Marta Żmuda Trzebiatowska: Już umiem o siebie zadbać

Serial "Kuchnia" emitowany na antenie Polsatu opowiada o losach grupy pracowników renomowanej restauracji z kuchnią francuską. Jedną z głównych ról gra w nim Marta Żmuda Trzebiatowska. Rozmawiamy z nią m.in. o gotowaniu, dojrzewaniu w zawodzie aktorskim oraz o marzeniach, które stają się rzeczywistością.

Marta Żmuda Trzebiatowska w serialu "Kuchnia" wciela się w rolę Heleny Szparagi
Marta Żmuda Trzebiatowska w serialu "Kuchnia" wciela się w rolę Heleny SzparagiEast News

Katarzyna Drelich, INTERIA.PL: Lubisz gotować?

Marta Żmuda Trzebiatowska: - Dziś już bardzo. Był taki czas, gdy byłam nastolatką, mama z babcią dużo czasu spędzały na gotowaniu i zachęcały mnie, żebym do nich dołączyła, ale, szczerze mówiąc, była to ostatnia rzecz, o której marzyłam. Wolałam książki, zajęcia teatralne. A jak już stosowały argument: "Co ty kiedyś mężowi ugotujesz?", to działało to na mnie jak "czerwona płachta na byka". Uważałam, że jest to bardzo uwłaczające dla kobiety i nie zgadzam się z taką rolą, więc buntowałam się ze wszech miar. Dopiero gdy pojawiły się w moim życiu dzieci, wszystko się zmieniło...

Czy to rola Heleny "Szparagi" Sokołowskiej z serialu "Kuchnia" przybliżyła cię do tego?

- Gdy dostałam telefon po zdjęciach próbnych, że dostałam tę rolę, uśmiechnęłam się w duchu, mówiąc do siebie: "Wreszcie obsadzono mnie po warunkach". Śmiałam się, że jeżeli chodzi o gotowanie i bycie szefem kuchni, zwłaszcza w domu, to wszystko się zgadza. Często śmiejemy się z mężem i naszymi mamami, że z mogłabym się doktoryzować z zakresu żywienia dzieci. Obserwuję na Instagramie Anię Piszczek i Joasię Anger, które wydają książki z przepisami dla dzieci, prowadzą bloga i Instagram "AlaAntkowe Blw" i to od nich się wiele nauczyłam. Od tego zaczęła się moja przygoda z gotowaniem domowych dań dla całej rodziny. Teraz bawię się w udoskonalanie przepisów i zainteresowałam się kuchnią zero-waste. Myślę, że całkiem nieźle sobie już radzę.

Kuchnia zero-waste chyba może przynieść sporo satysfakcji?

- Zero-waste faktycznie daje mi dużo satysfakcji, choć początki bywały trudne. Nieraz czułam satysfakcję, wykorzystując wszystkie produkty z lodówki, a mój synek reagował jednoznacznie: "Ble!". To uczy dużej pokory i cierpliwości. Nie poddaję się i wciąż kombinuję, by nie marnować żywności, a jednocześnie by było smacznie.

Wracając do serialu "Kuchnia", jaka jest Helena "Szparaga" Sokołowska i czy miałaś jakąś trudność w kreowaniu tej roli?

- Trudność polegała na tym, że jest to format. Były więc ryzy, które nie pozwalały zanadto folgować i wymyślać wielu rzeczy na nowo, jednak myślę, że każdy z nas dał swój kolor tym postaciom. Moja bohaterka ponoć jest najmniej podobna do tej z oryginalnej wersji. Już w trakcie obsadzania mnie reżyser zaznaczał, że zależy mu, by mojej bohaterce kibicowano i aby była lubiana przez widzów, ponieważ w oryginale  jest dość ostrą, mało sympatyczną postacią. Okiłowi [Okił Khamidov, reżyser serialu - przyp. red.] zależało na tym, żeby Helena była sympatyczna i budziła w widzu chęć dopingowania jej działaniom. Mam cichą nadzieję, że to się udało.

Co do granic, napisałaś ostatnio post na Instagramie, cytuję: "Dojrzałość to cudowna sprawa, a najbardziej w niej lubię to, że potrafię jasno i wyraźnie mówić NIE, gdy ktoś przekracza moje granice i powoduje, że czuję się niekomfortowo, źle". Czy to jest szczególnie trudne w zawodzie aktora?

- Odpowiedź na to pytanie jest skomplikowana. Niektórzy taką umiejętność stawiania zdrowych granic wynoszą z domu. Jestem pełna podziwu dla młodych, startujących aktorów, którzy potrafią zawalczyć o siebie, zwrócić uwagę, gdy ktoś przekracza ich granice. W naszym zawodzie to przekraczanie granic zdarza się dość często. Pracujemy na emocjach, w dużym tempie, więc to się zdarza. Czasem bywa to też metodą do "wyciągnięcia z aktora" tego, co pożądane. Ja tej cechy jasnego stawiania granic nie miałam. Kończyło się to często dla mnie tak, że płakałam w poduszkę w domu lub na planowym kamperze czy w kulisie. Dzisiaj już wiem, że nie muszę nic nikomu udowadniać. Mam w sobie zdrowy odruch stawiania granic. Już umiem o siebie zadbać.

Jestem pełna podziwu dla młodych, startujących aktorów, którzy potrafią zawalczyć o siebie, zwrócić uwagę, gdy ktoś przekracza ich granice.

- Jestem o krok dalej i wiem, że życie można przeżyć pięknie, bez niepotrzebnych emocji. Ono i tak dostarcza nam wielu rozrywek. Moja praca przynosi mi tyle wrażeń, że nie mam ochoty walczyć z kimś, kto ich dokłada. Mówi się często, że aby być aktorem, trzeba mieć końskie zdrowie, pamięć słonia, wrażliwość motyla, skórę hipopotama i odwagę lwa. Do tego należy dodać umiejętność mówienia "nie", która u mnie przyszła z wiekiem i pod wpływem wielu różnych doświadczeń.

W takim wypadku warsztaty z asertywności i stawiania granic w zawodzie aktora byłyby przydatne?

- Zdecydowanie, nie każdy wynosi tę umiejętność z domu. U mnie przekleństwem było to, że moi rodzice byli nauczycielami. Jako ich córka byłam na cenzurowanym, bo wielu osobom wydawało się, że z tego względu mogę więcej, że nie muszę ciężko pracować czy się wysilać, a dobre oceny spadają mi z nieba. A było wręcz przeciwnie, pracowałam dwa razy bardziej, próbując udowodnić wszystkim, że to moja zasługa. Byłam nauczona też tzw. kindersztuby i ta "grzeczność" zaczęła mi w dorosłym życiu bardzo przeszkadzać.

Na szczęście coraz głośniej mówi się o tym, że kobieta nie musi być grzeczna i ma prawo głośno wyrażać swoje zdanie. Idąc dalej, coraz częściej mówi się, że dziecko nie musi chodzić ciągle uśmiechnięte i że ma prawo do emocji.

- Na szczęście. To jest cudowne, że mówi się o tym, by dawać dzieciom przestrzeń do przeżywania wszelkich emocji. Moja córka dopiero wchodzi w etap rozumienia emocji, ale synek już jest na tym etapie, kiedy chce się wykrzyczeć, wypłakać. Zawsze mówię mu, że ma do tego prawo i że to potrzebne.

Mam frajdę, kiedy trzymam w rękach dobry scenariusz i gram z ludźmi, którzy mnie inspirują i motywują.

Na swoim koncie masz zarówno role czarnych charakterów, jak i tych bezwzględnie uwielbianych przez widzów. Co ci przynosi większą frajdę aktorską?

- Mam frajdę, kiedy trzymam w rękach dobry scenariusz i gram z ludźmi, którzy mnie inspirują i motywują. Mam ogromną radość z grania Hani Sikorki w "Na dobre i na złe" dlatego, że mam tak wspaniałą ekipę, że cieszę się, już jadąc na plan. W serialu "Julia" kochałam grać czarny charakter, ale to też dlatego, że grałam w duecie z Aldoną Jankowską, która jest cudowną aktorką komediową. Bardzo ważne dla mnie jest to, jakich ludzi ma się wokół. Mój zawód to spotkania i to one są dla mnie najcenniejsze. Z tekstem, reżyserem, aktorami, ekipą. Najwyżej cenię sobie spotkania z drugim człowiekiem. Nawet w teatrze kocham to, że spotykam się z widzami. Że co wieczór odsłania się kurtyna i z tej drugiej strony płynie codziennie inna energia. To ludzie mnie inspirują i to partnerzy dają mi największą frajdę z granych przeze mnie ról.

A czy wśród twoich ról jest taka, która pod względem warsztatu dała ci najwięcej?

- Rolą, którą wspominam najcieplej i która była dla mnie najbardziej uwalniająca, jest postać Jakubcowej z "Mowy ptaków". To ona przyniosła mi drugi start w zawodzie, cudowny oddech i wyzwolenie się spod wizerunku, który mi samej zaczął ciążyć. Warsztatowo dużym  wyzwaniem były dla mnie "Śluby panieńskie", czyli granie wierszem i w kostiumie.

Jak ważny jest z kolei warsztat otrzymany w szkole teatralnej? 

- To się  bardzo przydaje. Często dostaję pytania od młodych dziewczyn, jak wystartować w zawodzie. Jednak bardzo rekomenduję, żeby pierwsze kroki skierować w kierunku uczelni artystycznej. Bardzo szybko można stać się gwiazdą, ale by być aktorką - musi za tym iść coś więcej. Szkoły aktorskie uczą etyki zawodowej, odpowiedzialności za zespół, za drugiego człowieka, dają narzędzia w postaci warsztatu właśnie. Jest dużo ludzi bez szkół, którzy są wspaniałymi aktorami, to się zdarza. Aczkolwiek wydaje mi się, że szkoła artystyczna wyposaża przyszłego aktora w plecak różnych doświadczeń i narzędzi, które nawet nie wiadomo kiedy, ale okazują się niezwykle przydatne.

Prywatnie jesteś związana z Kamilem Kulą, który również jest aktorem. W aktorskim małżeństwie jest miejsce na rywalizację, czy może jednak fakt, że wykonujecie ten sam zawód wam pomaga?

- W naszym przypadku wiąże się to z bardzo dużym wsparciem i zrozumieniem. To, że obydwoje jesteśmy aktorami, wpływa pozytywnie na naszą relację. Nie muszę mojemu mężowi tłumaczyć, co czuję, gdy jestem przed premierą lub gdy idę na casting. On dokładnie zna moje emocje i uczucia, pewne sprawy są dla niego oczywiste. Często jestem pytana o to, czy związek dwojga aktorów to związek wysokiego ryzyka? Mnie fakt, że mój mąż jest aktorem, na pewno to bardzo pomaga i ułatwia życie. Choć jest to dla mnie zabawny paradoks, ponieważ pamiętam, że kiedy byłam w szkole teatralnej, to obiecywałam sobie, że nigdy nie zwiążę się z aktorem. Wymyśliłam sobie taką zasadę, w sumie nie wiedzieć czemu. Koniec końców aktor został moim mężem.

Przed tobą kolejne zawodowe wyzwanie. Zawsze byłaś fanką czeskich komedii, a ostatnio napisałaś: "Uważaj, o czym marzysz", ponieważ przed robą rola właśnie w czeskiej komedii. O czym jeszcze marzysz aktorsko?

- Na pewno nigdy nie miałam wielkich marzeń o Hollywood. Kocham filmy francuskie, pewnie dzięki Żuławskiemu. Kocham kino włoskie, skandynawskie. Interesuje mnie zatem kierunek europejski. Moim największym marzeniem jest zagrać u Almodóvara. Wypowiedziałam to?! Niech się spełni!

Czytaj również:

"Nie czas umierać". Kto pojawił się na premierze nowego Bonda?materiały prasowe
Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas