Julianne Moore: Podsysać, nie gasić

Ma klasę aktorek dawnego Hollywood. Julianne Moore jest jak kameleon - jednego dnia gra młodą matkę, następnego wciela się w babcię. Jedyne, czego nie chce? Być na ekranie sobą.

Julianne Moore, Matt Damon i George Clooney podczas premiery filmu "'Suburbicon"
Julianne Moore, Matt Damon i George Clooney podczas premiery filmu "'Suburbicon"Getty Images

Wiesz, co mnie w tobie zachwyca? Potrafisz grać skrajnie różne postacie.

Julianne Moore: Zawsze chciałam, żeby tak było. Pierwsze pytanie, jakie sobie zadaję przy każdym filmie, to: co w tej opowieści jest uniwersalnego? Gdzie jest dla widza łącznik, który pozwoli mu poczuć więź z moją postacią? Kiedy byłam małą dziewczynką, czytałam dużo książek. Często, natrafiwszy na jakiś wyjątkowo bliski mi fragment, zastanawiałam się, skąd twórcy znali mój sekret? Bo przecież ja czułam się dokładnie tak jak bohater! Myślę, że takiego uczucia pragną widzowie. Na ekranie szukamy opowieści o sobie, dlatego chodzimy do kina.

Hollywood, podobnie jak media społecznościowe, od lat wyznaje kult młodości. W rolach babć obsadza się trzydziestopięciolatki. A ty - nie wypominając wieku, kobieta po pięćdziesiątce - regularnie grywasz mamy małych dzieci.

- Akurat całkiem niedawno grałam babcię! W "Wonderstruck" Todda Haynesa. A tak na serio, to nie ukrywam, że dobrze mi z tym. Kobieca próżność. (śmiech) Jednak najlepsza w minionym roku była zmienność. Wystąpiłam w filmach o różnym klimacie, wcielając się w postaci w różnym wieku. Aktor, aby grać, musi zaglądać do własnego wnętrza, ale przecież nie chcemy wcielać się w samych siebie. To byłoby zbyt proste. Nieustannie szukamy szans na znalezienie roli nieoczywistej.

A czy ta w "Suburbiconie" George’a Clooneya to przeżycie, które zapadło ci mocno w pamięć?

- Fakt, że współpracę zaproponował mi sam George Clooney, sprawił, że oniemiałam! Doskonale wspominam całe to doświadczenie. George jako reżyser jest świetnie przygotowany, a to dla aktora ogromnie ważne. Zna odpowiedź na każde pytanie - od motywu działań postaci po uzasadnienie takiego, a nie innego ustawienia lampy. A jednocześnie daje wolną rękę. Podczas jednej z rozmów na temat mojej podwójnej roli (aktorka wciela się w siostry - red.) zasugerowałam, żeby jedna z sióstr była blondynką, a druga rudzielcem i żeby potem jedna zaczęła powoli przeobrażać się wizualnie w drugą. Tak wyobrażałam sobie podkreślenie psychologicznej drogi postaci.

- George powiedział tylko: "Świetnie! Zrób to!". Myślę, że ponieważ ma tak wielkie doświadczenie jako aktor, to wie, jak cenna jest u aktora kreatywność i że takie impulsy należy podsycać, a nie gasić.

Dyskutowaliście o konkretnych inspiracjach - jak na przykład o "Zawrocie głowy" Hitchcocka - w odniesieniu do fizycznej ewolucji twojej bohaterki?

- Nie musieliśmy. Tego typu skojarzenia są wpisane w filmowy alfabet, którym się dość sprawnie posługujemy, bo jako filmowcy i kinomaniacy "marynujemy się" w nim od lat. Poza tym dorastaliśmy z George’em w podobnych czasach i pewne skojarzenia były dla nas naturalne, wręcz automatyczne. Mnie osobiście zaskoczyło to, że "Suburbicon" jest bardzo mocno osadzony w tradycji kina noir. Dawno nie widziałam produkcji tak zgodnej z duchem tego nurtu, a jednocześnie niebędącej remakiem.

Kim są bohaterowie "Suburbiconu"?

- O Margaret i Gardnerze wiele mówi scena, w której bohater Matta Damona roztacza przed moją postacią wizję ucieczki. Opowiada, jak zostawią całą tę szarość i przeniosą się w tropiki, na egzotyczną wyspę Arubę. Aruba może i brzmi egzotycznie, ale kto tam był, wie, że to nudne miejsce. Na pewno nie w klimacie Ibizy. Jednak dla nich to brzmi wspaniale! "Suburbicon" wyłapuje rozmaite społeczne dysonanse. To bardzo ciekawe spojrzenie na Amerykę: niby tak było kiedyś, ale jednak także i dziś. Wspominałam, że do projektu przyciągnęło mnie nazwisko twórcy. Ale też - i chyba to jest ważniejsze - scenariusz wydał mi się naprawdę interesujący.

- Intryga zainspirowana została prawdziwymi losami rodziny Afroamerykanów z Levittown, którzy po przeprowadzce do niby bardzo inteligenckiej okolicy doświadczyli niesamowitej dyskryminacji. Historia wydarzyła się ponad 50 lat temu, ale w USA dopiero co byliśmy świadkami wydarzeń o bardzo podobnym, dyskryminacyjnym charakterze. Warto znać historię, bo ta lubi się powtarzać... George wprowadza widza w temat łagodnie, nie atakuje go na wstępie. Dopiero pod koniec dociera do nas, jak mroczna była opowieść, z którą właśnie się żegnamy, bo ciężki, polityczny temat zostaje zawinięty w pozłacane opakowanie przypisane rozrywce.

Na przestrzeni tych wszystkich lat zauważyłaś, żeby polityka wchodziła w świat filmu?

- W świecie filmu funkcjonuje ten sam seksizm, który w świecie biznesu sprawia, że kobiety zarabiają gorzej i że jest ich mniej na listach płac. Niestety, dopiero co odrzucono poprawkę, dzięki której można by sprawdzać listy płac pod tym kątem, kontrolować, czy pracownicy obu płci są traktowani równo i uczciwie. Córka prezydenta Ivanka Trump okazała się jedną z osób, które były przeciwne jej wprowadzeniu. Powiem tak: kobiety stanowią 50 proc. populacji, powinny zarabiać tyle samo co mężczyźni, w każdym zawodzie. Koniec kropka.

Kino powinno angażować się w to, co tu i teraz?

- Nie uważam, że kino ma obowiązek polemizować z teraźniejszością i że aktor ma być politykiem. Jednak tak się bardzo często organicznie dzieje. Wybieram projekty, które mają pewną wagę, bo chcę, żeby moje filmy były odbiciem wartości, które wyznaję. Skoro sztuka to z nadania forma reakcji, to grając, aktorzy stają się aktywistami. Ale to prawda, że angażuję się nie tylko na planie. Na każdym kroku pokazuję, że chcę walczyć o prawa kobiet, które nowy prezydent zdaje się mieć w głębokim poważaniu. To dla mnie jako człowieka ważne, takie wartości wpoiłam też moim dzieciom. Na jednej z demonstracji byłam z mężem i córką. Syn też byłby z nami, ale studiuje daleko od domu.

Skoro mowa o dzieciach - masz na koncie serię wspaniałych książek dla najmłodszych. Czy można się spodziewać, że będzie ich więcej?

- Napisałam ich dziewięć... i chyba na tylu poprzestanę, bo moje dzieci już dorosły. Liv ma 15 lat, a Caleb 20. Rozwijałam się mentalnie wraz z nimi, ale myślę, że tamten etap macierzyństwa mam już za sobą. Miejsce, w którym się teraz spotykamy (w hotelu na weneckiej wyspie Lido - red.), kojarzy mi się wyjątkowo, bo po raz pierwszy byłam na festiwalu w Wenecji, gdy moja córka miała niecałe 5 miesięcy. Przyjechała z nami, była taka maleńka...

- Z lotniska do Pałacu Festiwalowego da się dojechać tylko łodzią, więc żeby to zrobić, musiałam na chwilę przekazać swoje dzieciątko obcemu facetowi z obsługi wodnej. Liv jako niemowlę była strasznie śmieszna, miała dużo włosów, każdy sterczał w inną stronę. Stałam tam z tym małym włochatym kurczaczkiem na wyciągniętych rękach i krzyczałam: "Proszę ją wziąć! Proszę ją wziąć!". Trudno uwierzyć, że tyle czasu minęło od tamtej pory...

Czym jest dla ciebie rodzicielstwo?

- Wydaje mi się, że jedyne, co może zrobić rodzic, to zapewnić swoim dorastającym dzieciom wiele różnorodnych doświadczeń, a potem przyglądać się, co one lubią, w czym się spełniają. Pamiętam, jak mój syn zaczął grać na pianinie. Potem chciał je rzucić dla gitary. Powiedzieliśmy mu z mężem, że OK, ale przez rok masz grać na jednym i na drugim, a dopiero potem podjąć decyzję. Tak się stało. Byłam dumna, kiedy usłyszałam, jak komuś o tej sytuacji opowiadał - umiał zrozumieć i przekazać płynące z niej wnioski.

Problem polega na tym, że z jego siostrą taka metoda w ogóle nie zadziałała. W obliczu podobnego ultimatum Liv szybko porzuciła oba instrumenty. Reasumując: wydaje się nam, że mamy nad naszymi dziećmi pewną kontrolę, ale to jest tylko jakiś jej ułamek.

Wiele dzieci sławnych rodziców jest mocno obecnych w mediach społecznościowych, ma na przykład popularne konta na Instagramie. Twoje dzieci interesują się show-biznesem?

- Na razie nie. Mój syn studiuje i uwielbia koszykówkę. Córka też gra, chociaż dopiero zaczęła liceum. To ciekawe, że ich do całego tego błysku fleszy nie ciągnie, bo wielu kolegów i koleżanek, z którymi dorastali, bardzo się w show-biznes wkręciło. Często jestem zaskoczona, że jakiś dzieciak znajomych jest aktorem...

Oczywiście moje dzieci mają konta na portalach społecznościowych, ale są to konta prywatne, których używają wyłącznie do komunikacji ze swoimi przyjaciółmi. Dla mnie jest ważne, żeby oboje skończyli studia. Jeśli potem nagle stwierdzą, że chcą grać w filmach i uczyni je to szczęśliwymi, nie będę stawała im na drodze.

Ty za to jesteś na Instagramie dość aktywna.

- To przychodzi falami. Czasami wrzucam zdjęcia jak szalona, a potem przez dłuższy czas nic nie zamieszczam. Brak mi systematyczności. Ale sama idea, żeby wyrazić siebie poprzez uchwycony na fotografii kadr, wydaje mi się wspaniała. Niestety, coraz mniej osób tak wykorzystuje media obrazkowe. Nasze konta na Instagramie i Snapchacie stają się jedną wielką reklamą sztucznego "ja", wykreowanego dla potrzeb innych.

- Dlaczego to robimy? Aktorzy są na tym polu najbardziej bezwstydni, ale robią to też "zwykli" ludzie. Mam przyjaciółkę, która wrzuca na swój profil zdjęcia wszystkiego, co robi. Niekiedy myślę: czy naprawdę potrzebuję miliona fotografii twojego psa? I mówi to ktoś, kto non stop każe wszystkim podziwiać swojego psa. (śmiech) Nowe media mają wiele twarzy. Z jednej strony to wspaniałe, że są bardziej egalitarne, a z drugiej - spójrzmy, jak zmieniła się definicja autorytetu. Teraz wpływowi są blogerzy, ale czy oni są ekspertami naprawdę, czy to my ich nimi uczyniliśmy?

Dziś Wenecja, czerwony dywan, wywiady, sesje. Gdzieś w oddali dom, codzienność. To przejście między światami jest dla ciebie łatwe?

- Uwielbiam swoje "zwyczajne" życie. Jakiś czas temu kupiliśmy z mężem dom na plaży. W te wakacje spędziliśmy w nim prawie miesiąc i dopiero kilka dni temu wróciliśmy do Nowego Jorku. Musieliśmy, bo czekały przymiarki do tych wszystkich sukien z piórkami, w których teraz tu biegam. Jeszcze chwilę temu leżałam sobie w wannie, oglądając nowe piegi, które pojawiły się na moich nogach po miesiącu zasuwania w szortach. Teraz liczą je na zbliżeniach paparazzi. Powrót na trasę promocyjną to zawsze rodzaj brutalnej pobudki. Ale jestem w Wenecji - mieście, które nigdy się nie starzeje! Mam ogromne możliwości, przemierzam świat, poznaję interesujących ludzi, domy mody pożyczają mi piękne sukienki z piórami... Narzekanie na to byłoby naprawdę nie na miejscu.

Rozmawiała Anna Tatarska

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas