Reklama

Zaskakujący wynik Polaków w 2022. Jedni notują rekordy, inni załamują ręce

Według najnowszych danych w 2022 roku na zagraniczne wakacje wyjechało aż 20 proc. więcej Polaków niż w 2019. Nie przestraszyły nas rosnące ceny, strajki kontrolerów, wojna i trwająca nadal pandemia. - To fenomen, branża spodziewała się tragedii, a tymczasem Polacy zaskoczyli wszystkich. - mówi ekspert ds. turystyki Marek Kamieński. Nie wszyscy mają jednak powody do radości.

Koniec października to tradycyjnie czas podsumowań sezonu wakacyjnego w branży turystycznej. Rosnące ceny, inflacja, kryzys ekonomiczny, napaść Rosji na Ukrainę - w tym roku organizatorzy wycieczek mieli się czego obawiać, bo nie wiadomo było, czy Polacy będą skłonni do wydawania pieniędzy na wyjazdy. 

Niepokoje okazały się niepotrzebne. Najwięksi gracze na rynku zanotowali nawet 20-procentowy wzrost liczby klientów w porównaniu do sezonu letniego 2019, który dotąd uznawano za rekordowy. Z drugiej strony w fatalnej sytuacji znaleźli się przedsiębiorcy nastawieni na klienta zagranicznego. Turyści masowo rezygnowali z przyjazdu do naszego kraju z obawy o bezpieczeństwo.

Reklama

Rekord pomimo obaw

Kiedy 5 września Polska Izba Turystyczna opublikowała raport “Zagraniczne Wakacje Polaków", dane zaskoczyły wielu obserwatorów. Okazało się, że wbrew wszelkim przewidywaniom, mówiącym o kolejnym kiepskim sezonie letnim dla branży turystycznej, Polacy chętnie ruszyli na wakacje. Już wtedy wyniki napawały optymizmem. 

- W tym roku mieliśmy do czynienia z wahaniem się nastrojów - mówił Paweł Niewiadomski, prezes PIT, komentując raport. - Gdy jeszcze przed sezonem analizowaliśmy, z jakimi problemami możemy się spotkać podczas sezonu, stwierdziliśmy, że jesteśmy w czterech kryzysach: zdrowotnym, klimatycznym, ekonomicznym i wojennym. Dziś mamy inne spojrzenie na sytuację, to było dobre lato, choć wydaje się, że widzimy pierwsze sygnały spowolnienia czy zmiany nastrojów konsumenckich. 

- Tegoroczne lato jest lepsze od poprzedniego. Zniesienie obostrzeń w destynacjach zostały zastąpione przez inne czynniki - agresja Rosji na Ukrainę pociągnęła za sobą wzrost cen i kursu walut. Jednak popyt na wakacje odżył wiosną, miejsca przygotowane przez touroperatorów zostały sprzedane bez obniżania cen - przyznał.

Ale czas na ostateczne podsumowanie przyszedł dopiero teraz, w ostatnich dniach października. I jak mówi ekspert ds. turystyki Marek Kamieński, polscy organizatorzy wycieczek wyliczyli, że z ich usług skorzystało 20 proc. więcej klientów niż w 2019. To absolutny rekord. Skąd wzięły się takie liczby? Zdaniem eksperta to konsekwencja popandemicznego głodu podróżowania i niepewności związanej z tym, co może wydarzyć się w najbliższym czasie.

- Nie wiemy, co będzie w przyszłym roku, a jednocześnie poprzednie lata były “martwe", bo podróżowaliśmy o wiele mniej - mówi Kamieński. - Niektórzy zdołali odłożyć pieniądze przez to, że nigdzie nie wyjechali. Z drugiej strony niepewna sytuacja ekonomiczna i polityczna sprawia, że chcą te pieniądze wydać teraz. Ogrzewanie, ceny, paliwo, wojna - to wszystko napawa nas obawami i motywuje do wyjazdu w tym roku, chociaż ceny wycieczek wzrosły nawet o 1500 złotych na osobę. 

- Do tego dochodzi jeszcze jedna kwestia - tłumaczy. - Doczekaliśmy się w Polsce wyśmienitych hoteli, infrastruktura stoi na najwyższym, światowym poziomie. Jest tylko jedna rzecz: pogoda, która bywa u nas kapryśna. Klient ma do wyboru: wyjazd krajowy, podczas którego może trafić na siedem dni deszczu albo wycieczkę zagraniczną z gwarancją, że jeśli będzie padać, to organizator zwróci mu pieniądze. A raczej nie zwróci, bo padać nie będzie. Podkreślam, polska baza hotelowa stoi na bardzo wysokim poziomie, ale turysta wybiera pewną pogodę.

Przeczytaj także: Polacy spragnieni zagranicznych wojaży. Padają rekordy w biurach podróży

Turcja: Hit absolutny

Według raportu Polskiej Izby Turystyki numerem jeden, jeśli chodzi o wakacyjne kierunki wybierane przez Polaków, jest Turcja. Z danych zebranych tylko do 20 sierpnia wynika, że na taki wyjazd zdecydowało się ponad 31 proc. klientów rodzimych biur podróży. Do końca października odsetek ten jeszcze delikatnie wzrósł. 

Druga w tym zestawieniu Grecja to około 24 proc., a więc tylko wycieczki do tych dwóch krajów stanowią ponad połowę wszystkich wykupionych ofert. Na trzecim miejsce znalazła się Bułgaria, która przeskoczyła Egipt i Hiszpanię.  

- Turcy dali Polakom możliwość wjazdu do kraju bez paszportów, znieśli wizy i w ten sposób wygrali, bo przy okazji mają świetne hotele z animacjami i udogodnieniami dla rodzin - wyjaśnia Marek Kamieński. - Wystarczyło zapłacić, wsiąść do samolotu i lecieć. 

Liczby te dotyczą jedynie biur podróży i wakacji zorganizowanych. Jeśli spojrzymy na ogólne liczby, również te dotyczące wyjazdów indywidualnych, niepodzielnie króluje Chorwacja. Kraj ten odwiedziło ponad milion Polaków skuszonych niewielką odległością, słońcem i w miarę przystępnymi cenami. - W Chorwacji 30 proc. gości przyjeżdża z Polski z biurami podróży, zaś 70 proc. indywidualnie i w tym sezonie to się nie zmieniło. W tym roku znowu mamy wzrost, o 0,5 proc. i o 4 proc. w porównaniu z 2019 - komentowała we wrześniu Agnieszka Puszczewicz, dyrektorka Chorwackiej Wspólnoty Turystycznej w Polsce. Choć, jak dodała, w szczycie sezonu widać było wyhamowanie.

Przeczytaj także: Branża turystyczna wraca do formy po pandemii

Polak jak Niemiec?

Zdaniem Marka Kamieńskiego rekordowa sprzedaż świadczy o tym, że polska turystyka rośnie w siłę, a klienci znad Wisły zaczynają stanowić liczącą się grupę docelową. Trend ten przekłada się na coraz większe możliwości bezpośredniego dotarcia z Polski do egzotycznych krajów.

- Na spotkaniach z zagranicznymi kontrahentami, właścicielami hotel czy przedstawicielami linii lotniczych zauważyłem, że Polacy stają się potęgą, jeśli chodzi o turystykę - mówi ekspert. - Jeszcze w 2019 panowało przekonanie, że loty czarterowe, którymi latają klienci biur podróży, są na lotnisku im. Chopina w Warszawie zupełnie niepotrzebne. Twierdzono, że połączenia rejsowe zaspokajają w zupełności potrzeby portu, więc na czartery zwyczajnie nie ma miejsca. Dzisiaj loty czarterowe organizowane przez biura podróży są głównym kontrahentem lotniska. Zresztą taka sytuacja jest nie tylko w Warszawie, bo tyczy się także chociażby lotniska w Katowicach. 

- Oznacza to, że polska turystyka wygrywa na wszystkich szczeblach, rozwinęła się niesamowicie - twierdzi Kamieński. - Wsiadamy w Warszawie do samolotu i lecimy na Dominikanę, Kubę, do Meksyku, Wietnamu, Tajlandii. Są to duże, wygodne samoloty na ponad 200 osób. Niemcy patrzą na nas i widzą, że dotarliśmy praktycznie do ich poziomu.

Poza tym, zdaniem eksperta, polski turysta jest już obecnie tak samo świadomy jak ten z Zachodu, zna swoje prawa, czyta uważnie regulaminy, wie, kiedy i za co przysługuje mu odszkodowanie, kiedy zwrot. - Polak jest dzisiaj jak Niemiec, Holender czy Francuz, jeśli chodzi o świadomość prawa, które go chroni.  

Last minute coraz mniej opłacalne 

Innym wyraźnym trendem, o którym na łamach Interii można było przeczytać już w sierpniu, jest spadek liczby ofert typu last minute. Przedstawiciele branży mówią nawet o definitywnym końcu tego typu wycieczek, przynajmniej na jakiś czas. Jak wyjaśniał Radosław Damasiewicz, prezes Travelplanet.pl, w rozmowie z Pauliną Sową, Polacy nie czekali w tym roku na ostatnią chwilą ze względu na galopująca inflację. Woleli wykupić wyjazd jak najszybciej, zanim cena wzrośnie.  

- To nawet nie tyle ceny są wyższe, ale śladowo występują oferty last minute - wtórował mu Piotr Henicz, wiceprezes Polskiej Izby Turystyki i biura podróży ITAKA. Według nieg turyści w naszym kraju przywykli do wakacji na ostatnią chwilę, ale organizatorzy będą od nich odchodzić.

- Last minute to taka oferta, której nie sprzedano - tłumaczy Marek Kamieński. - Wyobraźmy sobie, że na półce leży 100 ofert, biuro sprzedało 50, więc drugie 50 musi jakoś inaczej sprzedać i obniża cenę. W Polsce przyjęło się, że last minute oznacza trzy, cztery miesiące przed wyjazdem, co było pewną sprzecznością samą w sobie. W tym roku organizatorzy mieli mniej do sprzedania - kontraktowali mniej ofert, zamawiali mniej samolotów - więc mniej zostawało. 

- Ci klienci, którzy czekali na last minute, zostali z niczym, bo im bliżej wyjazdu tym cena rosła coraz bardziej - kontynuuje. - Jeśli ktoś faktycznie przyszedł w poniedziałek, miał pieniądze, dokumenty i chciał lecieć we wtorek, to mógł zaoszczędzić te dwieście złotych na osobie. W innym wypadku nie było szans. Zapomnijmy o last minute w klasycznym wydaniu, te czasy się skończyły.  Biura nauczyły się, że można zamówić mniej samolotów, a potem w razie potrzeby dokupić miejsca, wynająć dodatkowe maszyny. Kiedyś w turystyce kontraktowało się samoloty i hotele, za które trzeba było zapłacić od razu, nawet trzy lata wstecz. W tym roku tak nie było. 

Brak przyjezdnych, strajki i wzrost cen, czyli bolączki turystyki w 2022

Nie wszystko jednak w tym sezonie układało się po myśli biznesu turystycznego. Obserwatorzy wyliczają trzy główne problemy: brak w Polsce w turystów zagranicznych, gwałtowne wzrosty kosztów oraz strajki kontrolerów. Ta część branży, która nastawiona jest na przyjezdnych spoza kraju - hotele w dużych polskich miastach, przewodnicy, obsługa ruchu - przeżywa bardzo ciężkie chwile. Wszystko przez to, że na Zachodzie panuje strach przed odwiedzaniem Polski ze względu na bliskość wojny na Ukrainie. Według najnowszych danych w tym roku w lecie przyjechało do nas aż 50 proc. mniej turystów z zagranicy niż w 2019.

- To jest klęska - mówi wprost Marek Kamieński. - Obecnie hotele w dużych miastach obłożone są w 30, 40 proc., co oznacza, że nie wychodzą nawet na zero. Mamy wreszcie w Polsce hotele o bardzo wysokim, światowym standardzie, które stoją puste. Wszystko przez to, że Polska postrzegana jest jako kraj niebezpieczny. Możliwe, że nasze instytucje zaspały i nie próbowały wytłumaczyć ludziom na Zachodzie, że w Polsce jest bezpiecznie i spokojnie. 

O ból głowy przyprawiał także wzrost cen, głównie paliwa lotniczego, co przekładało się na rosnące ceny w biurach podróży. Klienci spotykali się z sytuacjami, kiedy do wykupionej oferty musieli dopłacać już po kilku dniach. Według prawa organizator może podnieść cenę bez zgody klienta maksymalnie o osiem proc., na większe podwyżki klient musi się jednoznacznie zgodzić. Jednak w przypadku egzotycznej wycieczki dla czteroosobowej rodziny nawet wzrost o osiem proc. mógł oznaczać dopłatę do tysiąca złotych.

Sytuacji nie poprawiły protesty kontrolerów, które na jakiś czas sparaliżowały lotniska, nie tylko w Polsce, ale w dużej części Europy. - Do 9 lipca nie wiedzieliśmy praktycznie, co nas czeka - opowiada Kamieński. - W maju, kiedy mieliśmy jeden czy dwa loty czarterowe z Warszawy dziennie, mogliśmy przenieść je do Poznania, Katowic czy Łodzi, a turystów przewieźć autokarami. W lipcu z warszawskiego lotniska startowało już piętnaście samolotów na dzień i biura nie wiedziały, co mają robić. Gdyby nie rozwiązano tego problemu, to cała branża mogłaby upaść  

W 2023 z optymizmem

Chociaż polska turystyka borykała się w tym roku z wieloma problemami, a obecne wydarzenia nie dają nadziei na stabilność w najbliższej przyszłości, eksperci z optymizmem patrzą na kolejny sezon letni. Już teraz bowiem Polacy zaczynają wykupywać wycieczki na lato 2023 i prawdopodobnie w biurach padną kolejne rekordy, tym razem pod względem ofert sprzedanych na przyszły rok. 

- Ludzie zobaczyli, że kupując wakacje wcześniej, można zaoszczędzić i to nawet dwa, trzy tysiące złotych - podsumowuje Kamieński. - Mamy coraz mniej pieniędzy, ale chęć podróżowania jest w nas silniejsza. Poza tym chcąc zarezerwować dzisiaj ofertę na przyszły rok, wpłacamy tylko zaliczkę, która najwyżej przepadnie. To trochę gra w toto lotka, ale dodatkowo gdyby stało coś takiego jak wybuch pandemii, to ustawa gwarantuje na pełen zwrot kosztów, więc sporo osób decyduje się już teraz. Myślę, że będzie bardzo dobrze, a przynajmniej dobrze. Może przyszły rok nie będzie rekordowy jak ten, ale powinien być równie udany. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: biuro podróży
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama