Beata Kozidrak: Teraz serca mam dwa

Są dwie Beaty: ta, którą znamy z estrady - ciągle młodzieńcza, pełna energii, pewna swojego wdzięku. I druga, prywatna, twarda, która wszystko, co ma, zawdzięcza sobie. Kobieta po przejściach, jakby u szczytu sławy los wystawił rachunek: rozwód, odejście ukochanego brata. Ale dziewczyny nie płaczą. Beata Kozidrak zasłużyła, by żyć na własnych warunkach.

Sama wymyśliła swój sceniczny wizerunek. Na estradzie Beata zawsze jest w odjechanych, ostrych kreacjach. „Nie pozwolę, żeby PESEL mnie ograniczał” – żartuje
Sama wymyśliła swój sceniczny wizerunek. Na estradzie Beata zawsze jest w odjechanych, ostrych kreacjach. „Nie pozwolę, żeby PESEL mnie ograniczał” – żartujeAldona Karczmarczyk/Van Dorsen ArtistsTwój Styl

Spotykamy się w piątek 13 o godzinie 13. Nie jesteś przesądna?

Beata Kozidrak: Rzeczywiście! Ale nie wierzę w przesądy, wróżby. Chociaż jedna przepowiednia dotycząca mojej przyszłości się sprawdziła. Miałam sześć lat, szłam z koleżankami po lubelskiej Starówce, gdzie mieszkaliśmy, zaczepiła mnie Cyganka. Na Wzgórzu Zamkowym dużo się ich kręciło, omijałam je z daleka, bałam się. "Powróżę" - złapała mnie za rękę. "Nie mam pieniędzy" - próbowałam zabrać dłoń. "Powróżę za darmo" - powiedziała. "Będziesz kiedyś znana i będziesz podróżować po świecie" - usłyszałam. Uciekłam. A krótko potem zapisałam się do ogniska baletowego. Rodzice nie byli zachwyceni tym pomysłem, na szczęście Jarek, mój brat, wstawił się za mną. Umiał mamę "kupić", darzyła go specjalnymi względami. Może dlatego, że był chorowity? Miał problemy z kręgosłupem. Lekarze z Warszawy przeprowadzili nowatorską operację, przyleciał nawet z USA chirurg specjalista. Operował Jarka za darmo, żeby ratować mu życie. Pamiętam mamę w czarnych okularach, które nosiła, by zakryć podpuchnięte od płaczu oczy. Miałam osiem lat i poczucie, że muszę zająć się sobą sama, żeby nie przysparzać mamie zmartwień. Całymi dniami włóczyłam się po Starówce.

Miałaś nadzieję, że przepowiednia Cyganki się spełni? Że wyrwiesz się stamtąd?

- W ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Dorastałam w specyficznym środowisku. Starówka to było zaniedbane miejsce. Mieszkało tam wiele rodzin z pogranicza patologii. W kamienicy przy Grodzkiej 36A chyba tylko nasza rodzina była "porządna". W mieszkaniach obok alkohol, bieda, dramat. Wiele razy nie mogłam wyjść na klatkę schodową, bo w progu leżał pijany sąsiad. Dzieci chodziły brudne, głodne. Czasem szłam do jednej z koleżanek odrobić lekcje, a tam awantura. Wiedziałam, że życie nie jest sielanką. I że jestem szczęściarą, bo mam kochających rodziców i dobry, bezpieczny dom. Nie było bogato, w piątkę mieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu, a mama skrupulatnie liczyła każdy grosz. Ale byliśmy dla siebie dobrzy, troszczyliśmy się jedno o drugie. Duża w tym zasługa mamy. Porzuciła ambicje, żeby zająć się domem, trojgiem dzieci: mną, Jarkiem i Mariolą. Tata inżynier zarabiał na utrzymanie.

Zobacz także:

Inauguracja trzeciej edycji Programu Żółty TalerzStyl.pl
Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas