„Na świentom Wilijom” i nie tylko. Tak dawniej obchodzili Godne Święta górale żywieccy
Przed północą pochodnie i latarnie rozświetlały górskie drogi i mroki Szczodrego Dnia. A jeszcze chwilę wcześniej w każdym z domów rozlegał się donośny śpiew kolęd, a puste miejsce przy stole czekało na duszę zmarłych przodków. Wigilia. Czas wspólnej wieczerzy, modlitwy, wróżb, obrzędów mających zapewnić pomyślność i dobrobyt. Wieczór, w którym świat rzeczywisty i zaświaty miały łączyć się w jedno. W nowy rok i odradzający się czas wprowadzały z kolei Dziady żywieckie. To tylko niektóre z dawnych obrzędów górali zamieszkujących Żywiecczyznę w okresie świąteczno-noworocznym.
Spis treści:
- Tata wczesnym rankiem wnosił do domu drzewko i winszował. Na polu panował jeszcze mrok, gdy z siostrami i braćmi zaczynaliśmy stroić choinkę. Czasami trzeba było przerwać w połowie, aby zdążyć na poranną mszę roratnią. Na drzewku wieszaliśmy jabłka, owinięte w złotko buraki czy ziemniaki. Pamiętam krzątaninę mamy Marii i taty Antoniego, którzy zajmowali się przygotowywaniami do wigilii. Ja i rodzeństwo też pomagaliśmy
- wspomina 83-letnia pani Helena, która dzieciństwo spędziła w Krzyżowej, niewielkiej wsi w Beskidzie Żywieckim. Po II wojnie światowej panowała straszna bieda. Mała Hela miała wówczas jakieś siedem - osiem lat, sześcioro rodzeństwa i wspólnie z nimi dorastała w domu składającym się z jednej izby i dość dużej kuchni.
- Dzień Wigilii był Dniem Szczodrym, dlatego jak ktoś przychodził w odwiedziny - pomimo postu - trzeba go było czymś poczęstować. U nas częstowano gości śledzikiem i... kieliszkiem wódki. Kiedyś wierzono, że pierwszą osobą, która powinna przekroczyć próg domu, powinien być mężczyzna. Dobrze to wróżyło i przynosiło szczęście. Myliśmy też twarze w wodzie z pieniążkiem, aby niczego nam nie brakowało w nowym roku. Do wieczerzy zakładaliśmy odświętne stroje. Na stole był biały obrus, a pod nim siano i pieniądze. Podczas wieczerzy jedliśmy proste dania. Nie było ich tyle co teraz. Bieda wtedy była straszna... Ludzie korzystali tylko z tego, co dała im ziemia. I to też znajdowało się na wigilijnym stole. Dziadek zawsze robił śledzie w śmietanie, oprócz tych tradycyjnych potraw pamiętam ciasta, które robiła babcia. Przeważnie były to drożdżowe ciasta, zawijaki, z posypką. Przed rozpoczęciem wieczerzy modliliśmy się, a tuż po jej zakończeniu wspólnie siedzieliśmy i śpiewaliśmy kolędy. Po wspólnym śpiewaniu szliśmy na pasterkę. Z tamtych czasów pamiętam duże śniegi. A jak zimno było!
Mapy marzeń. Czas, w którym słońce się odradza
Żywiecczyzna. Tutaj śpiew kolęd przeplata się z donośnym trzaskiem biczów Dziadów, które żegnają stary i witają nowy rok. W przeszłości wierzono, że 24 grudnia świat rzeczywisty łączy się w jedność z zaświatami, a zmarli przodkowie przybywają na Wilijom, by razem z żywymi zasiąść do wspólnego stołu. Słowa modlitwy przeplatały się z szeptem dziewcząt próbujących wywróżyć sobie zamążpójście. Nie były to jednak zaklęcia mające przynieść szczęśliwą miłość, a bezpieczną przyszłość. Niektórzy gospodarze pod stół wkładali nóż lub siekierę, bo wierzyli w ochronną moc żelaza. A na wszystko "spozierały" postacie Matki Boskiej i Chrystusa uwiecznione na obrazach powieszonych w tzw. Świętym Kącie izby.
Gody, inaczej - Godne, Godnie Święta - zajmowały ważne miejsce na mapie wszystkich dorocznych obrzędów również na Żywiecczyźnie. Obejmowały czas od Bożego Narodzenia i Nowego Roku do Święta Trzech Króli. Miały one związek nie tylko z wiarą w narodzenie Jezusa, ale również zawierały w sobie wątki związane z "odradzającym się" słońcem czy wegetacją roślin. Do tego dochodziła również kwestia pamięci o zmarłych i wierze w ich moc. To wszystko złożyło się na zwyczaje i obrzędy związane z okresem świąteczno-noworocznym.
- Aby zrozumieć ten czas, należy patrzeć na niego poprzez pryzmat całego roku. Czas ludowy jest naturalny i spiralny. Zaczyna się przesileniem zimowym, przechodzi przez wiosenną równonoc, przesilenie letnie i jesienną równonoc, by wrócić do punktu wyjścia. Po to, byśmy znowu wystartowali w kolejny cykl i wzrastali - mówi Interii Barbara Rosiek, etnografka, kierowniczka działu etnografii Muzeum Miejskiego w Żywcu - Stary Zamek.
- Ludzie dawniej mawiali, że od 6 grudnia Słońce hamuje, a od 6 stycznia dnia przybywa, "odradza się". I to właśnie w sam środek tego cyklu wpisane jest zimowe świętowanie. W tym czasie zaczynały się odwiedziny kreujące dobrostan. Nasi dziadkowie musieli być samowystarczalni, a konkretne obrzędy miały wspierać ich pracę. Po to, aby w drugim półroczu zebrać plony. Wierzyli, że jeśli zaczną nowy rok od określonych planów, będzie to miało wpływ na miesiące nowego roku. Górale "mapę marzeń" tworzyli już w trakcie wieczerzy wigilijnej. Spożywali ją w ciszy, tylko gospodarz i jego żona przerywali ją, planując na głos: "Kapustę posadzemy za ogrodem...". Tym samym wypowiadali swoje plany na kolejny rok. Współcześnie wyważamy otwarte przez naszych przodków drzwi. Oni czuli związek z naturą, my z kolei odeszliśmy daleko od rozumienia tej więzi.
Połaźnica. Drzewko czasu końca i początku
Wiele z praktykowanych w tym okresie zwyczajów przez górali żywieckich należy już do przeszłości, na co miały wpływ zmiany gospodarcze i cywilizacyjne zachodzące na przestrzeni XX i XXI wieku. Próbę czasu przetrwały tylko niektóre z nich, często już w nieco innej odsłonie.
W przeszłości wigilijny poranek zaczynał się od przyniesienia przez gospodarza drzewka. Zazwyczaj były to trzy wierzchołki jodełki. Najbardziej okazały z nich trafiał do domu, pozostałe do szopy, gdzie przebywały zwierzęta i na obornik. Zielone drzewko nie było traktowane jako świąteczna ozdoba.
- Drzewko pojawiało się w domu w granicznym czasie końca i początku. Chociaż robi się coraz zimniej, coraz mroczniej, a ziemia zamarza - natura żyje nadal. Znajduje się w stanie uśpienia, ale wiosną "ruszy" na nowo, z całą swoją mocą. Zielone drzewko ma nas w tym czasie wspomóc swoją witalnością i uświadomić ciągłość życia. Co więcej, gwarantowało obfitość, na co wskazuje fragment powinszowania zaczynającego się od słów: "Na scynści, na zdrowi, na świentom Wilijom". Dalsza część życzeń ma świecki charakter, a zdanie "Co byście mieli wszyćkigo dości jako na połaźnicy łości" ma na celu wykreowanie dobrobytu - kontynuuje Barbara Rosiek.
Połaźnicę zdobiono czerwonymi, zdrowymi jabłkami, czosnkiem, cebulą, orzechami, łańcuchem utkanym ze słomy i sklejonym z kolorowych opłatków kulistym światem. Jodełkę wieszano wierzchołkiem do dołu nad stołem. Zdarzało się, że pod sufitem wisiał również stworzony ze słomy pająk, symbolizujący ciągłość wegetacji zbóż.
- Świat z opłatków jest jednym z niewielu symboli w tradycji ludowej, które zostały zaakceptowane i wprowadzone przez Kościół katolicki. Nie ma on głębokiej, przedchrześcijańskiej genezy - wyjaśnia etnografka.
Wigilia, czyli Dzień Szczodry
Wigilia była określana mianem Szczodrego Dnia. Tradycyjne obrzędy miały zapewnić przede wszystkim urodzajny rok i dobrą przyszłość. Najwięcej z nich miało miejsce w trakcie spożywania wigilijnej wieczerzy. Rodzina siadała wspólnie przy stole, na którym - obowiązkowo - rozpościerał się biały obrus. Położone na nim siano miało zapewnić obfitość. Pod stołem znajdował się koszyk z burakami i kwackami (brukwią) do sadzenia. Specjalnie na wigilię pieczony był okrągły bochen chleba, tzw. Godni Chleb. Zdarzało się, że gospodynie piekły jeszcze cztery mniejsze bochenki, aby dobrobyt docierał z czterech z stron świata. Oprócz tego na stole znajdowały się opłatki, masło, miseczka z miodem, jabłka, ziarna zbóż.
Nogi stołu otaczał żelazny łańcuch. Duża liczba oczek i żelazo symbolizowały ochronę, zdrowie i jedność. Rodzina spożywała poszczególne potrawy z jednej miski. Góralki przyrządzały je z tego co było dostępne, czyli płodów zebranych z gospodarstwa, pól, potoków czy łąk. W dniu Wigilii gospodarze zanosili kolorowe opłatki zwierzętom. Zdarzało się, że pieczono dla nich specjalne placki z ziołami. W trakcie spożywanej wieczerzy odkładano dla nich też po trzy łyżki każdej z potraw. Wraz z opłatkiem, gospodarz zanosił do szopy również drzewko.
- Dawniej ludzie zupełnie inaczej postrzegali relacje z Matką Ziemią i zwierzętami. Za przykład podam słowa jednego z naszych twórców z Łękawicy, Józefa Hulki: "Chowała się krowa, byłem dla niej pasterzem". Brzmi to inaczej niż "mieliśmy krowę, pasłem ją". Jego słowa wyrażają ogromny szacunek dla natury. Sposób, w jaki obchodzono zimowe święta idealnie obrazował, że jesteśmy częścią większej całości - mówi Barbara Rosiek.
"Przyjdźcie z nami wieczerzać"
Skoro już o jedności mowa. Górale wierzyli, że w trakcie wigilii dochodzi do zjednoczenia świata rzeczywistego z zaświatami. Dusze zmarłych przodków miały wówczas przybywać do domostwa i "zasiadać" do stołu z żyjącymi. Co więcej, mieszkańcy Żywiecczyzny sami zapraszali je do środka. Barbara Rosiek wspomina, że istnieją zapisy, wedle których górale mieli wołać dusze przez okno słowami: "Przyjdźcie z nami wieczerzać".
- Przy stole było dodatkowe nakrycie. Dzisiaj tłumaczymy jego zasadność zbłąkanymi wędrowcami. Pierwotne znaczenie było zgoła inne. Puste miejsce symbolizowało miejsce dla zmarłych przodków, dziadów. Zimowe przesilenie słońca to też zwyczaje związane z kultem zmarłych. Nazwa "Dziady Noworoczne" również się w to wpisuje. Postać Śmierci występuje niemal we wszystkich grupach kolędniczych. Pojawia się nie jako koniec, a transformacja - wyjaśnia Rosiek.
W trakcie wieczerzy cała rodzina siedziała w kręgu, który symbolizował bezpieczeństwo.
- W tym czasie miało dochodzić do magicznego zjednoczenia światów. Od stołu nie można było wstawać i tym samym "przerwać" kręgu. Nie wiemy, co nas czeka w zaświatach i innych wymiarach, a tu trwamy wspólnie przy stole, pod jodełką stanowiącą ochronę. Wieczerza rozpoczynała się od modlitwy w intencji przodków i dzielenia się opłatkiem. Często tylko ojciec łamał się po kolei z każdym członkiem rodziny. Następnie kroił piętkę chleba, wydrążył miąższ i zaklejał w niej kawałeczek opłatka. Dzielił się ze wszystkimi chlebem. Każdy otrzymywał swoją kromkę, na którą nakładał masło i miód. Wieczerzę najczęściej spożywano w milczeniu, tylko ojciec i matka snuli plany co do siania i sadzenia roślin. Wieczerza kończyła się kompotem z suszonych owoców. Gdzieniegdzie na stole pojawiało się również drożdżowe ciasto. Na stole pozostawiano jedzenie dla swoich przodków, którzy mieli się nimi poczęstować - opisuje Barbara Rosiek.
Góralskie wróżby i prognozy pogody
Czas przesilenia zimowego był również okazją do przepowiedni. Na podstawie obserwacji nieba i przyrody mieszkańcy Żywiecczyzny starali się stworzyć swoją własną prognozę dotyczącą pogody i zbiorów. Wszystko zaczynało się od dnia św. Łucji (13 grudnia). Z kolei młode góralki wróżyły po zakończonej wieczerzy wigilijnej. Koncentrowały się jednak na zupełnie innych kwestiach, mianowicie: zamążpójściu. Wychodziły na zewnątrz i nasłuchiwały, z której strony zaszczeka pies. Wieszczyło to kierunek, z którego nadejdzie "wybranek". Oprócz tego zdmuchiwały świece i sprawdzały, czy dym idzie na zewnątrz, łapały kołki w płocie, liczyły, ile drewienek przyniosły do pieca. W tym całym wróżeniu jednak nie do końca chodziło tu o spotkanie tego jedynego i zakochanie się.
- To byłaby najpiękniejsza z wersji - przyznaje Barbara Rosiek. - W trakcie badań etnograficznych poznałam wiele kobiet, które wyszły za mąż nie z miłości, a zostały za mąż wydane. Jak widać, ta kwestia dotyczyła nie tylko kobiet z wyższych warstw społecznych, ale również mieszkanek wsi.
Wspomniane "wydawanie za mąż" miało zapewnić dziewczynie jak najlepszy byt.
- O jej przyszłości decydowali rodzice, do których przybywał posłaniec od rodziny chłopaka. Albo od razu mu dziękowano, bo "za biedny" i pola ze sobą nie graniczą, albo dobijano targu. Najczęściej bez obecności dziewczyny. Ustalano co dana ze stron wnosi do małżeństwa. Rodzice pytali córkę tylko pro forma, co sądzi o takim obrocie sprawy. Dziewczyna zazwyczaj odpowiadała: "Skoro mama z tatą tak ustalili...". Gdy przeglądam stare ślubne zdjęcia z naszego regionu, widzę dziewczyny zarówno zadowolone z takiego obrotu sprawy, jak i pogodzone ze swoim losem. Z pamięci nie może mi wyjść jedna fotografia, na której dziewczyna "wydawana za mąż" stoi ze spuszczoną głową i rękami, a "zdobywca" trzyma ją niczym trofeum. Decyzje wcale nie pokrywały się z tym, co dziewczynom w sercu grało. Często bywało tak, że serce zostawało gdzie indziej - opowiada Barbara Rosiek.
- Jeśli dziewczyna nie wyszła za mąż w określonym wieku, najczęściej w przedziale 18-20 lat, zostawała starą panną. Rodziny były wielodzietne, więc nie mogła liczyć na to, że otrzyma w spadku gospodarstwo. Nawet jeśliby go dostała, to kto by go poprowadził? Potrzebna była grupa ludzi i dużo rąk do pracy. Dziewczyna, która nie wyszła za mąż, zostawała w domu rodzinnym i była "piątym kołem u wozu". Za to, że mogła tu mieszkać i jeść, pracowała na rzecz rodziny brata lub siostry. Nie była pełnoprawną członkinią społeczności. Pomijam już etykietki typu: "bo nikt jej nie chciał", "coś z nią nie tak" albo "ma dwie lewe ręce". Wówczas ważne było to, że powinna być matką. W tamtych czasach dominował taki stereotyp kobiety matki i gospodyni - dodaje Rosiek.
- Góralki wróżyły, bo chciały wiedzieć, czy nie zostaną starą panną. Dziś pewnie zadamy sobie pytanie: jak rodzice mogli to robić swoim córkom? Warto jednak spojrzeć na panujące wówczas realia. Kobiety musiały funkcjonować w tamtej przestrzeni, a tak właśnie przejawiała się troska rodziców o ich przyszłość. Dla nas jest to trudne do zrozumienia, ale kobiety nie miały wówczas żadnego wyboru - zwraca uwagę.
Światło rozjaśnia mrok
Po zakończonych wróżbach zaczynało się wspólne kolędowanie. Po wspólnym śpiewaniu górale udawali się na tradycyjną mszę o północy - pasterkę.
- Piękny to był widok zwłaszcza w górskich wioskach. Górale schodzili z gronia [nazwa z języka wołoskiego, oznacza stromy brzeg i pagórek porośnięty lasem, w Rumunii grui oznacza "szczyt" - przyp. red.] po śniegu, dzierżąc w dłoniach pochodnie i latarnie. Do pojedynczych grup dołączały kolejne - mówi Barbara Rosiek.
Pierwszy dzień świąt, czyli Boże Narodzenie, górale spędzali w domu. Nie wykonywali żadnych prac - na "czarnej liście" znajdowało się nawet zaplatanie warkoczy.
- Ta zasada również ma związek z kultem przodków. Nawet gdy siadało się na krześle, trzeba było dmuchnąć albo "odsunąć" coś z jego powierzchni, bo w przeciwnym razie można było skrzywdzić przybyłą istotę. Od Wigilii nie przez kolejne dni Godnich Świąt nie wolno było po zmroku np. rąbać drewna czy siekać, bo od tego dnia między domownikami miały krążyć dusze przodków. W zaświaty miały powracać dopiero od 6 stycznia - kontynuuje nasza rozmówczyni.
Od 26 grudnia, dnia św. Szczepana, zaczynało się kolędowanie. Zdarzało się, że kolędnicy obsypywali tego dnia owsem święconym w kościele. Ziarna oznaczały - a jakżeby! - dostatek. Jednym z najważniejszych elementów były również powinszowania. Wypowiadane na głos nabierały mocy sprawczej.
- Boże Narodzenie było dniem rodzinnym, dlatego odwiedziny zaczynały się dopiero od drugiego dnia. Kiedy chodziliśmy w gości, tata zawsze winszował: Na scynście, na zdrowi, na ten Nowy Rok. Żeby się Wom darzyło, kopiło cały rok. Byście byli zdrowi, weseli, jako w niebie janieli. Tak to Boże dej, hej, hej, hej! Po Krzyżowej chodziły całe grupy kolędników. Mieli ze sobą gwiazdę, szopkę i świeczki. Wchodzili do domów i śpiewali, a już następna grupa czekała w kolejce, aby ich wymienić. Tylu ich chodziło! - wspomina pani Helena.
Dziady. Po prostu żywioł
Trzaski, wrzawa, chaos. Po prostu żywioł, który nie ma raczej wiele wspólnego z kolędnikami maszerującymi spokojnie w asyście gwiazdy i szopki. Na Żywiecczyźnie - we wsiach leżących w dolinie Soły, jak i na zachód i południe od Żywca, kolędowały i kolędują po dziś dzień Dziady żywieckie. W przeszłości były ważnym obrzędem gwarantującym dobrobyt, ale i wprowadzeniem w odradzający się czas.
Dziady Noworoczne pomagały przejść przez granicę, jaką był koniec starego i początek nowego roku. W przeszłości w obrzędzie uczestniczyły określone postacie, w które wcielali się młodzi mężczyźni (wyłącznie kawalerowie). Prezentowali swoje role zgodnie z symboliką lub w sposób stereotypowy. Dziady można nadal spotkać 31 grudnia i 1 stycznia w Zabłociu (obecnie dzielnicy Żywca), jak i wielu wsiach Żywiecczyzny. W całym regionie działa ok. 20 takich grup, które różnią się od siebie tradycjami i strojami.
W Zabłociu Dziady są nazywane Jukacami i reprezentują najbardziej archetypiczne postaci Dziadów. Noszą maski, "rogate" czapy, dzwonią dzwonkami przytwierdzonymi do pasa i strzelają z batów. W grupie Jukacy znajdują się m.in. Kasjer (nosi czerwony strój), Diabeł, Kominiarz, Babka Noworoczna, poganiacze - pomocnicy Kasjera, Macidula, Sznurkorz, Dziechciorz, Cygan, Gorkorz, Niedźwiedź czy Ksiądz. W Zabłociu Jukace zaczynają swoje popisy w sylwestrowy wieczór. Miejscem zbiórki jest dworzec kolejowy w Żywcu, skąd ruszają na odbywające się w okolicy sylwestrowe imprezy. Teraz można je również spotkać w centrum miasta - dawniej nie przekraczali mostu na Sole. Jukace z impetem wpadają na imprezę, składają życzenia, a następnie tańczą z wybranymi pannami i mężatkami. W Nowy Rok o godzinie 5.00 w kościele św. Floriana odbywa się tzw. msza dziadowska. Po jej zakończeniu kolędują już w nieco mniejszych grupach po Zabłociu i ul. Dworcowej w Żywcu.
- Współcześnie to barwne widowisko, ale ile tu przekazów! Chociażby głośne strzelanie na batach, symbolizujące czas końca i początku. Rozpoczyna się nowy cykl, zaczynamy od zera, wszystkie scenariusze są możliwe. Dźwięk strzałów ma przywracać porządek, a od naszych myśli zależy to, co pójdzie w przestrzeń. Dziady to istny żywioł. Z dzieciństwa pamiętam, że u nas przewijały się trzy grupy. Słyszeliśmy, że biegną, ale nim zdążyliśmy się obrócić na pięcie, ich już nie było. Niesamowita dynamika, żywioł, a do tego każdy odgrywa określoną rolę. Pamiętam ten totalny chaos, wrzawę, zamieszanie, a następnie absolutną ciszę - wspomina w rozmowie z Interią etnografka Barbara Rosiek.
***