Mądre optymistki

​Niekiedy życie nas zaskakuje. Coś wydarza się za wcześnie, za późno, nie w porę. Jak się z tym uporać i jeszcze zyskać na czasie?

Kiedy życie nam nie wychodzi, zostaje jakaś mała rzecz, która udaje się nam zawsze. Warto ją znaleźć
Kiedy życie nam nie wychodzi, zostaje jakaś mała rzecz, która udaje się nam zawsze. Warto ją znaleźć123RF/PICSEL

"Mam 38 lat i jestem sublokatorką własnej córki - zaczyna swoją historię Grażyna. - Od dziecka byłam zafascynowana osobą mojej ciotki, bardzo twórczej i aktywnej architektki. Już w podstawówce wiedziałam, że chcę iść w jej ślady i projektować krzesła. Brałam lekcje rysunku, robiłam szkice. Miałam swoje duże marzenia i małe sukcesy. Ale los bardzo wcześnie pokrzyżował moje plany. Jako 17-latka zaszłam w ciążę. Rodzice zrobili mi w domu piekło - zmuszali do jej usunięcia. I pomyśleć, że kilka tygodni wcześniej moim problemem był pryszcz na czole.

Zdecydowałam się jednak urodzić to dziecko. Wbrew wszystkim i wszystkiemu. Żegnaj kreacjo, witaj prokreacjo! Nawet nie zdałam matury. Na szczęście mój o rok starszy chłopak, który też miał swoje plany na życie i chciał zdobyć patent sternika, dzielnie zacumował do mojego portu i poszedł do pracy fizycznej, by utrzymać naszą trójkę. Potem założył firmę budowlaną. Interesy szły mu bardzo dobrze. Ja też zawsze miałam pełne ręce roboty: nadzorowanie budowy domu, projektowanie ogrodu. Dużo podróżowaliśmy, było miło, ale się skończyło.

Córka poszła na studia. Mąż wrócił do swojej żeglarskiej pasji i szybko odpłynął w siną dal, rzucając się w wir romansów. Rozstanie było dla mnie szokiem. Przez cały proces rozwodowy byłam na proszkach. Płacz, ataki paniki, nawet myśli samobójcze. Nie potrafiłam o siebie walczyć i w rezultacie podział majątku okazał się dla mnie bardzo niekorzystny. Ale dotarło to do mnie za późno.

On niby wspaniałomyślnie zrzekł się praw do domu, tylko że nieruchomość przepisał na córkę. I tak oto stałam się lokatorką własnego dziecka. To wspaniała dziewczyna, ale trudna, konfliktowa. Prowadzi bardzo zabawowy tryb życia. Ja nie mam nic do powiedzenia. Ma do dyspozycji cały dom, ja mieszkam w pokoju przy garażu. Moje kwiaty w ogrodzie zostały wyrwane i zastąpione praktyczną trawą. Bo tak jej się podoba.

Nie jestem leniwa. Chciałabym się wyprowadzić, wyjść do ludzi, pracować. Przecież jestem w najlepszym wieku dla kobiety, ale w moim przypadku na wszystko jest już za późno. Zaczynam od zera. Zero wykształcenia. Zero zaufania do ludzi. Zero przebojowości. W nadmiarze mam tylko lęki, kompleksy, poczucie krzywdy" - podsumowuje.

Grażyno, zamiast myśleć o tym, na co jest za późno, pomyśl o tym, na co jest za wcześnie. Na przykład na kapitulację. Na oddanie życia walkowerem. Na poddanie się.

Za wcześnie na białą flagę

Grażyna zachowuje się jak ofiara losu. A to, co się wydarzyło, to nie jest żadna tragedia, ale całkiem typowe doświadczenie dla kobiet w średnim wieku. Mąż odszedł. Niestety, nie był w tym oryginalny.

Córka jest konfliktowa, niewspierająca. To również się zdarza. Wyjątkowa i bolesna jest w tej sytuacji pewnego rodzaju bezdomność Grażyny. Ten trik męża zastosowany przy podziale majątku sprawia wrażenie zachowania agresywnego. To jawne zanegowanie wkładu żony w budowanie rodziny i domu. Symboliczne pokazanie: byłaś tylko służącą i teraz masz służbówkę w domu córki.

Dlatego dobrze rozumiem, że ta niesprawiedliwość jest trudna do przepracowania i nakręca stany lękowe, poczucie niższości oraz rozżalenie. Z tej całej nieeleganckiej, a nawet obrzydliwej sytuacji jest jednak wyjście.

Grażyna musi po prostu przeorganizować swoje życie, zakasać rękawy i zaopiekować się sobą. Zamiast patrzeć na siebie jedynie przez pryzmat PESEL-u, powinna lepiej siebie poznać i dostroić się do otoczenia. Do nowej rzeczywistości. Nie tylko złe rzeczy się zdarzają, gdy kobieta zostaje całkiem sama. Problem w tym, że trudno te bonusy zauważyć. Szczególnie w przypadku Grażyny. To, co dla innych singielek jest psychologicznym problemem czy niedogodnością, dla niej stało się traumą.

Tak naprawdę w swoim dotychczasowym życiu nigdy nie była sama. Jako nastolatka wyszła z domu rodziców i od razu stała się panią własnego. Pracowała, by mąż mógł poświęcać się firmie i zaspokajać ich potrzeby materialne. Grażyna zrobiła dobrą robotę. Niejedna kobieta chciałaby, żeby dzieciństwo jej córek czy synów tak wyglądało. I właśnie dlatego nie powinna patrzeć na siebie jak na ofiarę. Czasami robimy wiele rzeczy dla innych, ale zdrowiej jest nie oczekiwać za to braw i dozgonnej wdzięczności.

Grażyna wywiązała się ze scenariusza wzorowo, ale jej rola żony i mamy siedzącej w domu się skończyła. Problem w tym, że nie potrafi znaleźć dla siebie nowej. Może liczy na to, że znowu ją los zaskoczy? Albo ktoś przyjdzie i zaprosi na casting? Powie: "tylko pani może to zrobić". Grażyna zachowuje się tak, jakby czekała na zaproszenie do nowego życia.

Jest pasywna, rozżalona i jednak nieco roszczeniowa. Kiedyś, jako nastolatka, potrafiła dzielnie podnieść rzuconą przez los rękawicę. Co się stało z tą silną dziewczyną? Musi ją w sobie odnaleźć. Jest przecież osobą dorosłą i chyba dojrzałą. A taka unika sytuacji, kiedy musi się tylko przystosowywać do narzuconych okoliczności.

Jeżeli coś ją uwiera, to sama stara się pisać dla siebie scenariusz. Musi tylko uwierzyć, że potrafi to zrobić. A potrafi.

Ballady i bilanse

Sukces to nie brak porażek, ale umiejętność wychodzenia z tarapatów. Rozwód wygnał Grażynę ze strefy komfortu. Pozbawiona poczucia bezpieczeństwa obraża się na świat, płacze, żali się, reaguje bezradnością, która zarazem jest ucieczką. Może zamiast celebrować klęskę, powinna zacząć nią zarządzać? Pomimo kompleksów i strachu.

Dobrze jest oddzielić prywatną porażkę od swojej wartości jako kobiety. Mężczyźni traktują porażki zdrowiej. Nie biorą ich do siebie, tylko odnoszą do konkretnej sytuacji. "Zawaliłem w tym i w tym, następnym razem będę uważał".

Kobieta zaś bez końca się dręczy, dodając coraz to nowe powody swojej klęski: jestem do niczego, mąż mnie rzucił, więc nie mogę się już podobać, nawet własna córka nie może ze mną wytrzymać. Jak więc poradzę sobie w środowisku obcych ludzi?

Zamiast myśleć o tym, na co jest za późno, pomyśl o tym, na co jest za wcześnie. Na przykład na kapitulację. Na oddanie życia walkowerem. Na poddanie się.

Grażyna powinna unikać emocjonalnego i katastroficznego postrzegania swojej sytuacji. Starać się być bardziej otwartą, aktywną, ekspansywną. Nie wstydzić się, że została porzucona. Ze swojego skrzywdzenia zrobić oręż, próbę ognia, przez którą przeszła, przechodzi. "Staram się. Nie chowam w mysiej dziurze, ale szukam wsparcia. Nie koncentruję się na relacjach z córką, lecz szukam innych ludzi".

Nie ma wykształcenia oraz żadnych konkretnych umiejętności, bo jako nastolatka podjęła decyzję o urodzeniu dziecka wbrew wszystkiemu i wszystkim. To nie wstyd, tylko świadectwo charakteru. Teraz musi dokopać się do swojej lwiej natury i wykorzystać ją w szukaniu nowego pomysłu na siebie. Nadzorowała budowę domu, umie założyć i pielęgnować ogród, może pójść w tym kierunku.

Nie musi być autorką designerskich krzeseł, żeby rozsiąść się wygodnie w swoim nowym życiu.

Za późno na żal

Pięćdziesięciosześcioletniej Justynie nagle zmarł mąż. To wdowieństwo zdarzyło się za wcześnie także dlatego, że naraziło ją na kłopoty finansowe. Musiała zlikwidować rodzinną firmę, bo sama nie dawała sobie rady z jej zarządzaniem, a uczciwych, chętnych do współpracy nie znalazła. Ponieważ jej zawodowe umiejętności były tak wysoce specjalistyczne, to nie mogła znaleźć pracy.

Przeżywała podobne turbulencje emocjonalne jak Grażyna, ale w przeciwieństwie do niej ustawiła się bardziej zadaniowo. "To, co mnie spotkało, to nie cios od losu, ale zadanie".

Justyna usiadła przy kuchennym stole i zamiast rozliczać swój bilans po stronie strat, od razu zajęła się rubryką: zyski! Co ja takiego umiem, co innym jakby gorzej wychodzi? I nic jej nie przychodziło do głowy, tylko... torby ze starych szmatek, które robiła na hobbystycznych krosnach wieczorami, oglądając seriale! Wpisała te torby po stronie zysków, bo przecież jej koleżanki za nimi szalały. I zawsze miała je dla kogo dziergać.

Gdy Justyna pokazała mi tę kartkę i torebkę, to od razu wiedziałam, że nie ma co zajmować się życiem wewnętrznym tej kobiety i poddawać go analizie. Ja też chciałam mieć taką torbę. Miałam jasność: Justyna musi się chwycić tej swojej torebki ze szmatek jak tonący brzytwy. Poradziłam jej tylko, by wykonała ją w modnych wówczas turkusowo-szarych kolorach i zrobiła rajd po ekosklepach. Udało się.

Przyszły zamówienia - na retrotorby na zakupy, na portmonetki vintage.

- Nigdy bym nie pomyślała, że z tego mojego domowego dłubania może coś wyniknąć - mówi Justyna. - Mogę nie tylko zapłacić rachunki, ale też zyskałam mnóstwo przyjaciół w wieku moich dzieci. I kto mi powie, że nie ma happy endu? Gdy życie nam nie wychodzi, zostaje jakaś mała rzecz, która zawsze nam wychodzi. Warto ją znaleźć.

Włącz się do życia

Torebki Justyny przypomniały mi się w czasie oglądania filmu "Optymistki" (reż. G. Magnor - red.), bo jedna z jego bohaterek też wykonuje podobne rękodzieło. Szłam do kina bez specjalnej ochoty. Wiedziałam, że jest to dokument o norweskich seniorkach. Myślałam, że będzie to kolejna produkcja w stylu: udajemy, że czas się zatrzymał, robimy dobrą minę do złej gry.

Tymczasem nie tylko obejrzałam uczciwy obraz starości, ale i dobrze się bawiłam. "Optymistki" to nazwa autentycznej norweskiej drużyny siatkarskiej kobiet. Najmłodsza zawodniczka skończyła 66 lat, a najstarsza Goro - 98!

I taka właśnie liczba widnieje na plecach jej koszulki. Goro szybko stała się ulubienicą kinowej widowni. Cała sala głośno ją dopingowała, jakbyśmy byli na sportowej arenie...

W zdrowym ciele zdrowy duch. Ale kiedy ciało jest zniszczone i cierpiące, hart ducha wcale nie musi maleć. Seniorki szykują się do meczu z drużyną szwedzkich przystojniaków, trochę tylko młodszych od nich. Gdy jedna z nich zachoruje, pociesza się: "Jeśli nie wyzdrowieję na czas, pojadę jako cheerleaderka". Bohaterki nie mizdrzą się do kamery, nie popisują, nie udają zabawowych babć, które od czasu do czasu trafią w piłkę.

One po prostu chcą się jak najlepiej przygotować do wyjazdowego meczu. Oglądamy treningi, jesteśmy świadkami kontuzji, ale i zdiagnozowania choroby nowotworowej, problemów z dziećmi, tęsknoty za zmarłymi. Wszystkie te kłopoty bohaterki przeżywają bardzo intensywnie, ale jednocześnie nic ich nie blokuje w treningach.

Samotna Goro dekoruje dom na święta, tak jakby miała ją odwiedzić liczna rodzina. Codziennie rano idzie do kuchni i gimnastykuje się, zakładając nogę na blat szafek. Dzień w dzień mobilizacja. I to niezmienne poczucie humoru na swój temat. Wola walki oraz poświęcenie siatkarek bywają komiczne, ale one śmieją się same z siebie.

Czerpią siłę z drużynowej wspólnoty. Ich optymizm nie jest naiwny. To nie jest myślenie życzeniowe, bardziej siła. Grają, bo wiedzą, że zawsze można zawalczyć o jeden fajny dzień więcej. Amerykański pisarz Philip Roth powiedział, że najpiękniejszą bajką dzieciństwa jest opowieść o tym, że wszystko zdarza się po kolei. Niektórym z nas los boleśnie weryfikuje tę dziecięcą opowieść. Na szczęście mamy duży wpływ na to, w jakiej bajce chcemy występować.

Zyta Rudzka

PANI  7/2015

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas