"Mistrz i Małgorzata" - przekład pierwszej świeżości
"Mistrz i Małgorzata" to jedna z najważniejszych powieści XX wieku, pełna zagadek i symboli. O tym, dlaczego kolejne pokolenia wciąż zachwycają się dziełem Michaiła Bułhakowa rozmawiam z Grzegorzem i Igorem Przebindami, którzy podjęli się "rodzinnego" tłumaczenia tego arcydzieła.
Dlaczego zdecydowali się państwo przetłumaczyć na nowo "Mistrza i Małgorzatę" - powieść, o której Polacy mówią, że jest ich ulubioną książką?
Igor Przebinda : - Od pierwszego przekładu minęło już pięćdziesiąt lat, a od drugiego - dwadzieścia jeden. Już to byłoby wystarczającym powodem. Zmienił się język i ludzie, a my uznaliśmy, że to dobry moment na zupełnie nowy przekład - "przekład pierwszej świeżości". Tym bardziej, że w 2016 roku mija dokładnie pięćdziesiąt lat od pierwszej publikacji "Mistrza i Małgorzaty" w oryginale, jeszcze wówczas okrojonego przez sowiecką cenzurę.
Grzegorz Przebinda: - Każdy wielki pisarz: Szekspir, Cervantes, Goethe, Dostojewski, Kafka powinien mieć wielu tłumaczy. My twierdzimy, że każde pokolenie ma prawo do swojego przekładu arcydzieła. W przypadku "Mistrza i Małgorzaty" minęły już nieomal dwa pokolenia od pierwszego tłumaczenia, uchodzącego za klasyczne. Ale przecież od tego czasu zmienił się nie tylko język, ale także kanon tekstowy "Mistrza i Małgorzaty", o wiele więcej wiemy o samym Bułhakowie, o jego życiu, istocie i kontekstach twórczości. To wszystko bardzo pomaga świadomemu tłumaczowi. Poniekąd musieliśmy się tego podjąć, również i z tego powodu, że "Mistrz i Małgorzata" jest obecny w naszym domu - w języku oryginalnym i przeróżnych przekładach - od ponad 30 lat.
Ile mają państwo egzemplarzy tej powieści w domowej bibliotece?
GP: - Próbowaliśmy to niedawno policzyć, trzydzieści-czterdzieści - nie tylko różne wydania dwóch dotychczasowych tłumaczeń polskich, ale także oryginał "Mistrza i Małgorzaty" w wielu edycjach - od najstarszych poczynając, a na najnowszych kończąc - ponadto egzemplarze arcydzieła w językach europejskich i azjatyckich.
Korzystaliście z nich podczas tłumaczenia?
GP: - Mamy wydania bardzo egzotyczne, np. przekład chiński, ponadto grecki, rumuński, no i edycje w językach ogólnie znanych - niemieckim, włoskim, francuskim. Korzystaliśmy z nich głównie wtedy, gdy w dotychczasowych polskich tłumaczeniach zdarzał się jakiś poważny błąd. Sprawdzaliśmy, czy zachodnioeuropejscy tłumacze też go popełnili. Czy to jest problem - zastanawialiśmy się - który istnieje w samym oryginale i stanowi "zagwozdkę" dla międzynarodowego klanu tłumaczy? Tak jest np. z rosyjskimi słowami "woskriesienije" i "woskriesienje" - w pierwszym znaczeniu to "zmartwychwstanie", w drugim "niedziela". W rozdziale 32 powieści - jest to przedostatnia część książki, gdzie mowa o tym, iż Mistrz uwolnił Piłata od wielowiekowej pokuty- w oryginale mamy "nocz na woskriesjenije", czyli "w noc przed zmartwychwstaniem", a nie tak jak w obu dotychczasowych tłumaczeniach polskich - "w noc sobotnią" albo "w noc z soboty na niedzielę". Ten fundamentalny błąd spotykamy we wszystkich znanych nam przekładach powieści, a bierze się to stąd, że żona Bułhakowa, która przepisywała tekst, poprawiła "woskriesienije" na "woskriesienje". My jednak byliśmy bardzo dociekliwi - sprawdziłem, jak to jest w oryginalnym maszynopisie, który stanowi podstawę naszego przekładu. Ów maszynopis z 1938 roku - poprawiany jeszcze później przez śmiertelnie chorego pisarza nieomal aż do śmierci w marcu 1940 roku - można odnaleźć w archiwum Bułhakowa w moskiewskim Domu Paszkowa.
IP: - Ja zaś korzystałem z tłumaczenia angielskiego - ono jest takie bardzo, powiedziałbym, słownikowe.
Co to znaczy "słownikowe"?
IG: - Poprawne i wierne w skali nieomal jeden do jeden, często nawet w tym samym szyku co oryginał.
GP: - Gdyby obowiązywała rzeczywiście taka poetyka przekładu - wierność rozumiana jako dosłowność - istniałoby aż po wsze czasy tylko jedno tłumaczenie "Mistrza i Małgorzaty". Dosłowności jest zresztą sporo i w pierwszym polskim przekładzie... Przekład jednak to coś więcej niż ciąg słów i wyrażeń. Tłumacz musi uchwycić melodię i ducha utworu, a "duch tchnie, kędy chce", często gdzieś między słowami...
Gdyby obowiązywała wspomniana wierność, to chyba nie dałoby się tłumaczyć poezji.
GP: - Cenne spostrzeżenie! Bułhakow to właśnie "coś" pomiędzy prozą a poezją. Pisarz przywiązywał ogromną wagę do rytmu frazy, do brzmienia. "Mistrz i Małgorzata" jest jak symfonia literacka i dlatego najpierw trzeba ją usłyszeć we własnej głowie, a potem oddać adekwatną polszczyzną. I żeby było pięknie. Czasami trzeba być zuchwałym, starać się przełożyć tak, jakby to sam Bułhakow pisał. Tłumaczenie bywa też wyręczaniem autora w języku, którego on sam nie znał. Nie zawsze oczywiście to wyjdzie, ale nie wolno się bać podjęcia takiego zadania.
Wiadomo, że Bułhakow wielokrotnie poprawiał formę i treść "Mistrza i Małgorzaty", dopisywał, skreślał, żona redagowała, kiedy już miał ogromne problemy ze wzrokiem, cenzura usunęła z pierwszego wydania ponad pięćdziesiąt stron... Co więc dziś uznaje się za kanon powieści?
G.P: - Pojawia się teraz - ostatnio jesienią 2016 roku - wydanie pierwszego polskiego przekładu z informacją, że jest ono pełne, bo wydane według edycji frankfurckiej z 1969 roku. I są w nim pozaznaczane czerwonym drukiem te miejsca, które sowiecka cenzura w 1966-1967 usunęła. Chciałbym jednak kategorycznie stwierdzić, że powoływanie się dzisiaj na edycję frankfurcką świadczy o braku profesjonalizmu. Owo wydanie frankfurckie - mam naturalnie jedno z nich na półce - odegrało w swoim czasie sporą rolę, ale było przygotowywane w warunkach domowych. Dziś nikt poważny nie tłumaczy Bułhakowa według tego wydania, chociażby dlatego, że brakuje w nim sześciu ważnych zdań "Mistrza i Małgorzaty". No i są przeinaczenia. Największą zasługę dla ustalenia kanonicznego tekstu ma Lidia Janowska, która w 1990 roku na podstawie analitycznej pracy w archiwum Bułhakowa ustaliła, jak ma wyglądać kanon powieści. Ale i ona - jak się zwierzała w książkach pisanych później - miewała poważne wątpliwości. Np. w jej wersji nie ma bardzo istotnego wątku o Alojzym Mogaryczu, który pojawia się w rozdziale 13. powieści. Mogarycz to człowiek, który przyszedł do Mistrza, gdy ten pisał powieść, a potem go zdradził, by przejąć jego mieszkanie. Bułhakow napisał ten fragment, bo podejrzewał, że w realnym życiu zdradził go konkretny przyjaciel. Gdy wyszło na jaw, że się mylił, kazał ów fragment usunąć, co też żona pisarza uczyniła. Lidia Janowska także nie włożyła tego fragmentu do książki, nie umieścił go w swoim tłumaczeniu Andrzej Drawicz, ale my postanowiliśmy go przywrócić. Bez tego fragmentu byłoby trudno zrozumieć ciąg dalszy wątku o Mogaryczu, pojawiający się w rozdziale dwudziestym czwartym "Odzyskanie Mistrza". Zachęcamy do lektury, by zrozumieć więcej.
Tłumaczyli państwo powieść we troje (- autorami tłumaczenia są Grzegorz Przebinda, Leokadia Anna Przebinda i ich syn Igor Przebinda), jak technicznie wyglądał sam proces tłumaczenia w trzyosobowym gronie?
IP: - Krótko mówiąc: siadaliśmy sobie w trójkę i robiliśmy w trójkę naraz.
GP: - Był proces wstępny. Przeważnie ja lub żona Leokadia Anna, mama Igora, przygotowywaliśmy coś w rodzaju rybki, a pozostałe dwie osoby - które nie były jej autorami - czytały "rybkę", porównując ją z oryginałem, czasem z przekładem angielskim, niemieckim. Potem każdą stronę jeszcze wspólnie gorąco dyskutowaliśmy, zdanie po zdaniu, ustalając jej ostateczny wariant. Nigdy nie robiliśmy więcej niż dwie strony dziennie, niekiedy tylko jedną - czasami trwało to 6, a czasami 8 godzin, zależy, jak trudna była dana partia. Ogólnie nasza praca trwała dwa lata.
IP: - Niesłychanie istotne było dla nas brzmienie, uchwycenie ducha Bułhakowa, a jego immanentną częścią jest rytm, melodia.
Ta melodia była najtrudniejszą sprawą związaną z tłumaczeniem?
GP: - Idąc tropem, który wyznaczył Igor, mogę powiedzieć, że błędy nie są trudne do poprawienia. Oczywiście, irytujące jest, jeśli kardynalny błąd przetrwał w kolejnych wydaniach przez pięćdziesiąt lat, ale to jest łatwo poprawić, natomiast melodii tekstowi, jeżeli tłumacz jej nie skomponuje, żaden redaktor nie nada.
IP: - My to wszystko czytaliśmy sobie w trójkę na głos, niekiedy okazywało się, że - o ile jesteśmy zadowoleni z treści - to brakuje nam rytmu i melodii. Tu zdanie jest za krótkie, gdzieś brakuje sylaby albo jest o jedną za dużo. Co do dialogów, to cyzelowaliśmy każde zdanie tak, by wybrzmiało ono jako część dialogu, jak język mówiony.
GP: - No i żeby polski czytelnik nie widział tego trudu, jaki tłumacz włożył w przekład. Aby się czytało potoczyście, jak w oryginale...
IP: - Staraliśmy się na nowo skomponować melodie Bułhakowa w języku polskim, tak jak istnieją one - i to w przeróżnych stylistycznych wariantach - w rosyjskim języku.
GP: - Jest np. w powieści taki fragment, gdy Małgorzata dostaje ważne polecenie od Azazella - ma stanąć, jako trzydziestoletnia kobieta, nago przed lustrem i o wpół do dziesiątej w nocy nasmarować się życiodajnym kremem, który przywróci jej piękność. Dzięki tej miksturze przemienia się w dwudziestolatkę - z jędrnym ciałem, świetlistą cerą i burzą naturalnie kręconych włosów. Przyskakała do niej wówczas miotła, na którą Małgorzata wsiadła i wyleciała przez okno. Zdążyła jeszcze rzucić podkoszulek zdumionemu sąsiadowi, który nie mógł się na nią napatrzeć, a potem miała coś krzyknąć, wylatując przez bramę. Po rosyjsku brzmi to: "Niewidima i swobodna. Niewidima i swabodna". W tej frazie jest melodia, która w polskim dosłownym tłumaczeniu: "Niewidzialna i wolna. Niewidzialna i wolna" zatraca się nieodwołanie. Jeśli jednak zwyczajnie przestawimy wyrazy, dając: "Wolna i niewidzialna. Wolna i niewidzialna" - rytm powraca.
IP: - To bardzo prosty przykład, zwyczajnie przestawiliśmy przymiotniki, ale bardzo często musieliśmy to budować na poziomie całych zdań lub akapitów. Czasami musieliśmy coś przenieść, żeby nie brzmiało sztucznie. Bywało i tak, że musieliśmy w danym akapicie trochę dodać, żeby potem ująć - ale taka jest specyfika pracy, tłumaczy się w odniesieniu do całej struktury tekstu.
GP: - "Mistrz i Małgorzata" to powieść zawieszona między pełnią a lekkością - na wielu poziomach. Bardzo poważne tematy, są często opisane przyjaznym, lekkim wręcz językiem - co, oczywiście, nie oznacza że łatwym. Przeciwnie - wielce skomplikowanym na poziomie składni. Bułhakow w ostatnich rozdziałach opisywał zaświaty, ale bardzo go cieszyło życie doczesne, choćby np. koniak - nieprzypadkowo Azazello tyle razy pije w powieści koniak i to "na raz". Nota bene - jeden z polskich znawców Bułhakowa napisał niedawno, że Azazello nie mógł pić koniaku i z pewnością była to wódka. Zdaniem krytyka wódka nie spodobała się żonie Bułhakowa, która zaingerowała w oryginał. Dowodem ma być fakt, że Mistrz tak mówi o Azazellu w 30 rozdziale: "I koniak pije z wprawą, na raz i bez zakąski - od razu widać, że to swój chłop!". Do koniaku - powiada polski krytyk - nie ma zakąsek, dlatego pierwotnie musiała być tu wódka... Odpowiemy na to frazą Wolanda: "Nie ma tu ani ziarna prawdy".... W rosyjskiej towarzyskiej przestrzeni świat zakąsek do koniaku jest niesłychanie bogaty, nawet Wysocki o tym śpiewa.
"Mistrz i Małgorzata" to powieść, którą odbiera się wieloma zmysłami. Trudno było tę sensualność przełożyć na słowa?
GP - Musieliśmy oddać słowami to, co jest odbierane wszystkimi zmysłami, np. zapach - na początku przecież Piłat cierpi z powodu zapachu różanego - musieliśmy spieszyć się razem z Małgorzatą i zatrzymywać się, gdy narrator tego chciał. Widzieć i słyszeć razem z Piłatem, np. w rozdziale drugim, tuż przed ogłoszeniem wyroku na Jeszuę...
IP: - Bułhakow specjalizuje się w zdaniach piętrowych, mamy u niego synestezję zmysłów, w dodatku wszystko jest zrytmizowane. Było to dla nas nie lada wyzwanie. A ten przypadek z zakąską do koniaku kojarzy mi się z innym fragmentem, gdy po balu u szatana Behemot smaruje musztardą ostrygę, a Hella szydzi z niego mówiąc, żeby sobie jeszcze winogrono na to położył. Na co Behemot: "Proszę mnie nie pouczać, siedziałem w życiu za niejednym stołem". Sprawdziliśmy i rzeczywiście na jakichś egzotycznych wyspach spożywa się w ten sposób ostrygę, smarując ją musztardą. Kot wiedział i umiał niejedno...
GP: - Bułhakow to jest oczywiście realizm magiczny, ale zarazem jest realistyczny w tradycyjnym sensie i to aż do bólu. Na podstawie jego powieści można rozrysować mapę Moskwy, Jerozolimy - a Bułhakow przecież nigdy nie był za granicą, nie wypuszczono go ze stalinowskiego ZSRR nawet na jeden dzień.
IP: - Pamiętajmy też, że książka była pisana różnymi stylami, są tu rozdziały "karnawałowe", w których jest swobodniejszy język, ale mamy też rozdziały głęboko emocjonalne, w których Mistrz snuje historię swojego życia, mamy części biblijne, gdzie wewnętrzne życie Piłata przeplata się z rozbuchanymi opisami eklektycznej architektury. Akapit, w którym jest opisana burza nad Jeruszalaim, ma pół strony, a my siedzieliśmy nad nim pół dnia - po to, żeby ta burza wybrzmiała i zajaśniała piorunami. Bardzo ważne są końcowe rozdziały eschatologiczne, które puentują całą powieść - to opowieść o życiu wiecznym. Mamy też różne style języka, jakim posługują się bohaterowie - jest język Wolanda, Strawińskiego i Piłata - podobne do siebie, ale jest też proletariacki język Iwana Bezdomnego i Annuszki, wykwintna nowomowa Berlioza, błazeński, czasami wulgarny język Korowiewa. Behemot sprytnie lawiruje pomiędzy stylami i to też jest spore wyzwanie dla tłumacza. Iwan Bezdomny, który jeszcze na Patriarszych Prudach posługuje się językiem wybitnie proletariackim, już kilka rozdziałów dalej, kiedy rozmawia z profesorem Strawińskim w klinice psychiatrycznej, nagle zaczyna imitować jego wysoki styl.
Pan jako "młodsze pokolenie" miewał głos decydujący w kwestii słownictwa?
IP: - Bywało. Oczywiście staraliśmy się w jakiś sposób uwspółcześnić tę powieść, nie tylko zresztą po to, żeby dotarła i do młodego pokolenia.... Są fragmenty w poprzednich przekładach, które w języku polskim już się dramatycznie zestarzały, jak te o miłości Mistrza i Małgorzaty - koronne przecież w powieści. Mimo uwspółcześnienia jest to u nas zawsze elegancki, literacki język, nie idziemy w konwencję slangową, to byłoby krótkotrwałe. Unikaliśmy neologizmów, bo one są dziś efektowne, ale najszybciej się starzeją. Jest taki fragment, kiedy Behemot po raz pierwszy prezentuje się publiczności teatru Varietes, chodzi na dwóch łapach, pije wodę z karafki, ociera wąsy chusteczką, wszyscy wokół oniemieli, a ktoś na końcu mówi u nas: - "Ale kocur!". To wyrażenie jest slangowe, powstało kilka lat temu - jak coś jest "kocurem" to znaczy, że jest fenomenalne. Ale nie zatraciło się u nas znaczenie podstawowe, które nadal będzie obowiązywało, gdy zestarzeje się to slangowe.
Dużą wartością państwa tłumaczenia są przypisy - to one rysują tło współczesnemu odbiorcy.
IP: - Te przypisy to nie jest sucha encyklopedyczna wiedza, która mogłaby w którymś momencie stać się męcząca, są różnorodne - od realiów politycznych i geograficzno-społecznych tamtych czasów, poprzez różne smaczki, wewnętrzne sensy, które udało się odnaleźć podczas tłumaczenia, aż do odniesień intertekstualnych, cytatów i rozmaitych zapożyczeń.
Nie są państwo tłumaczami z zawodu, były więc pewnie jakieś trudne momenty.
GP: - Arcytrudne momenty w "Mistrzu i Małgorzacie" istnieją niezależnie od faktu, czy ktoś tłumaczy dla chleba, czy też - jak my - z miłości do jednego dzieła, a więc poniekąd i z konieczności. Dla mnie osobiście najtrudniejsze były te fragmenty, gdzie trzeba było odpowiednio oddać w polszczyźnie pojęcia związane z garderobą damską i męską, z kosmetykami. Tu też niezastąpiona była trzecia osoba w tercecie, nieobecna w tej rozmowie Leokadia Anna Przebinda. Wytłumaczyła nam obu, że nie może np. służąca Natasza, gdy zobaczy Małgorzatę już nasmarowaną kremem Azaella, krzyknąć, tak jak w pierwszym przekładzie: "Skóra! Co za skóra! Pani skóra świeci!". Raczej powinno być tak: "Co za cera! Pani cała jaśnieje!". Trudne były także te fragmenty, które co prawda efektowne nie są, jednak trzeba je przełożyć tak samo dobrze jak te efektowne. Wielu nas pyta, jak przełożyliśmy np. frazę kota: "Czy ośmieliłbym się proponować damie wódkę? To czysty spirytus! albo "jesiotra drugiej świeżości", czy też nieśmiertelne zdanie "Rękopisy nie płoną". Ale to wszystko było przecież łatwe do przełożenia! Trudne natomiast - przynajmniej dla mnie - były trzy rozdziały: ten dwunasty o czarnej magii z rowerowymi akrobacjami rodzeństwa Giulli, rozdział dziewiętnasty "Krem Azazella" - były o to wielkie spory rodzinne - i rozdział szesnasty "Kaźń", a szczególnie ta stronica, gdzie wojska rzymskie przegrupowują się z Jeruszalaim na Łysą Górę.
IP: - Dla mnie zaś trudne były przede wszystkim rozdziały intensywne emocjonalnie, czyli np. trzynasty -"Wejście bohatera". Żeby dobrze przełożyć ten fragment, w którym Mistrz opowiada historię swojego życia, trzeba wejść jego w skórę i w jego głowę - a Mistrz opowiada także o chorobie psychicznej. Trzeba się z tym zmierzyć. Przetłumaczenie postaci Piłata i tego wszystkiego, przez co on sam przechodził, po tym, jak z tchórzostwa zdradził Jeszuę, też nie było łatwe.
Pytanie, którego nie wybaczą nam poloniści: O czym właściwie jest ta powieść? Na czym polega jej fenomen?
IP: - Trudno powiedzieć, o czym jest, łatwiej, o czym nie jest. Mamy tu kilka wątków i sensów, i każdy z nich jest wyartykułowany przez Bułhakowa na poziomie arcydzieła, nie ma fragmentów słabszych - każdy z tych głównych wątków jest odrębnym arcydziełem więc nawet, jeśli ktoś zna, skupi się na jednym tylko wątku, będzie zachwycony.
GP: - "Mistrza i Małgorzatę" kochają ludzie, którzy rozumieją go w piętnastu procentach, znają tylko fragmenty powieści. Niekiedy popularność Bułhakowa wynika z fragmentarycznej tylko znajomości jego dzieła. Często ta powieść jest traktowana jako historia o diable, a przecież to tylko fragment.
IP: - Ikonografia diabelska jest kuglarskim kostiumem. "Mistrz i Małgorzata" nie jest powieścią okultystyczna ani satanistyczną, diabeł nie jest ucieleśnieniem zła, ani dobra przedstawionego na opak. Woland jest symbolem nieodzowności i współgrania dobra i jego cieni, i tego, że nie istnieje dobro, gdy nie ma cienia, co Woland dobitnie tłumaczy Mateuszowi Lewiemu na dachu domu Paszkowa w rozdziale 29. o tytule "Ważą się losy Mistrza i Małgorzaty". Można też patrzeć na niego jak na wyższą siłę sprawczą, może manifestację karmy. Miłość oraz cała relacja pary głównych bohaterów - jeden z wątków przewodnich w tej książce - jest trudna, dużo bardziej skomplikowana niż mogłoby się czytelnikowi na pierwszy rzut oka wydawać. To nie jest też do końca opowieść o dwojgu ludzi, którzy się zakochują, ale los nie pozwala im ze sobą być. Pamiętajmy też o tym, że w początkowych wersjach powieści wątku Małgorzaty i Mistrza w ogóle nie było!
GP: - Tak by mogło co prawda wynikać z opowieści Mistrza w rozdziale trzynastym, ale kiedy poznajemy już samą Małgorzatę, to wiemy, że jest to dużo bardziej skomplikowane. Małgorzata, co najmniej w równym stopniu co Mistrza, kocha jego powieść, a do tego przecież wchodzi w relację z Wolandem, także Azazellem, flirtuje z nimi...
IP: - Ale cokolwiek by o niej mówić, Małgorzata jest miłosierna. Jest spełnieniem miłosierdzia samego Bułhakowa. Po balu, na którym tyle wycierpiała, ma prawo tylko do jednego życzenia, ale uwalnia Friedę od cierpienia, a nie przywraca Mistrza. To jest kwintesencja. A może "Mistrz i Małgorzata" jest bardziej powieścią o miłosierdziu aniżeli o miłości dwojga bohaterów?
GP: - Jednak miłosierdzie ma głęboki sens dopiero wtedy, gdy dokonuje się ekspiacja, to jest świadoma pokuta. Frieda srogo odpokutowała za swe dzieciobójstwo, teraz trzeba ją uwolnić od męki. Również i Piłat zostaje uwolniony, dopiero gdy zrozumiał, że postąpił niegodnie, a potem odpokutował za swój czyn przez wiele tysięcy księżyców. Natomiast eks-baron Meigel zostaje rozstrzelany na balu u szatana, bo jest zupełnie niereformowalny. Zresztą i tak, jak mówi Woland, zostałby za miesiąc rozstrzelany po jakimś procesie stalinowskim albo i bez procesu.
IP :- Podobnie Berliozowi, który w pierwszym rozdziale popełnia grzech intelektualnej pychy, też nie zostaje wybaczone... To jest jedna z bardziej tragicznych postaci, nie tyle nawet w momencie, gdy wpada pod tramwaj, ale głównie wtedy, gdy jego czaszka przeistacza się w puchar, z którego spełnia swój okrutny toast Woland. Berlioz odchodzi w niebyt, bo wierzy, że każdego czeka po śmierci wieczne nieistnienie - każdemu zatem według jego wiary.
Słyszałam taką anegdotę, że w latach 80. wujek koleżanki miał egzemplarz "Mistrza i Małgorzaty" - pewnie był to tamizdat - pożyczał go znajomym, którzy oddawali, zachwycając się powieścią, ale po jakimś czasie zauważył, że książka ma nierozcięte kartki.
GP: - To niestety częsta sytuacja - ludzie zachwycają się powieścią, ale gdy ich zapytać, o czym jest ta książka, nie potrafią udzielić rzeczowej odpowiedzi. Znają tylko "kultowe cytaty".
W Polsce powieść Bułhakowa znajduje się od lat w czołówce rankingów popularności.
GP: - Nic dziwnego, bo każdym odrębnym cytatem Bułhakowa można się zauroczyć .Tyle że "Mistrza i Małgorzatę" trzeba w całości przeczytać. I to wiele razy.
IP: - My też mamy oczywiście swoje ulubione fragmenty, postacie, wydarzenia.
GP: - Ta powieść jest uwielbiana, bo każdy ma ją taką, jakiej pragnie - jedni szukają tam zabawy, inni miłości z delikatną erotyką, a jeszcze inni okultyzmu i magii. A tak naprawdę jest to dzieło o sensie ludzkiego indywidualnego losu, o człowieku zawieszonym między okrutną historią a sferą transcendentną. O wierności i zdradzie, o odkupieniu, twórczości, o natchnieniu, o chorobie psychicznej, o cierpieniu i o tym, że nie ma dobra w stanie czystym, a każdy, kto chce je siłą urzeczywistnić, nawet jeśli ma dobrą wolę, i tak doprowadzi do piekła na ziemi.
IP: - Tylko ten, kto dostrzega istnienie cieni, potrafi wybaczać słabość innemu człowiekowi. Jak mówi Woland do Mateusza Lewiego: "A może zechciałbyś rozważyć, co by się stało z tym twoim dobrem, gdyby na świecie nie było zła, i jak wyglądałaby ziemia, gdyby zniknęły z niej cienie? Cienie towarzyszą ludziom i rzeczom od zawsze. Oto cień mojej szpady. Ale równie dobrze cienie mogą rzucać drzewa i żywe istoty. Czyżbyś chciał ogołocić całą kulę ziemską, usunąć z niej drzewa i wszystko co żywe, tylko dlatego, że wpadło ci do głowy napawać się czystym światłem? Jesteś głupcem."
A motto, cytat zaczerpnięty z "Fausta" Goethego, nie rzuca aby światła na tę powieść?
GP: - Motto jest manichejskie i w tej powieści istnieje także jakiś element manichejskiego dualizmu. Ale nie to jest najważniejsze. To nie Woland jest u Bułhakowa głównym bohaterem. Najważniejszy jest człowiek z krwi i kości, człowiek - istota duchowa. Nie da się zrozumieć tej powieści, wychodząc tylko od motta i na nim kończąc. Im dłużej pisał Bułhakow swego "Mistrza i Małgorzatę" - a tworzył go w sumie dwanaście lat w okresie 1928-1940 - tym mniej stawał się on, jak rzeczywiście chciał pisarz na początku, "powieścią o diable". A przeistoczył się w "powieść o człowieku" .
IP: - Jak odczytać postać Wolanda w moskiewskiej rzeczywistości, lat 30.? Ta siła, o której mówi Goethe, nie jest tą samą siłą, którą reprezentuje Woland. U Goethego mamy przecież rozdarcie, a Woland u Bułhakowa wcale rozdarty nie jest. Konsekwentnie realizuje swój plan. Nie ma w nim dysonansu - stoi mocno na nogach.
"Mistrz i Małgorzata" cieszy się ogromną popularnością na całym świecie, ale sam Bułhakow tej sławy nie doczekał, książka ukazała się prawie 30 lat po jego śmierci. Jak ta powieść jest odbierana we współczesnej Rosji?
GP: - Cieszy się tam nadal ogromną popularnością, jest to jedno z najchętniej czytanych arcydzieł. Zdumiewające, że taka powieść powstała w mrocznych latach stalinowskich, nie ma gorszego okresu w historii Rosji niż diabelskie lata 30. XX wieku... Współczesna młodzież rosyjska wciąż się zachwyca Bułhakowem, ale chyba go do końca nie rozumie... Pisarz był wszak apologetą wolności i piękna i we współczesnej Rosji czułby się równie obco co w Rosji bolszewików. A dzisiejsi młodzi przeciwnie - czują się tam zupełnie nieźle, popierając politykę swego przywódcy.
Anna Piątkowska