Audrey Tautou: Jestem wolna
Aktorstwo to zawód, który uwielbiam i bez niego nie mogłabym być szczęśliwa. To ciągła przygoda, którą mogę dzielić z innymi - przyznaje Audrey Tautou w rozmowie z Joanną Orzechowską.
Joanna Orzechowska: Wkroczyłaś brawurowo w świat kina dzięki planetarnemu sukcesowi "Amelii" Jean-Pierre Jeuneta. Publiczność wciąż o niej pamięta...
Audrey Tautou: Sukces "Amelii" zmienił moje życie do tego stopnia, że obawiałam się czy uda mi się zachować własną tożsamość. Ale dzisiaj mam 36 lat i za sobą piętnaście lat aktorstwa - jestem częścią systemu. Wydaje mi się jednak, że specjalnie się nie zmieniłam: wciąż potrafię się cieszyć...
Aktorstwo na pewno nie wypełnia całkowicie mojego życia - od czasu do czasu się od niego oddalam, żeby zaczerpnąć powietrza.
Podobno na początku kariery zastanawiałaś się czy dokonałaś właściwego wyboru?
- Wiedziałam, że mogę być aktorką, ale miałam też szereg innych zainteresowań: studiowałam literaturę, chciałam zostać prymatologiem (specjalista od wielkich małp). Wciąż lubię się uczyć, ale już nie szukam siebie, jak w wieku dwudziestu lat. Natomiast jestem wciąż przekonana, że należy podążać za swoimi marzeniami a przynajmniej próbować.
Czy aktorstwo jest dla ciebie pasją? Czy raczej rzemiosłem?
- Aktorstwo na pewno nie wypełnia całkowicie mojego życia - od czasu do czasu się od niego oddalam, żeby zaczerpnąć powietrza. Ale to zawód, który uwielbiam i bez niego nie mogłabym być szczęśliwa. To ciągła przygoda, którą mogę dzielić z innymi.
Twój wizerunek na ekranie jest często bardzo wyidealizowany, bez rysy a twoje bohaterki często przeżywają wielkie namiętności Czy w jakiś sposób odpowiada to twojej własnej naturze? Jesteś znana jako osoba bardzo niezależna...
- Można być jednocześnie kimś bardzo zakochanym i niezależnym, jak Coco Chanel, którą zagrałam w filmie Anne Fontaine.
Chanel była emancypantką...
- Emancypantki też kochają i posiadają swoje smugi cienia, jak wszyscy. Muszę jednak powiedzieć, że historie miłosne moich bohaterek posiadają dla mnie znaczenie drugorzędne. Nie widzę się też specjalnie w jakimś wyjątkowo pozytywnym emploi - mogę zagrać dosłownie wszystko, pod warunkiem, że reżyser i projekt mnie zainteresują. W pracy nad postacią koncentruję się przede wszystkim na jej historii. Lubię bohaterki o silnej indywidualności - czasami wydają się wrażliwe, nieśmiałe, ale w kryzysowych sytuacjach przejawiają ogromną siłę ducha. Są uparte i zdeterminowane, tak jak ja.
Podobno zawsze pragniesz kontrolować sytuację - zarówno na planie, jak w życiu prywatnym...
- Rzeczywiście, mam taką tendencję... W kinie przejawia się ona w budowaniu roli w najdrobniejszych szczegółach, do panowania nad nią. W życiu pozwalam sobie na więcej szaleństwa, ale nie ukrywam, że i tu nieład mnie stresuje - lubię sytuacje jasne i klarowne. Nie oznacza to, że uciekam przed spontanicznością czy improwizacją - to podstawa wszystkiego - ale kiedy znalazłam się na przykład ostatnio na planie u Michela Gondry, pracującego w sposób bardzo zdezorganizowany, poczułam się nieswojo. Ku mojemu zdziwieniu okazało się jednak, że ten chaos stał się dla mnie źródłem artystycznych odkryć...
Bardzo ostrożnie wybierasz projekty. Co zadecydowało, że zgodziłaś się na "Mood Indigo" Gondry’ego?
- Uwielbiam jego filmy - to jeden z reżyserów, z którymi zawsze chciałam pracować, ale nie spodziewałam się nawet, że mogę stać się częścią ich świata. Poza tym jako młoda dziewczyna uwielbiałam książkę Viana - opisana w niej romantyczna i tragiczna miłość bardzo mnie wzruszyła.
W "Mood Indigo" twoja bohaterka jest kimś słonecznym, kochającym życie i ludzi. Kiedy odkrywa, że choruje na śmiertelną chorobę, walczy do końca...
- Miałam wrażenie, że wraz z rolą Chloé wkraczam w świat cierpienia i choroby, że doświadczam niesprawiedliwości losu. Chloé jest symbolem wszystkiego co w życiu dobre i radosne: jest piękna, ufna, inteligentna, dobra, wspaniałomyślna. Książka Viana mówi o jej walce o przeżycie, ale także porusza inny problem: tych wszystkich, którzy w zetknięciu z chorobą odkrywają w sobie nie tylko pokłady empatii, ale także małości i strachu.
Nie patrzę w przyszłość ze strachem, zdaję sobie jednak sprawę z tego, że zmieni się rodzaj proponowanych mi ról - będę grywała samotne kobiety w średnim wieku, matki i babcie.
Chloé to ktoś stworzony do szczęścia - charakteryzuje ją szalenie pozytywne spojrzenie na świat, akceptuje ludzi takimi, jacy są. Czy, twoim zdaniem, to recepta na udane życie?
- Miłość bohaterów jest ukazana początkowo w sposób bardzo idealistyczny, następnie ten dotąd idealny świat staje się koszmarem. Jest jednak oczywiste, że pozytywne podejście do życia, tolerancja w stosunku do innych i entuzjazm są dużo bardziej konstruktywne aniżeli ich przeciwieństwo.
Czy twoje spojrzenie na opisaną w powieści historię uległo zmianie od czasów pierwszej lektury?
- Zupełnie inaczej odebrałam całą książkę - wydała mi się dużo bardziej poważna, bardziej anarchizująca. Jako nastolatka wzruszałam się opisaną w niej historią niemożliwej miłości i bawiłam poetyckimi inwencjami - dzisiaj uderzyła mnie raczej jej wymowa społeczna. Uważam, że w filmie udało się nam zachować równowagę między naiwną wizją uczucia i dojrzałym spojrzeniem na świat.
Film jest surrealistyczny, pełen metafor, efektów specjalnych i gagów. Niewyrobiony widz może się w nim zagubić..
- To cały Michel - on po prostu uwielbia ożywione przedmioty i absurdalne sytuacje! Na innym poziomie film jest jednak metaforą społeczeństwa - to anarchiczna wizja systemu, zniewalającego ludzi poprzez pracę, opartego na armii i władzy pieniądza. Ale przede wszystkim jest to opowieść o wielkiej miłości, chorobie i śmierci.
Chloé cierpi na tajemniczą chorobę - w jej płucu rośnie nenufar i zakaża drugie. Nie możemy nie myśleć o nowotworze...
- Nenufar symbolizuje chorobę, która doprowadzi do śmierci Chloé. To bardzo smutny wątek, ale urzekło mnie w nim to, że bohaterce przepisuje się terapię kwiatową i jest dosłownie pokryta olbrzymimi bukietami. Tej terapii powinni się uczyć wszyscy mężczyźni!
Michelowi Gondry zarzuca się czasem, że w swoich filmach zaniedbuje aktorów. Czy nie czułaś się zagubiona w jego świecie fantazji?
- Michel jest niewyczerpanym źródłem pomysłów, w dodatku natychmiast wprowadza je w życie. Po prostu kipi energią. Jego wynalazki bynajmniej nie utrudniały nam pracy - wręcz przeciwnie, mieliśmy świadomość, że ten świat rzeczywiście istnieje, nawet jeśli nie jest światem realistycznym . To dużo bardziej ekscytujące aniżeli wypowiadanie kwestii na tle zielonego ekranu, jak to się dzieje w przypadku efektów komputerowych.
Światowa prasa okrzyknęła cię "francuską ikoną" - symbolizujesz to wszystko co jest zwyczajowo uznawane za francuskie: naturalną elegancję, urodę, wyrafinowanie. Czy przyjemnie jest być symbolem?
- Nie czytam artykułów na mój temat - może dlatego pozostaję w zgodzie z sobą (śmiech). Ale wizerunek francuskiej ikony całkowicie mi odpowiada - każdy z nas jest przecież przekaźnikiem pewnych wartości, często w sposób zupełnie nieświadomy. Przyjmuję to jako komplement! Mam nadzieję, że uosabiam dobrą stronę Francji, w każdym razie robię co mogę, żeby stanąć na wysokości zadania! My, Francuzi znani jesteśmy raczej z naszych wad - mamy wybujałe ego, wciąż narzekamy, jesteśmy aroganccy. Być może również posiadam te cechy, staram się jednak je ukrywać i to w bardzo profesjonalny sposób.
Powiedziałaś, że zawsze dziwisz się, kiedy wybór reżysera pada właśnie na ciebie. To wręcz nieprawdopodobne - jesteś przecież jedną z najbardziej znanych francuskich aktorek...
- Wynika to być może z faktu, że nie posiadam określonego wizerunku mojej osoby jako aktorki - nie wiem kim jestem na ekranie i jakiej filmowej rodziny się zaliczam. Nie znoszę kategorii, być może dlatego odrzucam je także w życiu zawodowym. Dlatego każdy nowy film jest dla mnie niespodzianką.
W niedawnym wywiadzie stwierdziłaś z żalem, że ze względu na wiek nie będziesz już mogła zagrać szekspirowskiej Julii. Czy upływ czasu napawa cię strachem? Czas bywa bezwzględny, szczególnie jeśli jest się aktorką, grającą ciałem...
- Nie patrzę w przyszłość ze strachem, zdaję sobie jednak sprawę z tego, że zmieni się rodzaj proponowanych mi ról - będę grywała samotne kobiety w średnim wieku, matki i babcie (śmiech). Nasz zawód daje nam możliwość ewoluowania, to tak jakby wciąż otwierały się przed nami nowe drzwi. Jestem bardzo ciekawa, jak będę wyglądała i co będę czuła za dziesięć czy piętnaście lat. To wspaniałe, że dojrzewam - dzięki temu będę mogła odkrywać nowe horyzonty. Mówię zupełnie serio!
Twoja filmografia zawiera w sobie zarówno filmy autorskie, jak romantyczne komedie i wielkie amerykańskie produkcje w stylu "Kodu da Vinci". Które z nich są ci najbliższe?
- Zawsze kierowałam się instynktem i tym, na co w danej chwili ochotę. Szczerze mówiąc, Hollywood nigdy mnie nie pociągał. Uważam, że aktorom innej narodowości jest tam szalenie trudno się wybić i grać rzeczywiście interesujące role. Poza tym czuję się Francuzką - jestem tak bardzo francuska, że nawet nie wyobrażam sobie życia w obcym kraju, z dala od rodziny, przyjaciół i miejsc, które kocham. To po prostu niemożliwe! Lubię tego typu eksperymenty, ale pod warunkiem, że pozostają doświadczeniami o wyjątkowym charakterze. We Francji zajmuję naprawdę uprzywilejowaną pozycję: pracuję kiedy chcę i eksperymentuję pod względem artystycznym, jeśli mi się to podoba. Jestem wolna.
Od czasu do czasu deklarujesz jednak, że mogłabyś w każdej chwili zakończyć karierę?
- Kocham ten zawód i plotki, że pragnę zakończyć karierę są zupełnie bezpodstawne. Wszystko zaczęło się od tytułu w angielskim dzienniku - dementuję go od ponad dwóch lat! Ale to prawda, że nie chcę zatracić się w rutynie, nawet artystycznej - dlatego nie pojawiam się zbyt często na ekranie. W każdym filmie daję z siebie tak wiele, że nie mogę natychmiast rozpoczynać następnego: to zbyt bolesne doświadczenie. Robię więc dłuższe przerwy, inaczej nie miałabym zupełnie życia... Poza tym chciałabym wreszcie skończyć moją książkę.
Literackie debiuty często bywają autobiograficzne. Czy tak będzie i tym razem?
- Niezupełnie - to zbiór impresji, rodzaj literackiego kolażu, Jak życie.
Rozmawiała Joanna Orzechowska