Jak żyć normalnie, gdy tuż za naszą wschodnią granicą bomby spadają na ludność cywilną?
- Kiedy postaramy się – jakkolwiek to zabrzmi – „spokojnie podejść do lęku”, znormalizujemy go. Jesteśmy w sytuacji, w której mamy prawo go odczuwać. Tak jest i przez jakiś czas będzie. Paradoksalnie może się okazać, że w momencie, w którym to zaakceptujemy, poczujemy ulgę, bo nie będziemy już tracić energii na zwalczanie czy wypieranie rzeczywistości – mówi psychoterapeutka, Aleksandra Brzezińska.
Ewa Koza, Interia: Rozmawiam z osobami, które - choć angażują się w akcje pomocowe na rzecz uciekinierów wojennych - przyznają, że gdy robią coś miłego dla siebie, pojawiają im się wyrzuty sumienia. Jak dbać o siebie w tym, wyjątkowo trudnym czasie?
Aleksandra Brzezińska: - Warto zacząć od tego, z czym się wiąże kryzys. Wybuch wojny w Ukrainie zmienił rzeczywistość w bardzo gwałtowny sposób, a to wpływa na naszą percepcję i funkcjonowanie. Sama świadomość, że jesteśmy w sytuacji kryzysowej, pozwoli łatwiej się w niej odnaleźć. Zrozumieć i poszukać rozwiązań.
- W sytuacji, w której zmiany zachodzą tak intensywnie, jesteśmy zdezorientowani. Na początku przeżywamy szok. Możemy go odczuwać jako stan zamrożenia, oderwania od emocji czy nieczucia. Następnie przychodzi faza przeżywania, mierzenia się ze strachem, bezradnością, smutkiem. Musimy poczuć emocje, aby mogło dojść do adaptacji do sytuacji, w której się znaleźliśmy i odnalezienia się w niej. Później następuje tak zwane przeformułowanie. Odkrywamy, że inaczej niż dotychczas widzimy rzeczywistość, co innego staje się dla nas ważne. Mamy już inne priorytety. Dotychczasowe funkcjonowanie nie stawiało nas przed wyzwaniami, z którymi musimy się mierzyć od dnia wybuchu wojny.
Wyzwaniem jest na pewno organizowanie pomocy dla uciekinierów wojennych.
- Tak, ale nie tylko. Jest nim również mierzenie się z własną perspektywą nowej rzeczywistości. Odkrywanie siebie, sensu życia i funkcjonowania w zupełnie nowych okolicznościach. To ogromne wyzwanie adaptacyjne, zarówno dla tych, którzy realnie doświadczyli kryzysu wojny, jak i dla niosących pomoc.
- To bardzo ważne, żeby sobie uświadomić, że wszyscy jesteśmy w wyjątkowo trudnej sytuacji. Kryzys adaptacyjny dotyczy nie tylko osób uciekających z realnego zagrożenia, ale też tych, które są blisko i pomagają. Mamy różne style radzenia sobie w takich sytuacjach, co wynika z naszych indywidualnych predyspozycji.
- Badania wyraźnie pokazują, że ludzie bardzo się różnią w reagowaniu na nową rzeczywistość. Jedni koncentrują się na zadaniach, na przykład rzucając się w wir pomagania. Działanie pomaga redukować napięcie i, co bardzo ważne w kryzysie, znaleźć nowy sens. W pierwszej fazie sytuacja jest dla nas często tak strasznie trudna, że możemy go zatracić. Mierzymy się z pytaniami: "dlaczego tak się stało, o co tu chodzi?", ale po fazie szoku, wchodzimy w drugą, czyli nadawanie znaczenia. Dla osób, które mają stres skoncentrowany na zadaniu, dobrym sposobem może być tu właśnie zaangażowanie się w niesienie pomocy. Odnajdują w niej takie wartości, jak miłość do drugiego człowieka, wdzięczność i niesienie wsparcia. Przeformułowują dzięki temu trudne emocje w coś pozytywnego. Zaczynają częściej doświadczać pozytywnych emocji, przynależności, wdzięczności, wsparcia.
I sprawstwa.
- Tak. Skuteczności w sytuacji, która wydaje się nie mieć żadnego sensu, bo nie mamy kontroli. Wiele rzeczy dzieje się poza nami.
Każdego może dopaść zwątpienie czy jego wysiłki mają sens w morzu nieszczęścia, które dotknęło tak wielu ludzi.
- Kiedy zaczniemy się nad tym zastanawiać globalnie, możemy utracić poczucie sensu czy nadziei. Jednak w momencie, w którym pomyślimy o jednej matce i jednym dziecku, którym pomogliśmy, zrozumiemy jak duże znaczenie ma to, co robimy. Zobaczymy uśmiech na twarzy dziecka, któremu dajemy zabawkę, i jego mamy, której dodajemy w ten sposób otuchy. To pomaga odzyskać moc sprawczą.
Wracając do stylów radzenia sobie w sytuacji kryzysowej, mówiłyśmy o osobach skoncentrowanych na zadaniu.
- Ten styl ma wiele korzyści, aczkolwiek - jeśli za bardzo wkręcimy się w realizowanie kolejnych zadań - może prowadzić do eksploatacji. Szczególnie gdy rzucimy się w wir działania, zapominając o swoich, ograniczonych zasobach. Ważne, by nie przesadzić i widzieć również swoje potrzeby.
Znam osobę, która w stresie nigdy nie chce rozmawiać, ale działa jak maszyna. Czasem myślę, że to, co ona jest w stanie wtedy zrobić, mnie zajęłoby dwa razy więcej czasu.
- Jest w tym niebezpieczeństwo. Jeśli człowiek się zapętli, zapłaci za to. Gdy skupiony na zadaniu nie ma czasu na przeżycie różnych emocji, tylko spycha je głęboko. One nie znikają. Kumulują się w postaci napięcia, które może się odezwać poprzez dolegliwości somatyczne (tendencja do doświadczania i wyrażania dyskomfortu psychologicznego w formie objawów cielesnych - przyp. red.). Pojawią się wówczas reakcje chorobowe wynikające z przewlekłego napięcia i stresu.
- Dlatego warto się zatrzymywać i zadawać sobie pytanie, czy mam siłę i jestem w stanie nadal pomagać, czy nie potrzebuję teraz odpocząć i zadbać o sobie. Dobrze robić sobie takie "stop klatki", przerwy na oddech i weryfikację poziomu sił. Ważne, żeby zadaniowcy mieli taką refleksję.
Jaki jest drugi biegun?
- To styl skoncentrowany na emocjach. Te osoby mają trudniej, bo one przede wszystkim przeżywają, a to często okazuje się niekorzystne. Zwłaszcza jeśli ktoś bez końca "mieli", zamartwia się, fantazjuje, katastrofizuje. I dzieje się to kosztem codziennego funkcjonowania. To wyczerpuje, wzmaga stres i utrudnia szukanie metod konstruktywnego radzenie sobie z nim. Osoby działające w stylu skoncentrowanym na emocjach często przypłacają sytuacje kryzysowe przewlekłym stresem i napięciem, z którego bardzo trudno im wyjść.
Co jest w środku?
- Połączenie tych dwóch skrajnych stylów. Przeżywanie emocji jest bardzo ważne, bo pozwala je na bieżąco wentylować. Warto sobie na to pozwolić, dbać, żeby w nas nie zalegały. Bardzo ważna jest rozmowa. Musimy mówić o tym, co się u nas dzieje, czym się martwimy lub smucimy. Warto pozwolić sobie na płacz, ale starać się przeradzać to wszystko w działanie, żeby nie zatopić się w emocjach, ale odzyskać poczucie sensu i sprawczości.
- Ważne, żeby nie utknąć w samym przeżywaniu, a szukać złotego środka. Pewnie dla każdego będzie on w trochę innym miejscu. Warto iść w jego stronę.
W miniony weekend byłam na urodzinach kilkuletniej dziewczynki. To zawsze duża radość, jednak tym razem pomieszana ze świadomością, że rosyjskie wojsko zabiło już ponad sto ukraińskich dzieci. Co możemy zrobić, żeby nie tracić małych i dużych radości, które dzieją się teraz w naszym życiu?
- To wyzwanie w procesie adaptacji do kryzysu. Trzeba dbać o higienę funkcjonowania, co wymaga dużej świadomości i podejmowania decyzji. Wszyscy przeżywamy sytuację wojny w Ukrainie. Na bieżąco widzimy, co tam się dzieje. To zostaje w głowie, więc tym bardziej trzeba zadbać o siebie i swój dobrostan, żeby nie zaburzyć równowagi.
- Ona i tak jest już zachwiana, ale powinniśmy próbować ją odzyskiwać. Jesteśmy przeciążeni i przytłoczeni trudnymi sytuacjami, myślami i emocjami, dlatego za pomocą silnej woli i świadomości - co można nazwać "działaniem na ręcznym sterowaniu" - powinniśmy przywracać higienę życia.
- Chodzi o ładowanie akumulatorów, które w kryzysie mają tendencję do szybszego wyładowywania się. Spotkania z ludźmi są nam bardzo potrzebne. Jednym z podstawowych warunków zachowania dobrostanu jest otrzymywania wsparcia społecznego. Dlatego tak ważne jest utrzymywanie kontaktów z tymi, którym ufamy. Wsparcie poprzez rozmowę i budowanie poczucia przynależności.
- Świadomość, że mam ludzi, którzy mnie wysłuchają, wesprą, z którymi mogę przebywać, nacieszyć się ich obecnością i spędzić miło czas, jest bardzo ważna. Poczucie przynależności jest wręcz wymagane w trosce o higienę życia.
Mam wrażenie, że wiele osób nie ma odwagi przyznać, że potrzebuje o siebie zadbać. Taki komunikat grozi otrzymaniem łatki "egoista", nacechowanej bardzo negatywną konotacją. To silnie zakorzenione w naszym społeczeństwie.
- Często rozmawiam o tym z pacjentami, używając tak zwanej "metafory samolotowej". Przed startem, kiedy jesteśmy na pokładzie samolotu, stewardessa informuje, jak zachować się na wypadek trudnej sytuacji w trakcie lotu. Ważną częścią jest instrukcja użycia masek tlenowych. Dla wielu osób niezrozumiałe jest to, że mają nałożyć ją w pierwszej kolejności sobie, a dopiero później dziecku, z którym podróżują. Mamy odruch, by najpierw zadbać o kogoś, a dopiero później o siebie. Takie przekonanie w nas pokutuje, a jest - patrząc logicznie - nieprzystosowacze. Przecież jeśli matka zemdleje, zmniejszy się również szansa na uratowanie dziecka.
Przemawia też do mnie analogia ratownika. Jeśli nie zadba o swoją kondycję psychofizyczną, jego energia się skończy. Nie da rady dalej funkcjonować ani nieść pomocy.
- To duży problem w ratownictwie medycznym i bardzo ryzykowna sytuacja, zarówno dla osób, które potrzebują pomocy, jak i ratowników. Trochę generalizując, można powiedzieć, że jesteśmy teraz, jako społeczeństwo, ratownikami. Pomagamy albo chcemy pomagać. Jesteśmy ratownikami, a każdy ratownik powinien dbać o siebie, żeby móc dalej nieść pomoc. W sposób skuteczny, bezpieczny i sensowny.
Zwłaszcza, że przemęczeni skutkami pandemii, staliśmy się tymi ratownikami dosłownie z dnia na dzień.
- Suma zdarzeń jest fatalna. Wpadliśmy z jednego kryzysu w drugi. Nie mieliśmy nawet chwili wytchnienia. Jesteśmy od kilku lat w sytuacji kryzysowej i tak naprawdę nie widzimy końca. Nie wiemy, kiedy będzie można doznać ulgi. Ważne, żeby zdawać sobie z tego sprawę, że teraz szczególnie potrzebujemy zwrócić na siebie uwagę. I być uważnym na to, jak pomagamy.
- W sytuacji, w której widzimy ogrom cierpienia możemy wejść w schemat poświęcania, co odbije się na nas rykoszetem.
Jak dbać o siebie, gdy towarzyszy nam lęk o bezpieczeństwo i własne życie?
- Ważne, by budować i wzmacniać w sobie perspektywę, że mamy prawo przeżywać różne emocje i mamy prawo się bać. Często jest tak, że gdy odkrywamy u siebie lęk i poczucie strachu, próbujemy coś z nim zrobić. Jakoś je zwalczyć i zagłuszyć. Walka z lękiem pochłania naszą energię i powoduje, że on się w nas rozrasta. Pompuje go do niepotrzebnych rozmiarów. Sami zastraszamy się tym, że się boimy.
Jakby to, że się boję miało być czymś złym.
- Kiedy postaramy się - jakkolwiek to zabrzmi - "spokojnie podejść do lęku", znormalizujemy go. Jesteśmy w sytuacji, w której mamy prawo go odczuwać. Tak jest i przez jakiś czas będzie. Paradoksalnie może się okazać, że w momencie, w którym to zaakceptujemy, poczujemy ulgę, bo nie będziemy już tracić energii na zwalczanie czy wypieranie rzeczywistości.
- Kieruję się sentencjami wyznawców buddyzmu, którzy już bardzo dawno temu mówili, że źródłem naszego cierpienia nie jest uczucie bólu, smutku, a nawet bezsensu, tylko wizja, że nie powinniśmy cierpieć. Że cierpienie i negatywne emocje nie powinny nam się przydarzać. To powoduje, że jesteśmy w stanie ciągłego napięcia i frustracji, bo nieustannie próbujemy coś z tymi emocjami zrobić, a to eksploatuje nas jeszcze bardziej. Doznanie bólu, którego przecież nie chcemy, ale jest częścią naszego życia, jest nieuniknione. Musimy próbować z nim być - teraz, przez jakiś czas, z nadzieją, że to minie, że to stan przejściowy.
Aleksandra Brzezińska - psycholożka, psychoterapeutka, dydaktyk, współzałożycielka Pracowni Psychoterapii i Rozwoju. Pracuje terapeutycznie oraz dydaktycznie, prowadząc zajęcia ze studentami i uczestnikami stażów i praktyk psychologicznych. Specjalizuje się w pomocy osobom dorosłym i młodzieży. Pracuje w oparciu o podejście poznawczo-behawioralne, integrując dorobek różnych modalności w psychoterapii. Członkini Polskiego Towarzystwa Psychologicznego (PTP), Ogólnopolskiej Sekcji Diagnozy Psychologicznej i Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej (PTTPB).
Czytaj również:
Schronienie, czysta woda, ciepłe posiłki, ubrania, koce... Dzieci z Ukrainy potrzebują twojej pomocy!
Wesprzyj zbiórkę Fundacji Polsat wpłatą na konto: 96 1140 0039 0000 4504 9100 2004 z dopiskiem "Dzieciom Ukrainy" lub wysyłając SMS o treści POMOCna numer: 7531
Oferujesz pomoc/szukasz pomocy?