Bez upupiania, proszę
- Wystarczy się przyjrzeć, jak mówi się o kobietach i mężczyznach. Nie słyszałam, żeby o prezydencie Dudzie publicznie mówiono "Andrzejek", a o premier Szydło mówi się "Beatka" - komentuje Barbara Nowacka w wywiadzie z Wiką Kwiatkowską.
Lubi pani określenie "lwica lewicy"?
Barbara Nowacka: - Nie, ono jest straszne. Żadnego mężczyzny nie porównuje się do zwierzątka. Nie słyszałam o niedźwiedziach prawicy.
Mówi pani o sobie, że jest waleczną osobą.
- Tak, bo co innego infantylne określenia, a co innego cecha charakteru.
Co to dla pani znaczy?
- Jeżeli coś jest dla mnie ważne, to nie odpuszczam. Jestem feministką, a samo nazwanie siebie tak w Polsce jest niepopularne. Bardzo znany zwrot to: "Nie jestem feministką, ale...", i tu następuje cała lista postulatów feministycznych. Już w szkole dziewczynki słyszą, żeby się nie wychylały, a w domu, że mają być grzeczne.
Wydaje mi się, że to się zmienia.
- Ale nadal mamy podział na zabawki i kolory dla dziewczynek i chłopców. Chociaż w grupie przedszkolnej mojego syna na 25 dzieci było tylko siedem dziewczynek. Na początku były ciche, a w tle kłębili się chłopcy. Ale po trzech latach rozwiązywały konflikty w sposób chłopięcy, czyli się tłukły.
Czy w polityce kobiety, podobnie jak dziewczynki w przedszkolu, przejmują męskie wzorce zachowań?
- Póki było ich mało, w większości przejmowały. Feministki potrzebne są do tego, żeby powiedzieć: to się robi inaczej.
Solidarność kobieca nie jest mitem?
- Przy dobrej woli żadna solidarność nim nie jest. W wyborach do Parlamentu Europejskiego wystartowałam z Kazią Szczuką, z którą się przyjaźnię i na której mogłam polegać. Wspierałyśmy się i promowałyśmy nawzajem.
Chciałaby pani stanąć na czele polskiej lewicy?
- Chciałabym, by lewica w Polsce była silna. Interesują mnie konkrety: ustawy, zmiana polityki społecznej. A władza? Gdyby mnie nie interesowała, nie zajmowałabym się polityką. Mam umiejętności, które chcę wykorzystać. Szkoda, żeby się zmarnowały w domu.
Wolałaby pani zostać premierem niż prezydentem?
- Gdybym miała wybierać, wolałabym realną władzę, a nie celebrę.
Polityka zostawia czas na przytulenie dzieci na dobranoc?
- Moja matka zajęła się polityką, kiedy byłam nastolatką. Widziałam, jak potrafiła wygospodarować dla mnie czas. Gdy była wicepremierem, pracowała do późna, do pierwszej w nocy, a na ósmą szła z powrotem do pracy. Miała masę zadań, czasami bardzo obciążających. Ale jeśli się chce, to czas dla najbliższych zawsze się znajdzie.
Odczuwała pani pobłażliwy stosunek do siebie ze względu na płeć?
- Wielokrotnie! Wystarczy się przyjrzeć, jak mówi się o kobietach i mężczyznach. Nie słyszałam, żeby o prezydencie Dudzie publicznie mówiono "Andrzejek", a o premier Szydło mówi się "Beatka". Mam swój ulubiony przykład z jednym z posłów. Spotykamy się pierwszy raz w studiu telewizyjnym, wszyscy zwracają się do siebie "pan", "pani", a on do mnie: "pani Basiu", to ja mówię do niego: "panie Adasiu". Wyczuł, że coś jest nie tak, i jak wychodziliśmy ze studia, powiedział: "Przepraszam, bo my chyba nie jesteśmy po imieniu". Tyle z tego zrozumiał. Minął miesiąc, ponownie spotykamy się w studiu, a on do mnie mówi: "Basiu!". Przed kamerami, w czasie dyskusji! Zdrobniałych form używa się celowo - w relacjach biznesowych wiadomo, że jak chcemy kogoś upupić, ośmieszyć, to wtedy mówimy: "Włodziu drogi".
Gdyby była pani starsza i ubrana w granatową garsonkę, traktowano by panią poważniej?
- Jeszcze cztery lata i będę starsza (śmiech). Siedziałam kiedyś w studiu - sześć osób przy stole i prowadzący, byłam jedyną kobietą. Patrzę na tych mężczyzn i pytam: "Ubraliście się w tym samym sklepie?". Wybuchnęli śmiechem, bo mieli identyczne granatowe marynarki, jasne koszule i bordowe krawaty. A każdy był z innej frakcji. Mężczyźni wyglądają tak samo, więc przypisujemy im te same kompetencje. Z kobietami jest gorzej, bo albo wbiją się w sztampę garnituru...
Chce się pani wbić w taką sztampę?
- Mam lewicowe poglądy, nie muszę się wbijać w liberalne garnitury. Ale są pewne rzeczy, których trzeba unikać, na przykład rozpuszczonych włosów. Dodają atrakcyjności, ale odbierają powagę. Mężczyźni nie chodzą w rozchełstanych koszulach, żeby pokazać klatę, więc my też nie chodzimy wydekoltowane.
Mówi się: "twarda, męska rozmowa", ale "płaczliwy, histeryczny jak baba".
- Pamięta pani, jak Tadeusz Mazowiecki mdlał? Wszyscy odnosili się do tego z powagą. A jak Suchockiej łzy poleciały, to już była histeryczna. Minister Gowin mówił, że Ewa Kopacz jest przewrażliwiona, a on sam, kiedy myśli o in vitro, słyszy krzyk mrożonych zarodków! Co jest histeryczne: mówienie na wysokich tonach czy słyszenie mrożonych zarodków?!
Istnieje męska solidarność?
- Oczywiście. Gdy polityk nie może przyjść do mediów, mówi: "Zadzwonię do kolegi". To działa, procentuje. My, kobiety, też musimy się w polityce gdzieś poznawać, a potem wspierać. A na wódkę nie chodzimy.
Właściwie dlaczego? Jak równość, to równość.
- Ja na przykład w ogóle nie piję alkoholu. Zresztą jak jedna pani idzie z kilkoma panami, to po jakimś czasie musi bardzo uważać, czy któremuś nie puszczą hamulce. Chodzę na spotkania, które organizuje Magda Środa, w żeńskim gronie, niekoniecznie partyjnym, ale zawsze politycznym. Mężczyźni często robią coś przeciw sobie, a ja uważam, że to nie jest skuteczne. Skuteczne jest robienie czegoś razem.
Pytanie, na ile jest to możliwe.
- Posłanka Marzena Wróbel oznajmiła mi podczas malowania w studiu telewizyjnym, że z Wandą Nowicką różni je wszystko. A ja znalazłam trzy tematy, w których mogłyby się zgodzić: prawo alimentacyjne, równe wynagrodzenia i prawa dzieci. Przyznała mi rację. Kiedy moja matka była ministrą polityki społecznej, współpracowała z posłem Cymańskimi Joanną Kluzik-Rostkowską. Bo umieli ze sobą rozmawiać.
Użyła pani żeńskiej formy "ministra", czyli jak zostanie pani premierem,to będzie premierką?
- Zobaczymy, kim będę. Na razie jestem feministką, matką, informatyczką.
03/2016 PANI
Barbara Nowacka - feministka, polityczka, informatyczka. Kanclerz Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych w Warszawie. Współprzewodnicząca Twojego Ruchu. W wyborach parlamentarnych w 2015 r. liderka koalicji wyborczej Zjednoczona Lewica. Matka 8-letniego Kuby i 5-letniej Zosi. Ma 40 lat.