Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Paulina Smaszcz-Kurzajewska: Poznańska pyrka to ja!

Dzieciństwo w Poznaniu wspomina ciepło, choć dostawała lanie od taty i do dziś ma pretensje do mamy o... warkocze. Już w szkole miała zadatki na dziennikarkę.

Jestem słoikiem. Choć mieszkam w Warszawie od 24 lat, zawsze powtarzam, że jestem z Poznania. Poznańska pyrka ze mnie. Mój dom rodzinny na Jeżycach był klasycznym domem robotniczym. Sąsiedzi, którzy mieli malucha, to byli bogacze. My byliśmy rodziną skromną i biedną. Mama pracowała w szpitalu, ojciec był stolarzem. Dużo pracowali, więc byłam dzieckiem z kluczem na szyi. Ze szkoły wracałam sama, potem robiłam sobie coś do jedzenia i siadałam do lekcji. Trzeba sobie było radzić samemu. Takie to były czasy", opowiada Paulina.

"Moje dzieciństwo to ohydne, brudne, czarne podwórko, na środku którego stał sztender. Niewtajemniczonym zdradzę, że sztender to po poznańsku trzepak. To wokół niego koncentrowało się całe życie. Uwielbiałam na nim wisieć. Robiło się na nim fikołki, ćwiczyło skoki", uśmiecha się dziennikarka. Paulina od najmłodszych lat zarządzała podwórkiem.

Reklama

"Choć towarzystwo podwórkowe było ode mnie starsze o dwa-trzy lata, i tak mnie słuchali. Byłam kierowniczką zamieszania. »Teraz się bawimy w to, a potem w tamto«, rozkazywałam. Była ze mnie uparta wiejska jeżycka dziewucha!", żartuje. Ulubioną grą Pauliny i jej kolegów był kapselkowy Tour de Pologne. "Każdy miał swój kapsel, który gnał w wyścigu. Trasa biegła oczywiście wzdłuż sztendera. Graliśmy też w korale. A na podwórko znosiło się wszystkie swoje trofea - papierki od gum Donald, pudełka po czekoladach, puste kolorowe puszki. Kiedy o tym opowiadam synom, nie mogą uwierzyć", śmieje się dziennikarka i dodaje: "To były superczasy. Wszyscy mieliśmy pozdzierane kolana, chodziliśmy usmarowani, ale bardzo szczęśliwi. Ciągle wymyślaliśmy nowe gry i zabawy. Żałuję, że teraz dzieci nie bawią się tak na dworze. Świat stał się niebezpieczny", mówi.

Świętem w domu Pauliny była niedziela. "Przed albo po kościele zasiadaliśmy całą rodziną do śniadania. Msza była wydarzeniem towarzyskim. Po powrocie był obiad. Do dziś pamiętam smak rosołu i makaronu, który mama robiła własnoręcznie. Coś pysznego!". W szkole szło jej dobrze. "Dzięki temu, że miałam bardzo dobre oceny, szalone wybryki uchodziły mi płazem", zdradza. Ale od rodziców i tak dostawała lanie. "Tak się wtedy wychowywało dzieci. Obrywało mi się za to że ciągle niszczyłam rajstopy. Mama za wszelką cenę chciała mnie ubierać w sukienki i rajstopy, a ja się buntowałam. Najgorsze były jednak warkocze. Każdego ranka przed wyjściem do pracy mama budziła mnie i plotła mi warkocze! O Boże, jak ja tego nienawidziłam! Płakałam, że nie chcę, a ona na to: »Musisz, bo jesteś dziewczynką«. Mamo, nie zapomnę ci tego! Na szczęście w końcu się poddała, obcięła mi włosy i pozwoliła nosić spodnie. Bo ja i tak ciągle łaziłam po płotach i słupach.

Byłam wycierusem podwórkowym. I klasowym newsowcem: moja chrzestna, która często wyjeżdżała do Niemiec, przywoziła mi gazetę »Bravo «. Na okładkach Limahl, Shakin’ Stevens, Nena, Sandra, Kim Wilde. Gazeta była po niemiecku, więc musiałam się ekspresowo nauczyć tego języka. I wkrótce zaczęłam opowiadać kolegom plotki z wielkiego świata", mówi. W tamtym czasie Paulina marzyła, by zostać lekarzem. "Wydawało mi się, że jeśli będę lekarzem, napiszą o mnie w książkach i gazetach, będę poważana. Kiedy po maturze przyszło co do czego, okazało się, że mojej rodziny nie stać na to, żebym poszła na medycynę. Żeby się utrzymać na studiach, musiałam pracować, a na studiach medycznych jest to niemożliwe. Wybrałam filologię polską. Jestem pierwszą osobą z rodziny, która ukończyła studia i robi doktorat. Praca ma tytuł: "Portret społeczny kobiet 40+ w walce z dyskursem publicznym i własną rzeczywistością". A zamiast lekarzem zostałam modelką.

Kiedyś na targach w Poznaniu wypatrzyły mnie właścicielki agencji modelek i zapytały, czy chciałabym spróbować. Byłam w szoku, ale się zgodziłam. W bardzo krótkim czasie zarobiłam świetne pieniądze, kupiłam mieszkanie i pierwszy samochód. Z modelingu zrezygnowałam na drugim roku studiów. Przeniosłam się wtedy do Warszawy i wygrałam konkurs prezenterów do oprawy TVP1. Rodzice się zamartwiali. W Warszawie nie miałam ani rodziny, ani znajomych. Mama bała się, że stolica mnie »zje«, że sobie nie poradzę. A jednak mi się udało. Zaczęłam prowadzić dorosłe życie.

Teraz czuję, że jestem w najlepszym momencie życia. Jestem spełniona zawodowo i mam cudowną rodzinę. O to, by zostać mamą, musiałam walczyć. Tym bardziej cenię to, co mam", puentuje.

Justyna Kasprzak

SHOW 5/2016

Zobacz także:



Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy