Minęło 29 lat od zaginięcia Ani Jałowiczor. W sprawie pojawił się nowy wątek
W styczniu minęło 29 lat od zaginięcia 10-letniej wówczas Ani Jałowiczor. Dziewczynka wyszła ze szkolnej zabawy karnawałowej i chwilę później ślad po niej zaginął. Anię od domu dzieliło 700 metrów. Interia ustaliła, że w sprawie pojawił się właśnie nowy wątek, który jest sprawdzany przez śledczych z katowickiego "Archiwum X".
Tajemnicze zaginięcie przy stawach
Ania Jałowiczor przychodzi na świat 9 października 1984 r. w Wadowicach, ale wraz z rodzicami i młodszym o niespełna dwa lata bratem Dominikiem mieszka w Andrychowie. Mama Ani, pani Krystyna, pracuje w Studio Filmów Rysunkowych w Bielsko-Białej. Tata, pan Bolesław, jest taksówkarzem, ale w końcu za chlebem wyjeżdża do pracy do Francji.
Rodzice Ani podejmują decyzję, że pani Krystyna dołączy do męża we Francji, by szybciej zarobić na budowę wymarzonego domu. Na czas ich nieobecności Ania wraz z Dominikiem mają zamieszkać u babci w oddalonym o 50 kilometrów od Andrychowa - Simoradzu, gdzie będą kontynuować naukę w szkole.
We wtorek 24 stycznia 1995 r. w szkole Ani organizowana jest coroczna zabawa karnawałowa. Początkowo babcia Ani nie chce się zgodzić na udział wnuczki w szkolnym przedsięwzięciu, ale ostatecznie po jej namowach ulega. Decyzja o zabawie szkolnej zapada zaledwie dzień wcześniej. Z kolei Ania informuje babcię o szkolnej dyskotece na dwie godziny przed jej rozpoczęciem.
Już po zaginięciu Ani pojawiają się sprzeczne informacje na temat zachowania 10-latki podczas szkolnej zabawy. Niektórzy twierdzą, że dziewczynka będąca uczennicą czwartej klasy doskonale się bawiła, inni, że Ania wydawała się nieobecna i zamyślona, wpatrująca się w okno i kogoś wyczekująca.
Około godziny 20 impreza w szkole dobiega końca, a pod budynkiem zjawiają się rodzice uczniów, by zabrać ich do domów. Część z nich wsiada do samochodów, inni wracają pieszo. Do stojącej przed szkołą Ani podchodzi jedna z koleżanek dziewczynki i oferuje, że wraz z rodzicami zawiezie ją do domu. Ania odmawia, tłumacząc, że czeka na babcię.
Chwilę później jeden z klasowych kolegów Ani proponuje odprowadzenie jej do domu. Po przejściu 40 metrów Ania oznajmia koledze, że dalej pójdzie sama. Chłopiec postanawia zostawić Anię i zawraca. W tym momencie ślad po dziewczynce urywa się na 29 lat.
W doniesieniach medialnych pojawiały się informacje, że Ania wraz z kolegą przeszła ponad 100 metrów i zatrzymała się na skrzyżowaniu dróg, gdzie jedna, polna droga do domu przebiega przez stawy, a druga, to zwykła droga dojazdowa. To jednak nieprawda. Nie wiadomo, czy Ania dotarła do skrzyżowania.
Dlaczego Ania nie skorzystała z propozycji koleżanki i jej rodziców o zawiezieniu jej do domu? Niewykluczone, że stało się tak na skutek zwykłego nieporozumienia w trakcie ustaleń Ani z babcią, co do jej powrotu z zabawy. Przed wyjściem na dyskotekę Ania przekonywała babcię, że ta nie musi po nią wychodzić po zakończeniu zabawy, ponieważ miała wrócić do domu z koleżanką. Babcia nalegała, że jednak ją odbierze. Ania upierała się, że nie ma takiej potrzeby.
Całe zamieszanie mogło być spowodowane deficytem czasu i wspomnianym nieporozumieniem. Babcia Ani była przekonana, że wnuczka wróci z koleżanką, natomiast Ania nie skorzystała z propozycji podwiezienia ją do domu, bo zrozumiała, że za chwilę spotka się z babcią po szkołą. Niewykluczone, że zniecierpliwiona dziewczynka w końcu postanawia wyjść naprzeciw babci i spotkać się z nią po drodze.
Akcja poszukiwawcza
Po godzinie 22 babcia Ani zawiadamia policję. Zaczynają się poszukiwania. Przeczesywane są okoliczne pole i stawy. W jednym ze stawów oddalonym o ok. 150 metrów od domu, w którym mieszkała Ania, policja odnajduje zwłoki. Okazuje się, że to ciało 42-letniej Heleny. Sekcja zwłok wykaże, że kobieta była pod wpływem alkoholu. Śledczy przyjęli, że był to nieszczęśliwy wypadek, a sprawy nie połączono z zaginięciem Ani.
Ciało 42-latki zostało znalezione 8 dni po jej zaginięciu i dokładnie 7 dni po zaginięciu Ani. Skoro ciała kobiety nie znaleziono wcześniej, można było przypuszczać, że zostało ono podrzucone dopiero kilka dni później. Policja odrzuca wówczas taką hipotezę. Dziś nie można już wrócić do sprawy znalezienia ciała 42-letniej Heleny, ponieważ akta tej sprawy zostały zniszczone.
Beżowy samochód
Tuż po tym, gdy o zaginięciu Ani dowiaduje się pani sołtys, kobieta dzieli się z policją istotną informacją. Chwilę po zakończeniu szkolnej zabawy pani sołtys przebywa w kwiaciarni tuż obok szkoły i widzi przejeżdżający kilka metrów od niej samochód.
Minutę później kobieta wychodzi z kwiaciarni i zmierza w kierunku swojego domu - w tym samym kierunku, w którym jechał samochód. Po dwóch minutach dociera do miejsca oddalonego o ok. 40 metrów od latarni i widzi stojący pod nią wspomniany samochód. Jest to miejsce na rozdrożu dróg, gdzie jedna prowadzi do domu Ani przez stawy, a druga to droga przelotowa przez miejscowość.
W tym momencie kobieta słyszy głośny krzyk dziecka i widzi zatrzaskiwane tylne, prawe drzwi samochodu. Pojazd zaczyna cofać w stronę kobiety, a następnie kierowca wrzuca pierwszy bieg i z impetem oddala się główną drogą.
Sołtys zeznaje również, że samochód przypominał dużego Fiata lub Ładę. Pierwszą literą na czarnej rejestracji jest "B", a więc pochodzi z dawnego województwa bielskiego. Bielsko-Białą i Simoradz dzieli ok. 30 km.
Pani sołtys doda również, że w samochodzie nie spostrzegła Ani, a całe zdarzenie wydało się jej niegroźne, dlatego nie podjęła żadnej interwencji. Kobieta wraca do domu.
O beżowym samochodzie policję informuje drugi świadek, który widział, jak kilka minut po godz. 20. pojazd jedzie w stronę oddalonego o niecałe 5 kilometrów Dębowca. Pojawiają się doniesienia, że samochód krążył po miejscowości w godzinach popołudniowych w dniu zaginięcia Ani.
Śledczy zastanawiają się, kim był kierowca widzianego samochodu i co robił w okolicy szkoły. Pytanie jest o tyle istotne, ponieważ szkoła w Simoradzu stoi na uboczu i od drogi przelotowej dzieli ją spory dystans. Nikt bez konkretnego celu nie miałby powodu, by tu zajeżdżać. I choć wątek beżowego samochodu jest badany, to przez kolejne 29 lat nie przynosi żadnych rezultatów.
Pojawiają się również relacje dwóch dziewczynek, które przypominają sobie, że na dwanaście dni przed zaginięciem Ani były zaczepiane przez dwóch mężczyzn jadących beżowym Fiatem. Samochód na tylnej szybie miał mieć zainstalowane charakterystyczne rolety.
Policja dociera do mieszkającego w okolicy kierowcy, będącego posiadaczem Fiata. Szybko ustala, że mężczyzna nie jest zamieszany w zniknięcie Ani. Trzy miesiące później sprawa zostaje umorzona.
Tajemniczy informator
Mijają lata, brat Ani dorasta. Dominik nie może pogodzić się z zaginięciem siostry i w 2022 r. organizuje akcję polegającą na rozwieszaniu plakatów przypominających o tragicznym zniknięciu Ani. Organizuje zbiórkę pieniędzy i zebrane środki w wysokości 100 tys. zł oferuje osobie, która mogłaby posiadać istotne dla rozwiązania sprawy informacje o zaginięciu Ani.
Niedługo później, w grudniu 2022 r. do Dominika dzwoni telefon. Osoba w słuchawce twierdzi, że wie, gdzie może być ukryte ciało Ani i kto stoi za porwaniem i zamordowaniem dziecka. Według przekazanych informacji ciało Ani powinno znajdować się nieopodal miejsca, w którym widziano ją po raz ostatni, w okolicach stawów. O pojawieniu się nowego świadka informuje w styczniu 2023 r. dziennikarz Interii Dawid Serafin.
Rozpoczynają się przeszukiwania terenu. Policja przekopuje miejsca wskazane przez informatora i natrafia na niewielkich rozmiarów kości, które następnie poddawane są ekspertyzie. Dokładnie rok od pierwszej rozmowy Dominika z informatorem przychodzą wyniki badań znalezionych kości. W kilkudziesięciu fragmentach kości nie znaleziono ludzkiego DNA.
Informator miał powiedzieć Dominikowi, że sprawa zaginięcia Ani nie dawała mu od lat spokoju, tym bardziej, że sam jest ojcem. Dodał również, że nie zna motywu rzekomego porwania i zamordowania Ani. Mężczyzna powiedział, że nawet jeśli dzięki jego informacjom udałoby się rozwiązać sprawę zaginięcia Ani, to i tak nie przyjmie 100 tys. zł.
Mężczyzna dodaje, że już kilka lat temu miał zamiar ujawnić posiadane informacje, ale odradził mu tego znajomy, który powiedział, że nie ma sensu pchać się w problemy.
Początkowo policja nie zamierza sprawdzać informacji przekazanych przez informatora, gdyż uważa, że przedstawiona historia jest niewiarygodna i pozbawiona sensu. Jednak po pewnym czasie śledczy wreszcie podejmują temat.
Osoba mająca mieć coś wspólnego z zaginięciem Ani nie żyje od ponad 25 lat, o czym informuje policja. W internecie pojawiają się również plotki, że na łożu śmierci miała powiedzieć coś istotnego na temat losów Ani. Jednak rodzina w rozmowie z policją dementuje takie doniesienia.
- Zdziwiłem się, że policja ujawniła informację na temat tego, że wskazana przez informatora osoba nie żyje. Wydawało mi się, że gdyby ta informacja nie wyszła na światło dzienne, to można by zawęzić krąg rodzin z okolicy, które straciły bliskich 25 lat temu i zbadać ten ślad - mówi Interii Dominik. I jak dodaje - z jego wiedzy wynika, że wspomniana osoba nie zmarła w sposób naturalny, lecz na skutek wypadku. Niecały rok po zaginięciu Ani.
Wszystko wskazuje na to, że na tę chwilę śledczy zamknęli wątek związany z doniesieniami przekazanymi przez informatora.
- Grzechem byłoby niesprawdzenie tego, skoro pojawił się świadek, który mówi, że jest czegoś pewien. Dobrze, że to zostało sprawdzone, ale niestety nie doprowadziło do rozwiązania sprawy mojej Ani - mówi Dominik.
I dodaje: - Informator, który się do mnie zgłosił, był światełkiem w tunelu. Ale chyba bardziej dla mnie, niż dla policji. Zdaję sobie jednak sprawę, że ja do zaginięcia mojej Ani podchodzę o wiele bardziej emocjonalnie.
Spalona stodoła
Jest rok 2021. Niedługo po ponownym nagłośnieniu sprawy poprzez działania policji oraz mediów, mieszkańcy Smioradzu znowu zaczynają dyskutować i żyć tragedią sprzed kilkudziesięciu lat.
Wówczas w Simoradzu dochodzi do pożaru nieużywanej od lat i stojącej na odludziu stodoły. Policja informuje, że to nie był przypadkowy pożar, lecz celowe podpalenie. Nieopodal stodoły znajduje się dom i studnia. Rok po pożarze policja zaczyna przeszukiwać studnię, ale nikt nie pochyla się nad wątkiem spalonej stodoły.
- Ubolewam nad tym, że nie sprawdzono tego pogorzeliska. Naciskam na policję, by to jednak zrobiono i mam nadzieję, że w końcu do tego dojdzie. Byłem w tym miejscu i nawet, gdybym na własną rękę miał wynająć firmę, która podniesie te zawalone stropy, to jednak nie jestem fachowcem, który wiedziałby, czego ma szukać, na co zwracać uwagę. Zakładając, że mogłoby tam być ciało mojej Ani, to przecież nie leżało raczej na podłodze. Może było zakopane, może dokładnie ukryte. To są tylko moje przypuszczenia. Nie rozumiem, dlaczego sprawdzono studnię, a stodoły, która była obok już nie. Tym bardziej, że policja cały czas twierdziła, że tuż po zaginięciu Ani sprawdziła dokładnie teren w promieniu 8 kilometrów od domu, w którym mieszkaliśmy. Tymczasem studnia znajduje się jakieś 400 metrów od domu i sprawdzono ją dopiero po 27 latach - mówi Interii 38-letni Dominik Jałowiczor.
Nowy wątek w sprawie. Nie jeden, a dwa samochody
Dominik zawnioskował do prokuratury o akta sprawy i dokładnie je czyta, a swoimi wnioskami dzieli się ze śledczymi.
- Poza policją, będzie pan pierwszą osobą, która o tym słyszy - według mnie w tym zdarzeniu nieopodal szkoły brały udział dwa samochody, a nie jeden, jak dotychczas mówiono. Okazało się, że tego drugiego samochodu nigdy, nikt nie sprawdzał, nie dopytywał o rejestrację. Nie ma o nim nic więcej. Uważam, że to mogło być błędem. Uczepiliśmy się wyłącznie dużego Fiata lub Łady, a nie wzięliśmy pod uwagę drugiego samochodu, o którym jest bardzo krótka wzmianka w aktach sprawy. Powiedziałem o tym śledczym, jednak czy uda się tę informację wykorzystać po tylu latach? - zastanawia się w rozmowie z Interią Dominik, brat zaginionej Ani.
Kontakt do autora: lukasz.piatek@firma.interia.pl