Pojechałam na narty na Słowację. Powiem wam, czy było warto
Prawda jest taka, że nigdy wcześniej nie byłam na Słowacji. Bo tak: niby blisko, ale jakoś nie po drodze. Niby atrakcyjnie, ale bez konkretów, niby swojsko, ale czy to na pewno zaleta? Jedni mówili „koniecznie”, inni radzili „dać spokój”, a finalnie jakoś się nie składało. Turystyczną zaległość nadrobiłam w pierwszy weekend grudnia, po raz kolejny przekonując się, że czasem podróżnicze perełki leżą pod samym nosem. Choć w tym przypadku trafniej byłoby powiedzieć „u sąsiadów”.
Słowackie plusy
Może jest tak co roku, może to typowe, może to kwestia topografii, wysokości, mikroklimatu, a może po prostu miałam szczęście. Niezależnie od przyczyny, wystarczyło, dojechać do granicy, by natknąć się na pierwszy "słowacki plus". Zamiast białej czapy chmur - niebieskie niebo, zamiast gołej ziemi - delikatna warstwa śniegu. I jeszcze słońce, słabe, ale jednak oświetlające góry o szczytach gęstszych i bardziej ostrych niż te po polskiej stronie. Malowniczość - pierwszy słowacki plus.
Moja malownicza trasa wiodła z Krakowa do Jasnej, a wzdłuż niej ciągnęły się nie tylko góry, ale i budynki. Trochę mieszkalnych bloków, trochę dużych hoteli niezgrabnie wmontowanych w krajobraz, ale też modernistyczne wille, o charakterze, którego w innych górskich regionach Europy próżno szukać. Miesza się tu międzywojenna prostota z secesyjną fantazją, alpejskie motywy z historyzmem, a wszystko to tworzy intrygującą, ale zaskakująco zgrabną całość. Dodajmy: całość, której nie przysłaniają billboardy i reklamowe bannery. To oczywiście tylko pobieżna obserwacja, poczyniona przez okno samochodu, ale na jej podstawie można wysnuć wniosek, że nasi południowi sąsiedzi lepiej niż my, radzą sobie z opanowywaniem przestrzennego chaosu. Architektura i ład przestrzenny - drugi słowacki plus.
Zobacz również: W Tatrach stanął dziwny obiekt. Prawdziwy gigant robi wrażenie
Malowniczą trasę za oknem oglądam przez blisko trzy godziny. Banalnym stwierdzeniem będzie, że "bliskość" Słowacji zależy od tego, w jakim punkcie Polski zaczyna się droga, wiodąca do granicy. Jak pokazują Google Maps, do przejścia granicznego w Jurgowie (czyli tego, które łączy Tatry polskie ze Słowackimi) z Gdyni dojedziemy w dziewięć godzin, z Warszawy w sześć, z Wrocławia w pięć, z Krakowa w dwie. Niewielu kilometrów po przekroczeniu granicy trzeba, by zobaczyć jęzory śniegu spływające po zboczach gór i sunące wzdłuż nich wagoniki. Góra za górą, miasto za miastem, wioska za wioską - stoki narciarskie, układające się w dziesiątki kilometrów tras. I to byłby trzeci słowacki plus. To on jest celem tej wycieczki.
Słowacja - dokąd pojechać na narty?
"Raj dla narciarzy", "doznania dla wszystkich zmysłów", "niezrównane przeżycie", "biała bajka"- lubią mówić o swoim narciarskim regionie Słowacy. Jest to oczywiście bajka nie tyle "biała" co marketingowa, ale jak w każdej bajce, tak i w tej tkwi ziarnko prawdy. Bo rzeczywiście w tym regionie Europy, Słowackie Tatry zdają się być jednym z najbardziej atrakcyjnych kierunków dla narciarzy.
Za najlepsze miejsce do szusowania na Słowacji uchodzi ośrodek Jasná Chopok (Dolina Demianowska, Niżne Tatry). Trasy poprowadzone na północnych i południowych stokach Chopoka, mają łączną długość ok. 50 kilometrów. Większość z nich jest sztucznie naśnieżana (tegoroczny sezon ruszył 3 grudnia, mimo że naturalna pokrywa śnieżna w regionie jest, delikatnie mówiąc, symboliczna), a zróżnicowany poziom trudności stwarza możliwość szusowania zarówno dla początkujących, jak i zaawansowanych narciarzy.
Ci pierwsi, mogą skorzystać ze szkółki narciarskiej, stawiać debiutanckie kroki, czy raczej - wykonywać ślizgi, na oślej łączce albo jeśli poczują się nieco pewniej, zjechać jedną z licznych niebieskich tras. Na tych drugich natomiast, czekają strome zjazdy, w tym czarną trasą spod szczytu Chopoka.
Zobacz również: Zalipie. Polska malowana wieś, którą zachwycił się świat
Opinie na temat komfortu jazdy w Jasnej są podzielone. Mnogość i długość tras, zróżnicowany stopień trudności, walory krajobrazowe - te aspekty zdecydowana większość narciarzy ocenia na plus. Niektórzy jednak narzekają, że stoki są wąskie, oblodzone, w weekendy do wyciągów ustawiają się długie kolejki, a często występujący silny wiatr i mgła, odbierają przyjemność z jazdy. Prawda pewnie leży pośrodku. Z mojej perspektywy, czyli punktu widzenia początkującej narciarki, poruszającej się po niebieskich trasach, tych bolączek nie dało się zauważyć. Szlaki były szerokie, dobrze przygotowane, a lód pojawiał się dopiero po południu, gdy stok został wyślizgany przez narciarzy.
Ośrodek narciarski to nie tylko zjazdy, ale i infrastruktura. W Jasnej wzdłuż tras ciągnie się ok. 30 różnego rodzaju wyciągów, które w ciągu godziny są w stanie przetransportować ponad 30 tys. turystów. Najnowocześniejszym rozwiązaniem jest nowa, 15-osobowa kolejkę gondolowa, która wioząc narciarzy z przełęczy Biela Púť w kierunku Priehyby pozwala o wiele szybciej niż dotąd dostać się na szczyt Chopoka. Nawet gdy ktoś nie czuje się na siłach, by zjechać na nartach ze szczytu, wznoszącego się ponad 2 tys. metrów nad poziom morza, powinien wybrać się na przejażdżkę, choćby dla samych widoków. Oczywiście, o ile pogoda dopisze. Ja z czubka Chopoka zobaczyłam tylko morze chmur.
Wycieczka na szczyt powinna zainteresować również miłośników architektury: na górze znajduje się kamienna rotunda, swoją bryłą nawiązująca do najlepszych wzorców górskiej architektury lat 60. ubiegłego wieku. W jej wnętrzu kryje się panoramiczna restauracja i hotel - jeden z najwyżej położonych tego typu obiektów w Europie Centralnej.
Zobacz również: 25 najciekawszych kierunków podróży na 2023 rok
A jeśli nie Jasna to co? Możliwości jest wiele. Słowackie Tatry, jak już powiedziano, obfitują w ośrodki narciarskie. Dla początkujących idealna będzie Bachedova Dolina lub Demänová. Na zaawansowanych czekają zaś ośrodki w Tatrach Wysokich (Tatrzańska Łomnica, Stary Smokowiec i Jezioro Szczyrbskie). Wymieniać można by długo, bo jak podają Słowacy, na terenie całego kraju znajduje się około 100 ośrodków narciarskich, obsługiwanych przez 450 kolejek linowych i wyciągów. Jest więc z czego wybierać.
Zobacz również: Mikołajki zapraszają turystów także zimą. Moc atrakcji
Czy narty na Słowacji są drogie?
Na tak postawione pytanie najuczciwiej byłoby odpowiedzieć: to zależy. A dokładniej: zależy od tego, do czego porównamy ceny skipassów, noclegów i wypożyczenia sprzętu na Słowacji.
Koszty przedstawiają się następująco. Za dzienny skipass ośrodka w Jasnej w najtańszej wersji, czyli tej z kartą GoPass zapłacimy 35 euro (164 zł). Wypożyczenie nart, butów i kasku to ok. 39 euro (183 zł). Ceny noclegów w obiektach położonych w odległości nie większej niż kilometr od stoku wahają się zaś od 400 do tysiąca złotych za noc w dwuosobowym pokoju. Po zsumowaniu za dzień szusowania wychodzi więc kwota ok. 650 złotych (przy założeniu, że wynajmujemy pokój za 600 zł i kosztami dzielimy się ze współlokatorem).
Za taką samą przyjemność np. w Szczyrku trzeba byłoby zapłacić ok. 350 złotych (skipass - 139 zł, wypożyczenie zestawu sprzętu - 59 zł, nocleg w średniej cenie 300 zł za dwie osoby ).
Jest więc zdecydowanie drożej niż w Polsce, jednak nieco taniej niż w ośrodkach we Francji, Włoszech czy Szwajcarii. Przykładowo: za skipass we włoskim Livigno w wysokim sezonie zapłacimy 59 euro (277 zł), za wypożyczenie sprzętu ok. 34 euro (159 zł), a za nocleg w dwuosobowym pokoju ok. 600 zł, co łącznie daje nam ok. 736 zł. Różnica nie jest imponująca nic więc dziwnego, że w internecie bez trudu można znaleźć komentarze w rodzaju: "za te same pieniądze można pojeździć dalej" [w domyśle: w Alpach]. Jest w tym trochę racji, chociaż w tego rodzaju ocenach pomija się koszty dojazdu czy przelotu do miejsca wypoczynku - w przypadku Słowacji będą one oczywiście zdecydowanie niższe. Dodatkowo sprytnie planując wyjazd, cenę tę można obniżyć. Wystarczy znaleźć hotel, który kusi ofertami typu "skipass w cenie noclegu".
Do kosztów pobytu trzeba też doliczyć i inne wydatki, choćby te na parking i jedzenie. Jeśli chodzi o pierwsze, mamy dobre informacje - wiele ośrodków oferuje bezpłatne parkingi na wjeździe, z których na stok można dostać się darmowym autobusem. Jeśli zaś mowa o drugim, sprawa przedstawia się mniej optymistycznie. Ceny jedzenia i napojów, zwłaszcza w punkach gastronomicznych ulokowanych w sąsiedztwie stoków, nie należą do najniższych. Dla przykładu: za pizzę, smażony ser z frytkami lub spaghetti w restauracji pod stokiem trzeba zapłacić ok. 8 euro, filiżanka kawy to koszt ok. 3,50 euro, podobnie jak filiżanka czekolady czy kieliszek białego wina. Kto po jeździe lubi uraczyć się drinkiem, musi liczyć się z większymi kosztami, dla przykładu Aperol Spritz to koszt 8 i pół euro.
Jeśli nie narty, to co?
Stoki narciarskie na Słowacji otwierają się zwykle około godziny ósmej rano, a ostatnie kolejki ruszają w górę około 15.30. Co zrobić z resztą dnia? Możliwości jest kilka. Większość ośrodków proponuje narciarzom różnego rodzaju koncerty i dyskoteki, a dla tych, którzy od imprez wolą relaks - hotelowe strefy spa i wellnes. Można również skorzystać z innego obok górskiego krajobrazu bogactwa naturalnego Słowacji, czyli źródeł termalnych.
Wartą rozważenia propozycją jest też poświęcenie jednego dnia czy popołudnia urlopu nie na jazdę na stoku, lecz na zwiedzanie regionu. Do wartych uwagi atrakcji należą: Liptowski Mikułasz, czyli miasto o ponad 700-letniej historii, przyciągające turystów zabytkami sakralnymi, kolorowymi fasadami kamienic i najnowocześniejszym muzeum słowackim, Liptowski Gródek, nad którym góruje renesansowy zamek oraz Havranok z muzeum archeologicznym na wolnym powietrzu.
Podróżując po regionie warto zajrzeć też do Vlkolinca, przez niektórych uznawanego za najpiękniejszą wioskę Słowacji. O jej wyjątkowości może świadczyć fakt, że została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO. Odizolowana od świata, ze świetnie utrzymaną drewnianą architekturą i niewielką liczbą stałych mieszkańców, wygląda jak pocztówka ze świata, który dawno przeminął.
W tym regionie ciekawie jest nie tylko nad, ale i pod ziemią, gdzie kryje się kompleks jaskiń, w skład którego wchodzi: m.in. Demianowska Jaskinia Wolności, należąca do najpiękniejszych w Europie (aktualnie nieczynna z powodu prac inżynieryjnych).
Słowację, tak jak każdy kraj można poznawać nie tylko poprzez zwiedzanie, ale i jedzenie. Kto lubi próbować lokalnych specjałów, podczas narciarskiej wycieczki może skosztować produktów z owczego czy koziego mleka. Do gastronomicznych hitów należą bryndzowe haluszki, smażony ser czy liptovskie droby, czyli rodzaju tradycyjnej kaszanki z nadzieniem ziemniaczanym ze skwarkami, cebulą i czosnkiem. Ten ostatni specjał to propozycja zdecydowanie dla koneserów.
Jeszcze raz: czy warto jechać na narty na Słowację?
Na koniec więc szybkie podsumowanie. Gdybym miała ocenić szusowanie na Słowacji w skali od jednego do dziesięciu, wskazałabym siódemkę. Zdecydowanie na plus wypada ilość, długość i przygotowanie tras, towarzysząca im infrastruktura oraz baza noclegowa. Atutem jest odległość - z małopolski i śląska można udać się tam nawet na jednodniową wycieczkę. Dla części narciarzy, słabo władających językami obcymi zaletą będzie też fakt, iż wielu Słowaków posługuje się polskim.
A co z minusami? Największym są koszty - dla wielu polskich narciarzy wyjazd na Słowację będzie sporym wydatkiem. Nie oszałamia również oferta gastronomiczna - wegetarianie i miłośnicy kuchni innej niż tradycyjna, w restauracjach mają niewielki wybór. W mojej ocenie minusem jest również to, co widać po zejściu ze stoku. Bycie "największym ośrodkiem narciarskim na Słowacji" i "bogata baza hotelowa", mają swoją cenę, a jest nią zniszczony krajobraz. Hotele o najróżniejszej skali, kształtach i standardzie, rozpychają się u podnóża Chopoka, pną po jego zboczach. Przy takiej zabudowie, walory krajobrazowe udaje się dostrzec właściwie tylko wtedy, gdy przebywa się na stoku. Schodząc z niego, można bez mała zapomnieć, że wypoczywa się w górach. Na szczęście, tego rodzaju bolączka dotyczy tylko ośrodka w Jasnej, w pozostałych częściach regionu daje się zauważyć wspomnianą wyżej dbałość o ład przestrzenny.
Biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki, Słowacja wydaje się dobrą propozycją dla tych narciarzy, którzy chcą poszusować na stokach o europejskim poziomie, położonych blisko Polski, a jednocześnie mogą pozwolić sobie na wydatki wyższe niż te, które ponosiliby w rodzimym kurorcie. Jak pokazują liczby jest to całkiem spora grupa - każdego roku do Jasnej przyjeżdża ich około 200 tysięcy. Czy w tym roku również dopiszą? Zobaczymy.
***
Więcej w serwisie: