Reklama

Koszyce warstwa po warstwie

Niecałe dwie godziny drogi od polskiej granicy znajduje miasto będące idealnym celem weekendowych wypadów. Tętniąca życiem Starówka z modnymi barami i restauracjami i sporo historycznych tajemnic do odkrycia sprawiają, że nie można się tu nudzić.

"Las pełen był malin, lodowatych źródeł, szlachetnych grzybów, jałowca i jagód. Tak "prawdziwego" lasu nie znalazłem później nigdzie na świecie" tak opisywał popularne koszyckie letnisko Bankov pisarz Sanor Marai w "Wyznaniach patrycjusza". Dziś to wciąż lubiane tereny rekreacyjne, poprzecinane dziesiątkami kilometrów ścieżek rowerowych i spacerowych.

Ale gdy spojrzeć na miasto z otaczających wzgórz, jego komunistycznej przeszłości nie da się ukryć. Jeszcze do lat 50. XX wieku Koszyce liczyły sobie zaledwie 70 tys. mieszkańców. Działalność dużych zakładów hutniczych sprawiła, że wkrótce liczba mieszkańców skoczyła gwałtownie do blisko 250 tys. Ponure komunistyczne blokowiska oblepiły miasto, które niegdyś było ulubieńcem królów.  Po zmianie ustroju skorupa zaczęła pękać, odsłaniając warstwa po warstwie bogatą historię i kulturę Koszyc, a także potencjał tego wciąż wielokulturowego miasta.

Reklama

Jedno z takich pęknięć nastąpiło w 1996 roku, kiedy burmistrz Rudolf Schuster, późniejszy prezydent Słowacji, zdecydował o przeprowadzeniu rewitalizacji koszyckiej starówki. Nieodzowna była wymiana wodociągów i kanalizacji, ale wykopki przyniosły niespodziewany efekt. Koszyce odkryły jedną ze swych warstw - XIII-wieczne fortyfikacje, prawdziwe podziemne miasto pod główną ulicą. Dziś mieści się tam Muzeum Archeologiczne. Pracom musiały towarzyszyć niemałe emocje, w końcu w 1935 roku podczas kopania fundamentów, na tej samej ulicy, znaleziono miedziany pojemnik z kolekcją 2920 złotych monet i grubym złotym łańcuchem (Złoty Skarb można obejrzeć w Muzeum wschodniej Słowacji).

Wydobycie blasku z pełnej zabytków starówki wydaje się jednak zadaniem prostym, jeśli porównać je do próby przetworzenia szarych postkomunistycznych przestrzeni w miejsca atrakcyjne, tętniące kreatywną energią. Koszyce osiągnęły to dzięki śmiałemu pociągnięciu - kiedy miasto zyskało tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2013, część środków przeznaczono na przekształcenie go w zapierającą dech w piersiach otwartą galerię. Na nudnych elewacjach pojawiły się murale tworzone przez zaproszonych z całego świata artystów, jak np. pochodzącego z Chile twórcy działającego pod pseudonimem INTI. Jego "The sun" można zobaczyć w drodze ze Starówki do Parku Kultury, innego projektu w ramach Europejskiej Stolicy Kultury. To utworzona na terenie starych koszar przestrzeń działań artystycznych i edukacyjnych oraz miejsce spotkań towarzyskich.

Tygiel w cieniu katedry

Przy mającej kształt wrzecionowatej  promenady Ulicy Głównej (Hlavna) mieszczą się najbardziej reprezentacyjne zabytki: kaplica św. Michała (niegdyś cmentarna, dziś ulubione miejsce ślubów), wieża Urbana i Teatr Miejski (który też ma swoje sekretne podziemne przejścia). I najbardziej majestatyczna budowla Koszyc gotycka katedra  - "ta wielka i doskonale wyrażona idea", jak pisał o niej urodzony w Koszycach Sandor Marai.

Do dzisiaj krąży legenda, że w jej wnętrzu jest ukryty kamień, po naciśnięciu którego budowla się zawali. Historia jakby znajoma? To nie jedyna świątynia, mająca rzekomo zawierać przycisk autodestrukcji. Popularny w średniowieczu trik budowniczych miał ponoć gwarantować uzyskanie zapłaty za wykonane dzieło. Na zachodniej elewacji zobaczyć można inny żart architekta, złośliwe przedstawienie dającej mu się we znaki żony alkoholiczki z wykrzywiona twarzą i pucharem w dłoni. Wystarczy wytężyć wzrok.

Słynącą z podwójnych spiralnych schodów i gotyckiego ołtarza katedrę św. Elżbiety budowano 130 lat, na miejscu romańskiego kościoła. Wśród budowniczych katedry Sandor Marai (w "Obywatelu Koszyckim") wymienia rodowitych koszyczan: Węgrów, Niemców i Słowaków. Ale stworzenie kultury mieszczańskiej miasta przypisuje głównie Węgrom i Niemcom. Zaskakujące? A jednak nie bezpodstawne. W pierwszej połowie XIII wieku węgierski król Bela IV zaprosił niemieckich osadników, by uzupełnić populację przetrzebioną po najeździe Mongołów i obdarował ich licznymi przywilejami.

A przywileje od tej pory płynęły do Koszyc szerokim strumieniem z rąk królów, którzy upodobali sobie to miasto. Pod koniec XIII wieku otrzymały prawa miejskie z autonomią sądowniczą i administracyjną. A po bitwie pod Rozgoniem, w której koszyczanie poparli Karola Roberta I Andegaweńskiego przeciwko Amadejowi Abie w walce o tron węgierski, Koszyce uzyskują status niemalże równy stolicy!

Dalszą konsekwencją tego zdarzenia są elementy francuskie i polskie w herbie miasta. Syn Karola Roberta i Elżbiety Łokietkówny, Ludwik Węgierski nadał miastu herb zawierający lilie andegaweńskie, Władysław II dodał później orła Jagiellonów.

Koszyce przez większą część swojej historii należące do Węgier, miały typowy charakter miasta pogranicza - wieloetnicznego, wielokulturowego. Również dziś jest zasiedlane jest przez Słowaków (ponad 70 proc.), Węgrów, Rusinów, Ukraińców, Czechów i Romów. Społeczność Żydowska licząca przed wojną 12 tys. osób, została niemal w całości wywieziona do obozów zgłady. Dziś nieliczna gmina opiekuje się pozostałym dziedzictwem materialnym, w tym synagogami na ulicy Puškinovej i Zvonarskiej. Niemcy w większości zostali wypędzeni po wojnie.  Przez wieki współegzystowania  krew zdążyła się jednak wymieszać, być może dlatego dziś 19 proc. mieszkańców nie określa swojej narodowości.

W Republice Wschodu

Wschodnia Słowacja ma swoje poczucie odrębności. Koszyczanie mieszkańcom Bratysławy zarzucają zadzieranie nosa, z pełną świadomością, że stolica wytyka im z kolei prowincjonalność i skłonność do alkoholizmu. Ale kultura picia przeszła tu transformację równoległą do ustrojowej. Organizowany jest Festiwal Piwa, z bogatym wyborem piw rzemieślniczych i Festiwale Wina, prezentujące bogatą tradycję winiarstwa w regionie. Mieszkańcy wschodniej Słowacji mają jeszcze jedną cechę charakterystyczną - ogromne poczucie humoru. Można się o tym przekonać choćby w restauracji Republika Vychodu (Republika Wschodu), która oprócz doskonałego menu i niemal niespotykanych w Polsce win pomarańczowych, ma własny język oparty na dialekcie wschodnio słowackim, w którym wydaje własną gazetkę sławiącą wschodnio słowacką tożsamość, i w którym stworzone jest menu restauracji, ponoć bardzo dowcipne (dla Polaków  nie mniej dowcipne niż w innych słowackich restauracjach, ale za to bardziej zrozumiałe, gdyż dialekt ten jest zbliżony do polskiego).

Miasto podziemne i miasto niewidzialne

Ulica Główna to oś koszyckej Starówki, prostokątnego obszaru o wymiarach 1-0,5 km, niegdyś otoczonego murami miejskimi. Ich zarys zaznaczony jest na ulicy Głównej brukowaniem, na wysokości Dolnej Bramy. Wystarczy skręcić w ulicę Zvonarską, by obejść starówkę dookoła wzdłuż dawnych murów miejskich, okalających teren średniowiecznej osady Villa Cassa, o która w źródłach pisanych po raz pierwszy pojawiła się w XII wieku.

Kto fascynuje się nowszą historią znajdzie na Zvonarskiej lokal pod nazwą "Krcma Nositel radu prace" idealnie odtwarza komunistyczne wnętrze i atmosferę, łącznie z kłębami dymu tanich papierosów.

Kamienice przy Głównej mogą nie wydawać się okazałe, to jednak wrażenie mylące. Wystarczy wejść w podwórze, by przekonać się, że fasady skrywają budynki ciągnące daleko się w głąb. "Właściwe miasto było  tak naprawdę niewidzialne; budowane na tyłach parterowych domów, stanowiących front ulic, rozciągało się niejako za ich plecami.(...) Miasto chowało się w podwórzach domów." - opisywał Marai, w autobiograficznej powieści "Wyznania patrycjusza", zabudowę z początku XX wieku, kiedy to "domów dwupiętrowych było w mieście może z tuzin".

Budowanie "w głąb" dyktował podatek naliczany w zależności od długości budynku od strony ulicy. Z tych samych powodów na tradycyjnych słowackich wsiach można zobaczyć wąskie długie domy,  krótkimi ścianami szczytowymi zwrócone ku drodze głównej.

Długie koszyckie podwórka zachowały swój intymny urok. Aby się o tym przekonać, wystarczy wejść np. w bramę przy Głównej 21. Dzięki barwnym parasolkom to z pewnością jedno z najweselszych podwórek, a dzięki Halmi Cafe interesujące miejsce, gdzie można wypić doskonałą kawę, zjeść wegetariański posiłek i uczestniczyć w jednym z licznych wydarzeń kulturalnych.

Skręcając z Głównej w ulicę Uniwersytecką (na wysokości teatru),  dotrzemy do Więzienia Miklusza, XV-wiecznego budynku, w którym mieścił się też dom kata i sala tortur.

Tuż za więzieniem położona jest jedna z najbardziej uroczych uliczek Koszyc, Hrnciarska (Uliczka Rzemiosł), biegnąca wzdłuż dawnych murów obronnych. To kolejny pomysł burmistrza Schustera, który podczas rewitalizacji starówki zapragnął stworzyć tu enklawę dawnych rzemiosł. W warsztatach garncarskich, kowalskich, rymarskich i szewskich miały powstawać tradycyjne wyroby, a kolejne pokolenia rzemieślników terminować pod okiem mistrzów.  Czas zweryfikował ten pomysł i w miejsce kolejno zamykanych zakładów, zaczęły powstawać modne kawiarnie i restauracje. Ostało się zaledwie kilka pracowni, można w nich kupić oryginalne pamiątki, także te wyrabiane przez Romki uczestniczące w programach aktywizacji zawodowej (Romów wysiedlono ze starówki przed rewitalizacją na niesławne osiedle Lunik IX, które obecnie jest stopniowo wyburzane). Hrniciarska to klimatyczne miejsce, którego rozwojem pokierowało życie, korygując szlachetne ale sztywne plany.

 Trafionym w dziesiątkę pomysłem okazało się za to przekształcenie pomieszczeń dawnej fabryki wyrobów tytoniowych (ul. Gorkého 2) w przestrzeń kulturalną o powierzchni 2500 m2, na których prezentowana jest sztuka współczesna we wszystkich jej formach: muzyka, teatr, taniec, film, sztuki wizualne, multimedia, warsztaty twórcze. Odbywają się tu również publiczne debaty, dyskusje, prezentacje, działa bistro i hostel. Tabačka Kulturfabrik to inicjatywa pozarządowa, za którą stoi stowarzyszenie Bona Fide, od 20 lat współtworzące kulturę niezależną w Koszycach i mające na koncie wiele udanych projektów. Nic dziwnego, że udało im się stworzyć najmodniejsze wśród młodzieży centrum kulturalne w mieście.

 

Rycerze z niewidzialnego zamku

Ale ciekawe rzeczy dzieją się nie tylko w centrum miasta. Oddalony o 6 km na północ zamek w Koszycach to królestwo wyobraźni, nie tylko dlatego, że trzeba jej użyć, by dopatrzeć się jego zarysu w pozostałych ruinach, ale również z tego powodu, że nie wiele o tym miejscu wiadomo, a szczątkowe informacje zachęcają do snucia domysłów.

Nie jest pewne  kto i kiedy postawił zamek, ani czemu miał służyć, a w końcu, czy w ogóle powstał... Wiele wskazuje na to, że budowa nigdy nie została ukończona. Dziś widoczne są jedynie fragmenty murów, z unikatową na skalę Europy trójkątną wieżą obronną i wieżą mieszkalną o nietypowym usytuowaniu. Królestwo wyobraźni ma jednak swoich poddanych, którzy usiłują rozwikłać związane z nim zagadki, stawiają kolejne śmiałe hipotezy i przeprowadzają prace archeologiczne, które owe hipotezy obalają. To grono zapaleńców, w większości wolontariuszy tchnęło w ruiny nowe życie, tworząc tam prężny ośrodek kulturalny i edukacyjny. Na terenie zamku znajduje się wieża widokowa, z której można zobaczyć panoramę Koszyc.

Patrząc na miasto z góry, warto pamiętać o tym, że przemiany w nim zachodzące widoczne są z innej perspektywy - trzeba przyjrzeć mu się z bliska, zanurzyć się w nim, poszperać po uliczkach. Jeszcze do niedawna nawet mieszkańcy nie wiedzieli, że Sandor Marai urodził się w tym mieście, bo komunistyczne władze przemilczały go tak, jak czeskie władze przemilczały Kafkę. Dziś po miejscach związanych z pisarzem oprowadzane są wycieczki, a samo miasto wydaje się realizować jego wytyczną: "Idź zawsze na Zachód. I nigdy nie zapominaj, że przychodzisz ze Wschodu".

 Izabela Grelowska

 Czytaj również: Region tokajski na Słowacji

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy