Reklama

Mała wioska słynie z niecodziennej atrakcji. W roli głównej - psy

Choć to Słowacja, węgierski usłyszysz na każdym kroku. Choć to spory kurort, gigantycznych hoteli i spiętrzonych reklam nie uświadczysz. Choć to ośrodek narciarski, możesz spędzić tu urlop ani razu nie stając na stoku. Witajcie w Donovaly – słowackiej wiosce, która znalazła własny pomysł na zimę.

Imiona mają obco brzmiące: Fan, Diego, Dasty, Luk, Shadow. Z wyglądu podobne jeden do drugiego jak rodzeństwo, niemal nie do odróżnienia. Zresztą, może naprawdę są rodzeństwem. Ciągną mnie przez białą przestrzeń.

W sumie jest ich ósemka, połączonych w cztery pary. Na przodzie Fan, ponoć najmądrzejszy, najbardziej zdyscyplinowany, obok niego Diego, dalej pozostała szóstka. Każdy chudy, żylasty, rudawy, o niebieskich oczach. Ciągną najpierw powoli, potem coraz szybciej.

Na początku sprawiają wrażenie nerwowych, zniecierpliwionych. Jednak im szybciej biegną, tym więcej zdają się mieć płynącej z ruchu zabawy. Zaczepiają się wzajemnie, szturchają, przez moment próbują ciągnąć każdy w swoją stronę, ale tylko po to, żeby zaraz dostosować się do pierwszej dwójki i złapać wspólny rytm. 

Reklama

Zobacz również: Pojechałam na narty na Słowację. Powiem wam, czy było warto

- Po psie od razu widać, czy da sobie radę - mówi Martin Cuna, hodowca i trener psów zaprzęgowych.  - Jeśli jest sprawny, szybki, a przede wszystkim jeśli chce się uczyć, będzie mógł pobiec w zaprzęgu. Oczywiście nie od razu. Pies, tak samo jak człowiek, najpierw musi nauczyć się zasad sportu, a potem trenować.

Zobacz również: Livigno, czyli mały Tybet Europy. Zimą ciągną tu tłumy

Genetyczna mieszanka

Nauka trwa rok. Zaczyna się od biegania z czterokołowym wózkiem i przyswajania komend: "go" - na przód, "gee" (dzi) - w prawo. "ho" - w lewo, how (hou) - stój i zasad współpracy z innymi psami - nie zabiegać sobie drogi, zachowywać swoje miejsce w zaprzęgu. Hierarchia tego ostatniego składa się z czterech szczebli. Pies prowadzący to "lead", on wyznacza tempo i kieruje stadem, zaraz za nim biegną "swingi" - psy odgrywające kluczową rolę przy zakrętach, duże, silne psy zamykające zaprzęg określane są zaś mianem "wheel". Pozostali członkowie ekipy to po prostu "team".

Oprócz nauki podczas treningu pracuje się nad siłą i szybkością. Ta pierwsza jest potrzebna, żeby pociągnąć drewniane sanki wraz z ładunkiem, ta druga zwykle sięga trzydziestu, czasem pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Gdy pies złapie już podstawy, trening powtarzany jest każdej jesieni. Zima to czas na biegi, wiosna i lato są okresami odpoczynku.

Do uprawiania tego sportu nadaje się kilka ras. Najpopularniejsze to siberian husky, samojed, alaskan malamute i pies grenlandzki. Fan, Diego, Dasty i reszta drużyny nie należą do żadnej z nich. Psy takie jak one to nie zarejestrowana rasa, ale raczej typ, w tym przypadku określany mianem "alaskan husky". Są mieszańcami, które  - jak twierdzą niektórzy - powstały z połączenia genów husky, psów myśliwskich, oraz stróżujących czworonogów, które na Alaskę przybyły wraz z rosyjskimi emigrantami.

Są ufne wobec ludzi, odpowiednio wychowane mogą stać się partnerami w dogoterapii. Mają silny instynkt stadny i nie mniej silną skłonność do ucieczek - między innymi z jej powodu potrzebują codziennej, sporej dawki ruchu. Inne cechy predestynujące je do uprawiania sportu to wytrzymałość, odporność na niskie temperatury, dobra kondycja, chęć do pracy i umiejętność kooperacji tak z innym psem, jak i z człowiekiem. 

Zobacz również: Eljat. Zimowa ucieczka w stronę słońca

Zaprzęgi listów, zaprzęgi złota

Historię tej współpracy liczy się w tysiącach lat. Badacze twierdzą, że forma transportu, w której siłę pociągową stanowią psy, została wymyślona przez Eskimosów około ośmiu tysięcy lat temu, by szybko rozpowszechnić się w regionie, a następnie powędrować dalej, do innych śnieżnych i zimnych zakątków świata.

Pierwsze zaprzęgi składały się zwykle z jednego psa, ciągnącego sanki wraz z ładunkiem, którym najczęściej był opał lub upolowana zwierzyna. Z czasem liczba czworonogów rosła, a ładunki na saniach stawały coraz bardziej różnorodne. Psy wykorzystywane były podczas wypraw badawczych na oba bieguny, dostarczały pocztę, towarzyszyły poszukiwaczom cennego kruszcu podczas gorączki złota na Alasce.

Zobacz również: Nie masz doświadczenia w zimowych wędrówkach? Oto szlak idealny dla ciebie

Pieskie tempo: 700 metrów w 50 sekund

Z czasem to, co było rozwiązaniem ułatwiającym pracę, podróże czy codzienne  funkcjonowanie (niektórzy twierdzą, że zamieszkanie Arktyki przez człowieka nie byłoby możliwe bez pomocy psów), wykształciło i swoją sportową formę. Wyścigi psich zaprzęgów organizuje się mniej więcej od początku XX wieku, a do najsłynniejszych należą: Yukon Quest, Alpentrail, Femundslopet i Iditarod. W czasie tego ostatniego zwanego też "Ostatnim Wielkim Wyścigiem na Ziemi", psy i ich przewodnicy w ciągu około 10 dni pokonują 1850 kilometrów wiodącej przez Alaskę trasy.

Choć psie zaprzęgi, czy to jako forma użytkowego transportu, czy jako sport, czy też jako rekreacja, rozpowszechnione są głównie na północy lub w krajach, na obszarze których znajdują się wysokogórskie pasma, w okolicach Polski również można je podziwiać. Fan, Diego, Dasty, Luk i Shadow biegają w Donovaly - małej słowackiej miejscowości, położonej  na pograniczu dwóch parków narodowych - Tatr Niżnych i Wielkiej Fatry. Psie zaprzęgi w sportowej i rekreacyjnej wersji dotarły tutaj w latach 90-tych. Od 1992 roku organizowane są w Donovaly zawody w tej dyscyplinie.

Martin Cuna tą aktywnością zaczął interesować się pięć lat później. - Kto mnie nauczył? Nikt, sam się nauczyłem z pasji i zainteresowania. Pierwsze psy kupiłem, teraz sam je hoduję, mam ich 22. Zimą mają swój grafik - połowa z nich biega, połowa odpoczywa w domu, kolejnego dnia zmiana - tłumaczy.  - Jedna z suczek właśnie się oszczeniła, teraz jest z małymi w domu.

Biegi odbywają się na rozmaitych trasach, czasem to tylko krótkie, kilkuminutowe przejażdżki dla turystów po torze o obwodzie 700 metrów (psiaki pokonują dystans w 50 sekund), czasem nieco dłuższe, półgodzinne lub godzinne. Zwierzęta ciągną za sobą drewniane sanki - swoisty zabytek, bo jak tłumaczy Cuna, dziś już nikt takich nie robi.  Mknące wśród ośnieżonych drzew zaprzęgi wyglądają jak ilustracja z książki dla dzieci.

Dla człowieka - bajka, a dla zwierzaka? Tego rodzaju aktywność nie powinna męczyć zwierzęcia, jeśli odbywa się z poszanowaniem jego stanu zdrowia i fizycznych możliwości. Eksperci podają, że pies zaprzęgowy jest w stanie uciągnąć do 2-3 krotności swojej wagi (przeciętna waga alaskana husky to ok. 20 kilogramów). W Donovaly na sankach mogą podróżować nie więcej niż dwie osoby, których łączna waga nie przekracza 160 kilogramów. Rachunku każdy może dokonać sam. Przed jazdą warto jednak nie tylko zrobić szybką powtórkę z matematyki, ale też przyjrzeć się psiakom, zwracając uwagę, czy nie są zmęczone. Jeśli zauważymy oznaki znużenia, lepiej przełożyć przygodę na inny dzień. 

Zobacz również: Królestwo na wodzie. Witajcie w Jesionikach

Śnieżna wioska

Jadąc zaprzęgiem, mija się charakterystyczne sylwetki narciarzy na biegówkach. Pochyleni do przodu w nieco pokraczny sposób przemierzają ośnieżone pola. Są i tacy, którzy z nartami na ramieniu dreptają w stronę stoku. Tych jest najwięcej, bo Donovaly to spory i prężnie działający ośrodek narciarski. Może nie tak duży (łączna długość tras to 11 km) i nie tak znany jak najpopularniejszy wśród Polaków Chopok w Jasnej, ale za to mający swój wyjątkowy charakter.

Co się na niego składa? Przede wszystkim położenie - niewielka wioska zdaje się tulić do dwóch górskich masywów. Po drugie - estetyka. Miejscowości, ulokowanej na granicy dwóch parków narodowych, udało się zachować kameralny (oczywiście na tyle, na ile to możliwe w przypadku zimowego kurortu) klimat. Trudno stwierdzić, czy to przepisy czy może wyobraźnia mieszkańców uchroniła Donovaly przez resortową chorobą, jaką jest budowanie "byle wyżej", "byle bliżej" i "byle dla jak największej liczby gości". W miejscowości wtulonej między dwa górskie masywy nie znajdziemy jednak ani gęstej ani monumentalnej zabudowy. Największymi obiektami będą kilkupiętrowe hotele, ze spadzistymi dachami, drewnianymi ścianami i kamienną okładziną, nawiązujące do tradycyjnej architektury. Jeśli dopisze szczęście i całość pokryje warstwa świeżego śniegu, w wiosce można poczuć się jak w zimowej krainie na końcu świata.

Narty z widokiem na słońce

Z sielskiego rozmarzenia wyrywa widok drogi, przecinającej na pół nie tylko wioskę, ale i narciarski resort. Po jednej stronie, na stoku Záhradište, wiją się niebieskie trasy, na których można uczyć się jazdy na nartach właściwie od zera. Donovaly szczycą się mianem "największego ośrodka dla dzieci w  Europie Środkowej". Nawet jeśli to tylko marketingowa formułka, ośrodek rzeczywiście jest dobrze dostosowany do potrzeb najmłodszych i początkujących. Czeka na nich dziewięć wyciągów i niemal płaskie, szerokie stoki, na których bezpiecznie można cieszyć się z pierwszych udanych szusów i - co nieuniknione - zaliczać pierwsze upadki. Gdy ten etap zostanie opanowany, można wjechać wyciągiem na szczyt Záhradište, z którego w dół prowadzą szerokie, niebieskie trasy o długości około 1000 metrów, w sam raz do szkolenia umiejętności.

A co po drugiej stronie drogi? Tam, wzdłuż zboczy Novej Holi wytyczono czerwone trasy, na początek których narciarzy wywożą gondole lub krzesełka. Na stok warto wybrać się wczesnym rankiem, nie tylko ze względów logistycznych, ale również - nazwijmy to - widokowych. Szusujący o świcie mogą zobaczyć, jak sylwetki gór stopniowo wyłaniają się z szarówki, a niebo na moment nabiera fantastycznych kolorów od spokojnego różu po intensywne żółcie. A gdy jasna kula na dobre wyłoni się zza szczytów, śnieg zaczyna skrzyć się milionami kryształków, kontrastujących z ciemnym błękitem nieba. Widok niby znany, a jednak zawsze tak samo zachwycający.

W dół pomknąć można czterema czerwonymi trasami, jest też jeden nieco łatwiejszy, niebieski stok, a dla ambitnych krótki, stumetrowy czarny odcinek. Wszystkie poprowadzone przez otwarte tereny, podczas szusowania las ogląda się z daleka, z rzadka tylko go przecinając. Przy pięknej pogodzie, chce się zatrzymać na chwilę i wystawić twarz do słońca. Trasy, na pierwszych odcinkach wąskie, rozszerzają się z każdym metrem, by w końcu z wyraźnie zarysowanych "ścieżek" zmienić się w szeroką, białą łąkę, na której (nawet w środku dnia, gdy w całym ośrodku szusuje przeciętnie 2-3 tys. narciarzy) można przez moment poczuć, że ma się stok tylko dla siebie. 

Dziwny sezon

W lutym Donovaly bieliło się grubą warstwą śniegu. Jednak w grudniu i styczniu, podobnie jak w innych kurortach Europy nie było tu ani malowniczo, ani tłumnie, a właścicielom obiektów, nastawionych na ruch turystyczny, zdecydowanie nie było też wesoło. Ocieplenie klimatu i podwyżka cen energii również im dały się we znaki.

- Dotychczas, gdy pogoda była  - nazwijmy to  - normalna, sezon zaczynaliśmy na początku grudnia. Tym razem udało się to tylko dzięki sztucznemu naśnieżaniu. Teraz jest o wiele lepiej, zwykle jazda w Donovaly trwa do końca marca, w tym roku jednak może uda się poszusować nawet do Wielkiej Nocy - mówi dyrektor ośrodka Branislav Velky.

Sztuczne naśnieżanie to jednak koszty, tym większe, że na Słowacji tak samo jak w Polsce wzrosły ceny energii. W 2022 roku, jak tłumaczy Velky, miesięczne rachunki za prąd wynosiły 60 tysięcy euro, w tym jest to już 180 tysięcy. Część tych kosztów została oczywiście przerzucona na turystów - w tym sezonie karnety zdrożały o 15 proc.

Ile więc kosztuje szusowanie w Donovaly? Najtańszy dzienny skipass dla osoby dorosłej to koszt 35 euro. Za dwa dni zapłacimy zaś odpowiednio 68 i 99 euro. Istnieje również możliwość zakupu karnetu na 8 wybranych godzin w cenie 72 euro.  

Jak te ceny wyglądają na tle innych ośrodków u naszych południowych sąsiadów? Za dzień jazdy w największym słowackim ośrodku Chopok-Jasna, oferującym ponad 40 km tras zapłacimy 59 euro, w Tatrzańskiej Łomnicy dzienne szusowanie kosztuje 42 euro, zaś w popularnej wśród Polaków Bachledce - 39 euro. Kwoty mieszczą się więc w słowackiej średniej.

A jak wypadają w porównaniu z zagranicą? Szybki przegląd cen skipassów w największych ośrodkach Austrii, Francji i Włoch, pokazuje że na Słowacki jest zdecydowanie taniej  - dzień szusowania w Alpach to koszt ok. 60 euro. Tyle, że za tę cenę otrzymujemy możliwość jazdy po trasach o łącznej długości nie kilkunastu, ale stu i więcej kilometrów.

Prawdopodobnie właśnie z uwagi na cenę najczęściej słyszanym językiem na stokach jest... węgierski. Dla Węgrów Donovaly są tanią i nieodległą alternatywą wobec alpejskich stoków.

Zima dla każdego

Podejmując decyzję o wyjeździe rzadko jednak bierze się pod uwagę same liczby. Dla większości turystów i narciarzy nie mniej ważne od kosztów są preferencje, towarzystwo, w jakim udajemy się na zimowy urlop, umiejętności narciarskie i wiele innych czynników. Dla tych, którzy szukają narciarskich wyzwań i adrenaliny na stoku, dla kolekcjonujących przejechane kilometry i bijących rekordy prędkości, Donovaly mogą okazać się miejscem zbyt rekreacyjnym. Sprawdzą się jednak w przypadku tych, którzy dopiero zbierają swoje narciarskie doświadczenia lub chcą doskonalić umiejętności. Liczba "oślich łączek" i niebieskich tras sprawia, że nauka nie nudzi, a wręcz przeciwnie, pozwala szybko pokonywać kolejne etapy i mówić sobie "wczoraj jeździłem tam, dziś tutaj, a jutro? Może spróbuję czegoś jeszcze trudniejszego"?

Donovay to też dobre miejsce dla tych, którzy... nie jeżdżą na nartach i wcale nie mają zamiaru próbować (albo po próbie uznali, że nie jest to aktywność dla nich). W słowackiej wiosce można ślizgać się na łyżwach, mknąć sankach, spróbować zjazdu na dziwnym, francuskim wynalazku o nazwie "snooc ski", z wyglądu przypominającym nartę z niskim siodełkiem, lub lotu na paralotni. A w odległości kilkudziesięciu minut jazdy samochodem od wioski w Slovenskej Ľupčy znajduje się jeden z najlepiej zachowanych na Słowacji zamków, we wsi Vlkolínec można zaś obejrzeć rezerwat architektury ludowej, a w Sliač zachwycić modernistyczną, uzdrowiskowa architekturą. Lista alternatyw dla stoku lub pomysłów na to, co robić po szusowaniu jest długa. I dobrze, bo przecież zima jest nie tylko dla narciarzy.

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Słowacja | narty | podróże
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy