Kama była wulkanem emocji, dawała mi napęd do działania
Rękawica przyjaciółki pomogła Anicie w biciu rekordów.
Wciąż zdarza się, że ktoś zwraca się do niej "Kamila".
- Byłyśmy podobne z wyglądu, choć z charakteru już nie: ona raczej wybuchowa, wulkan emocji, ja raczej spokojna, z chłodnym podejściem - mówi Anita Włodarczyk, mistrzyni olimpijska z Rio de Janeiro, o Kamili Skolimowskiej, mistrzyni z Sydney.
"Byłyśmy", bo Kamili nie ma z nami od ponad siedmiu lat. Ale podczas startów jest z Anitą. Ona to wie. Dlatego spogląda w niebo przed wejściem do koła i niebu dziękuje stojąc na podium. Obu sport był pisany. Mama Kamili rzucała dyskiem, mama Anity biegała. Tata Kamili, Robert, olimpijczyk z Moskwy, podnosił ciężary, tata Anity grał w piłkę nożną, a potem promował w Polsce speedrower, czyli rowerowe wyścigi na żużlu. Co było robić?
Kula na uwięzi
Mała Kama uwielbiała skoki do wody, a odkąd skończyła 9 lat, z sukcesami trenowała podnoszenie ciężarów. Niestety, była za młoda na starty w oficjalnych zawodach, gdzie wymagano ukończenia 15 lat. Próbowała wioślarstwa (ciocia, Barbara Wojciechowska, to uczestniczka olimpiady z Montrealu) i siatkówki, ale wciąż szukała dyscypliny odpowiedniej dla siebie. Rzucała oszczepem, ale szybko okazało się, że jednak młot to jest to! Na pierwszym treningu rzuciła 27 metrów, dwa miesiące później, na mistrzostwach Polski - 47,66 m. Nie miała 14 lat, a już była rekordzistką Polski.
Wtedy właśnie olimpijskie władze postanowiły, że podczas igrzysk w Sydney w 2000 r. kobiety po raz pierwszy będą rywalizowały w rzucie młotem. Kamila poleciała tam po naukę. I, na dwa miesiące przed 18. urodzinami, została pierwszą złotą medalistką olimpijską w tej dyscyplinie. Rzuciła 71,16 m.
- Wchodziłam do wielkiego sportu i nagle stanęłam na szczycie - mówiła później. - Tamten dzień zmienił wszystko. 15-letnia Anita Włodarczyk oglądała Kamilę w telewizji. Przez myśl jej wtedy nawet nie przeszło, że też tak będzie rzucać, a nawet lepiej. Co prawda, miała za sobą starty w czwórboju lekkoatletycznym, gdzie też się rzuca, ale 150-gramową piłką palantową. Młot to coś zupełnie innego: czterokilogramowa kula na stalowej uwięzi. Też szukała swojej sportowej drogi.
Jako 13-latka wraz z drużyną z rodzinnego Rawicza wyjeździła mistrzostwo Europy juniorów na torze speedrowerowym. Gdy jednak okazało się, że jest jedyną dziewczyną w Polsce, która uprawia ten sport, rozstała się z torem. W 2001 r. zaczęła treningi lekkoatletyczne. Pchała kulą, rzucała dyskiem, a dla zabawy także młotem. Pierwszy sezon juniorki młodszej 17-letnia Anita zakończyła w 2002 r. wynikiem 33,83 m. Trzy lata później rzucała dwukrotnie dalej. Razem z trenerem Zbigniewem Cybulskim przygotowywała się do zawodów głównie... pod mostem: tam było dobre oświetlenie, betonowe podłoże, a podczas deszczu na głowę się nie lało.
W 2008 r. na mistrzostwach Polski Anita Włodarczyk i Kamila Skolimowska osiągnęły taki sam rezultat (71,71 m). Z lepszym wynikiem łącznym wygrała Kamila. Parę miesięcy później, na igrzyskach w Pekinie, role się odwróciły. Kamila nie weszła do finału - spaliła wszystkie próby. Anita do dziś pamięta jej słowa: "Musisz teraz walczyć, zostałaś sama". Wywalczyła szóste miejsce.
Pięć minut w życiu
Obie sportowi poświęciły dzieciństwo i młodość. Ale na sporcie się życie nie kończy. Kamila miała precyzyjny plan na przyszłość. Główną rolę grał w nim dziennikarz Marcin Rosengarten. Mieli zbudować dom, mieć trójkę dzieci... Stabilizację w życiu pozasportowym miała zapewnić służba w policji, do której wstąpiła jako zawodniczka klubu Gwardia w 2004 r. W podwarszawskich Tomicach policjanci uwielbiali z ćwiczyć z panią sierżant - mistrzynią, która szkoliła ich w technikach i taktyce interwencji. Pracę magisterską na temat zdolności kredytowej Kamila obroniła w 2005 r. na Uniwersytecie Warszawskim. W planach miała doktorat.
Anita Włodarczyk mawia, że sport to tylko pięć minut w życiu, i trzeba je dobrze wykorzystać. Teraz, w wieku 31 lat, kończy studia na AWF, które przerwała, bo kolidowały ze sportem. Pracę magisterską pisze o historii... rzutu młotem. Uwielbia nosić sukienki, jej kolekcja butów nie mieści się już w garderobie warszawskiego mieszkania. Świetnie tańczy. Na razie jest singielką. 260 dni w roku poza domem nie sprzyja związkom.
Trener Krzysztof Kaliszewski liczy się jednak z tym, że pewnego dnia w jej życiu pojawi się mężczyzna, i wiele się wtedy zmieni. Bo na razie - twierdzi - Anita żyje jak w zakonie.
Rękawica na szczęście
Może by ze sobą konkurowały? Może Anita byłaby druhną na ślubie Kamili? Nie zdążyły. Już na igrzyskach w Pekinie Kama czuła się źle. Zemdlała. Po powrocie do Polski miała kłopoty z oddychaniem, traciła siły. Była u kilkunastu lekarzy. Żaden nie stwierdził zakrzepicy, która kilka miesięcy później spowodowała śmiertelny zator tętnicy płucnej. Zmarła 18 lutego 2009 r. podczas zgrupowania w Portugalii.
Anita Włodarczyk była wtedy na obozie w Chorwacji. Wpierw zadzwonił telefon: "Słuchaj, jest duży problem, Kamila w szpitalu". Potem drugi, że Kama nie żyje. Było ciężko, ale trzeba było robić swoje.
- Mam wrażenie, że Kama jest daleko na jakimś obozie, że z niego wróci i się spotkamy - mówiła po latach.
Robert Skolimowski podarował Anicie rękawicę, w której startowała Kamila. Odtąd zawsze rzuca młotem w beżowej rękawiczce z napisem KAMA. W niej w sierpniu 2009 r. pobiła rekord Polski ustanowiony przez przyjaciółkę. Rok później w Berlinie pobiła rekord świata. W 2012 r. w Londynie wywalczyła srebrny medal, który wkrótce zamienił na złoty, bo okazało się, że zwyciężczyni była na dopingu. Na tegorocznych igrzyskach w Rio znów widzieliśmy Anitę w rękawicy Kamili. Rzutem na odległość 82,29 m pobiła rekordy: olimpijski, świata i życiowy (poprawiła je podczas Memoriału Kamili Skolimowskiej, 28 sierpnia, rzucając 82,98 m).
Po powrocie do Warszawy Anita pojechała na wojskowe Powązki, z kwiatami dla Kamili. Położyła je na grobie, na którym w kamieniu wyryto napis: "Odchodzimy wtedy, kiedy lepsi już nie możemy być".
IRMA
***Zobacz inne materiały o podobnej treści***