Adam Wieczorek: Kultura nerdowska przestała być obciachem

- To słynne hasło: "Znajdź pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz dnia w swoim życiu" to kompletna bzdura. Największa, jaką słyszałem. Jeśli twoja pasja jest twoją pracą i na odwrót, to jest to jeszcze cięższe - mówi Adam Wieczorek, redaktor naczelny wydawnictwa Black Monk Games, zajmującego się grami fabularnymi.

article cover
123RF/PICSEL
"Ludzi, którzy zajmują się na stałe grami RPG w Polsce jest mniej niż 100" - mówi Adam Wieczorek
"Ludzi, którzy zajmują się na stałe grami RPG w Polsce jest mniej niż 100" - mówi Adam Wieczorek 123RF/PICSEL

Gry fabularne wracają ostatnio do łask. W Polsce były hitem wśród fanów fantastyki w latach 90., ale dziś przeżywają drugą młodość. Coraz więcej starszych graczy wraca do rozrywki z lat dzieciństwa. Coraz więcej nowych interesuje się tą niecodzienną rozrywką.

No dobrze, od początku - co to jest gra fabularna? To w ogromnym skrócie gra towarzyska, zbudowana na narracji, mówiona, osadzona w fikcyjnym świecie, podczas której gracze wcielają się w role swoich postaci, stąd też jej angielska nazwa to role-playing game (RPG), czyli gra, gdzie odgrywa się role. Fanów “erpegów" przepraszamy za ten trywializm, ale sami rozumiecie, że nie wszyscy mogą wiedzieć.

Ludzie, którzy pracują przy tworzeniu RPG, to najczęściej pasjonaci, poświęcający swojemu hobby wolny czas. Ta garstka Polaków, którzy zajmują się grami fabularnymi na pełen etat i mogących się z tego utrzymać, uważana jest w środowisku za niesamowitych szczęściarzy. Ale nie zawsze połączenie pasji z pracą jest bezpieczne. O tym, gdzie należy postawić granicę i jak wygląda branża RPG w Polsce, mówi Adam Wieczorek, redaktor naczelny Black Monk Games, z którym spotkaliśmy się przy okazji festiwalu Pyrkon.

Bartosz Kicior, Interia.pl: Wiem, że dla ciebie to najbanalniejsza rzecz na świecie, ale na czym właściwie polega praca redaktora w wydawnictwie gier fabularnych?

Adam Wieczorek: - Koordynuję pracę redaktorów, tłumaczy, składu, żeby dostarczyć gotowe produkty w postaci podręczników i scenariuszy do gier. Przede wszystkim opiekuję się linią "Zewu Cthulhu" (gra oparta na twórczości literackiej H.P. Lovecrafta - przyp. red.), ale pracuję przy wielu tytułach: od "Cyberpunka", przez "Miasto Mgły", "Jedyny Pierścien", "Vaesen" po w zasadzie każdy system, który ukaże się w najbliższej przyszłości nakładem Black Monk.

Ktoś kto nie wie, a więcej jest ludzi, którzy nie wiedzą, mógłby pomyśleć, że biznes klasycznych RPG w Polsce nie jest zbyt prężny...

- To bardzo rozwinięta branża. Do tego stopnia, że zaczyna zdradzać nawet symptomy nasycenia w obrębie stałych odbiorców. Obecnie jest bardzo dużo tytułów. Wiele systemów, a w konsekwencji książek opisujących realia i zasady, w których można grać. Tak naprawdę zaczyna brakować miejsca na nowe produkty. My mamy to szczęście, że wróciliśmy na fali nowej rewolucji gier RPG. Nasza zbiórka crowdfundingowa na “Zew Cthulhu" była największą w historii polskich gier fabularnych, bo udało się zebrać ponad milion złotych na książkę z zasadami i opisem gry. To był szok, bo jak dotąd nikomu innemu się to nie udało i do dzisiaj nikt tego nie powtórzył. Ale czy to jest dużo czy mało? Nie wiem, jak na to spojrzeć.

- Gołe liczby pokazują, że ponad dwa tysiące ludzi wsparło naszą inicjatywę i kupiło podręcznik. Ale to nie są dwa tysiące graczy, bo na każdego, kto kupił książkę, przypadają co najmniej trzy, cztery albo i więcej osób, które z niego korzystają przez lata. Posługując się popularną ostatnio analogią zarazy, jedna osoba może zainfekować kolejne swoim hobby i one nie potrzebują niczego kupować, bo ta pierwsza ma podręcznik, który posłuży całej grupie. Może w przyszłości go kupią, może zainteresują się innymi klimatami i kupią coś z innych systemów, ale jest szansa, że dadzą się wciągnąć w to hobby. Przez to bardzo trudno jest ocenić skalę czy rozmiar branży jako takiej, bo nie da się dokładnie policzyć, ile osób gra.

- Kiedyś robiono badania, w ramach których próbowano policzyć, ile osób w Polsce gra w RPG. Wtedy mówiono o dziesięciu tysiącach graczy. Ale cały projekt przeprowadzono już dawno temu i jestem pewien, że dzisiaj takich osób jest dużo, dużo więcej. Przykładem jest Pyrkon, na którym właśnie jesteśmy. Jest tutaj ponad 50 tysięcy ludzi.

- Część z nich na pewno nie jest zainteresowana grami fabularnymi, tylko innymi aspektami fantastyki: literaturą, grami video, mangą, filmem, komiksami. Ale wiele z tych pasji się przenika. Ktoś, kto lubi Marvela może posłuchać o grach RPG, spróbować zagrać, zobaczyć, że może być kim chce, dowiedzieć, że takie coś istnieje.

Szczególnie, że to gra wyobraźni, więc wystarczy stolik i mistrz gry, czyli narrator, który wykreuje świat i ewentualnie wytłumaczy zasady.

- Gry fabularne wywodzą się ze strategicznych, figurkowych gier bitewnych, w których symulujesz starcie armii. Ktoś chciał czegoś więcej, niż przesuwania plastikowych żołnierzy po polu bitwy. Chciano wyjść poza sztywny schemat i dodać każdej postaci osobną historię, tożsamość. Być może któryś gracz pomyślał kiedyś: “Ej, ale co by się stało, gdyby ten żołnierz zdezerterował, uciekł od okropieństwa wojny, przemykał po okopach? Chciałbym wcielić się w jego rolę i spróbować wejść w jego buty".

- Nagle otwiera się całe morze możliwości. Tych gier nic praktycznie nie ogranicza. Reguły są tylko po to, by rozstrzygnąć pewne sytuacje, które nie są rozstrzygalne na poziomie narracji, na przykład: “Czy zdołam wspiąć się na ten mur?". To wynika z tego, czy twoja postać jest silna, zręczna i tak dalej, ale mechanika to sprawa drugorzędna.

Powiedziałeś, że branża RPG w Polsce zaczyna się nasycać. Co to znaczy?

- Na rynku jest już bardzo dużo różnych tytułów. Każdy z nich to osobna mechanika, realia, uniwersum i reguły gry. Przez to jeśli ktoś chce wejść na rynek z czymś nowym, niezwykle trudno mu się obecnie przebić. Choć oczywiście wciąż jest kilka niezagospodarowanych nisz, jak chociażby klimat science-fiction czy realia średniowieczne, które nie zostały wykorzystane, bo gracze wciąż wolą fantastykę albo horror. Możliwości jest wiele, ale jednocześnie jest wielu chętnych, by wejść ten biznes, więc i nisze szybko się zapełniają. Tak naprawdę, co byś sobie nie wymyślił, jakiego uniwersum nie stworzył, to już najpewniej ktoś planuje wydać grę osadzoną w takich klimatach.

Czym była ta wspomniana przez ciebie “nowa rewolucja RPG"?

- RPG w Polsce zyskało mocno na popularności latach 90. Mieliśmy opóźnienie w stosunku do Stanów Zjednoczonych, skąd te gry przyszły. Tam zaczęło się już w latach 70., do nas dotarło dopiero w następnej dekadzie, ale początki były bardzo nieśmiałe. W 1990 ukazał się artykuł Andrzeja Sapkowskiego, w którym napisał autorskie wprowadzenie do gier fabularnych, istniejących wtedy na rynku i świata RPG w ogóle. Dla mnie był to na przykład początek zainteresowania tą rozrywką, bo dowiedziałem się, że można wcielić się w rolę krasnoluda czy elfa, wyjść poza planszę i właściwie robić, co się chce w świecie fantasy. Jak chcesz iść zwiedzać zaginione kopalnie, to idziesz, chcesz zbudować dom i założyć rodzinę, proszę bardzo...

Korba na rower, odc. 2: Rowerem wzdłuż BałtykuINTERIA.PL

Naprawdę fascynowała cię wizja założenia rodziny w fikcyjnym świecie magii, podczas gdy mogłeś ruszyć na przygodę i zostać bohaterem?

- Chodzi mi o nieskończenie wiele możliwości kierowania losami swojej postaci - nie bądź złośliwy. Tak czy inaczej to wszystko wybuchło u nas w latach 90., między innymi po tym artykule. Zaczęliśmy poznawać systemy tworzone na zachodzie: “Warhammer", “Zew Cthulhu", “Dungeons & Dragons". Masa ludzi chciała się w to bawić, to był boom. Po roku 2000 wszystko przygasło, oczywiście ukazywały się nowe gry, ale zainteresowanie mocno spadło i to nie tylko w Polsce, bo na całym świecie.

- Mieliśmy długą przerwę, zakończoną wielkim powrotem popkultury. Filmy Marvela, Batmany i cała reszta sprawiły, że oglądanie nerdowskich filmów przestało być obciachem. Popkultura stała się rzeczywiście “pop", czyli popularna, nie czymś niszowym dla geeków i nerdów, tylko rozrywką dla każdego. Dorośli ludzie, którzy w latach 80. i 90. interesowali się fantastyką, grali między innymi w RPG, dzisiaj chcą wrócić do tego i znowu spędzać czas w ten sposób.

Dzieciaki z lat 80. i 90. dorosły i mają kasę na to, żeby realizować pasje z przeszłości?

- Dokładnie tak. Ludzie, którzy już sobie ułożyli życie, mają dzieci, rodziny, domy, stabilne prace, chcą wrócić na moment do czasów dzieciństwa. No i zbierają się takie ekipy 30, 40-latków, opowiadają o przygodach w zmyślonym świecie, śmieją się, piją piwo i świetnie się bawią, bo właściwie czemu nie? Można zapomnieć na chwilę o codzienności, wyjść poza schemat takich nudnych spotkań, na których widzisz się ze znajomymi niby poza pracą, ale gadacie głównie o pracy, o szefach, o projektach. Możecie zagrać w grę, która wymaga ciągłych interakcji, wcielić się grupę odkrywców zmyślonego świata. Nagle ci dorośli znowu bawią się jak kiedyś, stąd ten ponowny wzrost zainteresowania RPG.

Pyrkon to wydarzenie, podczas którego spotykają się między innymi fani gier fabularnych
Pyrkon to wydarzenie, podczas którego spotykają się między innymi fani gier fabularnychNorbert Rzepka/REPORTEREast News
Kultura nerdowska nie jest już wstydem, dzisiaj jest już ok. Dodatkowo ci ludzie, którzy kiedyś byli trochę z boku ze swoim hobby, dzisiaj mają pieniądze i mogą to hobby realizować. Idziesz na konwent fantastyki w wieku 40 lat ze swoimi dziećmi i pokazujesz, jak kiedyś się grało. Jeśli im się spodoba, to kupujesz podręcznik i grasz potem w domu, zarażając dalej następnych
Adam Wieczorek

Co twoi najbliżsi sądzą o tym, że zarabiasz na życie tworząc gry fabularne, o wiele mniej rozpowszechnione niż gry video czy planszówki?

- Dla mojej mamy granie w gry fabularne było czymś zupełnie niezrozumiałym. Słyszałem cały czas: "zajmujesz się bzdurami", dla niej to były właśnie bzdury i obciach. Ale mój tata twierdził, że skoro mi się to podoba, to dlaczego mam z tego rezygnować. Dzisiaj mógłbym powiedzieć mamie: "Zobacz, twój syn żyje z tych bzdur, może zarabiać na tych grach". Moja pasja stała się pracą.

-  Teraz jest zupełnie inaczej. Tak naprawdę 90 proc. mojej pracy to pisanie. Siedzę z nosem w tekście, czytam, poprawiam albo sam piszę. Reszta to koordynowanie pozostałych członków zespołu. Nie ma więc tutaj nic kontrowersyjnego. Moja żona pracuje w tym samym wydawnictwie, więc dokładnie wie, co robię. Nasz syn... cóż, zaakceptował to, że jego rodzice są nerdami i machnął na to ręką. Czasem gra w RPG. Teraz dzieciaki łączą się przez internet, więc ostatnio zebrał ekipę, w której jest gość ze Szwecji i grają po angielsku.

No dobrze, ale gdy poznajesz nowych ludzi, którzy pytają: “A ty, Adam, czym się zajmujesz?". Jak odpowiadasz?

- Że jestem redaktorem naczelnym w wydawnictwie Black Monk, rzecz jasna...

Brzmi zupełnie normalnie.

- ...i robię gry fabularne.

No właśnie.

- Sprawa jest taka, że ja już nie poznaję zbyt wielu nowych ludzi (śmiech). Żyję trochę w takiej bańce, w której każdy mniej więcej wie, o co chodzi. Obracam się głównie w towarzystwie graczy. Ale kiedy poznaję kogoś spoza tego grona, to okazuje się, że coraz więcej ludzi wie, czym jest RPG. Bo mówił o tym jakiś aktor, którego kojarzą, bo widzieli gdzieś w sieci, gdzieś coś czytali. Raczej pytają wtedy, jak to wygląda dokładnie, jak się w to gra. Nierzadko po tym, jak im wytłumaczę, słyszę: “Brzmi fajnie! Chcielibyśmy spróbować, zagrać".

- Niedawno wracałem z konwentu fantastyki z dwoma pisarzami i od słowa do słowa okazało, że kojarzą z grubsza, co to jest, kiedyś tam nawet próbowali grać. Dzisiaj gramy razem. No i mam takie ekipy, z którymi gram, gdzie są informatycy, słynny malarz, operator koparki, dyrektor do spraw technologii. Ludzie z kompletnie różnych środowisk, których normalnie nic by nigdy nie połączyło, siedzą razem, opowiadają sobie historie o bohaterach w fikcyjnym świecie i świetnie się bawią. Bez względu na to, jakie mają poglądy i czym się zajmują w życiu.

Gry RPG to wciąż niszowa rozrywka, choć ostatnio znów zyskują fanów
Gry RPG to wciąż niszowa rozrywka, choć ostatnio znów zyskują fanów123RF/PICSEL

- Takie podejście do gier jako do rozrywki dla dzieci, czegoś niepoważnego, już się zmieniło. Choć faktycznie, nadal, jak ktoś słyszy, że pracuję przy grach, to myśli, że jestem programistą czy deweloperem, siedzącym przy komputerze i mówi: “Ok, to nawet dochodowe".

Ilu ludzi pracuje w Polsce w branży gier fabularnych na pełen etat, tak jak ty?

- Kiedyś próbowaliśmy to policzyć, biorąc pod uwagę tylko osoby, zajmujące się na stałe RPG, zarabiające na tym, nie takich, którzy mają kilka prac, kilka zleceń i z doskoku pracują w branży. Ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że nasze wydawnictwo jest największe w kraju, chociaż nie jest to liczny zespół. Wiele małych, jedno, dwuosobowych firm zatrudnia wolnych strzelców. W skali całego kraju to nie więcej niż 100 osób. Trzeba pamiętać, że duża część tych, którzy zajmują się RPG, robi to dodatkowo. Ludzi zatrudnionych na stałe w branży jest bardzo mało.

100? Chyba wszyscy się znacie.

- To bardzo wąskie grono i bywało nawet, że wydawnictwa podbierały lub polecały sobie ludzi. Sam dostaję regularnie propozycje, które odrzucam. I tak, znamy się, jak łyse konie.

Co byś powiedział tym, którzy twierdzą, że nie da się lubić swojej pracy albo nie da połączyć pasji z zarabianiem na życie?

- Ja do tego podchodzę zupełnie inaczej, bo uważam, że to słynne hasło: "Znajdź pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz dnia w swoim życiu" to kompletna bzdura. Największa, jaką słyszałem. Jeśli twoja pasja jest twoją pracą i na odwrót, to jest to jeszcze cięższe. Gdy traktujesz działalność zawodową jak “robotę", to przychodzisz, odbijasz zegar o którejś tam godzinie, potem znowu odbijasz, wychodzisz i nie myślisz o tym. W innym wypadku jest to z tobą przez całą dobę.

- Pracujesz, kończysz pracę i masz czas na hobby, które jest w zasadzie tym samym. Pracujesz przy tworzeniu gier, ale później twoją formą spędzania wolnego czasu jest granie, więc na dobrą sprawę ciągle jesteś w pracy. Nagle sobie uświadamiasz, że musisz się zatrzymać, zluzować, bo inaczej się wypalisz. Gdy zamieniasz pasję w pracę, to istnieje ogromne ryzyko, że to się wydarzy. Musisz powiedzieć: "Stop" i zająć się czymś innym, choćby przez chwilę.

- Żeby nie było wątpliwości. To jest super sprawa, tylko naprawdę trzeba bardzo uważać.

Zauważyłeś kiedyś, że dotarłeś do takiego momentu?

- Mówię na to "czwartek" (śmiech). Zupełnie serio, prawda jest taka, że muszę czasem odpuścić i zająć się czymś zupełnie innym, czymś, co nie ma ani trochę związku z tym światem. Dla mnie jest to rower. Kiedy czuję, że już przesadziłem, to wsiadam na rower i jeżdżę jak wściekły. Raz, że to ponoć dobre dla zdrowia, dwa, że mogę wyrzucić z głowy to wszystko, co mi się tam zebrało przez pracę. Przecinki, zasady, mechaniki, tłumaczenia, terminy. Skupiam się na tym, żeby przeżyć w warunkach ruchu ulicznego. I nabieram dystansu, odreagowuję. Jakbym siedział w domu, to zawsze miałbym z tyłu głowy, że może bym coś poczytał do pracy, może napisał jeszcze akapit, może coś sprawdził.

- Usłyszałem nawet kilka razy od koleżanek i kolegów z pracy, żebym zrobił sobie przerwę, bo naprawdę przesadzałem. Mówili, że bardzo doceniają moje zaangażowanie, ale czas na chwilę odpoczynku. Trzeba znaleźć tę granicę. Jeżeli samemu tego nie zrobisz, to musisz mieć szczęście, tak jak ja, i pracować z fantastycznymi ludźmi, którzy ci to zakomunikują.

Czytaj także:  

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas