Jeden kraj, dwa maje
Po pochodach wielu uczestników szło na pierwsze nabożeństwa majowe.
Dozorcy i właściciele domów wiedzieli, że przed 1 maja należy ozdobić budynki flagami. I zaraz potem, najpóźniej wieczorem 2 maja, wszystkie one mają zniknąć. Kto się zagapił i pozostawił je na 3 maja, dzień rocznicy Konstytucji i święto NMP Królowej Polski, narażał się na spore nieprzyjemności. Podwójne życie PRL było w sposób szczególny dostrzegalne w dniach, gdy "maj partyjny" konkurował z "majem maryjnym".
Święto Pracy miało dla PZPR szczególne znaczenie. To była okazja do zaprezentowania siły władz oraz masowego poparcia dla towarzysza Wiesława lub Edwarda i ogólnie całej "słusznej linii". Szli więc w pochodach pracownicy wszystkich zakładów przemysłowych, urzędnicy, lekarze, nauczyciele, uczniowie, studenci, sportowcy i żołnierze. W Warszawie - dziesiątki tysięcy ludzi. Słowem - wszyscy ci, którym można było nakazać administracyjnie udział w świętowaniu. Łopotały proporce, hasła wzywały do wytężonej pracy oraz walki... o pokój (jedno z ulubionych sformułowań nowomowy). Telewizja godzinami relacjonowała pochody z dużych miast Polski oraz z tzw. zaprzyjaźnionych stolic.
W dużych miastach imprezy wyglądały imponująco, w mniejszych skromniej, a na wsi... mizernie.
Szli tam uczniowie z nauczycielami, garstka urzędników i pracowników uspołecznionego handlu. Większość rolników indywidualnych czciła Święto Pracy sadząc do południa ziemniaki, a pod wieczór gromadząc się przy kapliczkach na pierwszych nabożeństwach majowych. I jak Polska długa i szeroka, wieczorami rozbrzmiewały pieśni maryjne. Podobno wzruszały one nawet niektórych dygnitarzy, pod ich urokiem był na przykład Mieczysław Moczar. Większość jednak była zaniepokojona tym, że lud pracujący wciąż hołduje "klerykalnym przeżytkom".
Mniej więcej w połowie miesiąca zaczynały się Pierwsze Komunie Święte i związane z nimi uroczystości rodzinne.