Lwice Rożawy
Są najmroczniejszym koszmarem terrorystów z Państwa Islamskiego, którzy wierzą, że jeśli zostaną zabici przez kobietę, nie trafią do raju. A od kiedy Kurdyjki utworzyły własne oddziały zbrojne, ten koszmar się spełnia. 36-letnia partyzantka Meryem Kobani z syryjskiego Kurdystanu mówi: „Czuję w sobie siłę wszystkich kobiet na świecie, które nie mogą o sobie swobodnie decydować. Są ze mną, gdy idę do walki!”.
Nie była pewna, czy robi dobrze. Jej bliscy najbardziej bali się, że zostanie ranna. Ona martwiła się, że nie poinformowała służb brytyjskich, że wyjeżdża do Syrii w sprawach zawodowych i po powrocie mogła zostać aresztowana jako potencjalna terrorystka. Rahila Gupta, urodzona w Indiach, jest dziennikarką i pisarką mieszkającą w Londynie.
- Pracując nad książką "Why Doesn’t Patriarchy Die?" (Dlaczego patriarchat nie umiera?), odkryłam, że w Rożawie, autonomicznej części Syrii zamieszkanej przez Kurdów, dokonuje się rewolucja, dzięki której tamtejsze kobiety przejmują stery w polityce, w rodzinach, w firmach, w wojsku. Musiałam zobaczyć, o co chodzi - mówi "Twojemu STYLOWI" Gupta.
Wsiadła do samolotu lecącego do północnego Iraku, a następnie odbyła czterogodzinną podróż samochodem do granicy z Syrią. Niepokoiła się, bo droga obiega Mosul, miasto kontrolowane przez dżihadystów z Państwa Islamskiego (ISIS). Ale podróż okazała się niebezpieczna z zupełnie innych powodów: kierowca w trakcie jazdy palił papierosy, pisał esemesy, oglądał bollywoodzki film na niewielkim ekranie przenośnego zestawu DVD i niezbyt często zerkał na drogę.
Gdy na horyzoncie pojawił się ciemny dym, wystraszona Rahila wydusiła z siebie: "Bomba?". Kierowca wyjął papierosa z ust i odpowiedział rozbawiony: "Nieee". Okazało się, że dzieciaki podpaliły opony na wysypisku śmieci.
Równoprawna partnerka
Na przejściu w Peszaburze (zwanym też Semalka) granicę między Irakiem a Syrią wyznacza rzeka Tygrys. Po przeprawie prowizoryczną łodzią na drugą stronę Rahila stanęła na stromym, dzikim brzegu. W ostatnich latach tylko w ten sposób można dostać się do syryjskiego Kurdystanu (Turcja skonfliktowana z Kurdami zamknęła granicę z tym regionem). Jedynego miejsca w tej części muzułmańskiego świata, gdzie do spraw wiary podchodzi się dość liberalnie i gdzie obowiązuje bezwzględna zasada równości obu płci i poszanowania praw mniejszości. To tu wszystkie instytucje władzy - niezależnie, czy są to lokalne wspólnoty sąsiedzkie, czy regionalny parlament (w jego składzie musi być przynajmniej 40 procent kobiet) - muszą mieć dwóch współprzewodniczących: kobietę i mężczyznę. Demokracja bezpośrednia w najczystszej postaci; wszystkie postanowienia podejmowane są kolektywnie.
Nawet stanowisko prezydenta Demokratycznej Federacji Rożawy i Syrii Północnej podzielono między Kurdyjkę Hadiję Jusuf i Araba Mansoura al-Salumiego. Jusuf, niezamężna 43-latka, decyzję o poświęceniu życia polityce i rewolucji, a nie rodzinie, podjęła już w wieku lat 16. Przyznaje, że dzielenie władzy z mężczyznami nie jest proste.
W 2014 roku została wybrana na współprezydenta jednego z trzech "kantonów" Rożawy. Jej męskim odpowiednikiem był przywódca jednego z arabskich klanów Hamidi al-Hadid, który często powtarzał: "Nie prosiłem nikogo, by dzielić władzę z kobietą. Zmusili mnie". Był pewien, że Jusuf nie będzie w stanie wypełnić swoich obowiązków i w końcu sama zrezygnuje, ale po dwóch latach wspólnej pracy w końcu przyznał, że ma w niej równoprawną partnerkę. Pani prezydent twierdzi natomiast, że pracowała znacznie ciężej od swojego kolegi na tym stanowisku.
Skarpety w serca
Od kiedy w połowie 2014 roku terroryści z Państwa Islamskiego ogłosili utworzenie kalifatu na dużej części terytorium Syrii i Iraku, nikt nie był w stanie poważnie im zagrozić. Ani regularne armie, ani amerykańskie czy rosyjskie lotnictwo, ani oddziały komandosów z Zachodu. Aż do czasu, kiedy do akcji przystąpili bojownicy kurdyjscy w Iraku, czyli peszmergowie, oraz samozwańcza armia z syryjskiego Kurdystanu. Ta ostatnia złożona jest z męskich (YPG) i żeńskich (YPJ) oddziałów. Żołnierki stanowią ponad 40 procent walczących na froncie Kurdów. I wydają się nie do pokonania.
- To nie jest nowe zjawisko. Długa historia partyzantki kurdyjskiej pokazuje, że kobiety od zawsze w niej uczestniczyły i walczyły wspólnie z mężczyznami - mówi "Twojemu STYLOWI" Ziyad Raoof z Przedstawicielstwa Rządu Regionalnego Kurdystanu w Polsce. - Wiele Kurdyjek zostało bohaterkami narodowymi. Takim przykładem może być Margaret Shello, chrześcijanka z Kurdystanu, która w latach 60. XX wieku zdecydowała się dołączyć do peszmergów i walczyć z reżimem socjalistycznej partii nie są tam dla ozdoby, nie są sanitariuszkami czy operatorkami radiostacji. W okopach stoją ramię w ramię z mężczyznami".
Jedyna różnica między żołnierzami a żołnierkami ukryta jest w butach - kobiety wkładają kolorowe skarpetki, czasem takie z wyhaftowanym sercem. Poza tym noszą zielone partyzanckie mundury, ciężkie buty i nonszalancko powiązane chusty. Brytyjska dziennikarka Rahila Gupta wspomina, że jedna z czołowych marek odzieżowych planowała nawet wprowadzić do sprzedaży kolekcję inspirowaną ubraniami dziewczyn z YPJ, ale te zdecydowanie zaprotestowały.
- Nie chcą, by ich walka i poświęcenie zostały sprowadzone do chwilowej mody, na której zarobi wielki koncern.
Zilan Orkesz ma 18 lat i do YPJ wstąpiła w 2014 roku. Do kałasznikowa ma przywiązaną małą maskotkę, taką samą jak te, które młode dziewczyny na świecie przyczepiają do smartfonów. Opuściła rodzinną wioskę położoną na granicy turecko-syryjskiej i rozpoczęła kilkutygodniowe szkolenie w jednym z wielu obozów w górach. "Gdy po raz pierwszy zabiła bojownika ISIS, zaczęła głośno krzyczeć, mając nadzieję, że jej głos dotrze do pozostałych dżihadystów. Chciała dać im znać, że właśnie się spełnił ich największy koszmar. Ich kompan został zabity przez kobietę", mówiła irańska fotoreporterka Newsha Tavakolian, która spędziła sporo czasu z kobiecymi zbrojnymi oddziałami w Rożawie.
Żołnierze ISIS wierzą, że jeśli zostaną zabici przez kobietę, nie trafią do obiecanego im raju. I to dlatego właśnie kobiety z kałasznikowami wzbudzają w nich taki lęk. Ale Kurdyjki potrafią też wystraszyć reporterki z Zachodu relacjonujące wojnę w Syrii. Francesca Borri, włoska korespondentka, zetknęła się z nimi w syryjskim mieście Kobane, którego Kurdowie bronili przed ekstremistami z ISIS ponad dwa lata.
- Skryliśmy się w jednym z domów zajmowanych przez oddziały kurdyjskie. Razem ze mną było dwóch Francuzów i ekipa telewizyjna z Danii. Siedzimy, czekamy nie wiadomo na co, dookoła słychać strzały i wybuchy - wspomina Borri. - Podobał mi się duński operator kamery, kiedy więc wspomniał coś o herbacie, zaproponowałam, że ją zaparzę. Poszłam do pokoju, gdzie siedziały dziewczyny z YPJ - jako kobieta mogłam tam wejść - i zaczęłam przygotowywać herbatę dla całej naszej grupy.
Wpadły w szał. Zaczęły krzyczeć, że to mężczyźni powinni mi usługiwać, że nie powinnam pozwalać im tak się traktować. Przestraszyłam się, bo one nie żartowały. I tak straciłam szansę na romans z duńskim operatorem - śmieje się Włoszka.
Przerażający początek
Roza Haseke ma 32 lata i jest kurdyjską partyzantką. Wyrosła w mieście, gdzie obok siebie w zgodzie żyli Kurdowie, Ormianie, Asyryjczycy, chrześcijanie i Arabowie. Kobietom przysługiwały prawa, ale były one ściśle kontrolowane przez mężczyzn. Na przykład by wyjść z domu, musiała otrzymać pozwolenie, a i tak zawsze towarzyszył jej ojciec, brat, wuj lub kuzyn. Gdy wojna dotarła do Rożawy, kobiety takie jak Roza dostrzegły w niej szansę.
- One nie walczą, by o nich pisano i je fotografowano. One walczą o swoją godność, o władzę i wolność. Poznałem Kurdyjkę, która zostawiła w Turcji męża i dzieci, a sama wstąpiła do partyzantki - mówi Michał Żakowski z Polskiego Radia, który od kilkunastu lat regularnie pracuje na Bliskim Wschodzie. Czym dla nich jest wolność? - To równe prawa, to normalne, czyste ulice, na których jest bezpiecznie i gdzie nikt kobiet nie zaczepia, to wolny wybór partnera i drogi życiowej, to możliwość uczenia się i studiowania - wylicza Żakowski. A jednocześnie wspomina, że gdy wprost zapytał grupę Kurdyjek, czy wierzą, że w końcu zapanuje równouprawnienie, te parsknęły śmiechem. "Mężczyźni się nie zmieniają", powiedziała jedna z nich.
- Tym kobietom nie chodzi o swobodę obyczajową - tłumaczy Witold Repetowicz, jeden z niewielu polskich dziennikarzy, którzy byli w Rożawie. - W partyzantce nie ma miejsca na seks i żadne bliskie kontakty między mężczyznami i kobietami. Wspólnie biorą udział w naradach sztabowych oraz w walce, na równych zasadach i bez taryfy ulgowej, ale mieszkają osobno, w oddzielnych kwaterach. To samo dotyczy obozów treningowych poukrywanych w górach: mężczyźni ćwiczą sami, kobiety mają własne kryjówki i obozowiska - zaznacza Repetowicz.
Dziś Roza Haseke, Kurdyjka z YPJ, tłumaczy: "Początki były przerażające. Miałyśmy tyle wątpliwości, tyle pytań, na które nie mogłyśmy znać odpowiedzi. Jak się obsługuje karabin? Jak to jest zabić człowieka? A jeśli obok mnie zginie dziewczyna z oddziału? Nikt nas przecież na to nie przygotował. Niczego nie wiedziałyśmy o wojnie. Ale szybko przyszła rzeczywistość - jeśli nie zabijesz, zostaniesz zabita. Taka jest prawda wojny. Wszystkie musiałyśmy więc stwardnieć. Tym bardziej że to bardzo okrutna, brutalna wojna. Żołnierze z ISIS zabijają każdego bez litości, masakrują ciała kobiet w ciąży, mordują dzieci. To nie są ludzie, to potwory. I dlatego musimy ich zgładzić".
Jej koleżanka z oddziału, 36-letnia Meryem Kobani, dorzuca: "Byłam zwykłą dziewczyną wychowaną w tradycyjnej, patriotycznej kurdyjskiej rodzinie. Od dziecka uczono mnie o krzywdach, jakich doznawali Kurdowie, o moich rodaczkach walczących w górach, ale też o opresji, w jakiej tkwią kobiety w tej części świata. Od dawna marzyłam o rewolucji. Dlatego dziś, kiedy jakiś dziennikarz pyta mnie, dlaczego jestem taka wesoła i pełna nadziei, odpowiadam mu, że to dlatego, że czuję w sobie siłę wszystkich kobiet na świecie. Jakaś część mnie walczy za kobiety w Afganistanie, inna za te w Pakistanie, Sudanie, Persji, Turcji i tak dalej. One wszystkie są ze mną, gdy walczę z tymi bestiami z ISIS".
Słowo słowu równe
Choć na świecie wciąż największą ciekawość i sensację wzbudzają zdjęcia młodych dziewczyn z linii frontu w mundurach i z ciężką bronią na ramieniu, w miastach i wioskach Rożawy toczy się innego rodzaju walka. Jej efektem jest jeden z najciekawszych eksperymentów społeczno-politycznych z udziałem kobiet właśnie.
- Zasada w kurdyjskiej rodzinie jest taka, że przynajmniej jedno dorosłe dziecko nie idzie do wojska. Zostaje z rodzicami, może się uczyć, pomagać w domu i angażować w działania lokalnych władz - mówi Witold Repetowicz.
W każdej wsi i mieście codziennie odbywają się dziesiątki spotkań mieszkańców, podczas których omawia się bieżące sprawy dotyczące m.in. problemów z dostawami potrzebnych leków, rosnących cen chleba czy organizacji uroczystości związanych z otwarciem fabryki proszku do prania. Tym żyje region, który powoli wraca do życia.
- Każde z wielu zgromadzeń, które miałam możliwość obserwować podczas mojego 10-dniowego pobytu w Rożawie, było współprowadzone przez kobietę - opowiada brytyjska dziennikarka Rahila Gupta. - Po jednym z takich spotkań podeszła do mnie rozentuzjazmowana Kurdyjka i powiedziała, że tacy jak ona - "młodzi", jak podkreśliła, nigdy wcześniej nie byli włączani w jakikolwiek proces podejmowania decyzji dotyczących ich społeczności. Nikt wcześniej nie pytał ich, a już na pewno młodych kobiet, o zdanie. Natomiast teraz mogą zabrać głos w każdej ważnej dla siebie kwestii - relacjonuje Rahila.
Efekty zaangażowania kobiet w sprawy regionu dostrzec można bez trudu. Powstały dziesiątki organizacji zajmujących się pomocą kobietom i ich dzieciom, przeciwdziałających przemocy domowej, dbających o edukację dziewcząt i pomagających rozwiązywać rodzinne konflikty. W styczniu 2014 roku założone zostało też ministerstwo ds. kobiet, które zakazało małżeństw z nieletnimi, konieczności wnoszenia posagu, poligamii i zmuszania kobiet do zamążpójścia.
Dodatkowo - niezależnie od stanu cywilnego - kobiety otrzymały prawo do opieki nad dziećmi do 15. roku życia i równego dziedziczenia. Zrównano także wagę zeznań składanych przez mężczyzn i kobiety - słowo mężczyzny nie znaczy już więcej. "Teraz już wiesz, dlaczego tak zajadle się bijemy. Bo mamy o co - usłyszała Rahila Gupta od Nesir Abdullah, jednej z komendantek zbrojnego oddziału kobiet.
- Tu nie chodzi tylko o walkę z terroryzmem. My przede wszystkim jesteśmy oddane rewolucji, która trwa w naszym regionie i w naszym społeczeństwie. Jesteśmy przekonane, że walka, za którą nie stoi żadna idea, żaden rozwój, a jedynie rozkazy dowódców, nie będzie wygrana. Nie jesteśmy lepsze czy odważniejsze od innych kobiet na świecie. Po prostu dobrze wiemy, o co walczymy".
Francesca Borri nie ma wątpliwości, że Kurdowie, a zwłaszcza Kurdyjki, prowadzą wojnę w wojnie. - Po latach opresyjnych rządów, które zakazywały używania kurdyjskich imion, języka, śpiewania kurdyjskich pieśni, Kurdowie postanowili zadbać sami o siebie. Ich wojna toczy się o nowy Kurdystan, nic więcej. Rzadko interesują ich informacje dotyczące innych regionów Syrii, w telewizji mają swoje lokalne programy. Gdy pytają o to, co dzieje się w Damaszku lub Aleppo, to jakby pytali o Warszawę lub Rzym - mówi "Twojemu STYLOWI" włoska korespondentka wojenna.
Dziewczynka z dronami
- W Turcji młode Kurdyjki wcale nie siedzą bezczynnie - opowiada Witold Repetowicz. - Ostro walczą z tureckim wojskiem o swoje domy, które są regularnie podpalane. W miejscowości pod granicą z Syrią poznałem 18-latkę, która ostrzelała wojskowego drona. Na pytanie, jak ma na imię, odpowiedziała: Kurdystan.
Francesca Borri wspomina natomiast, jak na jednej z linii frontu poznała 19-letnią Vijanę, która walczyła wspólnie z 45-letnim ojcem. - Zapytałam, czy sobie coś obiecali, na wypadek gdyby jedno z nich zostało schwytane przez żołnierzy ISIS? Czy będą się nawzajem ratowali? Ojciec uśmiechnął się wymownie i wyjął z kieszeni granat - mówi Borri. - A jego córka dodała ze spokojem: "Na wojnie ostatnia kula jest zawsze dla ciebie samego. Obiecaliśmy sobie, że umrzemy wolni".
Michał Kukawski
Twój Styl 10/2016