rogu za równowartość 3-5 złotych, a o miano tej najlepszej rywalizują między sobą stoiska oferujące dziś nie tylko klasyczne zestawienia z mięsem, lecz także opcje wegańskie z twarogiem z nerkowców czy seitanem, który doskonale "podrabia" wołowinę.

Wietnamskie koleje dookoła kraju

Francuzom Wietnam zawdzięcza także świetną infrastrukturę kolejową. Ciągnąca się między północą a południem imponująca trasa łącząca dawną i obecną stolicę liczy ponad 1700 km. Z kolei w Wietnamie korzystają zarówno turyści, jak i tubylcy. Stanowi ona stosunkowo tani środek transportu i pozwala przemieszczać się wygodnie pomiędzy większością najważniejszych turystycznych atrakcji w kraju. A jedną z nich jest jadący przez centrum Hanoi pociąg, który dosłownie na centymetry mija siedzących w kawiarniach przy ulicy Trần Phú ciekawskich. Ostrzeżenia o niebezpieczeństwie na nic się zdają, w pogoni za zdjęciem turyści są w stanie zapozować tuż przed jadącym pociągiem, wypadki nie są więc rzadkością.

Old Quarter - tu bije serce miasta

W Paryżu symbolem miasta jest górująca nad nim wieża Eiffla, Kraków nieodmiennie kojarzy się z wieżą mariacką, z której rozlega się hejnał, a myśląc o Kuala Lumpur mamy przed oczami Petronas Tower. W Hanoi nie jest to jeden konkretny obiekt, symbolem stolicy Wietnamu jest bowiem cała dzielnica.

Skupione za czasów imperialnych wokół cesarskiej cytadeli wioski i gildie rzemieślników, specjalizujących się w konkretnym fachu przeobraziły się w tworzące charakterystyczny układ 36 ulic, których nazwy zaczynają się od Hang z przyrostkiem określającym rodzaj sprzedawanych dóbr. I tak Hang Tre oznaczało ulicę z wyrobami z bambusa (do dziś wysokie drabiny i inne bambusowe narzędzia malowniczo prezentują się na rogu ustawione w kilku rzędach przy ścianie narożnej kamienicy), na Hang Bac można było dostać wyroby ze srebra, a na Hang Gai handlowano jedwabiem. I teraz obok straganów i sklepików pełnych kiczowatych pamiątek, podróbek ubrań znanych marek, mydła i powidła, sprzedaje się też często powiązany z nazwą ulicy konkretny rodzaj produktów. Tradycja wciąż żywa.

Old Quarter to także kulinarny raj dla smakoszy. Kulinarne dziedzictwo prezentuje się tu w pełnej krasie. Absolutnie każdy jest w stanie znaleźć dla siebie coś, co zapewni jego podniebieniu kulinarną rozkosz. A jest w czym wybierać - wszelkie rodzaje mięsa, ryb, owoców morza, świeżych warzyw z dodatkiem świeżych ziół sprawiają, że można poczuć się jak w jedzeniowym raju. Oprócz setek stoisk z tradycyjnymi daniami kuchni wietnamskiej znajdziemy tu niezliczoną ilość restauracji z daniami z każdego zakątka Azji, choć nie tylko.

Także i tutaj dotarła pizza, makarony i wszystko to, co tubylcy zwykli wrzucać do worka z napisem "western food". Z zachodnimi pierwowzorami łączy je jednak tylko nazwa i srogo rozczaruje się ten, kto stęskniony domowych smaków w sercu stolicy Wietnamu zapragnie zjeść klasyczną włoską pizzę czy carbonarę.

Na spacer warto wybrać się tu o poranku, gdy wartko płynący chodnikami tłum turystów nie przysłania jeszcze toczącego się na ulicy życia. Wietnamczycy już o poranku wylegają bowiem tłumnie, by zjeść śniadanie, wypić poranną kawę, porozmawiać i w towarzystwie celebrować poranki. Obok plastikowych krzesełek i niziutkich stolików przemykają kobiety w charakterystycznych stożkowych kapeluszach non la, niosące na ramionach kosze wypełnione owocami czy kwiatami, gdy wiosną trwa sezon na lilie ich słodki zapach unosi się wśród ciasnych uliczek niczym odświeżacz.

Skutery przemykają z rzadka, rano więcej tu rowerów. W wystawianych na chodnikach garkuchniach radośnie bulgocze zupa pho, dookoła unosi się, dla jednych cudowny, dla innych odrażający zapach gotowanego wywaru mięsnego, służącego za podstawę tego aromatycznego śniadaniowego dania. Tak Wietnam budzi się do życia w bardzo zorganizowanym chaosie.

To właśnie tutaj znajduje się większość zabytków polecanych w przewodnikach i to właśnie tutaj dane nam będzie w pełni zanurzyć się w klimat wietnamskiej stolicy. Można się zastanawiać, ile w tym miejscu autentyczności, a ile komercji nastawionej na czerpanie zysków z tłumnie przybywających turystów, jednak trzeba przyznać, że Stara Dzielnica ma swój niepowtarzalny klimat i urok. Można w Hanoi pominąć inne punkty polecane przez przewodniki, ale ten z pewnością powinien pozostać obowiązkowy.

Co zobaczyć w Hanoi i dlaczego niekoniecznie wszystko?

Turyści odwiedzający Wietnam dzielą się na dwie grupy - tych, którzy traktują Hanoi jako bazę wypadową, bądź krótki przystanek w drodze do innych atrakcji i tych, którzy spędzają tu co najmniej kilka dni, aby choć trochę poznać wietnamską stolicę. Najmniej jest zdecydowanie tych, którzy kochają stolicę i polecają ją jako "must" do zobaczenia czy zostania na dłużej.

Na liście miejsc do zobaczenia oprócz Old Quarter i jego atrakcji figurują zwykle French Quarter, czyli francuska dzielnica, zwana małym Paryżem, jezioro Hoan Kiem, gdzie znajdziemy również świątynię żółwia i świątynię jadeitowej góry Ngoc Son. Kolejne popularne zabytki to świątynia literatury, mauzoleum Ho Chi Minha, Train Street - wąska uliczka z torami kolejowym, gdzie tuż obok kafejek regularnie w ciągu dnia przejeżdża pociąg. Budynek Opery i wzorowana na paryskiej Notre Dame, katedra świętego Józefa.

Coś dla siebie znajdą też wielbiciele muzeów, a miłośnicy azjatyckich teatrów z pewnością nie ominą spektaklu z lalkami na wodzie. Czy każda z tych atrakcji jest warta uwagi? Jak zwykle to zależy, czego poszukuje się w podróży. Jeśli zamiast zwiedzania bliższe nam jest doświadczanie miejsc, warto zgubić się pośród wąskich uliczek, przyjrzeć się życiu lokalnych rzemieślników toczącemu się na ulicy i dopasować plan zwiedzania do swoich preferencji.

Mówi się, że Hanoi, w przeciwieństwie do dawnej stolicy, pamięta. Pamięta dawne czasy i dzięki temu wciąż można tu podziwiać starannie zachowane dziedzictwo. I mimo, że nie jest może tak nowoczesne i dynamiczne jak Sajgon, ma wiele do zaoferowania, ale tylko tym, którzy zechcą zboczyć nieco z utartych szlaków.

Czytaj także:

Bułgaria hitem wakacji 2023. Tanio jak w Turcji, a zwiedzać także jest co

Ras al Khaimah. Wakacje pełne emocji w górach i na pustyni

Azerbejdżan. Egzotyczne zakaukazie otwiera się na Polaków 

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: architektura
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy