Sprzęt z PRL-u - to królowało w polskich domach
Jedni do czasów PRL-u podchodzą z rozrzewnieniem i nostalgią, inni okres Polski Ludowej uważają za najgorszy czas, w jakim przyszło im funkcjonować. Mimo, że w PRL-u mieliśmy do czynienia z wieloma absurdami życia codziennego, to pewne jest jedno – za sprawą wyposażenia AGD i RTV każde gospodarstwo domowe wyglądało niemalże identycznie, a niektóre z używanych wówczas sprzętów mają swoich zwolenników nawet w 2022 roku.
Dziś już legendarna, ale na tamte czasy rewolucyjna. Ta wielozadaniowa pralka wirnikowa okazała się krokiem milowym dla polskich gospodarstw domowych. Frania oprócz prania spełniała jeszcze szereg innych funkcji, bo dzięki swoim parametrom wirowania mogła służyć m.in. do produkcji masła czy... mieszania betonu. Kręcono w niej majonez, mieszano alkohol, bito śmietanę, ale i masowano w niej nogi, bo krążąca w niej ciepła woda doskonale się do tego nadawała.
Pralka Frania była genialna w swojej prostocie - niewielka metalowa beczka i silnik elektryczny. Franię zalewało się wrzącą wodą, do której należało dosypać proszku. Uprane ubrania wyciągano drewnianymi szczypcami i wkładano do wyżymarki, by pozbyć się mydlin, którą stanowiły dwa walce obsługiwane korbą. Na koniec należało wypłukać odzież a z Frani wylać zalegającą wodę.
W szarej rzeczywistości Polski Ludowej telewizor Rubin wprowadzał do polskich domów więcej koloru - i to dosłownie. Ten cud techniki radzieckich inżynierów był dla milionów naszych rodaków przełomowym wynalazkiem. Był to bowiem pierwszy kolorowy odbiornik TV produkowany w Polsce przez Warszawskie Zakłady Telewizyjne na licencji wielkiego brata ze Wschodu. Żeby stać się szczęśliwym posiadaczem kolorowego Rubina, pod koniec lat 70. należało przeznaczyć cztery przeciętne pensje.
Dwudziestocalowy Rubin wszedł do produkcji w latach 70. i ważył aż 57 kg. Telewizor miał jednak jedną, poważną wadę - nagrzewał się do takich temperatur, że dochodziło do jego samozapłonu lub nawet eksplozji. W Polsce przyjęło się wówczas powiedzenie, że wybuchające Rubiny to "Zemsta Stalina".
Nierzadko za przegrzanie telewizora odpowiedzialni byli sami jego użytkownicy, którzy stawiali odbiornik w wąskich regałach swoich meblościanek, gdzie brakowało odpowiedniej wentylacji.
Zobacz także: Wnętrza w stylu PRL wracają do łask
Kilka dekad temu prodiż był synonimem piekarników elektrycznych, o których można było tylko pomarzyć. Urządzenie służyło głównie do pieczenia ciast, mięs i pasztetów, ale można było w nim również dusić i rozmrażać potrawy.
Składał się z metalowego naczynia (najczęściej było to aluminium) oraz z pokrywy z wizjerem, dzięki któremu organoleptycznie można było kontrolować piekącą się potrawę. Całość ogrzewana i zasilana była prądem.
W okresie PRL-u prodiż uchodził za urządzenie niezwykle nowoczesne, więc stanowił wyposażenie większości polskich domów. W dodatku nie zajmował zbyt wiele miejsca i był prosty w obsłudze. Ten "Thermomix" PRL-u produkowany jest po dziś dzień, choć już oczywiście na mniejszą skalę.
Metalowa butla służyła do sporządzania wody sodowej. Jednak, aby urządzenie mogło działać, należało zaopatrzyć się w specjalne, wymienne naboje, wypełnione sprężonym dwutlenkiem węgla. Woda nasycała się gazem i tak powstawała woda z bąbelkami. Problem polegał na tym, że kupowane naboje często były puste lub napełnione tylko częściowo.
W znacznej większości polskich domów za ulubione urządzenie wśród najmłodszych uchodziły Jacek lub Ania, bo tak właśnie nazywały się dwa najpopularniejsze modele rzutników (w latach 50. i 60. najpopularniejszy był projektor obrazkowy B-2 "Bajka"). Kiedy jeszcze nikt nie słyszał o komputerze czy telefonie, a cudem techniki był kolorowy, kineskopowy telewizor, to właśnie rzutnik, zwany również diaskopem, stanowił multimedialne centrum rozrywki dla dzieci. Produkcją rzutników zajmowały się Łódzkie Zakłady Kinotechniczne.
Urządzenie służyło do wyświetlania bajek na ścianie lub zawieszonym białym prześcieradle. Bajki zaś kupowało się na specjalnych kliszach (nazywane także przeźroczem), które wkładało się do rzutnika. Całość obsługiwało się - a jakże - ręcznie! Na jeden rolce mieściło się do 30 klatek, a każda z nich składała się z ilustracji i opisu wyświetlanej sceny.
Niezbędny sprzęt w każdym polskim domu. W czasach ich świetności w każde sobotnie przedpołudnie rozbrzmiewały w większości gospodarstw domowych. Były długie, kanciaste i głośne, ale drzemała w nich potężna moc. Popularne "Jamniki" wydawały się być niezniszczalne, dlatego w domach tych, którzy wychodzą z założenia "po co zmieniać, skoro działa", odkurzacze rodem z PRL-u używane są po dziś dzień.
Kultowa, jedyna w swoim rodzaju, występująca najczęściej w kolorze pomarańczowym - farelka Farel w okresie PRL-u pomagała dogrzać niejedno mieszkanie w naszym kraju. Co ciekawe - egzemplarze produkowane na nasz rodzimy rynek - posiadały plastikowy podnóżek, natomiast te same farelki, które miały trafić do klienta z Zachodu, miały metalową podpórkę.
Farelka z Kętrzyńskiej Fabryki Sprzętu Elektrotechnicznego Farel była tak popularna w czasach Polski Ludowej, że jej nazwa nadal używana jest na podobnie działające urządzenia grzewcze. Mówiąc wprost - farelka zakorzeniła się w polskich gospodarstwach domowych niczym kosz na śmieci pod zlewem.
"Gdzie się podziały tamte prywatki niezapomniane" - tę piosenkę Wojciecha Gąssowskiego zna chyba każdy, ale nie wszyscy wiedzą, że na prywatkach najczęściej przygrywały muzyka puszczana z gramofonu Bambino.
Ten polski monofoniczny gramofon lampowy, produkowany był przez zakłady ŁZR Fonica w Łodzi od 1963 r. i występował aż w czterech wersjach.
Zobacz także:
Jedyna taka galeria handlowa na świecie
Ubrania, które warto kupić na wyprzedaży. Trzy najlepsze propozycje
Skandal z dostawcą prądu. "Ubierzecie sweter i róbcie pajacyki"