Narty w Val di Fiemme. W poszukiwaniu zimowego dolce vita
W najbliższy weekend, za tydzień, za dwa? I na ile? Tylko na kilka dni, czy możne na długie miesiące? Mniej więcej takie pytania zadają sobie właśnie amatorzy narciarstwa. A gdyby tak, zamiast wypatrywać niecierpliwie zimy, wyjść jej na spotkanie? Wyruszyć na przykład do włoskiego Val di Fiemme – kameralnej doliny w regionie Trentino, gdzie mroźna aura rozgościła się na dobre i nie zamierza opuszczać tego miejsca aż do wiosny.
Niektórzy dopatrują się w nim kształtu motyla. W ich wizji lewe skrzydło sięga niemal szwajcarskiej granicy, prawe - regionu Veneto, dolnymi końcami muskając północną taflę Jeziora Garda. Serce delikatnego owada bije zaś w Trydencie, stolicy regionu, mieście, którego historia sięga pierwszych stuleci naszej ery.
Gdyby przyjrzeć się motylowi uważniej, można by dojrzeć wzory, wymalowane na skrzydłach. Błękitne linie rzek, ciemne plamy lasów, szare punkty szczytów, szerokie pasy łąk, latem zielone, zimą skrzące się bielą. Na tych ostatnich, wyjątkowo bystre oko mogłoby dostrzec kolorowe, ruchliwe punkciki - to mknący po stokach narciarze. Jest ich wielu i nie ma się co dziwić - trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce do uprawiania tego sportu niż Trentino.
Trentino, czyli w poszukiwaniu idealnych, zimowych wakacji
"Najlepsze miejsce do uprawiania narciarstwa" - trzeba mocnych argumentów, żeby takim tytułem uhonorować konkretny region we Włoszech. Bo przecież konkurencja jest ogromna, na zachód od Trentino znajduje się Południowy Tyrol, na wschód zaś Veneto. Jednak to w Trentino można znaleźć wszystkie te elementy, które składają się na (trochę stereotypowy, ale jakże miły) obrazek idealnych, zimowych, włoskich wakacji. Są tu stoki skąpane w słońcu. Są schroniska, na tarasach których można raczyć się espresso lub kieliszkiem wina. I jest rodzaj luzu, mieszanka elegancji, śmiechu i otwartości, które składają się na włoskie, zimowe "dolce vita".
To argumenty emocjonalne, ale za tytułem "naj" przemawiają też liczby. Łączna długość tras narciarskich w Trentino to 800 kilometrów, a imponująca liczba idzie w parze z różnorodnością. "Od obiektów Pejo 3000 w Val di Sole, przez stoki Alpe Cimbra, które wybrała amerykańska kadra narodowa, płaskowyże Paganella i Madonna di Campiglio w Dolomitach Brenta, po stoki Dolomitów we wschodnim Trentino: Val di Fassa, Val di Fiemme, czy San Martino di Castrozza i Passo Rolle" - czytamy wyliczankę na stronie regionu. Choć adnotacja o "amerykańskiej kadrze narodowej " może onieśmielać, wśród tych setek kilometrów każdy narciarz, niezależnie od stopnia, zaawansowania znajdzie coś dla siebie.
Co więc wybrać? Na co się zdecydować? My, w poszukiwaniu idealnych, włoskich ferii, miejsca, które pozwoli złapać balans między sportem i przyjemnością, kierujemy się do Val di Fiemme. Dlaczego? A choćby z poniższych pięciu powodów.
Po pierwsze: Narty niosą same
Na początek, trochę konkretów tak, żeby zorientować się w przestrzeni, odnaleźć odpowiednie miejsce na skrzydłach motyla. Val di Fiemme to ciągnąca się na długości 35 kilometrów dolina, oddalona o 60 km od Trydentu. Na jej terenie położonych jest kilka miejscowości, m.in. Cavalese, Predazzo, Valfloriana. Znajduje się tam pięć ośrodków narciarskich: Alpe Cermis, Alpe Lusia, Passo Lavazè, Passo Rolle oraz Ski Center Latemar, o łącznej długości tras, wynoszącej 112 kilometrów. Największym z nich jest Ski Center Letemar, obejmujący trzy stacje Predazzo, Pampeago i Obereggen. Wytyczone w nich trasy mają opinię jednych z najlepiej przygotowanych w Alpach.
- Ja na przykład jeżdżę na tutejszych trasach od dziecka - mówi Daniela, instruktorka narciarstwa w Val di Fiemme. - Początkującym polecam ośrodek Alpe Lusia i jego płaskie, szerokie stoki. Tym którzy jeżdżą już nieco lepiej - Alpe Cermins o przyjemnych, długich trasach, z których rekordowa Olimpia ciągnie się przez ponad siedem kilometrów, zaawansowanym zaś - Latemar, gdzie można szusować na bardziej stromych stokach, spróbować sił w slalomie, zmierzyć prędkość zjazdów. Miłośnicy widoków powinni zaś pojeździć w Passo Rolle, skąd można podziwiać szczyty masywu Pale di San Martino, wpisane na listę dziedzictwa UNESCO.
- Jako nastolatka trenowałam, brałam udział w zawodach, ale nie jeździłam w zbyt wielu miejscach na świecie - dodaje. - Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, ale po co miałabym wyjeżdżać, jeśli tutaj jest wszystko?
Nawet jeśli komuś opowieść Danieli rzeczywiście wyda się osobliwa, wystarczy jeden zjazd, żeby zrozumieć, co miała na myśli. Tutaj narty niosą same, stokami szerokimi jak łąka, bez muld bez niespodzianek. Można oczywiście wkładać w zjazd wysyłek, silić się na szybkość, liczbę zakrętów, liczbę odbić skipassów, ale można też oddać się czystej przyjemności z jazdy. Płynąć długimi, spokojnymi skrętami, wystawiać twarz do słońca, złapać rytm, który ma w sobie coś z tańca. Rozglądać się na boki, ale nie po to (czy nie tylko po to), by ustrzec się przed kolizją, ale żeby podziwiać widoki. Na pierwszym planie białe połacie śniegu jakby nakładane pędzlem, poprzerywane pierzastymi kępami drzew. Kiedy podjedzie się do nich bliżej, można wciągnąć głęboko powietrze i sprawdzić, czy zima naprawdę, tak jak zapewniają w materiałach promocyjnych regionu, pachnie tutaj jałowcem i kosodrzewiną.
Na dalszych planach zaś, widok, po który przyjeżdża się do tego zakątka Europy. Ostre, oprószone śniegiem skały, kontrastujące z błękitnym niebem. Niby tyle razy oglądane, niby uwieczniane na milionach zdjęć, rejestrowane w nieskończonej ilości filmów, a jednak na żywo wyjątkowe. To widok, który nigdy się nie znudzi, na który można by patrzeć bez końca.
No, chyba że ktoś do nas zagada, a na stokach w Trentino lokalni narciarze zaczepiają się cały czas. Ma się wrażenie, że tutaj każdy każdego zna, każdy każdemu ma coś do powiedzenia, choćby to było tylko "ciao".
Głównym tematem pogawędek są jednak zimowe Igrzyska Olimpijskie Milano-Cortina. Już za rok, w lutym, na skoczniach w Predazzo zmierzą się reprezentanci krajów z całego świata. Dla wielu Polaków, transmisja z igrzysk będzie miała pewnie nostalgiczny rys - to na tych samych obiektach dwie dekady temu rekordy pobijał Adam Małysz. Doprecyzujmy, tych samych, ale nie takich samych - obiekty przed olimpiadą przechodzą bowiem intensywny remont.
- Widziałaś naszą maskotkę na igrzyska? To Tino i Mila, dwie wesołe łasice - Daniela pokazuje mi w telefonie zdjęcie pluszaków. Rzeczywiście, sympatyczne, uśmiechnięte.
Pytam, czy mieszkańcy też są tacy zadowoleni ze zbliżającej się imprezy. Przecież nie od dziś słyszy się, że organizacja igrzysk to raczej wydatki i problemy niż prestiż i szansa na promocję. - Malkontenci zawsze się znajdą, ale wydaje mi się, że im bliżej terminu, tym obaw jest mniej, a nastroje lepsze. Cieszymy się na tę imprezę, mamy bardzo dobre doświadczenia z organizacji poprzednich dużych sportowych zmagań. Trzy razy gościliśmy Mistrzostwa Świata w Narciarstwie Klasycznym (1991, 2003, 2013), a co roku, w ostatnią niedzielę stycznia urządzamy "Marcialongę", bieg narciarski, który każdorazowo przyciąga tłumy wielbicieli tego sportu - wylicza dziewczyna.
Po drugie: Smak i historia
Każdy, kto lubi jeździć na nartach wie, że w tym hobby, nie tylko o jazdę chodzi. Owszem, stoki, szusy, pęd, wysiłek, krajobrazy przesuwające się przed oczami, są istotą zimowego sportu. Jednak to, co dzieje się po odpięciu nart jest niemal tak samo ważne. Zwłaszcza we Włoszech.
Przede wszystkim - jeśli jest wysiłek to jest i apetyt. I bardzo dobrze, bo z menu schronisk i restauracji Val di Fiemme chciałoby się spróbować wszystkiego. Dla lubiących gastronomiczny konkret, są smaki bliźniaczo podobne do tych z sąsiadującego z regionem Południowego Tyrolu - knedle, polenta, zapiekane ziemniaki, duszona wołowina, potrawy cięższe i tłuste, które na długo zapewniają energię, ale z którymi nie każdy żołądek sobie poradzi. Dla tych zaś, którzy we Włoszech, niezależnie od metrów nad poziomem morza, chcą jeść po włosku: makarony, risotto, na deser tiramisu, a na dodatek, lokalne specjały: sery (Caprino di Cavalese, Puzzone di Moena, Moena Blu, Cuor di Fassa czy Monteson), miód, oliwa do smaku.
A co do picia? Wino, podobnie jak w wielu innych regionach Włoch, to w Val di Fiemme nie tylko napój, ale też tradycja. Winorośl uprawiana jest na ciągnących się przez 708 kilometrów (liczba "708" znajduje się zresztą na etykietach tutejszych trunków), wyrytych w porfirze tarasach, położonych ponad 800 metrów nad poziomem morza. Warunki są trudne, ale też, paradoksalnie, dodają napojom walorów smakowych. - Porfir, na którym rośnie winorośl, nadaje owocom mineralny posmak, zimny, nocny wiatr sprawia, że owoce zyskują grubą skórkę i aromatyczny miąższ, a ekspozycja umożliwia zbieranie całkowicie dojrzałych winogron już w sierpniu - tłumaczy Valentina, prowadząca w Cavalese Enobistrot Welponer, lokalną winiarnię i delikatesy, których tradycja sięga lat 60.ubiegłego wieku.
Zobacz również:
Tym, którzy lubią kosztować mocniejszych trunków można polecić degustację grappy - alkoholu wytwarzanego ze skórek winogron. Za jego intensywnym smakiem również kryje się fragment historii regionu. - To alkohol, który pędziło się z biedy. Wiesz, że jeden kieliszek grappy ma tyle kalorii co talerz makaronu? Grappy można było używać nie tylko do picia, ale też do celów leczniczych, jako środka przeciwbólowego, dezynfekującego, wspomagającego trawienie. Można też było nią handlować, a odpowiedzialne za to były głównie kobiety. Kiedy w pewnym okresie wprowadzono zakaz sprzedaży trunku, przemycały butelki do Trydentu, stolicy regionu, używając do tego najdziwniejszych trików. Chowały w ubraniu, mocowały do pasa, udając, że krągłości na brzuchu to ciąża. Do dziś w lokalnym muzeum można zobaczyć rower z wyjątkowo szeroką ramą. Ta konstrukcja to nie przypadek - jej wnętrze miało pomieścić butelki z alkoholem - opowiada Valentina. - Do dziś słowo "lambicàr" w dialekcie Trydentu oznacza zarówno destylację, jak i prowadzenie ciężkiego, pracowitego życia.
Kiedy słucha się tych opowieści, siedząc w designerskiej winiarni, restauracji o ścianach jak szklane tafle albo na tarasie schroniska, brzmią one jak historie z innego świata. Aż trudno uwierzyć, że miejsce, które dziś mogłoby być synonimem komfortu, jeszcze na początku ubiegłego wieku było doliną, w której walczyło się o zaspokojenie podstawowych potrzeb.
Po trzecie: Jazz i karnawał pod niebem
Z tarasu schroniska widać góry, czuć zapach mroźnego powietrza, a co słychać? Rozmowy, śmiechy, szczęk sztućców, jazzową melodię. Nie, to nie pomyłka, to nie wysokościowe omamy. Tutaj, na stokach Val di Fiemme naprawdę można posłuchać koncertu muzyki na żywo. Co roku, w marcu odbywa się tutaj impreza o nazwie Dolomiti Ski Jazz, zamieniając schroniska, restauracje oraz lokale i miejskie place w dolinach w sceny. Jeśli ktoś wątpi w to, że przy kilkustopniowym mrozie muzycy mogą wydobywać z instrumentów pełne energii dźwięki, a turyści kiwać się do ich rytmu w butach narciarskich, to zapewniam - mogą. I tak jedni jak i drudzy będą mieć przy tym sporo zabawy.
Skoro zabawa to i karnawał - również w marcu ulicami miasteczka Valfloriana maszerują kolorowi przebierańcy, uczestniczący w "Carnevale dei Matoci" - korowodzie, przypominającym ślubny orszak. Regionalne stroje, maski, kostiumy, stworzone z połączenia papierowych, drewnianych i skórzanych elementów, wreszcie tradycyjne punkty widowiska, takie jak inscenizacja epizodów z minionych 12 miesięcy, to kontynuacja tradycji, której historia sięga średniowiecza.
Dawne maski, przygotowywane na karnawał można zobaczyć w Palazzo Magnifica Comunità di Fiemme w Cavalese, w którym mieści się muzeum, opowiadające historię regionu.
Po czwarte: Zima bez nart i muzyczne świerki
A jeśli ktoś na nartach jeździć nie umie lub nie lubi? Oczywiście, zawsze może się nauczyć, bo w Val di Fiemme dobrych instruktorów i stoków, przygotowanych z myślą o początkujących narciarzach, nie brakuje. Jednak ci, którzy do zjazdów przekonać się nie dadzą, mają do wyboru szereg innych, sportowych opcji, zaczynając od sanek, przez spacery w rakietach śnieżnych, zimowe wędrówki, po narty biegowe. Królestwem tych ostatnich są dwa ośrodki - Lago di Tesero, kilkukrotnie goszczący Mistrzostwa Świata w tej dyscyplinie, mogący pochwalić się 10 kilometrami oświetlonych nocą tras oraz Passo Lavazé-Oclini, gdzie biega się na wysokości 1800 m.n.p.m.
Korzystając z aktywności na zewnątrz warto uważnie się rozglądać, bo przyroda w Val di Fiemme jest naprawdę wyjątkowa. Świerki rosnące na terenie parku narodowego Parco Naturale di Paneveggio, cieszą nie tylko oczy, ale i... uszy. Posiadają bowiem niecodzienną właściwość - zdolność do rezonowania, czyli przejmowania i wzmacniania dźwięków. Legenda głosi, że sam Antonio Stradivari przechadzał się po lesie Paneveggio w poszukiwaniu odpowiednich drzew, z których mógłby zrobić swoje wybitne skrzypce. Niezwykłym drzewom Val di Fiemme zawdzięcza też swoją poetycką nazwę - włosi nazywają ją czasem "doliną harmonii".
Więcej o tutejszej przyrodzie można dowiedzieć się, zaglądając do Centrum Odwiedzających Park Paneveggio (wł. Centro visitatori Paneveggio ), w którym zaaranżowano edukacyjną wystawę, która zainteresuje głównie dzieci. To również je ucieszy pewnie widok, na który można natknąć się obok Centrum - na ogrodzonym terenie trawę skubią sarny.
Po piąte: coś nieuchwytnego
Świetnie przygotowane stoki, regionalna kuchnia, wydarzenia kulturalne, bogata historia, alternatywa dla narciarstwa i snowboardu - lista zalet długa, ale czy z perspektywy Alp naprawdę taka wyjątkowa? Przecież, podobną wyliczankę możemy skomponować z walorów wielu innych regionów narciarskich we Włoszech. Dlaczego więc spośród nich warto wybrać akurat Val di Fiemme? Albo raczej - dla kogo ta niewielka dolina naprawdę będzie "wymarzonym miejscem na narciarski wyjazd"?
Cóż, na to pytanie każdy powinien odpowiedzieć sobie samodzielnie. Będą pewnie osoby, dla których tutejsze stoki, okażą się zbyt łagodne, a same miasteczka za ciche. Będą tacy, którzy ponad kameralność tych miejsc, przedkładać będą rozmach bardziej popularnych ośrodków. Znajdzie się jednak wielu takich, dla których pobyt w dolinie będzie idealnym rozwiązaniem.
To ci, którzy w wyjeździe na narty szukają czegoś więcej niż sportowe wyzwania, którzy tej aktywności oddają się nie tylko po to, by pokonywać fizyczne ograniczenia i testować możliwości własnego ciała, ale też, by czerpać przyjemność z czegoś, co można by określić jako "narciarski lifestyle".
Pod tym określeniem kryje się lokalność, przytulność, wygoda i dobra zabawa. Obiad w elegancko urządzonej restauracji na szczycie góry, aperitif wypijany na słonecznym tarasie, przerwa na espresso i kawałek ciasta tuż przy stoku, odpoczynek w spa, wieczór przy kominku, nocleg w hotelu, którego wystroju co i rusz dostrzega się na detale, nawiązujące do rodzinnych historii i lokalnych tradycji. To możliwość odkrywania miejsca na wielu poziomach, nie tylko tym najbardziej oczywistym, skoncentrowanym na sporcie, ale też tym, dotykającym historii i kultury. To dużo śmiechu i rozmów, między turystami, ale też między mieszkańcami, który zawsze znajdą czas, by opowiedzieć o swojej okolicy. O spokojnej dolinie harmonii.
Wyjątkowość regionu daje się też odczuć w atmosferze kameralnych miasteczek, wzdłuż uliczek których ciągną się sklepiki z lokalnymi przysmakami i rzemiosłem. Nie mają one w sobie nic z klimatu hałaśliwych, tłocznych kurortów. Wręcz przeciwnie, idąc wieczornymi uliczkami, patrząc na ośnieżone stoki, na moment można poczuć się, jakby to miejsce było stworzone specjalnie dla nas. A gdyby ktoś przystanął, zadarł głowę i poprowadził wzrok ponad szczyty, zobaczy gwiazdy, które tu, w alpejskiej dolinie, wydają się wyjątkowo bliskie.